Reklama

PRASA. Frankowski: Transfer do Lens rozegrał się w sześć dni

redakcja

Autor:redakcja

02 września 2021, 09:20 • 20 min czytania 9 komentarzy

Skoro dziś dzień meczowy reprezentacji Polski, to wiadomo, że prasa jest poświęcona głównie temu wydarzeniu. Przed spotkaniem z Albanią przeczytamy rozmowy z ekspertami z polskiej i albańskiej strony. Mamy także analizę problemów kadry czy rozmowę z Przemysławem Frankowskim, który opowiada o powrocie do Europy. – w czwartek dostałem wiadomość, a już w środę we Francji podpisałem umowę. Francuzi oglądali mnie od dłuższego czasu i byli zdecydowani. Wiadomo, że w przypadku transferu, jeśli ktoś kogoś chce, a w tle nie ma warunków trudnych lub niemożliwych do spełnienia, strony szybko dojdą do porozumienia – czytamy w “PS”.

PRASA. Frankowski: Transfer do Lens rozegrał się w sześć dni

Sport

Bogusław Kaczmarek nadal twierdzi, że Sousa powinien mieć polskich współpracowników. No i krytykuje trenera.

Jak dużym kłopotem jest długa lista nieobecnych zawodników?

– O tym, jakie mamy problemy personalne, media donoszą z wszelkich możliwych stron. Problemem trenera Sousy jest to, że niepotrzebnie stracił czas, który miał do dyspozycji. Mam na myśli okres „preorientacji”. Został popełniany akademicki błąd związany z brakiem dopływu rzetelnej informacji o aktualnej przydatności piłkarzy do ściśle określonej organizacji gry, jaką preferuje Paulo Sousa. To, co działo się do tej pory w meczach towarzyskich – ale i o stawkę – jest dowodem, że selekcjoner uczy się tej reprezentacji, a współpracownicy nie do końca mogli mu pomóc. Ale takie są realia, jeśli w sztabie są Włosi, Portugalczycy i jeden Hubert Małowiejski, fajny chłopak, ale skupiający się na obowiązkach analityka. Posłużę się przykładem Guusa Hiddinka.

To znaczy?

Reklama

– Jeśli trener trafia do innego kraju, o innej kulturze, innym poziomie piłkarskim, to musi zadbać o współpracowników. Co zrobił Hiddink, gdy został selekcjonerem reprezentacji Rosji? Swoją prawą ręką uczynił Igora Korniejewa, byłego piłkarza Barcelony, Feyenoordu, mówiącego perfekcyjnie w trzech językach. On był dla Hiddinkapierwszym najważniejszym źródłem informacji. Mówimy o trenerze, który z sukcesami prowadził już wcześniej reprezentacje Korei i Holandii. Nie można zaniedbywać takich kwestii jak skutecznie działające źródła informacji. Trzeba dopasować się kulturowo. Zamiast eksperymentów, prób, doświadczeń, błędów, oprzeć się na kimś, kto ma wiedzę o każdym z piłkarzy znajdujących się blisko reprezentacji. 

Co konkretnie można zarzucić selekcjonerowi?

– Za dużo było majstrowania składem. Ciekaw jestem, co z wahadłami, skoro Puchacz nie gra na razie w Unionie. Nie wiem, co ze skrzydłami. One zawsze były siłą polskiej kadry. W przodzie mamy robokopa wszech czasów i sęk w tym, by tych kilku innych graczy, występujących w cywilizowanych ligach, właściwie zagospodarować, a z tym były problemy. Dwa świadczące na niekorzyść Sousy błędy to Krychowiak na pozycji nr 6, który w Lokomotiwie grał trochę wyżej, na „ósemce”, strzelał gole, miał asysty, znajdował się w jedenastkach kolejki ligi rosyjskiej. Po drugie – Bereszyński. To gość, który nie pasuje absolutnie do trójki obrońców w układzie 3-5- 2, który próbuje zaszczepić Sousa. Bereszyński jest zawodnikiem grającym ofensywnie, wyżej, pod system 4-3-3, 4-2-3-1 albo 4-4-2. Brał udział chyba w pięciu bramkach, które traciliśmy. Nie chcę go winić, absolutnie, może potrzebuje więcej czasu, ale została mu źle przyporządkowana pozycja.

Zapis konferencji z udziałem Kamila Glika. Obrońca mówił o tym, co trzeba poprawić w tyłach.

Jak pan, jako szef linii obrony reprezentacji Polski, ocenia to, że reprezentacja Polski w każdym meczu traci bramki?

Reklama

– Coś za coś. Wcześniej mniej bramek traciliśmy, ale też mniej ich zdobywaliśmy. Teraz staramy się stwarzać sobie więcej sytuacji. Na tym zgrupowaniu pracowaliśmy nad tym, by to wszystko wypośrodkować. Wrócić do tego, by tracić jak najmniej goli.

Jaki jest cel reprezentacji na najbliższe trzy spotkania? Mówi się o minimum sześciu punktach, które powinniśmy wywalczyć, a niektórzy idą dalej i mówią nawet o komplecie zwycięstw.

– Zawsze gramy o pełną pulę. Dlatego też nie chciałbym składać innych deklaracji. Gdy mówi się o jakimś celu – tak samo było przed Euro 2020 – to nie zawsze wychodzi to tak, jakby się chciało. Trzeba mierzyć w 9 punktów.

W kontekście mistrzostw Europy, jakie elementy piłkarskie musimy poprawić, by wyniki były lepsze?

– To nie jest żadne alibi, ale podczas mistrzostw Europy brakowało nam szczęścia. Paradoksalnie w obronie nie dopuszczaliśmy rywali do zbyt wielu sytuacji. Ale przeciwnicy oddawali dwa, trzy strzały i zdobywali gole. Cały czas pracujemy nad tym, by to poprawić. Brakowało nam też wyrachowania. W pewnych momentach chcieliśmy robić coś na boisku zbyt pięknie, a nie do końca skutecznie. Szczególnie w grze defensywnej. Trochę się na niej znam i brakowało nam zdecydowania w grze jeden na jeden. By może czasami, szczególnie w tym trzecim meczu ze Szwedami, trzeba było sfaulować. Trzeba było wykazać więcej cwaniactwa boiskowego. 

Albańczycy wcale się nas nie boją. Słusznie?

W tym roku w eliminacjach mundialu pokonała na wyjazdach Andorę 1:0 i San Marino 2:0. Przedzieliła te zwycięstwa porażka w Tiranie z Anglią 0:2, ale to wkalkulowano w koszty. 6 punktów oznaczało wykonanie planu. Kolejne zamierzają zdobyć na Polsce. – Zrobiliśmy duże postępy i możemy uzyskać dobry wynik. Damy z siebie wszystko, pomimo wielkich nazwisk z jakimi się zmierzymy – oświadczył Berat Djimsiti, razem z Hysajem najbardziej doświadczony zawodnik defensywy. – Nie odczuwamy strachu. Jeśli go czujesz, to znaczy że nie nadajesz się do tej pracy. Mocny przeciwnik nie powinien deprymować, ale motywować. Musimy mieć szacunek do Polski, bo to jest bardzo dobra drużyna, z zawodnikami grającymi w najlepszych klubach. Lewandowski jest w superformie, strzela wiele bramek, jest teraz najlepszym napastnikiem pod względem skuteczności i to będzie bardzo fajny pojedynek. – Mam mentalność zwycięzcy. W każdym meczu po to wychodzę na boisko żeby wygrać i nikogo się nie boję. Tylko zwycięstwa pozwalają iść naprzód – uważa Myrto Uzuni. – Ja bardzo się cieszę, że kibice znów są na stadionach, tego uczono nas od małego, że mamy grać dla nich – dodaje Klaus Gjasula. – Piłka nożna bez kibiców to nie to samo, brakuje emocji. Na razie sytuacja w grupie jest otwarta, za wcześnie na rozmowy, czy możemy awansować. Skupmy się najpierw na Polsce i najbliższych trzech meczach, potem zobaczymy.

Jakie lekcje wyciągaliśmy z porażek? “Sport” przypomina nasze wpadki w eliminacjach.

20 sierpnia 2008, Ukraina – Polska 1:0, towarzyski 6 września 2008, Polska – Słowenia 1:1, eliminacje MŚ

Leo Beenhakker był w wielu aspektach selekcjonerem wyjątkowym. Do teraz jest bardzo dobrze wspominany i to mimo faktu, że przecież pierwsze w historii Polski Euro – w 2008 roku – kompletnie jego zespołowi nie wyszło. Samo jednak to, że Holender dotarł na ten turniej w dobrym stylu, było czymś nietuzinkowym. Z tego też powodu postanowiono, że dostanie szansę walki o udział w mundialu w RPA, co oczywiście się nie udało. Pierwsze przejawy kłopotów pojawiły się w spotkaniach następujących bezpośrednio po Euro 2008 – sparingu z Ukrainą i meczu eliminacyjnym ze Słowenią. Jak w późniejszych latach, tak i wtedy Polska nie była w stanie wygrać nic po wielkim turnieju. Gdy Beenhakker został zwolniony, w jednym z pierwszych wywiadów mówił, że ekipy takie jak Słowenia czy Słowacja zostały przez biało-czerwonych zlekceważone. Jesienią tamtego roku zaczął się także wyraźny regres reprezentacji, a doświadczony selekcjoner coraz bardziej zaczynał rozumieć, że on już tutaj nic nie jest w stanie zrobić. Inna sprawa, że atmosfera i funkcjonowanie ówczesnych władz piłkarskich dalekie były od nazwania ich profesjonalnymi i nowoczesnymi…

16 sierpnia 2006, Dania – Polska 2:0, towarzyski 2 września 2006, Polska – Finlandia 1:3, eliminacje ME 

Dwa lata wcześniej Polska – tradycyjnie – zaliczyła dużą wpadkę na mistrzostwach świata w Niemczech. Pracę stracił selekcjoner Paweł Janas, którego zastąpił wspomniany Beenhakker. Choć wiemy, że później jego zespół szybko zaczął osiągać dobre wyniki, początki Holendra były bardzo trudne. Jego pierwszy mecz to porażka z Danią, do której szczególnej wagi nie należało przywiązywać. W końcu był to mecz towarzyski, a selekcjoner nowy w otoczeniu. Po ponad dwóch tygodniach nadszedł czas na spotkanie oficjalne, początek eliminacji do Euro i pesymizm tylko wezbrał. Finlandia bowiem rozpracowała Polaków w drugiej połowie, strzelając im 3 gole. Odpowiedział na nie tylko Łukasz Garguła, ale to nie wystarczyło na prowadzoną przez Roya Hodgsona ekipę z Samim Hyypią, Jussim Jaaskelainenem czy Jarim Litmanenem. Wtedy przegrana wydawała się katastrofą, ale paradoksalnie wyszła reprezentacji na dobre. Aby ulec kolejnym dwóm zespołom, Polska potrzebowała… 21 spotkań! – Miało być optymistycznie, a jest po prostu tragicznie – mówił komentujący tamten mecz Dariusz Szpakowski. Popularny komentator jeszcze nie był w stanie przewidzieć, że dla „Orłów” zaczyna się właśnie najlepsza era od lat.

Albania już kiedyś urwała nam punkty. “Sport” przypomina wpadkę z ubiegłego wieku.

Przed Albańczykami przestrzegał również Henryk Górecki, dziennikarz „Sportu”, który do dziś jest podporą naszej gazety. „Albanię już dawno przestano lekceważyć na Starym Kontynencie. Jest to rywal nie tyle groźny, co niewygodny. On nie tyle gra, co przeszkadza innym i trzeba przyznać, że jest w tym nie lada mistrzem. Stosuje środki najprostsze, ale właśnie dlatego skuteczne. Jeśli akcje przeciwnika nabierają płynności, rozmachu, przerywa je faulami i po kłopocie” – pisał przed meczem w Mielcu red. Górecki w tekście pt. „Antyfutbol – specjalność czerwono-czarnych”. […] – Ocena tego meczu nie może być jednoznaczna. Straciliśmy punkt w meczu, który toczył się pod nasze dyktando, który powinniśmy wygrać i to wysoko. Na szczęście remis, będący z pewnością powszechnym rozczarowaniem, niczego jeszcze nie przesądza. Nie da się ukryć, iż oba gole dla przeciwników wynikły z nieporadnych, mało zdecydowanych interwencji naszych środkowych obrońców, a wydawało się, że defensywa stanowi już zwarty monolit. Nie zwykłem wypowiadać się o pracy arbitrów. Pan Bruno Galler okazał się jednak 12. zawodnikiem Albanii i Belgii. I nie chodzi mi tylko o sytuację, w której został sfaulowany Pałasz – ostro komentował selekcjoner Antoni Piechniczek. Z kolei trener rywala dodawał: – W pełni zasłużyliśmy na ten punkt. Po raz kolejny widziałem polską jedenastkę. Z uznaniem obserwowałem jej poczynania na mistrzostwach świata w Hiszpanii, lecz były to dwie zupełnie inne drużyny – stwierdził Shyqyri Rreli. 

Prezes Dariusz Czernik wyleciał z Górnika Zabrze. “Sport” bierze go w obronę.

Na początku mówiono o tym w formie plotki, ale takie zdarzenie faktycznie miało miejsce. Jeśli w jakiś sposób zaważyło to na rozstaniu z Broszem, to nie najlepiej świadczy to o osobach, które podejmują w klubie ważne decyzje. A przypomnijmy, że za wszystkim stoi miasto, które jest większościowym udziałowcem klubu. Wiadomo, że trener Brosz nie był dla wielu łatwym partnerem, bo wiele wymagał, także od tych, którzy zarządzają. Nie tylko chodziło o sprawy sportowe, ale także o całą infrastrukturę związaną z górniczym klubem. Przykładowo, zimą zawodnicy nie mieli gdzie trenować. Teraz ma się to zmienić, ale wszystko zajmuje w mieście za dużo czasu. Marcin Brosz po nieudanej wiośnie ostatecznie odszedł, a jego miejsce zajął doświadczony Jan Urban. Jak co parę miesięcy, tak i tym razem doszło do kadrowej rewolucji. W klubie pojawiło się latem wielu nowych zawodników. Co do sporej liczby transferów można mieć duże wątpliwości. Drużyna Górnika słabo zaczęła sezon, bo od dwóch porażek z Pogonią i Lechem. Już w trakcie meczu z „Kolejorzem” na trybunach dało się słyszeć nieprzyjazne głosy pod adresem prezesa Górnika Dariusza Czernika. Część fanów głośno domagała się jego odejścia. Od słów przystąpiono do czynów. Kibice z „Torcidy”, tej najbardziej zagorzałej części kibiców Górnika, mieli wystosować pismo do prezydent Zabrza Małgorzaty Mańki-Szulik, z żądaniem zmian na stołku prezesa klubu, jakby to on odpowiadał za wyniki na murawie…

Raków Częstochowa uhonoruje Piotra Malinowskiego. 

Piotr Malinowski w czerwcu, gdy skończył się jego kontrakt, odszedł z pierwszej drużyny Rakowa. Jego rozbrat z klubem z Limanowskiego trwał jednak krótko. Od kilku tygodni pracuje w dziale analiz Akademii Raków, a także występuje w czwartoligowych rezerwach. „Malina” przeszedł z Rakowem długą drogę. Jako wychowanek występował w nim na prawie każdym szczeblu rozgrywkowym. Gdy po raz pierwszy odchodził z Rakowa w 2007 roku, zostawiał klub w trzeciej lidze, wcześniej wygrywając rozgrywki czwartoligowe. Na Limanowskiego wrócił w 2015 roku po przygodzie w Górniku Zabrze i Podbeskidziu Bielsko-Biała. Wówczas częstochowianie grali w drugiej lidze. Jak pokazała historia – złote czasy dla Rakowa dopiero nadchodziły. Malinowski z częstochowianami awansował do pierwszej ligi, a później ekstraklasy i przyczynił się, choć w mniejszym niż wcześniej stopniu, do zdobycia wicemistrzostwa i Pucharu Polski. Klub zdecydował, by za te długie lata przy Limanowskiego odwdzięczyć się klubowej legendzie. W piątek przed meczem z MOL Fehervar uroczyście zostanie zastrzeżony numer 13, który na koszulce nosił Malinowski. Będzie to również początek nowego projektu klubu – „13 ZAWODNIK”. Będzie miał on na celu honorowanie zawodników, którzy w przeszłości zapisali się w klubowych annałach. „Malina” będzie pierwszym z nich. 

Super Express

Radosław Majdan twierdzi, że nie ma konkurenta dla Szczęsnego.

– Gdyby Łukasz Fabiański nie zrezygnował z gry w kadrze, to można byłoby się nad tym zastanawiać. Drągowski i Skorupski mają jednak małe doświadczenie w kadrze i wydaje mi się, że jest to zrozumiała decyzja naszego selekcjonera. Sousa bardzo ufa Szczęsnemu i nawet jego słabsza dyspozycja w klubie oraz ta pechowa bramka ze Słowacją nie spowodowały utraty tego zaufania – mówi Majdan. – Wszystko musi być potwierdzone formą. Jeśli mówimy o braku konkurencji, to tylko w przypadku sytuacji, w której Wojtek będzie prezentował znakomitą dyspozycję, do której przyzwyczaił w poprzednich latach. Jeśli jednak znów przydarzy mu się jakiś błąd, to ta konkurencja pojawi się naturalnie. Żaden trener nie będzie bowiem chciał wystawić zawodnika, który jest niepewny – podkreśla.

Altim Lala, legenda albańskiej kadry, przed meczem z Polską. Kogo mamy się obawiać?

– Defensywa jest na tyle dobra, żeby zatrzymać Roberta Lewandowskiego?

– Jeśli postawimy autobus przed bramką, to go zatrzymamy (śmiech). W jego obecnej formie nie ma chyba reprezentacji w Europie, albo i na świecie, która może go zatrzymać i nie dopuścić do strzelenia gola. Dlatego w dzisiejszym meczu Polska jest dla mnie faworytem. Miałem okazję  grać przeciwko Lewandowskiemu, gdy występował jeszcze w Borussii Dortmund. Już wtedy można było rozpoznać jego talent, ale później rozwinął się nieprawdopodobnie.

– A kogo polscy piłkarze powinni się najbardziej obawiać?

– Przede wszystkim mamy wyrównany zespół. Trójka obrońców z włoskich klubów – Hysaj, Djimsiti i Kumbulla – to świetni piłkarze, wysoko oceniani na piłkarskim rynku. Trochę szkoda, że zabraknie Taulanta Xhaki, który nie odzyskał formy po przebytej kontuzji.

Przegląd Sportowy

Nieudane EURO 2020 poważnie nadszarpnęło wizerunek niektórych kadrowiczów. Kto musi się odkuć we wrześniowych meczach?

Krychowiak przyjechał na zgrupowanie poturbowany wizerunkowo i fi zycznie, bo z lekkim urazem kolana. Jeśli nie przeszkodzi mu on wybiec na boisko, to musi pokazać, że wciąż może być liderem środka pola – szczególnie teraz, gdy kontuzja Piotra Zielińskiego i pozytywny wynik testu na koronawirusa u Mateusza Klicha całkowicie tę formację rozsypały. To będzie egzamin dojrzałości dla piłkarza Krasnodaru. Ale nie tylko dla niego. Oczy kibiców będą zwrócone na Wojciecha Szczęsnego, który po EURO 2020 też był mocno krytykowany, na dodatek bardzo słabo rozpoczął sezon w Serie A. Sousa konsekwentnie powtarza, że u niego jest jedynką, rotowania bramkarzami nie bierze pod uwagę. W meczu z Albanią wiele pracy mieć nie powinien, ale tym bardziej musi zachować czujność. Bardzo dużo do udowodnienia we wrześniowych meczach ma też Bartosz Bereszyński. Na mistrzostwach Europy miał być liderem defensywy, a był zamieszany we wszystkie stracone przez Polaków bramki. Zawiódł na całej linii, być może dlatego, że był ustawiany nie na swojej pozycji, być może miał niewłaściwych ludzi wokół siebie. Dziś przyszedł czas, by pokazał, że był to tylko wypadek przy pracy, że trzy miesiące wystarczyły, by kac po turnieju minął i wróciła dawna dyspozycja. I u niego, i u pozostałych. Ale przede wszystkim by Sousa wreszcie udowodnił, że piłkarze są w stanie jego pomysły urzeczywistnić na boisku. Taryfy ulgowej już nie będzie. Teraz każda wpadka może być jego ostatnią.

Przemysław Frankowski opowiada o transferze. Polak latem zamienił MLS na Ligue 1.

Oferta Francuzów musiała być bardzo konkretna, bo Mariusz Mowlik przyznał, że samo przeprowadzenie transferu przebiegło błyskawicznie.

Cały transfer został przeprowadzony bodaj w sześć dni. Liczę od momentu, w którym Mariusz dał mi znać, że Lens jest mocno w grze. Przeglądałem sobie zdjęcia z wesela szwagra, a tu info od Mariusza, że dyrektor sportowy Lens rozmawia z dyrektorem Fire. Czyli w czwartek dostałem wiadomość, a już w środę we Francji podpisałem umowę. Francuzi oglądali mnie od dłuższego czasu i byli zdecydowani. Wiadomo, że w przypadku transferu, jeśli ktoś kogoś chce, a w tle nie ma warunków trudnych lub niemożliwych do spełnienia, strony szybko dojdą do porozumienia.

Przyleciał pan do Francji i z miejsca wszedł do grania. Jet lag, czyli zmiana strefy czasowej, nie dał się we znaki?

W środę po podpisaniu kontraktu miałem delikatne zajęcia z trenerem przygotowania fizycznego. Następnego dnia i w piątek normalny trening z drużyną, a w niedzielę już zadebiutowałem w spotkaniu z Rennes. Co prawda wszedłem z ławki rezerwowych, ale jednak. W kolejnych meczach, znowu wchodząc z rezerwy, asystowałem w zremisowanym spotkaniu z Saint-Etienne i wygranym z Monaco. W meczach z moim udziałem nie przegraliśmy, więc transfer się spłaca. Co do jet lagu, faktycznie w pierwszych dwóch dniach w Lens byłem lekko zakręcony, ale trener chciał mnie od razu mieć do grania. Nie spodziewałem się tego, dlatego byłem mocno pozytywnie zaskoczony.

Treningi w Lens mocno różnią się od tych w Chicago Fire?

W Lens trener niesłychanie mocno stawia na intensywność. Przerwy w zajęciach są króciutkie. Powiedzmy 30 sekund. Łyk wody i znowu wchodzimy do grania. „O, będzie ciekawie!” – to była pierwsza myśl po zajęciach z Frankiem Haise. Co do Chicago i Fire. Skoro daję radę na treningach w Lens, to znaczy, że nie przyjechałem do Francji z jakiejś ogórkowej ligi. MLS jest solidna i wymagająca. Trenowanie w Fire też miało swoją dynamikę, choć nie aż taką, jak w Lens. Tu i tu dużo gier. Większych, mniejszych. Do Francji przyjechał odpowiednio przygotowany zawodnik.

Albania opiera kadrę na piłkarzach, którzy urodzili się w innych krajach. Specyfika Bałkanów.

Z Kosowa pochodzi także obrońca Ardian Ismajli. Z kolei defensorzy Enea Mihaj i Mario Mitaj urodzili się w Grecji, a Ramën Cepele we Włoszech, napastnik Armando Broja przyszedł na świat w Anglii, a pomocnik Ylber Ramadani w Niemczech i występował w reprezentacji Kosowa do lat 21, ale potem zdecydował się na Albanię. Nieraz wybór drużyny narodowej nie był podyktowany głosem serca, a wynikiem kalkulacji. Pomocnik Amir A b r a s h i urodził się w Szwajcarii, grał w tamtejszych reprezentacjach juniorskich, młodzieżowych, a nawet olimpijskiej w igrzyskach w Londynie. Pytany, w której kadrze chce grać, odpowiadał bez wahania: – Wychowywałem się w Szwajcarii i czuję się Szwajcarem. Konkurencja okazała się jednak za duża, więc wybrał Albanię. – Boli, że nie mogę grać dla Szwajcarii, która byłaby moim pierwszym wyborem, ale występy w reprezentacji są ważne w moim wieku. Nie mogę czekać, aż będę miał 26 lat – tłumaczył zaskakująco szczerze. Z kolei inni czołowi piłkarze przyszli na świat w Albanii, ale wychowali się w innych krajach. Napastnik Rey Manaj, który we wtorek został wypożyczony z Barcelony do Spezii, w wieku 11 lat wyjechał do Włoch. Pomocnik Klaus Gjasula dorastał natomiast w Niemczech. W kadrze mimo że piłkarze z emigracji są w mniejszości, to wśród najlepszych zawodników dominują. Z tamtejszych gwiazd tylko obrońca Lazio Elseid Hysaj nieco dłużej przebywał w Albanii, ale i on w wieku 15 lat trafi ł do Włoch. To raczej nie przypadek, że kadrowicze szkoleni we Włoszech, w Szwajcarii czy w Niemczech przerastają kolegów trenowanych przez a l b a ń s k i e kluby.

Do gry wracają dziś także mistrzowie Europy. Emanuele Giaccherini mówi o złotej erze Italii.

Trzy mecze w ciągu tygodnia przed Squadra Azzurra to wielka szansa dla zawodników, by zabezpieczyć kwalifi kację do mistrzostw świata.

Trzeba zapunktować, nie ma innej opcji. Italia powinna sięgnąć po trzy zwycięstwa z rzędu: w ten sposób byłaby o krok od najważniejszego turnieju na świecie, ale nie tylko. Drużyna później mogłaby skupić się na półfi nale Ligi Narodów z Hiszpanią, który odbędzie się w październiku. Nie wolno tracić koncentracji, ale jestem przekonany, że ekipa nie popełni tego błędu. 

Włochy mają młody zespół: większość zawodników ma mniej niż 30 lat. Jeśli wezmą udział w mistrzostwach świata, mogą być faworytem?

Czołowi piłkarze są młodzi, grają dla najsłynniejszych włoskich klubów i nie tylko, na przykład Donnarumma, Bastoni, Barella, Locatelli, Chiesa. Ponadto kilku Azzurrich jest u szczytu kariery. Weźmy pod uwagę Insigne, z którym grałem w barw a c h N ap o l i – widzę, że jest dojrzały i ma pełną świadomość siebie. Znajduje się w takim momencie, w którym sportowiec jest w pełni sił i ma doświadczenie. Wśród nich wymienię też Jorginho, który zasługuje na Złotą Piłkę za to, co pokazał w tym roku. To prawda, że w MŚ trzeba skonfrontować się z Brazylią i Argentyną, ale nasza drużyna narodowa może być jedną z tych, k t ó r e będą w stanie walczyć o tytuł. Po wygraniu EURO może rozpoczęła się dla nas złota era. 

Dla pana współpraca z tym szkoleniowcem miała ogromne znaczenie w karierze: dzięki niej zagrał pan w Juventusie i został ważną postacią reprezentacji, szczególnie podczas EURO 2016. Jaki jest naprawdę Antonio Conte?

On był najważniejszym trenerem w moim piłkarskim życiu. Zmienił mnie i dał mi niezwykłe szanse, aby rozwijać się jako zawodnik. Prawdą jest to, co się słyszy, że dzięki niemu każdy członek zespołu daje z siebie 110 procent. Dlaczego? On oczekuje maksimum, ale zarazem daje maksimum, tworząc specjalny i zgrany klimat w szatni. Weźmy pod uwagę to, co ja zrobiłem w barwach Bianconerich oraz Darmian w minionym sezonie w Interze. Obaj nie byliśmy gwiazdami drużyn, ale Conte miał ogromny wpływ na nas i czuliśmy się ważni. W ten sposób w decydującym momencie rozgrywek ja strzeliłem gola przeciwko Catanii, Darmian zdobył dwie kluczowe bramki. Kierowanie zespołem jest zdecydowanie trudne, tak samo bycie skutecznym w dotarciu do wszystkich piłkarzy, a on jest w stanie to robić. 

Europejskie kluby nie chcą oddawać graczy na okienko reprezentacji. Problemy mają kraje z Ameryki Południowej i Afryki.

Problemy są spowodowane surowymi regułami dotyczącymi kwarantanny w Wielkiej Brytanii. Wszystkie kraje Ameryki Południowej są na tzw. czerwonej liście. Oznacza to, że po powrocie na Wyspy podróżny musi poddać się obowiązkowej 10-dniowej kwarantannie, z której nie zwalnia nawet szczepienie. Najmocniej przepis uderzył w Brazylię. Ostatecznie w kadrze nie znalazł się żaden z dziewięciu piłkarzy powołanych na mecze. Zabraknie obu najlepszych bramkarzy Alissona i Edersona, obrońcy Thiago Silvy, pomocników Freda i Fabinho, napastników Roberto Firmino, Gabriela Jesusa, Richarlisona i Raphinii. Z tego powodu w najbliższym meczu z Chile, ale też hitowym starciu z Argentyną oraz spotkaniu z Peru szanse mogą dostać mniej znani piłkarze, a na pewno jakiś golkiper z cienia. Selekcjoner Tite powołał trzech bramkarzy z ligi brazylijskiej, pewnie postawi na mającego zaledwie pięć występów w drużynie narodowej Wevertona, gdyż dwaj pozostali golkiperzy Everson i Santos jeszcze nie grali w kadrze. W drugiej linii Tite też zostało tylko trzech zawodników mających więcej niż jeden występ w reprezentacji. Z kolei w zespole Urugwaju, którego czekają starcia z Peru, Boliwią i Ekwadorem, zabraknie Edinsona Cavaniego. Ale już federacja argentyńska wynegocjowała zwolnienie Emiliano Martineza i Emiliano Buendii z Aston Villi oraz Cristiana Romero i Giovaniego Lo Celso z Tottenhamu. Tyle że mają zagrać tylko w pierwszych meczach z Wenezuelą i Brazylią, a opuścić ostatnie spotkanie – z Boliwią u siebie. Menedżer Dean Smith nie chciał, aby lecieli, ale piłkarzom tak zależało na tym wyjeździe, że w końcu udadzą się do ojczyzny, ale mają wrócić z niej wcześniej.

Legia Warszawa najlepiej poradziła sobie z deadline day. “PS” nazywa ją królem polowania.

Największych łowów last minute dokonała Legia. W ostatnim dniu letniego okna (dla polskich klubów był to 1 września, godzina 23.59) jej zawodnikami zostali środkowy pomocnik reprezentacji Ukrainy Ihor Charatin (ostatnio węgierski Ferencvaros – podpisał trzyletni kontrakt) oraz dynamiczny skrzydłowy kadry Kosowa Lirim Kastrati (chorwackie Dinamo Zagrzeb – związał się czteroletnią umową). Dyrektor sportowy Radosław Kucharski próbował też sprowadzić prawego pomocnika reprezentacji Rumunii Deiana Sorescu. Jego klub Dinamo Bukareszt kilka razy zmieniał warunki transferu, ostatecznie zażądał 1,5 mln euro i Legia odstąpiła od transakcji. Mistrzowie Polski sięgnęli po dwóch zawodników swoich drużyn narodowych. Za każdego trzeba było zapłacić kwotę odstępnego przekraczającą 1 mln euro. Jeżeli wierzyć chorwackim mediom, Kastrati ma kosztować stołeczną drużynę nawet 1,3–1,5 mln euro. Tym samym byłby to drugi najdroższy transfer w historii klubu, jeżeli chodzi o zawodników pozyskanych. Najdroższym nadal pozostaje Bartosz Slisz (1,84 mln euro z Zagłębia Lubin w lutym 2020). Legia mogła sobie pozwolić na takie wydatki z uwagi na awans do fazy grupowej Ligi Europy, a co za tym idzie gwarantowane 3,63 mln euro oraz sprzedaż do szkockiego Celticu Glasgow Josipa Juranovicia, za którego zarobiła 3 mln euro. Środki na Charatina i Kastratiego pochodzą podobno właśnie ze sprzedaży Chorwata.

Gazeta Wyborcza

Przed meczem z Albanią “GW” pyta – czy jest się kogo bać?

W tabeli naszej grupy eliminacyjnej Albańczycy wyglądają świetnie, z sześcioma punktami zajmują trzecie miejsce (Polska z czterema punktami za remis z Węgrami i zwycięstwo nad Andorą jest czwarta), ale oba zwycięstwa odnieśli nad słabeuszami – Andorą i San Marino. Gdy przyszło im mierzyć się z rywalem z najwyższej półki – Anglią – przegrali w Tiranie 0:2, nie mając na boisku nic do powiedzenia, nie oddając celnego strzału na bramkę rywala i piłkę przy nodze posiadając przez zaledwie 29 proc. czasu gry. Wcześniej szybciutko wyleczono ich z marzeń o debiucie na Euro (pięć porażek w dziesięciu meczach eliminacji), w Lidze Narodów wygrywała z nimi nawet Litwa. Tak jak mówi Paulo Sousa, faktycznie solidnie Albańczycy wyglądają tylko w defensywie. Trener Edoardo Reja może wybierać z dwóch bramkarzy, rezerwowych zwykle w Serie A: Thomas Strakosha grywa w AS Roma, Etrit Berisha po udanym sezonie w SPAL przeszedł do Torino i jeszcze tam nie zadebiutował. W obronie graczami na europejskim poziomie są Berat Djimsiti z Atlanty Bergamo, Elseid Hysaj z Lazio i przede wszystkim Marash Kumbulla, 21-latek z AS Roma. Dalej jest już ubogo – w kadrze są choćby Ernest Muci z Legii Warszawa czy Bekim Balaj, który po rocznym pobycie w Jagiellonii Białystok karierę buduje w rosyjskiej drugiej lidze. Nadzieją albańskiej piłki jest 19-letni Armando Broja – on po świetnym sezonie w Vitesse Arnhem właśnie zadebiutował w Premier League, w barwach Southampton.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...