Podsumowanie ligowego weekendu w poniedziałkowej prasie? Oczywiście. Felietony? Jak najbardziej. “Prześwietlenie”? Też jest. Ale wiadomo, że skoro do Ekstraklasy wraca Kamil Grosicki, to w prasie sporo miejsca poświęcono właśnie transferowi Pogoni Szczecin. Wypytywany o to był jej prezes, Jarosław Mroczek. – Sygnały, że i Kamil byłby zainteresowany dołączeniem do zespołu, i my byśmy tego chcieli, pojawiały się od dobrego roku. Ale wówczas nie było żadnych szans na porozumienie, nasze możliwości i jego oczekiwania dzieliła przepaść. Jednak życie potoczyło się tak, że Kamilowi było nieco trudniej znaleźć nową drużynę, a nam łatwiej zapytać, czy ciągle jest zainteresowany powrotem. Bardzo nam zależało, by przeprowadzić właśnie transfer tak dużego kalibru – mówił w “Przeglądzie Sportowym” działacz “Portowców”.
Sport
Polska liga rośnie w siłę? Taką tezę stawia “Sport”.
Transfer Lukasa Podolskiego do Górnika, sprowadzenie przez Piasta Damiana Kądziora, a teraz zakontraktowanie przez Pogoń Kamila Grosickiego. Do tego kilka innych ciekawych ruchów transferowych poczynionych przez nasze kluby. No i najważniejsze w tym wszystkim: gra i wyniki naszych zespołów w europejskich pucharach, bo tak naprawdę to jest wyznacznik siły i pozycji danej ligi w Europie. Na razie jesteśmy na 28. miejscu w rankingu UEFA. Daleko z tyłu? Było jeszcze gorzej, bo przecież przed rozpoczęciem bieżących pucharowych rozgrywek ekstraklasa była na pozycji numer 30. Dzięki przyzwoitym – jak na razie – występom Legii i dzielnej postawie Rakowa, udało się awansować o dwie pozycje. Za obecny sezon nasze kluby zdobyły 3,375 pkt. W poprzednim sezonie suma punktów naszych drużyn w europejskim rankingu, głównie dzięki Lechowi, wyniosła 4,000 i jest najwyższą z 5 ostatnich lat. Gdyby tak nasze kluby co roku pokazywały się w europejskiej rywalizacji, byłaby szansa na miejsce w pierwszej „20” rankingu UEFA.
Wygrani i przegrani kolejki według “Sportu”.
Wkręcony w ziemię
Indywidualne, przebojowe akcje to coś, co przyciąga uwagę widzów. W polskiej ekstraklasie rzadko mamy do czynienia z tego rodzaju przebłyskami umiejętności technicznych, dlatego wyjątkowo cieszy oko akcja bramkowa Yawa Yeboaha. Ghańczyk samodzielnie poradził sobie najpierw z Bartoszem Rymaniakiem, a później z resztą defensorów Górnika Łęczna i jeszcze zdobył bramkę, dokładając cegiełkę do zwycięstwa Wisły Kraków.
Ulewa nie oszczędzała
Drugi mecz na wyjeździe i druga wysoka porażka. To jest bilans z tego sezonu Zagłębia Lubin. Piłkarze Dariusza Żurawa nie potrafi li sobie poradzić z Wisłą Płock w dość specyfi cznych warunkach. Byli oczywiście zespołem słabszym, ale mieli również pecha. Przy golu na 2:0 piłka po podaniu Jewgienija Baszkirowa w normalnych okolicznościach dotarłaby do bramkarza. Jednak ulewa nad Płockiem spowodowała, że piłka zatrzymała się w polu karnym i dobiegł do niej Łukasz Sekulski, po czym padła bramka.
Echa meczu Wisły Kraków z Górnikiem Łęczna. Kamil Kiereś twierdzi, że beniaminek płaci frycowe.
– Efekty przyniosła dobra praca całej drużyny – cieszył się trener Wisły, Adrian Gula. – Po sytuacji z samego początku, kiedy Górnik miał szansę objęcia prowadzenia, pokazaliśmy pewność siebie. Mogliśmy już wcześniej wyżej prowadzić, mieliśmy sporo dogodnych sytuacji, ale najważniejsze, że cała drużyna zaprezentowała się dobrze. – Mecz był żywy i kibice nie mogli się nudzić – stwierdził trener gospodarzy, Kamil Kiereś. – Płacimy frycowe, chcąc odnaleźć się w nowym systemie naszej gry. Nie mieliśmy czasu na sparingi i odbywa się to już w meczach ligowych. Żałować trzeba, że grając systemem obronnym tracimy bramki po kontrach przeciwnika wynikających z naszych niewybaczalnych błędów. Nie mamy też takich indywidualności jak Wisła, która dzięki temu miała przewagę.
Waldemar Matysik odwiedził Zabrze. Dawał rady młodym piłkarzom.
– Tak jak dla Lukasa Podolskiego, Górnik to mój drugi dom, przyjeżdżam tutaj jak do siebie. Ale nie potrafię patrzeć na porażki Górnika. Jak przegrywał z Lechem, żona musiała mnie uspokajać; bardzo emocjonalnie podchodzę do jego meczów. Bardzo więc ucieszyło mnie zwycięstwo z Jagiellonią, bo to drużyna z czołówki. Trener Jan Urban chwalił zespół, że zagrał tak, jak to sobie zaplanował, jak chciałby, żeby jego drużyna grała. Przede wszystkim jednak w meczach u siebie trzeba wykorzystać siłę kibiców, ich potencjał i liczebność. A potem jeszcze przywieźć coś z wyjazdu – mówi piłkarz, który z reprezentacją Polski wywalczył trzecie miejsce na mistrzostwach świata w Hiszpanii w 1982 roku, a z Górnikiem w latach 80. trzy razy zdobywał mistrzostwo Polski, będąc jednym z najważniejszych graczy. Potem z powodzeniem występował w AJ Auxerre czy w Hamburgerze SV. Przy okazji pobytu w górniczym klubie spotkał się z kolegą z boiska, a obecnie trenerem 14-krotnego mistrza Polski, Janem Urbanem. Odwiedził też szatnię Górnika, gdzie m.in. udzielił cennych wskazówek Krzysztofowi Kubicy, bohaterowi zwycięstwa nad „Jagą” tydzień temu. Młodzieżowcowi Górnika, który w Białymstoku dwa razy trafił do siatki, zdobywając swoje pierwsze gole w ekstraklasie, mówił jak się ustawiać na boisku i jak zachowywać. Takie cenne rady od 55-krotnego reprezentanta Polski na pewno nie pójdą na marne.
GKS Tychy wygrał pierwszy mecz w sezonie. Spora sprawa.
Na drugą połowę tyski zespół wyszedł z nowymi skrzydłami. Na prawej stronie linii pomocy zameldował się bowiem Marcin Kozina, a po przeciwległej stronie boiska zobaczyliśmy Bartosza Biela, który okazał się kluczem do sukcesu. Zanim jednak zmienił się wynik, gra z każdą chwilą robiła się coraz ciekawsza. W 55 minucie po zagraniu Tomasa Malca do sytuacji strzeleckiej doszedł Jaroch i huknął z 16 metra tak, że Dawid Pietrzkiewicz nie był w stanie zareagować, ale wyręczył go słupek. Po drugiej stronie boiska gorąco – i to dwa razy – zrobiło się w 60 minucie, kiedy to najpierw Jałocha intuicyjnie obronił strzał Roberta Janickiego z 16 metra, a Dominik Połap na linii bramkowej zastopował próbującego dobijać Błanika. Chwilę później Damir Sovsić przedarł się w pole karne z lewego skrzydła i zagrał w pole bramkowe, gdzie Dawid Wolny skierował piłkę na słupek, a dobitkę z metra zatrzymał Jałocha. Bramkarz GKS-u skutecznie interweniował także w 66 minucie, gdy Błanik ograł Nedicia i w sytuacji oko w oko strzelił z 12 metra za lekko, żeby zaskoczyć dwumetrowego golkipera. O wyniku zadecydowała akcja z 71 minuty. Wtedy to bowiem Biel zdecydował się na szarżę w polu karnym i upadł, wbiegając między Rafała Kobrynia i Jakuba Zycha. Sędzia dopatrzył się faulu zawodników Sandecji, a Wołkowicz pewnie wykorzystał rzut karny. Wprawdzie po stracie drugiego gola Sandecja rzuciła się do ataku i kilka razy zakotłowało się pod bramką tyszan, pod którą w ostatniej akcji meczu znalazł się nawet bramkarz gości, ale znakomicie interweniujący Jałocha nie dał się pokonać i pierwsze w tym sezonie zwycięstwo GKS-u Tychy stało się faktem.
Ale jeszcze większym wydarzeniem jest wygrana GKS-u Katowice. 1100 dni po ostatniej wygranej!
Konsultacja gdańskiego arbitra z wozem VAR trwała ponad 2 minuty. Decyzja nie była czarno-biała: rozjemcy zdezorientowali publikę, uznając, że ważniejsze jest to, co wydarzyło się przed linią: a tam jeszcze zanim z „wapna” uderzył Sobczak, znalazł się golkiper GieKSy! „Jedenastka” musiała zostać zatem powtórzona. Tym razem skutecznie wykonał ją Maciej Ambrosiewicz. Kudła zmienił róg, kapitan Zagłębia przymierzył w ten sam, co wcześniej Sobczak. Po czwartkowej porażce w Opolu Ambrosiewicz bił się w pierś, przepraszał kibiców i nie krył, że przegranej w takim stylu nie da się wytłumaczyć. Tym razem wziął odpowiedzialność na swoje barki. Bukowa aż kipiała z emocji. A one de facto dopiero wtedy się zaczynały. To była prawdziwa święta wojna! […] Dopiero roztrwonienie zaliczki z I połowy sprawiło, że Zagłębie próbowało odzyskać rytm. W poprzeczkę kropnął Dawid Gojny, Quentina Seedorfa zatrzymał Kudła, a jego koledzy z pola dorzucili jeszcze bramkę nr 3. W roli głównej wystąpił Urynowicz, Bukowa odleciała. Po latach podlanych frustracją pierwszoligowych męczarni katowiccy kibice doczekali się drużyny, którą po prostu chce się wspierać i oglądać, bez zastanawiania, ile brakuje do awansu i kiedy ekstraklasa. Obwieszczamy: Katowice to na starcie sezonu stolica pierwszoligowych widowisk!
Podbeskidzie kontra Skra. Piotr Jawny dobrze zna tego rywala.
Po meczu z GKS-em Tychy szkoleniowiec „górali” Piotr Jawny wyraźnie podkreślił, że starcia ze Skrą w żadnym wypadku nie traktuje w kategoriach meczu z beniaminkiem. Częściowo sztab szkoleniowy drużyny spod Klimczoka wie, czego może się po najbliższym rywalu spodziewać. W ubiegłym sezonie w II lidze Jawny i Marcin Dymkowski jako trenerzy Śląska II Wrocław dwukrotnie mierzyli się ze Skrą i oba te mecze przegrali. W Częstochowie było 2:0, a jednym z najważniejszych momentów tamtego spotkania było wprowadzenie na boisko po przerwie Titasa Milasziusa. Litwin rozruszał ofensywę Skry, miał świetną sytuację, a później zanotował asystę. Krzywdy tym razem zawodnik „góralom” nie zrobi. Niedawno wrócił do pełni sprawności po kontuzji, a na dodatek jest zawodnikiem… Podbeskidzia.
Super Express
“SE” o prezentacji Kamila Grosickiego w Pogoni Szczecin. Komentuje ją Jarosław Mroczek.
Kwadrans przed pierwszym gwizdkiem „Grosik” z córką Mają pojawili się na murawie, a prezes Jarosław Mroczek przedstawił Kamila jako nowego piłkarza Pogoni. – Szczecin to moje miasto, Pogoń to mój klub. Zrobię wszystko, żeby zajął jak najwyższe miejsce. Walczymy o mistrza Polski ! – przemówił „Grosik” i zaintonował przyśpiewkę kibiców Pogoni, czym wprowadził ich w euforię. Prezesowi Mroczkowi ze wzruszenia łzy napłynęły do oczu. – Faktycznie mocno się wzruszyłem, bo ta historia z Kamilem to coś bardzo pozytywnego. Czuję, że ten powrót i dla niego jest bardzo ważny, a ja tak reaguję na przyzwoitość, szczerość i wiarę, że dzieje się coś pozytywnego – powiedział „Super Expressowi” prezes.
Przegląd Sportowy
Szczecin to dom Kamila Grosickiego. To nie są puste słowa.
Czasem w przerwie między rozgrywkami można go było zobaczyć kopiącego piłkę na orlikach z kumplami, m.in. Bartoszem Ławą czy Maciejem Stolarczykiem. Innym razem zjawił się na meczu VI-ligowej Arkonii, ponieważ akurat prowadził ją jego przyjaciel Arkadiusz Kondraciuk. Dla większości Polaków jest „Grosikiem”, ale dla dawnych znajomych ze szkoły czy boiska to „Opel”. Jako dziecko trenował w koszulce francuskiego Girondins Bordeaux, którego sponsorował niemiecki koncern samochodowy i stąd pseudonim. Kiedy w 2006 roku debiutował w ekstraklasie, ciągle był „Oplem”. Czas „Grosika” miał dopiero nadejść No dobrze, tylko jak to się stało, że akurat teraz zdecydował się na powrót do Pogoni? – Sygnały, że i Kamil byłby zainteresowany dołączeniem do zespołu, i my byśmy tego chcieli, pojawiały się od dobrego roku. Ale wówczas nie było żadnych szans na porozumienie, nasze możliwości i jego oczekiwania dzieliła przepaść. Jednak życie potoczyło się tak, że Kamilowi było nieco trudniej znaleźć nową drużynę, a nam łatwiej zapytać, czy ciągle jest zainteresowany powrotem. Bardzo nam zależało, by przeprowadzić właśnie transfer tak dużego kalibru. Z kolei Kamil zaczął się zastanawiać, w jaki sposób to życie dalej układać. Cóż, w pewnym wieku człowiek woli się nieco bardziej skoncentrować na rodzinie, osiąść na miejscu, zamiast znowu jechać w nieznane. I on, i jego najbliżsi mieli dosyć tułaczki. Obie strony mocno wyszły sobie naprzeciw i dlatego Kamil zagra w Pogoni – wyjaśnia w rozmowie z nami Mroczek.
Pelle van Amersfoort cieszy się z przełamania Cracovii. Dla “Pasów” to bardzo ważna wygrana.
Trudno było przygotować się do tego meczu pod względem mentalnym, skoro w pierwszych czterech kolejkach zdobyliście tylko punkt i zajmowaliście ostatnie miejsce w tabeli?
Presja na nas była bardzo duża. Jedynym lekarstwem na taką sytuację były punkty do ligowej tabeli. Tylko to mogło nam pomóc. Udało się, teraz możemy patrzeć do przodu. Potrzebujemy zwycięstwa w kolejnym meczu w Niecieczy, wtedy nasza syt u a c j a w stawce stanie się b a r d z i e j komfortowa.
Co się zmieniło w grze Cracovii,że w końcu przyszło przełamanie?
Przede wszystkim dziś na boisku dużo walczyliśmy. Byliśmy ustawieni kompaktowo, dobrze się komunikowaliśmy i wygraliśmy bardzo dużo pojedynków.Już po kilku minutach mogliśmy wyjść na prowadzenie po sytuacji Marcosa Alvareza. Nie udało się, to się zdarza, ale później wykorzystaliśmy rzut karny i to nam pomogło. Musieliśmy również zachować koncentrację po golu straconym w końcówce. Ale dobrze się ustawialiśmy na boisku i nasza gra obronna wyglądała solidnie. Właśnie to pozwoliło zachować komplet punktów.
To był najlepszy mecz Pasów w tym sezonie pod względem gry defensywnej?
W mojej opinii tak. Byliśmy blisko siebie, reagowaliśmy na każde zagranie w kierunku naszej bramki. Wygraliśmy wiele starć w defensywie i dzięki temu udało się nam wygrać.
Antoni Bugajski po kolejce. “W błocie, ale do przodu”.
Bartoszek ze swoimi strażackimi plusami ma również minusy. Musi mieć posłuch w drużynie i w całym pionie sportowym, bo na tym polega skuteczność prowadzącego akcję gaśniczą człowieka. Gdy jednak pożar już ugaszony, dowódca akcji przestaje być potrzebny. Wprawdzie mówią, że Bartoszek to już inny trener, umie słuchać i rozmawiać, lecz środowiskowy stereotyp ważna rzecz, czy nam się to podoba czy nie. Można go zmieniać, ale nie z dnia na dzień. Zawsze ceniłem u Bartoszka, że szedł własną drogą i pokazywał, że istnieje dla niego życie poza piłką. Jeżeli nie mógł znaleźć pracy w swoim fachu, nie histeryzował, zwyczajnie zajmował się czym innym. Ciągle jednak na trenerską ławkę wracał, wykorzystywał każdą okazję, co tylko potwierdza, jak ważny jest dla niego futbol. […] Teraz musi walczyć o swoje w nowych warunkach jako trener z koncepcją na dłuższą pracę niż miesiąc czy dwa – czyli udowadniać, że nie jest tylko strażakiem. Zapewne za taką zawodową stabilizacją tęskni, bo choć ma dopiero 44 lata, był zatrudniany już w dwunastu klubach, w niektórych więcej niż jeden raz. Nowy sezon to na razie dla Wisły huśtawka – porażki na wyjazdach, zwycięstwa u siebie; nie ma mowy o kompromisach. W „meczu na wodzie” Nafciarze wreszcie pokazali lwi pazur. Umiejętnie wykorzystali arcytrudne warunki pogodowe w przeciwieństwie do bezradnego rywala, który ugrzązł na podmokłej murawie. Ten mecz to kwintesencja kariery Bartoszka: na błocie, w deszczu, ale cały czas uparcie do przodu.
Piąta wygrana z rzędu Korony Kielce. Ekipa ze świętokrzyskiego dominuje na zapleczu Ekstraklasy.
Mamy to! Mamy! – krzyczał rozradowany Dominik Nowak, stojąc pod trybuną z wyciągniętymi do góry rękami. Szkoleniowiec Korony miał powody do radości, bo jego zespół wygrał piąty ligowy mecz z rzędu i zaliczył wymarzony początek sezonu. Złocisto-krwiste barwy Korony bledły od lat, aż w końcu całkowicie poszarzały. Kielczanie mieli swojego klubu, a raczej nim zarządzających, serdecznie dość. Temat Korony był na tyle irytujący, że na stadionie pojawiali się tylko ci najbardziej wytrwali. Ale i oni przychodzili ze zwieszonymi głowami i bardziej z przyzwyczajenia, niż dla rozrywki. Od przejęcia Korony z rąk niemieckich inwestorów minęło dziesięć miesięcy i dopiero teraz na stadion przy ulicy Ściegiennego powoli wraca życie. Przed spotkaniem z ŁKS w kieleckim klubie stawali na głowie, by przyciągnąć widzów na obiekt. W mediach społecznościowych rozkręcono akcję marketingową, rzucając fanom wyzwanie, by na trybunach zebrali się w liczbie przekraczającej 5 tysięcy. Cel udało się zrealizować, bo przy Ściegiennego pojawiło się 5881 widzów i była to najwyższa frekwencja od 8 lutego 2020 roku i spotkania z Górnikiem Zabrze (7109 osób). Bardzo możliwe, że niedługo i ten wynik zostanie poprawiony, bo kielczanie są na fali. – Najlepszym podsumowaniem tego spotkania są słowa Pawła Golańskiego wypowiedziane po meczu. Na boisku była drużyna zmotywowana, taka, która ma jakość piłkarską, ale najcenniejsi byli wojownicy. Te trzy czynniki zdecydowały, że wygraliśmy. – powiedział na pomeczowej konferencji prasowej szkoleniowiec Korony.
Stal Rzeszów od lat marzy o Ekstraklasie, ale póki co zakopała się w 2. lidze.
Latem do ekstraklasowej Stali Mielec odszedł Wiktor Kłos, a do I-ligowej Sandecji – Błażej Szczepanek. Zainteresowanie wzbudzał 21-letni Jakub Szczypek czy rok młodsi Dawid Olejarka i Wiktor Kaczorowski. W podstawowym składzie gra 17-letni Dominik Marczuk z rocznika 2003, obiecująco zapowiada się jego rówieśnik Ramil Mustafajew. A co, gdyby w krótkim czasie mieli odejść kolejni młodzi?
Nie ma możliwości, że będziemy zatrzymywać kogoś na siłę. I nic na siłę nie musimy. Jeśli ktoś dostanie dobrą ofertę i zechce odejść, jesteśmy od tego, by mu to umożliwić. W pierwszej kolejności patrzymy przez pryzmat dobra zawodników i klubu. Nie rozpatrujemy tego w kategoriach, czy nam go ktoś zabierze czy nie, bo nie o to chodzi.
Wy gracie w II lidze, a ich ekstraklasa kusi.
Za cztery, maksymalnie pięć lat też chcemy w niej być. I jeżeli dla kogoś z naszych okaże się za słaba i zgłosi się zagraniczny klub, to tam będziemy sprzedawać. Chcemy, żeby trafiali do miejsc, gdzie mogą się rozwijać. Nasz pomysł wygląda podobnie do tego Lecha, a dobrym przykładem jest Jakub Moder. Pokazał się w Poznaniu, odszedł do Brighton, gdzie gra.
A pomyśleć, że w swoim pierwszym sezonie w II lidze po awansie byliście jeszcze na ostatnim miejscu w Pro Junior System.
Młodych nie było. Ile tworzę ten projekt? Trzy lata. Przyszliśmy na początku czerwca czy lipca 2018 roku, Stal grała w III lidze. W pierwszym sezonie naszym celem było postawienie na piłkę seniorską, wyczyszczenie klubu z długów, budowa kadry i awans.
A priorytety na kolejny sezon?
Rozpoczęliśmy budowę akademii. Grają w niej obiecujące chłopaki w wieku 11– 15 lat i starsi, ale tych starszych gotowych na seniorską piłkę, mówię o 16–18-latkach, na samym początku praktycznie nie było. W 2019 roku byliśmy beniaminkiem w II lidze i brakowało młodzieżowców. Musieliśmy ich szukać na zewnątrz. Dopiero pokazywaliśmy, jak zmienił się klub.
Myśliwiec przez pół roku prowadził w III lidze wasz klub partnerski z Wólki Pełkińskiej, o którym mówiliśmy.
A teraz będzie trenerem Stali na lata.
Pan będzie ostrożny. Wielu prezesów mówiło tak o trenerach, a okazywało się to pocałunkiem śmierci.
Określiliśmy sobie, że chcemy mieć ofensywną piłkę, takie ma być DNA Stali i akademii – zaczynać od trenerów pracujących z U-9 i kontynuować, żeby rzutowało na piłkarzy. Mamy u siebie ciekawych trenerów, monitorujemy też rynek. I tak został też zauważony Daniel.
Co zdecydowało?
Otwartość gry, ofensywa i silny charakter pasujący do naszej organizacji. Trener jakby decyduje, natomiast w klubie odpowiedzialność jest wspólna. W polskich klubach zawsze odpowiada trener, bo to jego najczęściej zwalniają. Za to w przedsiębiorstwach, jak dzieje się coś złego, do tablicy wywołuje się zarząd lub dyrektorów.
Jerzy Dudek o wyborach w PZPN.
Trzeba przyznać, że w ostatnich latach PZPN mocno zyskał wizerunkowo, potroił budżet, za co należą się brawa dla ekipy Zbigniewa Bońka z sekretarzem generalnym Maciejem Sawickim na czele. Osobiście czułem większą energię w obozie Kuleszy, a przejścia na jego stronę baronów, którzy chwilę wcześniej sprzyjali Markowi, może oznaczać, że czuję tak nie tylko ja. To stanowisko musi zajmować osoba energetyczna, która zarazi entuzjazmem resztę ludzi. […] Ocena Kuleszy będzie zależała od tego, jakimi ludźmi się otoczy. Wydaje się, że Zbyszek Boniek popełnił jeden błąd, choć wszyscy gramy do jednej bramki. Jednak tak jak w polityce, tu też istnieje opozycja, która wykorzystała to, że Zbyszek nie wykreował wokół siebie ludzi na tyle mocnych, żeby mogli kontynuować jego pracę. To może być przestroga dla obecnego prezesa. Niezręcznie jest mi się wypowiadać o Marku, bo to mój były reprezentacyjny kolega. Na pewno popełnił zbyt wiele błędów, żeby wygrać. Wyniki pokazały, że środowisko nie chciało mu zaufać i Marek musi sobie z tym poradzić.
Dariusz Dziekanowski o Pogoni, Grosickim i… Mendesie.
Prezes i właściciel Dariusz Mioduski nie krył, że brak awansu nie był brany pod uwagę przy planowaniu budżetu i potem trzeba było szukać oszczędności. Mam także nadzieję, że – zachowując odpowiednie proporcje – Pogoń nie pójdzie drogą Barcelony (takie skojarzenie związane z podobnymi barwami) i nie popadnie w finansowe tarapaty. Na pewno potencjał i sportowy, i marketingowy w przybyciu Grosickiego jest duży i liczę, że uda się go odpowiednio wykorzystać. Oczekuję również, że Kamil zwiększy te mikroskopijne grono graczy powoływanych do reprezentacji Polski z klubów ekstraklasy. Co do Grosickiego ma odejście Mendesa-Dudzińskiego? Wiadomość o zainteresowaniu ze strony Benfiki i to na podstawie rekomendacji Jorge Mendesa, czyli jednego z najpotężniejszych agentów piłkarskich na świecie, odebrane było jako wielka sensacja i sukces. Oto bowiem kolejny dowód na to, jak świetna jest polska szkoła bramkarzy, bo tak wielki klub, tak wielki agent zadał sobie trudu, żeby pozyskać jednego z najbardziej utalentowanych, aczkolwiek nieoszlifowanych jeszcze, graczy tejże szkoły. Dla jednych był to powód do dumy, ale ja mam nadzieję, że szefowie Pogoni zrobili wszystko co w ich mocy, żeby zatrzymać ten diament u siebie. Że naprawdę nie było sposobu, żeby przekonać chłopaka i jego rodziców, iż na wyjazd jest za wcześnie. Bo dla mnie utrata tak utalentowanego i młodego zawodnika jest wielkim problemem, a nie powodem do dumy. Przypomnijmy, że Portugalczycy zapłacili za tę nadzieję polskiego bramkarstwa naprawdę drobne pieniądze, bo jedynie tak zwany ekwiwalent za wyszkolenie. Pogoń nic więc na nim nie zarobiła. I tu jest pies pogrzebany: z jednej strony w budżecie klubu na utrzymaniu będzie jeden z najdroższych i – nie oszukujmy się – mało już perspektywicznych graczy, z drugiej – Pogoń nie potrafi wykorzystać sportowego i finansowego potencjału utalentowanego bramkarza.
Gazeta Wyborcza
Nic o piłce.
fot. Newspix