Reklama

“Moim marzeniem jest powrót do reprezentacji”

redakcja

Autor:redakcja

24 sierpnia 2021, 09:24 • 19 min czytania 16 komentarzy

We wtorkowej prasie wciąż żyjemy ligową kolejką, ale powoli zaczynamy wędrować w kierunku pucharów i meczów reprezentacji. O ten drugi temat zahaczamy przy okazji błędów Wojciecha Szczęsnego i tematu pożegnania Łukasza Fabiańskiego oraz Kuby Błaszczykowskiego. O kadrze mówi także Kamil Grosicki, który przywitał się z Pogonią podczas konferencji prasowej. – Trzeba patrzeć realnie na życie. Moim marzeniem jest grać jak najlepiej w Pogoni, odnosić z nią sukcesy i wrócić do reprezentacji, o co będę walczył. Ale krok po kroku – trzeba zagrać dobre mecze w lidze i pokazać, że turbo jeszcze jest mocne – mówił “Grosik”.

“Moim marzeniem jest powrót do reprezentacji”

Sport

Czesław Michniewicz musi udowodnić, jakim jest krawcem. Bo Legia to dziś materiał do szycia i to grubymi nićmi.

Przypomnijmy, że Tomasz Pekhart skręcił na rozgrzewce staw skokowy, Bartosz Slisz dzień przed meczem doznał urazu więzadła pobocznego w kolanie, a Kacper Skibicki rozciął i stłukł łokieć. Lekarze Legii poinformowali, że przerwa we wszystkich trzech przypadkach potrwa „od kilku do kilkunastu dni”, a zatem trudno jest się spodziewać, że piłkarze ci będą dostępni na rewanż, który już w najbliższy czwartek rozegrany zostanie przy Łazienkowskiej. Pozytywna informacja jest taka, że kontuzja Slisza, któremu wieszczono nawet dwa miesiące pauzy, nie jest tak poważna, jak początkowo sądzono. Nie zmienia to jednak faktu, że Czesław Michniewicz jest w trudnej sytuacji przed meczem, który – po sześciu latach – może dać Legii udział w fazie grupowej LE. Szkoleniowiec mistrza Polski będzie musiał wcielić się w rolę krawca, który – jak wiadomo – „tak kraje, jak mu materii staje”. Jakimś pocieszeniem – choć niewielkim – dla opiekuna Legii jest to, że do pełni sił powraca Mattias Johansson. Były reprezentant Szwecji w tym sezonie spędził na boisku jednak zaledwie 17 minut w meczach I rundy kwalifikacji LM z Bodoe/Glimt. Później był kontuzjowany, a następnie trenował indywidualnie. Od wczoraj ćwiczy już z drużyną. Trudno jest się w tej sytuacji spodziewać, że 29-latek wystąpi pojutrze przeciwko Slavii.

Polskie drużyny w Belgii już wygrywały. Raków pójdzie ich śladem?

który zwyciężył na belgijskiej ziemi był Śląsk Wrocław. W 1975 roku pokonał Royal Antwerp 2:1. Na kolejny triumf nad Belgami na ich terenie trzeba było czekać do… ubiegłego roku. Wówczas Lech Poznań pokonał Charleroi i awansował do fazy grupowej Ligi Europy. Czwartkowe spotkanie w Gandawie będzie miało podobny ciężar gatunkowy, choć inne okoliczności. Lech, z racji zmiany przepisów spowodowanych pandemią, rozgrywał tylko jeden mecz. Raków jest w bardziej komfortowej sytuacji, tym bardziej że ma atut w postaci silnej linii defensywnej i świetnego bramkarza. Trudno jest znaleźć inny polski zespół w eliminacjach pucharów, który dysponowałby podobnie skuteczną obroną. Czerwono-niebiescy mają już za sobą pięć spotkań i dwie dogrywki (510 minut), w których nie stracili gola. W dużej mierze zawdzięczają to Vladanowi Kovaczeviciowi. Trzeba jednak docenić defensywę wicemistrza Polski jako całość. Mimo problemów zdrowotnych i cofnięciu Frana Tudora, jedenastka spod Jasnej Góry świetnie neutralizowała ataki przeciwników, którzy zbyt wielu okazji sobie nie stworzyli. Za dwa dni defensywa Rakowa przejdzie jednak prawdziwy test.

Reklama

Adrian Gryszkiewicz, czyli nowy stoper Górnika. Przynajmniej na papierze, bo Jan Urban wystawia go właśnie tam.

Wygrane zbiegły się z powrotem do wyjściowej jedenastki Adriana Gryszkiewicza. 21-letni obrońca nie występował w dwóch pierwszych spotkaniach, gdyż leczył naderwanie mięśnia czworogłowego. Kiedy doszedł do siebie, a zespołowi nie szło, trener Jan Urban zdecydował się postawić na tego zawodnika. Jak się okazało był to strzał w dziesiątkę, bo przeciwko Stali i „Jadze” zawodnik ten należał do bardzo mocnych punktów. – W tych pierwszych meczach nie graliśmy na 100 procent swoich możliwości – uważa piłkarz Górnika. Drużynie pomógł też powrót do gry trójką środkowych obrońców, którą tworzą Przemysław Wiśniewski, Rafał Janicki i właśnie Gryszkiewicz. – Dla mnie nie ma różnicy, czy gramy w czwórce, czy w trójce, ale przyznam, że lepiej czuję się w tym drugim systemie – przyznaje. W poprzednim sezonie młody defensor wystąpił w 27 spotkaniach. Sezon wcześniej trener Marcin Brosz praktycznie z niego nie korzystał, a jeśli wystawiał, to na lewej obronie. – Czuję się środkowym obrońcą, ale jak przychodziłem do Górnika, to konkurencja była bardzo silna. Paweł Bochniewicz, Dani Suarez, Michał Koj… Byłem więc próbowany na lewej stronie. Gdy przeszliśmy na grę trójką środkowych, było bardzo dobrze. Praktycznie wszystko nam wychodziło, ale rywale zdołali nas „przeczytać”… Gra trójką bardzo mi pasuje. Większość najlepszych zespołów preferuje taki systemem. Trzeba być otwartym na nowe rozwiązania i ja jestem na nie gotowy. Moim marzenia sięgają wyżej niż polska ekstraklasa – podkreśla ambitny zawodnik. 

Jakub Holoubek potrzebuje rywala. Lewa strona Piasta przecieka.

Jak na razie odbija się to czkawką, bo Holubek w ofensywie co prawda nie gra źle, ale w defensywie jego zachowania i błędy mają bezpośredni wpływ na tracone gole i punkty. To on sprokurował rzut karny z Rakowem, dzięki czemu częstochowianie odwrócili losy meczu. To on mógł lepiej zachować się przy golu na 3:3 z Wisłą Płock (Piast ostatecznie wygrał 4:3). Najświeższy przypadek to zachowanie i krycie Fabiana Piaseckiego tuż przed, jak i w trakcie strzału na 1:1 w 94 minucie niedzielnego spotkania ze Śląskiem. Choć trener Fornalik nie wymienił jego nazwiska, to jednak nie ukrywał pretensji do defensora. – Niestety, jedna interwencja w końcówce zdecydowała o tym, że ta bramka padła. Gdyby nasz obrońca zachował się tak jak powinien, czyli wyszedł twarzą w stronę uderzającego, to zapewne zablokowałby ten strzał lub byłby rzut wolny pośredni, ale tak się nie stało – mówił szkoleniowiec gliwczan. Błędy w obronie do końca nie mogą dziwić. Tuż po transferze Holubka pytaliśmy na Słowacji o mocne i słabe strony tego zawodnika. – Dla mnie Jakub to bardziej skrzydłowy, bo większym atutem są jego dośrodkowania i gra w ofensywie. Pamiętam jego występ przeciwko Szkocji w 2016 roku. Był graczem meczu – mówi nam słowacki dziennikarz Mojmir Staszko. – Gdyby kilka lat temu spytać o jego grę w defensywie, to powiedziałbym, że to jego bardzo słaba strona, ale w Żylinie poprawił się pod tym względem – dodawał. 

Reklama

Yaw Yeboah porównany do Leo Messiego.

Największe wrażenie w minionej kolejce zrobiły na mnie nie rozmiary zwycięstw Wisły Płock, czy Pogoni, lecz akcja, po której Yaw Yeboah strzelił drugiego gola dla Wisły Kraków w meczu z Górnikiem Łęczna. Seria jego zwodów i dryblingów była naprawdę imponująca, takiego „tańca” nie powstydziłby się nawet Leo Messi. Ośmieszeni przez piłkarza z Ghany obrońcy na pewno nie piali z zachwytu, a oglądając powtórki, ręce też nie składały im się do oklasków. Moje przypuszczenie graniczy z pewnością, że gdyby wzrok piłkarzy z Łęcznej mógł okaleczać, Yeboah jeździłby dzisiaj na wózku inwalidzkim. […] Kibiców Górnika Łęczna od oglądania meczów ich pupilów miały prawo już rozboleć zęby. Obrońcy beniaminka na razie przyciągają kłopoty jak piorunochron gromy. W sobotę piłkarze „Białej gwiazdy” zapewnili im na murawie taką rozrywkę, przy której hiszpańska inkwizycja to dziecinna igraszka. Po ludzku żal mi jest zwłaszcza Bartosza Rymaniaka. Nie dziwi, że w poprzednim sezonie trener Piasta Waldemar Fornalik wpuścił go na boisko tylko 13 razy, a klub nie zaoferował mu nowego kontraktu. W kilku meczach rywale tak „kręcili” doświadczonym obrońcą, że musiał czuć się jak na karuzeli. Bardziej złośliwi obserwatorzy i komentatorzy zastanawiali się, jak długo po meczu z Wisłą Kraków szukał swoich korków w trawie.

W Katowicach zmienia się nastawienie. Kibice mają zaufanie do drużyny trenera Góraka.

Przy Bukowej czuć po powrocie do I ligi inny klimat. Nie jest tak, jak podczas poprzedniego wieloletniego pobytu zespołu na tym poziomie rozgrywkowym. Nadzieja na awans do ekstraklasy nie przysłania nikomu rzeczywistości, nie zaczadza umysłu, a tracone gole czy nieukładające się mecze nie powodują, że z ust kibiców wylewają się wiadra frustracji. To być może z jednej strony ich mądrość, ale chyba bardziej sukces drużyny budowanej przez trenera Góraka i dyrektora Roberta Góralczyka, która na taki kredyt zaufania w II lidze zapracowała. – Chyba wszyscy przez ten okres, odkąd wróciłem do GKS-u, w jakiś sposób się dogadaliśmy. Wszyscy zrozumieliśmy, że coś trzeba zmienić. Że na Bukowej nie mogą być tylko negatywne emocje. Że musi być też pozytywnie, nawet kiedy przegrywa się 0:2 i to z takim rywalem, jak w niedzielę, a wiadomo, że o „świętej wojnie” to i opowiadano legendy. Ale coś się zmieniło. Tak jak powiedział to Filip Szymczak – po przerwie drużyna została przywitana brawami. To nie wszędzie się dzieje. Gratuluję tym ludziom. Widać, że ich „mental” też się zmienia. Wszyscy potrzebujemy zwycięstw, chcemy uczyć się tego zwyciężania. To są właśnie takie kroki! Gdybyśmy po przerwie zostali wygwizdani, to nie wiem, czy bylibyśmy w stanie się podnieść. Zawodnicy wyszli z szatni, poczuli wsparcie. Dwunasty zawodnik jest w tej materii naprawdę bardzo istotny – uderza w emocjonalne tony trener GieKSy.

Miedź Legnica straciła napastnika. A potem drugiego i trzeciego.

Szkoleniowiec „Miedzianki” Wojciech Łobodziński nie był do końca zadowolony z postawy swoich podopiecznych, mogły go cieszyć co najwyżej zdobyte punkty. – Był to brzydki mecz – przyznał bez ogródek. – Wydaje mi się, że swoją grą dostosowaliśmy się do Puszczy. Wiedzieliśmy przed meczem, że bronią niepołomiczan są stałe fragmenty gry – auty i rzuty wolne. Zresztą podaliśmy przed meczem zawodnikom statystyki mówiące o tym, że Puszcza w jednym meczu miała ponad pięćdziesiąt (!) stałych fragmentów. Za co mogę pochwalić zespół? Za obronę w tym elemencie gry. Trochę wzrostu nam brakowało, ale byliśmy bardzo aktywni. W II połowie sprzyjało nam też szczęście. Na dłuższą metę musimy swoją jakość piłkarską wykorzystać. Szczególnie że graliśmy w liczebnej przewadze i mieliśmy karnego. Chciałbym też dodać, że był to mecz charakteru, bo wypadło nam już w sumie trzech napastników. Po Krzyśku Drzazdze i Patryku Makuchu Kamil Zapolnik musiał opuścić boisko z powodu urazu. Grając bez trzech podstawowych napastników, wygrać mecz na tak trudnym terenie jest sztuką i ważne są trzy punkty.

Mamy pierwsze w sezonie 1. ligi narzekania na VAR. Konkretniej na to, że nie ma go we wszystkich meczach.

– Ktoś kto układa terminarz I-ligowych rozgrywek, powinien przyjść do naszej szatni – powiedział Dariusz Dudek. – Niech stanie przed zawodnikami i powiem im jak mamy grać, gdy po czwartkowym wieczornym meczu w Katowicach wracamy do domu w piątek rano, a w sobotę już wyjeżdżamy na kolejne spotkanie, żeby w niedzielę zagrać w Tychach. GKS miał dwa dni więcej na regenerację i to na pewno odbiło się na wyniku. W dodatku drugi raz w tym sezonie, bo najpierw na Widzewie, a teraz w Tychach, sędziowie gwiżdżą przeciwko nam karnego i to takiego, po którym mogę powiedzieć, że… czekam na VAR na każdym meczu I ligi. Chciałbym, żeby w takich sytuacjach można było decyzję arbitra logicznie wytłumaczyć. Mimo to z postawy zawodników jestem zadowolony, bo dali z siebie 120 procent. Dostaliśmy wprawdzie prezent w postaci pierwszego gola, ale po przerwie też mieliśmy kilka sytuacji, w których mogliśmy zdobyć bramkę. Zabrakło być może tej regeneracji oraz świeżości i przegraliśmy spotkanie. Z naszego 7-punktowego dorobku po pięciu wyjazdowych kolejkach jestem jednak zadowolony, bo tych punktów trochę mamy, aczkolwiek ta liga jest tak trudna, że każdy punkt jest na wagę złota i uważam, że powinniśmy w Tychach zdobyć przynajmniej „oczko”.

Super Express

Kamil Grosicki w Pogoni. Jak wyglądały kulisy tego transferu?

– Dwa tygodnie temu siedliśmy do rozmów, a w minioną sobotę o 13 podpisaliśmy kontrakt – zdradził dyrektor sportowy Pogoni Dariusz Adamczuk. – Rozmowy były szybkie i konkretne – potwierdził Grosicki. Czy piłkarz marzy jeszcze o wyjeździe na Zachód? – Trzeba patrzeć realnie na życie. Moim marzeniem jest grać jak najlepiej w Pogoni, odnosić z nią sukcesy i wrócić do reprezentacji, o co będę walczył. Ale krok po kroku – trzeba zagrać dobre mecze w lidze i pokazać, że turbo jeszcze jest mocne – wyjaśnia Kamil. Grosicki ma zarabiać w Pogoni 2 mln zł na sezon, co potwierdził – również „Super Expressowi” – Daniel Kaniewski reprezentujący interesy piłkarza. – Dementuję te informacje. Kontrakt z Grosickim jest komercyjny, a Kamil bardzo obniżył swoje oczekiwania finansowe – mówi prezes Jarosław Mroczek.

Przegląd Sportowy

Lista błędów Wojciecha Szczęsnego jest coraz dłuższa. Od początku poprzedniego sezonu obserwujemy sporo jego wtop.

Po włosku „incubo” znaczy „koszmar” i po niedzielnym występie to słowo przy nazwisku Szczęsnego pojawiło się przynajmniej w kilku publikacjach. Niestety, ten zły sen reprezentanta Polski trwa od dobrych kilku miesięcy. Już w pierwszej części sezonu 2020/21 zdarzały mu się błędy – nie popisał się przy golu Gaetano Letizii w starciu z Benevento (1:1), Stefano Sturaro z Genoą (3:1) i Myrto Uzuniego z Ferencvarosem (2:1), ale znacznie gorzej było w drugiej rundzie. W rewanżu 1/8 fi nału Ligi Mistrzów z FC Porto (3:2 po dogrywce) zawiódł przy uderzeniu z wolnego Sergio Oliveiry, aczkolwiek tutaj również fatalnie zachowali się koledzy z pola stojący w murze, którzy podskoczyli i piłka poleciała pod ich nogami. Pomyłek w rywalizacjach z Torino (2:2) i AC Milan (0:3) nie dało się już zrzucić na nikogo innego. To Szczęsny zawalał i basta. Obecnie bramkarz jest w najtrudniejszym momencie kariery w Juventusie. Taka seria gaf jest niedopuszczalna w klubie z tak gigantycznymi ambicjami, a dodatkowo na niekorzyść postrzegania Polaka – przynajmniej wśród kibiców – działa kwestia Gianluigiego Donnarummy. Bohater mistrzostw Europy był do wzięcia za darmo, bo nie dogadał się w sprawie nowej umowy z AC Milan, tyle że Bianconeri nie mogli nic zrobić, dopóki nie znalazłby się chętny na zatrudnienie Szczęsnego. A że 31-latek zarabia 6,5 mln euro za sezon (żaden bramkarz w lidze włoskiej nie dostaje więcej) i ma kontrakt ważny do czerwca 2024, nie tak łatwo o kogoś, kto spełni jego duże wymagania. W związku z tym Włoch trafi ł do Paris Saint-Germain, a Polak został w Turynie, czego już w pierwszej kolejce nowego sezonu żałują tifosi Bianconerich. W ich marzeniach „to ostatnia niedziela” oznaczałaby najpewniej ostatnią z „Tekiem” między słupkami. Dziś trudno dać wiarę, że w rozgrywkach 2019/20 był najlepszym golkiperem Serie A.

Piotr Zieliński walczy o jak najszybszy powrót na boisko. Wieści w sprawie jego kontuzji są… różne.

Zieliński został sfaulowany przez Mattię Caldarę, sam poprosił o zmianę. Widać było, że nie jest w stanie kontynuować gry. W nocy włoski klub poinformował, że 27-latek doznał urazu prawego uda, nie podając jednak, jak długo potrwa jego przerwa w treningach. Według dziennikarzy z Italii miałaby ona wynieść około 2–3 tygodni, co by oznaczało, że Polaka ominie nie tylko najbliższe ligowe spotkanie, ale przede wszystkim mecze eliminacji mistrzostw świata z Albanią, San Marino i Anglią. Nasze informacje jednak nie potwierdzają doniesień włoskich mediów. Zieliński ma zbity mięsień czworogłowy, nad kolanem pojawiła się lekka opuchlizna, która z upływem kolejnych godzin zaczęła nieco schodzić. To przede wszystkim bolesny uraz, ale co najważniejsze – nie jest aż tak groźny, jak mogło się wydawać. Najistotniejsze, że pierwsze badania wykazały, że wszystko jest w porządku ze stawem kolanowym – tego reprezentant Polski obawiał się najbardziej. Wyścig z czasem Na razie jego występ w najbliższej kolejce ligowej stoi pod dużym znakiem zapytania, bo przez co najmniej trzy dni w ogóle nie będzie trenował. To dla niego kluczowy okres, wskaże, kiedy można spodziewać się powrotu Zielińskiego na boisko. Na ten moment nikt nie wyklucza jego przyjazdu na zgrupowanie reprezentacji, wręcz przeciwnie, piłkarz i jego otoczenie liczą, że będzie mógł wystąpić we wrześniowych meczach kadry.

Kamil Grosicki wraca do Pogoni. W jakiej jest formie i kiedy zagra?

– Od ponad miesiąca jestem w Szczecinie, dotychczas trenowałem sam, jednak to coś zupełnie innego niż zajęcia z drużyną. Wczoraj przechodziłem testy wydolnościowe oraz sprawdzano, czy z moim zdrowiem jest wszystko dobrze. Dziś pierwszy raz ćwiczyłem w klubie, jeszcze indywidualnie. Kryzysy na pewno będą, bo długo nie grałem, ale jest tu świetny sztab szkoleniowy i jestem przekonany, że wie, jak ze mną pracować. Z każdym dniem będę lepszy – powiedział w poniedziałek Grosicki. – To dobry czas, ponieważ niedługo mamy przerwę na mecze reprezentacji, więc Kamil będzie miał dwa tygodnie, by popracować nad formą – uzupełnił szef pionu sportowego Pogoni Dariusz Adamczuk. – Zrobię wszystko, by jak najszybciej dojść do odpowiedniej dyspozycji. Na pewno będę miał więcej t r e n i n g ó w niż reszta zespołu. Potrzebuję tego – tłumaczył skrzydłowy. […] – Klub rozwija się bardzo dynamicznie, buduje się piękny stadion i budynek akademii. Wkrótce to wszystko będzie na dobrym, europejskim poziomie. Cieszę się, że wróciłem tu w takim wieku, że jeszcze mogę sporo pomóc sportowo – uzupełnił Grosicki.

Legia ściąga Portugalczyków. Czy pojawi się problem w szatni?

Nowa Legia ma być inna – znów w pewnym stopniu portugalska. Yuri Ribeiro, który w sobotę zjawił się na testach i jeśli przejdzie je pomyślnie, podpisze kontrakt, będzie czwartym piłkarzem z tego kraju w ekipie Czesława Michniewicza. Najdłużej w Legii jest wspomniany Martins, są sprowadzony przed rokiem Rafael Lopes i tego lata Josue. Dodatkowo w sztabie szkoleniowym pracuje znany z czasów Sa Pinto i zatrudniony ponownie Ricardo Pereira, w Warszawie stawił się też lewoskrzydłowy Rui Gomes, którego ostatnim klubem była trzecioligowa Uniao de Leiria. Tyle że on ma występować w rezerwach – jego transfer jest częścią umowy, konsekwencją sprowadzenia Ribeiro. Czy przy takiej liczbie osób z jednego kraju są powody do niepokoju? – Moim zdaniem zagrożenie powstaje, gdy w zespole jest więcej niż trzech piłkarzy jednej nacji. Nawet nie z tego samego kraju, ale z jednej grupy kulturowo-językowej, jak z Bałkanów, z Czech i Słowacji. Tworzą swoje kolonie, to nie pomaga w budowaniu spójności w drużynie – mówił nam w 2019 roku Mariusz Rumak, były trener m.in Lecha czy Śląska. Według jego teorii do wspomnianej ekipy można więc dziś dołączyć jeszcze Brazylijczyka Luquinhasa, co oznacza, że jest ona jeszcze liczniejsza.

Motor Lublin chce wrócić do Ekstraklasy w najbliższej przyszłości. Czy to realna misja?

Dziś Motor ma twarz Zbigniewa Jakubasa, jednego z najbogatszych ludzi w Polsce. Właściciel Grupy Kapitałowej Multico przejął klub we wrześniu 2020 roku. Futbolem interesuje się od lat, a teraz poznaje go od środka. – Odkąd przejąłem Motor, spotykam na meczach prezesów i właścicieli. Jestem mile zaskoczony kontaktami z nimi i szczerymi wymianami poglądów. Od wielu z nich czerpię informacje i po prostu się uczę. Darek Mioduski przekazał mi swoje doświadczenie i wiedzę na temat obiektów akademii Legii. Prezes Pogoni Szczecin, pan J a r o s ł aw Mroczek, kontakty i sugestie w zakresie technikaliów wykonania boisk. Michał Świerczewski dzieli się ws z ys t k i m i swoimi doświadczeniami z w i ą z a n y m i z budową profesjonalnego klubu – dodaje Jakubas. Wizytę u właściciela Rakowa skończył zresztą z wypełnionym notatkami zeszytem. Zdobyta wiedza ma doprowadzić Motor do sukcesu. – Do 2025 roku chcemy być w ekstraklasie – twierdzi bez ogródek. […] Awans do Fortuna 1. Ligi w stolicy lubelskiego jest uważany za obowiązek. – Zdaję sobie sprawę z tego, o co gramy. Nie mam zamiaru czarować, że stawka jest inna – przyznaje Marek Saganowski, trener Żółto- -Biało-Niebieskich. Gdy pytamy o presję, tylko się uśmiecha. – Jeśli w sporcie pojawia się ciśnienie, to znaczy, że o coś grasz, więc trzeba się z tego cieszyć – tłumaczy 42-latek. […] Saganowski trafi ł do Motoru kilka tygodni po tym, jak rozstał się z Legią. Ale to niejedyny warszawski ślad w klubie. Dyrektorem sportowym jest Michał Żewłakow, a jednym z członków rady nadzorczej Bogusław Leśnodorski, były prezes klubu z Łazienkowskiej. […] Wśród kibiców pojawiają się głosy, że to niekoniecznie dobre rozwiązanie i do niczego dobrego nie doprowadzi. Najwięcej uwag fani kierują pod adresem Żewłakowa, który w Lublinie pojawia się tylko raz w tygodniu. – Zadania nakreślone przez nas dla dyrektora sportowego nie wymagają ciągłej obecności w klubie – tłumaczy Daniewska i zapewnia, że wszystkie transfery przeprowadzone w bieżącym oknie były konsultowane i z Żewłakowem, i z Saganowskim. – Sprowadziliśmy dwunastu zawodników, teraz musimy zaufać sztabowi szkoleniowemu i czekać na efekty – mówi prezes klubu.

Erik Exposito zachwycał na starcie sezonu. A potem podpisał nowy kontrakt i przestał strzelać.

Odkąd Exposito podpisał nowy kontrakt z wrocławskim klubem, przestał strzelać gole. Na szczęście dla Śląska w roli egzekutora zaczyna go wyręczać Piasecki, który jako zmiennik w końcówce spotkania potrafi zrobić zdecydowanie więcej niż Hiszpan od początku meczu. Forma Exposito musi irytować, bo do niedawna obok Roberta Picha był najlepszym piłkarzem w zespole. Pokazywał się nie tylko jako łowca bramek, lecz także sumienny asystent. Głównie dzięki niemu Śląsk punktował w lidze i radził sobie w europejskich potyczkach. […] Niemoc drużyny przełamał dopiero Piasecki, który w doliczonym czasie gry strzelił gola Piastowi Gliwice (1:1). Uczynił to bardzo efektownie: uderzając piłkę z przewrotki. – Już tak kiedyś strzeliłem, ale to było w drugiej lidze. Mam nadzieję, że teraz się odblokuję, bo brakowało mi skuteczności – zaznaczył zdobywca wyrównującej bramki. W poprzednim ligowym starciu z Górnikiem Łęczna (0:0) też zastąpił w końcówce Exposito i też strzelił gola, który po analizie VAR został anulowany ze względu na spalonego i była to mocno kontrowersyjna decyzja. Nie zmienia to faktu, że polski napastnik daje ostatnio znacznie więcej niż Hiszpan. Sam Piasecki nie ukrywa, że jego ambicje sięgają podstawowej jedenastki, ale też szanuje reguły rywalizacji o miejsce w składzie. – Jakie są moje relacje z Erikiem? Bardzo dobre. Motywujemy się wzajemnie. Czasem go podkręcam, że ma strzelać gole, bo jeśli nie, to zaraz usiądzie na ławce. Takie lekkie podgryzanie. Chyba dobrze to na niego działa – opowiadał nam w kwietniu, czyli kilka tygodni po przyjściu do klubu Jacka Magiery. 

Kamil Kosowski domaga się godnego pożegnania Łukasza Fabiańskiego i Kuby Błaszczykowskiego.

W meczach kadry nie będziemy już oglądać Łukasza Fabiańskiego, który po kilkunastu latach postanowił zakończyć reprezentacyjną karierę. Nie ma sensu wypisywać tu jego zasług. Łukasz jest jednym z najlepszych polskich bramkarzy w historii i na stałe wpisał się w dzieje naszego futbolu. Z tego powodu należy mu się pożegnalny występ w koszulce z orłem na piersi. Nie tylko jemu. Na taki mecz zasłużył też Kuba Błaszczykowski. Pamiętam piękne pożegnanie Artura Boruca, czy ostatni mecz w kadrze Łukasza Piszczka. To były magiczne chwile, gdy wielcy zawodnicy mogli jeszcze raz dać radość swoimi zagraniami, a na koniec ukłonić się kibicom, którzy przez lata trzymali za nich kciuki. Są jednak zasłużeni zawodnicy, którym nie było dane pożegnać się z kadrą. Jacek Krzynówek, Tomek Hajto czy Piotr Świerczewski – dali nam awanse do mundiali i zawsze byli oddani biało-czerwonym barwom. Żaden z nich nie zagrał jednak pożegnalnego meczu, co uważam za spore niedopatrzenie. Pamiętam, jak z kadrą żegnał się Michał Żewłakow. Mecz towarzyski z Grecją w Pireusie to kpina. Rekordzista pod względem występów w reprezentacji Polski odszedł z niej gdzieś daleko, bez wsparcia kibiców i bez ich ostatnich braw. Nie tak powinno to wyglądać. Mam nadzieję, że oprócz poprawy szkolenia, nowe władze PZPN  popracują również nad tym, jak żegnać zasłużonych dla reprezentacji piłkarzy.

Gazeta Wyborcza

Wojciech Szczęsny ma za sobą fatalny rok. A w teorii ma pozycję mocną jak nigdy dotąd.

Gdy po Euro 2020 Łukasz Fabiański ogłosił koniec reprezentacyjnej kariery, sprawa hierarchii się uprościła. Wojciech Szczęsny, którego Paulo Sousa już wcześniej mianował pierwszym bramkarzem reprezentacji Polski, mógł spać spokojnie – o ile w ogóle rywalizacja o miejsce w reprezentacyjnej bramce spędzała mu sen z powiek. O ile u nas jakaś dyskusja na temat obsady reprezentacyjnej bramki się toczyła, o tyle poza krajem raczej zdziwienie budziło to, że ktoś w ogóle może się zastanawiać nad tą sprawą. Przecież Szczęsny jest podstawowym bramkarzem Juventusu, następcą wielkiego Gianluigiego Buffona, nie wybrali go tam przypadkiem. I nie czuli palącej potrzeby zmiany, skoro nie wzięli dostępnego za darmo – to znaczy bez płacenia odstępnego, bajeczny kontrakt to inna para kaloszy – Gianluigiego Donnarummy. Najlepszy bramkarz Euro 2020 już jest u Katarczyków z Paris Saint-Germain. Tymczasem pierwszym ligowym występem w nowym sezonie Wojciech Szczęsny zrobił wszystko, by wszcząć dyskusję o obsadzie bramki Juventusu. Jego drużyna wygrywała do przerwy na wyjeździe z Udinese 2:0, ale potem Polak zawalił sprawę przy dwóch bramkach. Najpierw niepewnie odbił piłkę przed siebie i sytuację ratował faulem w polu karnym („jedenastkę” wykorzystał Roberto Pereyra), a w końcówce meczu wdał się w drybling, stracił piłkę i Gerard Deulofeu wyrównał. Zamiast pewnego zwycięstwa na inaugurację sezonu turyńczycy uzyskali ledwie remis. Choć po meczu Szczęsnego bronił trener Juventusu Massimiliano Allegri („nie popełnił błędu technicznego, to świetny bramkarz”), włoskie media były bezwzględne. Uznały Polaka za najgorszego w drużynie, jego interwencje nazwały „niezdarnymi”, napisały że „Szczęsny podarował Udinese wyrównanie”. Dalej poszła „La Gazetta dello Sport”, która przypomniała błędy oraz niepewną grę Polaka w poprzednim sezonie i już wskazuje możliwą alternatywę dla niego w postaci Matti Perina.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

16 komentarzy

Loading...