Reklama

“Wymagam więcej odwagi, a nie skradania się do przeciwnika, jak pies do jeża”

redakcja

Autor:redakcja

26 sierpnia 2021, 10:15 • 9 min czytania 4 komentarze

W czwartkowej prasie kilka materiałów przed pucharowymi bojami Legii i Rakowa oraz rozmowa z trenerem Jagiellonii, Ireneuszem Mamrotem. 

“Wymagam więcej odwagi, a nie skradania się do przeciwnika, jak pies do jeża”

PRZEGLĄD SPORTOWY

Dziś decydująca walka Legii o Ligę Europy. Wracają kontuzjowani, ale czy to wystarczy?

Przed tygodniem jego drużyna została przywitana na stadionie w Pradze piosenką „Highway to Hell” (autostrada do piekła). Nie przestraszyła się. Teraz liczy na to, że podobną atmosferę zgotują w czwartek czeskiej drużynie fani na obiekcie przy Łazienkowskiej. A ten ma wypełnić się w całości. Mimo że po rewanżowym meczu z Dinamem Zagrzeb UEFA podjęła decyzję o zamknięciu „Żylety” (za odpalenie pirotechniki)}, to klub znalazł sposób, jak tej kary uniknąć. Kibice z najbardziej zagorzałej trybuny zostali przeniesieni na trybunę południową, natomiast na „Żylecie” zajmą miejsca zorganizowane grupy dzieci. Na taki zabieg UEFA wyraziła zgodę. Ostatnie dni to raczej rozwiązywanie a nie namnażanie problemów w klubie z Łazienkowskiej, ale i tak najważniejsze jest to, co się zacznie dziać o 21. Niezależnie od okoliczności. O nich i tak wszyscy szybko zapomną, najistotniejsze jest to, czy uda się wrócić do gry w drugich najważniejszych rozgrywkach w Europie.

Slavii Praga opowiada Jaroslav Silhavy, selekcjoner reprezentacji Czech. Powołuje on wielu zawodników rywala Legii Warszawa.

Reklama
Z punktu widzenia selekcjonera to dobrze, że ma w zespole piłkarzy z jednego klubu.

Oczywiście, na przykład na prawej stronie w naszej reprezentacji grali Coufal z Masopustem i dobrze się rozumieli, pewne zagrania pamiętali jeszcze z klubu. Albo w środku boiska na tej samej zasadzie dobrze współpracowali Souček z Kralem, tym bardziej że za plecami mieli Ondřej Kudelę. Dla trenera to korzystny układ, bo dobrze wpływa na reprezentację. Ale powołując zawodników i potem wystawiając ich do gry, patrzę tylko na jej dobro. Nie ma znaczenia, dla jakiego klubu grają na co dzień. W kadrze wszyscy mamy jeden cel.

W minionych miesiącach piłkarze Slavii są bardzo eksploatowani. Grają w lidze, pucharach, reprezentacji.

Szczególnie w ostatnim roku mieli bardzo napięty terminarz. W ubiegłym sezonie mecze ligowe finałowej kolejki rozgrywane były w sobotę, a już na następnego dnia zaczynało się zgrupowanie przed mistrzostwami Europy. Potem długo braliśmy udział w EURO, po nim krótkie urlopy i trzeba było zaczynać nowy sezon. To całkiem normalne i logiczne, że drużyny mają obawy przed zwalnianiem piłkarzy na zgrupowania reprezentacji. Tu otwiera się pole do rozmów między federacją a trenerami i szefami klubów.

Rozmowa z prezesem Rakowa, Wojciechem Cyganem.

W pierwszym meczu Gent was zdominował, ale mimo wszystko udało się wygrać 1:0. Zgodzi się pan z taką opinią?

„Udało się” to nie jest najlepsze słowo. Wszystko wypracowuje się ciężką pracą na treningach czy w trakcie przygotowań. Słyszałem podobne opinie, które mówiły, że Raków był gorszy. Osobiście bliżej mi do słów, że lepsza jest ta drużyna, która strzela gola, niż ta która go traci. My zdobyliśmy jedną bramkę więcej. W Bielsku-Białej miało być trudno i było. Zwłaszcza w pierwszej połowie. Gent prowadził grę, ale niewiele z tego wynikało. Kiedy już było groźnie, to pojawiał się Vladan Kovačević, który z pomocą Frana Tudora, Andrzeja Niewulisa i innych obrońców oddali niebezpieczeństwo.

Właściciel Rakowa Michał Świerczewski po pierwszym spotkaniu z Gentem powiedział nam, że nie sądził, że to tak silny przeciwnik…

Spodziewaliśmy się, że skoro przyjeżdża do nas zespół z ligi belgijskiej, który wywalczył awans do pucharów, to łatwo nie będzie. Trzeba też jednak przyznać, że początek sezonu w wykonaniu Gentu nie był jakiś olśniewający. Oni podobnie, jak my przykładali swoje mecze w lidze, ale w czterech kolejkach zdobyli tylko cztery punkty. W eliminacjach Ligi Konferencji też nie zachwycili chociażby w dwumeczu z łotewskim Rigas FC (2:2 w Gandawie i wygrana 1:0 na wyjeździe – przyp. red.). Wiemy jednak, że Gent i jego zawodnicy mają spory potencjał. Finansowo, budżetowo i płacowo, to jest dużo wyższa półka niż obecnie my.

Reklama

Trener Jagiellonii, Ireneusz Mamrot o sytuacji w swoim zespole.

PIOTR WOŁOSIK (dziennikarz Przeglądu Sportowego): Absolutny początek, czyli trzy pierwsze mecze sezonu wyglądały bardzo obiecująco, lecz po nich, pański zespół wylał na głowy kibiców Jagi dwa kubły lodowatej wody.

IRENEUSZ MAMROT (trener Jagiellonii Białystok): Z porażek przeciwko Górnikowi Zabrze i Cracovii bardziej bolesna była ta druga, bo nie ma co ukrywać rozegraliśmy słabsze spotkanie. Wyłączając mecz z zabrzanami nie pozwalamy rywalom na stworzenie zbyt wielu sytuacji. Niestety, te które mają – bezlitośnie wykorzystali. Oczywiście trudno mieć do nich pretensje. W tych dwóch przegranych mój zespół dopiero w drugiej części był aktywniejszy, a w ostatnim starciu – uważam – nieco lepszy od Cracovii. Ale pierwsze, nasze złe połowy bardzo mnie rozdrażniły.

Fakt, pańska ekipa jakoś ospale wchodziła w te mecze. Nie wiadomo na co czekając i na co licząc. Impulsem do żwawszych jest gol przeciwnika lub jakieś jego groźniejsze akcje.

Zdecydowanie przespaliśmy te połowy. Dużo rozmawialiśmy o tym, co się stało. Tłumaczyłem moim podopiecznym, że na mecz muszą wychodzić ze świadomością i myślą, jak zdobyć gola, a nie z myślą, jak go nie stracić. Wymagam więcej odwagi, a nie skradania się do przeciwnika, jak pies do jeża. Kłopoty zdrowotne, choć zastrzegam, że nie jest to usprawiedliwienie wciąż nam dokuczają.

Rzeczywiście, w poczekalni kliniki doktora Krzysztofa Koryszewskiego i w sali rehabilitacyjnej żartowano, że tam przeniesiono treningi i odprawy, bo piłkarzy bywa tam niewiele mniej, niż na zajęciach.

Dlatego liczę, że po przerwie na spotkania reprezentacji sytuacja ze zdrowiem moich graczy unormuje się, a to pozwoli na uwolnienie potencjału, który – stanowczo podkreślam – mój zespół posiada. Tylko ktoś złośliwy może uznać, że zespół nie ma stylu i koncepcji grania, choć wiadomo – punktów zgromadziliśmy za mało. Jeśli na teraz doszukać się odrobiny optymizmu, to w drugiej części spotkania z Cracovią stworzyliśmy kilka, naprawdę dogodnych okazji.

SPORT

26 sierpnia może zapisać się złotymi zgłoskami w annałach Rakowa. Częstochowianie w Gandawie zawalczą o fazę grupową Ligi Konferencji Europy, broniąc jednobramkowej zaliczki z meczu w Bielsku-Białej.

Częstochowianie mają jeden poważny kłopot przed rewanżem. Kontuzja z pierwszego meczu z Gent wyeliminowała na dwa miesiące Zorana Arsenicia. 27-letni Chorwat zagrał w każdym ze spotkań Rakowa w europejskich pucharach. Teraz jednak, przez złamaną rękę, będzie obserwował poczynania swoich kolegów z dalszej perspektywy. To poważne osłabienie Rakowa, które może być niemożliwe do zastąpienia. Częstochowianie wyjdą więc zapewne z Milanem Rundiciem na środku obrony. Ten ma za sobą pełny mecz w Mariampolu z Suduvą, epizod w spotkaniu z Rubinem, który mógł dla Rakowa zakończyć się odpadnięciem z pucharów, oraz solidne 70 minut z Gentem. Teraz jednak poprzeczka jest zawieszona bardzo wysoko. Można mieć obawy, czy 29-letni Serb wytrzyma presję i zagra dobre spotkanie. Będzie miał jednak wsparcie w osobach Andrzeja Niewulisa, bohatera pierwszego meczu z Gentem, oraz Frana Tudora, który coraz lepiej radzi sobie w środku obrony.

Pięciu młodzieżowców w barwach Górnika Zabrze złapało w tym sezonie swoje minuty. Jedynym, którego oglądaliśmy w każdym meczu, był Adrian Dziedzic.

Dziedzic urodził się 22 marca 2003 roku, a więc ma dopiero 18 lat. Tak młodego gracza Górnik jeszcze w tym sezonie nie wystawił, bo oprócz niego – z graczy o statusie młodzieżowca – na boisko wybiegali jeszcze Norbert Wojtuszek (2001), a także Michał Rostkowski, Kacper Michalski i Krzysztof Kubica (wszyscy 2000). Dziedzic na ich tle się wyróżnia. O ile Wojtuszek z Rostkowskim zaliczyli tylko pojedyncze epizody, a Michalski z Kubicą zagrali sporo w dwóch meczach, to najmłodszy jako jedyny pojawiał się na murawie w każdym z czterech spotkań. Szczególnie pamiętać będzie zapewne swój debiut przed zabrzańską publicznością na Roosevelta. W drugiej kolejce Górnik podejmował Lecha. Środek pola gospodarzy nie wyglądał najlepiej, więc w przerwie trener Jan Urban zadecydował o ściągnięciu duetu Alasana Manneh – Filip Bainović. Do gry wszedł właśnie Dziedzic, który przy linii bocznej stanął razem z Lukasem Podolskim, dla którego był to pierwszy mecz w koszulce Górnika. Na 18-latka mało kto zwracał rzecz jasna uwagę, ale po latach zapewne będzie mógł opowiadać, jak razem z mistrzem świata dyskutował jeszcze o ostatnich detalach taktycznych. A kto wie, może to… Podolski będzie opowiadał o Adrianie Dziedzicu?

Rozmowa z Filipem Szymczakiem, 19-letnim napastnikiem wypożyczonym z Lecha Poznań do GKS-u Katowice.

Do Katowic został pan wypożyczony z Lecha Poznań, czyli drużyny grającej na pięknym stadionie, z „Kotłem”. Mimo to docenia pan kameralną Bukową.

– Wybierając GKS, kierowałem się wieloma kwestiami. Brałem też pod uwagę to, jak to jest ze wsparciem kibiców. Wiadomo, że w Poznaniu dopinguje większa liczba osób – choć akurat niekoniecznie w tym sezonie, co mam nadzieję niedługo się zmieni (kibice Lecha przed sezonem ogłosili bojkot – dop. red.). Trudno porównywać jeden i drugi klub, ale w obu tych miejscach kibice potrafią zrobić coś niesamowitego, a to potrzebne w piłce. W niedzielę mieliśmy ciężki okres, przegrywaliśmy 0:2. Gdy wychodząc na boisko po przerwie usłyszałem oklaski, to aż ciarki mnie przeszły. Mówię sobie: „Kurde, mamy dwa gole straty, a ludzie biją nam brawo, wierzą w nas. Trzeba im się za to odpłacić!”. Mecze z Zagłębiem to „święta wojna”, słyszałem już wcześniej o rywalizacji między Katowicami a Sosnowcem. To dodatkowy smaczek i tym bardziej ta wygrana lepiej smakuje.

Sześć punktów GKS-u w pięciu kolejkach to jaki dorobek?

– Jesteśmy beniaminkiem tej ligi, poznajemy ją. Każdy mecz jest tu naprawdę wyrównany, o czym już się przekonaliśmy. Na inaugurację prowadziliśmy 2:0 z Resovią, a zremisowaliśmy. W niedzielę czy z Podbeskidziem było odwrotnie, lecz potrafiliśmy punktować. Tu trzeba być cały czas skoncentrowanym, konsekwentnie wykonywać swoją pracę. Doczekaliśmy się pierwszego zwycięstwa. Poprzednie remisy albo szanowaliśmy, albo czuliśmy niedosyt. Teraz postawiliśmy pierwszy krok w górę tabeli. Mam nadzieję, że konsekwentnie będziemy się wspinać. To moje pierwsze mecze na tym poziomie. Wcześniej grałem w ekstraklasie i drugiej lidze, ale w pierwszej – nigdy. To rozgrywki mocno fizyczne, w których jest mało czasu na podejmowanie decyzji.

SUPER EXPRESS

Werner Liczka przed meczem Legii ze Slavią.

„Super Express”: – Duży był niedosyt w Czechach po remisie Slavii z Legią?

Werner Liczka: – Zacznę od tego, że wszyscy życzyli Slavii sukcesu w Lidze Mistrzów. Nie wyszło i z tego powodu jest duże rozczarowanie. Teraz zespół nie jest tak dobry jak w poprzednim sezonie. To był fantastyczny rok dla klubu, zakończony awansem do ćwierćfinału Ligi Europy. W lidze czeskiej drużyna notuje serię nieprzegranych meczów. Ostatnio mistrzowie Czech mieli dużo kontuzji. Nawet w takiej sytuacji w starciu z Legią Slavia pokazała, że jest groźna. Tyle że brakowało jej efektywności. Moim zdaniem zagrała na 60–70 proc. możliwości.

– W ostatniej kolejce ligi czeskiej Slavia rozbiła 4:0 Banika Ostrawę. W ten sposób pokazała moc przed rewanżem w Warszawie?

– To był bardzo dobry mecz i pierwszy sygnał, że zespół wraca na swój wysoki poziom. To była Slavia grająca agresywnie, biegająca i stwarzająca dużo okazji. Przy tym była efektywna. Wrócił Jan Boril, który leczył kontuzję. To walczak, ma duży wpływ na zespół. Drugi nieobecny to Ondrej Kudela, który będzie rządził w defensywie. To dowódca, ważna postać, a do tego jest skuteczny pod bramką rywali.

Włodzimierz Lubański przed meczem Rakowa z Gentem.

„Super Express”: – Był pan zdziwiony zwycięstwem Rakowa w pierwszym spotkaniu?

Włodzimierz Lubański: – Nie byłem zaskoczony wynikiem, bo spodziewałem się takiego meczu. Ale kultura gry ekipy Gent jest wyższa niż Rakowa. Mimo to wicemistrz Polski powalczył o wygraną. Belgowie w ofensywie są w stanie stworzyć kilka sytuacji bramkowych.

– W pierwszym spotkaniu Gent miał przewagę, ale był nieskuteczny.

– Zgadza się. Jednak jest to zespół, który może strzelić kilka goli. Zawsze byli drużyną nastawioną na ofensywę. Nie ulega wątpliwości, że w ten sposób będą grali z Rakowem. Mam nadzieję, że polski zespół sobie poradzi.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...