Weekendowa prasa jak zawsze wita nas na bogato. Oprócz tekstów wokół Superpucharu Polski, mamy sporo wieści z polskich boisk. Od transferowych spraw w 1. lidze przez sparingi ekstraklasowiczów, rozmowy i plany na nowy sezon. Najciekawsza pozycja? To chyba wywiad z Konstantinem Vassiljewem, weteranem polskich boisk, który wkrótce zmierzy się z Legią Warszawa w walce o Lidze Mistrzów. Pomocnik gra dziś we Flore Tallinn. – Biorąc pod uwagę ostatnie lata, sportowo i organizacyjnie klub poszedł do przodu. Drugą siłą jest Levadia Tallinn i to komplet naszych wielkich klubów, ha ha ha! Dla nas sukcesem jest przejście jednej, dwóch rund w europejskich pucharach, co wiąże się z zarobkiem klubu. Mamy dobre warunki do treningów, stadion jak należy i budżet tak na oko z pięćdziesiąt razy mniejszy od Legii – mówi zawodnik w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.
Sport
Górnik Zabrze przed próbą generalną. Sparing z Banikiem Ostrawa zobaczą kibice.
Na stadion przy Roosevelta będą mogli wejść kibice, co jest chyba najważniejszą informacją. Zresztą cały dzień to wielkie święto dla Górnika. Zacznie się wczesnym popołudniem od Mszy Świętej w intencji klubu w kościele pod wezwaniem Św. Józefa, co jest już dla 14-krotnych mistrzów Polski przedsezonową tradycją. Dalsze atrakcje odbędą się już na stadionie. Będzie prezentacja zespołu, sztabu szkoleniowego, a na boisku zameldują się także najmłodsi adepci Górnika. Planowane są też różne animacje i inne familijne atrakcje, które obiecuje klub. Najistotniejszy będzie jednak sam mecz z Banikiem, który rozpocznie się o 17.00. – Wyniki są ważne, nawet w meczach towarzyskich – mówił niedawno piłkarz „trójkolorowych” Dariusz Pawłowski. W przeciwieństwie do poprzedniego sparingu z Arką Gdynia tym razem można spodziewać się znacznie silniejszego składu Górnika. W tamtym meczu trener Jan Urban w dużej mierze postawił na piłkarzy młodych, z rezerw, którzy mimo porażki pozytywnie zaprezentowali się w starciu z silnym pierwszoligowcem. Zabrzanie zagrali wtedy trójką środkowych obrońców, co było kolejnym manewrem taktycznym przetestowanym przez Urbana w trakcie przedsezonowych sparingów. Jako że mecz z Banikiem ma być próbą generalną, zobaczymy zapewne Górnika w zdecydowanie innym „garniturze”.
Czy Raków skorzysta ze zmęczenia Legii? Czesław Michniewicz może dziś posłać do gry rezerwy.
Raków oczywiście na żadną mistyczną siłę powoływać się nie powinien. Lepiej, żeby spojrzał na rywala z dwóch perspektyw. Jedna jest taka, że „wojskowi” podchodzili niedawno do rywalizacji z silnym przeciwnikiem w eliminacjach do Ligi Mistrzów, a wkrótce będą kontynuować międzynarodową batalię. Wchodzi tutaj kwestia zmęczenia, eksploatacji i prawdopodobnej rotacji, którą zastosuje Czesław Michniewicz. Druga perspektywa jest mniej krzepiąca. Legia jest już rozruszana. Zagrała dwa niezwykle udane spotkania „o coś”, więc jest w gazie. Raków tego powiedzieć o sobie nie może. Co więcej, kadra warszawskiej drużyny jest szeroka i obfituje w nazwiska, które w pozostałych zespołach ekstraklasy robiłyby furorę. Nawet jeśli Michniewicz posadzi na ławce Mahira Emreliego, to do składu wskoczy król strzelców poprzedniego sezonu Tomasz Pekhart, który już chyba zapomniał o Euro. Na prawym wahadle może biegać trzech niezwykle jakościowych zawodników, a na pokazanie swoich umiejętności czekają wzmocnienia Legii – jak Josue, Lindsay Rose czy Joel Abu Hanna. Wszystko będzie rozbijać się o odpowiednią motywację, bo nie licząc jednej dogrywki Pucharu Polski… „wojskowi” jeszcze nigdy z Rakowem nie przegrali.
Jacek Magiera o meczu Śląska z Paide i pucharowej przygodzie. Na co liczy opiekun wrocławian?
– Nie miałem wątpliwości odnośnie tego, że awansujemy – powiedział po meczu zadowolony trener Śląska, Jacek Magiera. – Byłem przekonany, że nasza drużyna będzie lepsza nie tylko na papierze, ale i na boisku. Dominowaliśmy na wyjeździe, tak samo było we Wrocławiu. Brakowało skuteczności, ale obraliśmy taką drogę, by dążyć do celu. Wiedzieliśmy, że pierwsze spotkania będą takie, że będzie sporo do poprawy. Pokazaliśmy zawodnikom statystyki w przerwie, by uczulić ich, że można mieć przewagę, ale stracić bramkę przez jeden błąd i skomplikować sobie mecz. Drużyna była bardzo skoncentrowana przy wybiciach Paide za naszą linię obrony. Cieszymy się, że cel został zrealizowany. Kolejnym celem jest awans do III rundy. Nasz analityk Andrzej Gomołysek był na pierwszym meczu Araratu z Fehervarem. Sporządził raport z tamtego spotkania, rewanż oglądał w telewizji. Gra w pucharach to wyzwanie i wyróżnienie, że walczymy na arenie międzynarodowej. Nie robimy z tego problemu, przeciwnie, cieszymy się, bo chcemy zagrać jak najwięcej meczów. Chciałbym, by Śląsk rozegrał 36 spotkań jesienią – to by oznaczało awans do fazy grupowej i grę dalej w Pucharze Polski. Chciałbym, by tak było, ale mam w głowie ten jeden, najbliższy mecz.
Jak i dlaczego Matej Hanousek trafił do Wisły Kraków? Odpowiada sam zainteresowany.
– W momencie przyjścia nowego trenera do Sparty, straciłem swoją pozycję w zespole – szczerze wyjaśnia czeski obrońca. – Dlatego chciałem wyjechać za granicę i spróbować czegoś nowego, a jednocześnie być wśród swoich. To właśnie zaoferowała mi Wisła Kraków, w której trenerem został Adrian Gula. To jego osobowość zadecydowała. Wywarł na mnie ogromne wrażenie i to był główny powód, dla którego podjąłem taką decyzję. Znam warsztat trenera Guli z… opowiadań. Dużo mi o nim mówił mój przyjaciel ze Sparty Praga David Hancko, bo miał okazję współpracować z trenerem Gulą w Żylinie. Gdy poprosiłem go o komentarz zapewnił mnie, że będzie świetnie i to sprawiło, że już się nie wahałem. […] – Moimi atutami są szybkość i wytrzymałość – zapewnia zawodnik, który w swojej kolekcji ma Puchar Czech. – Jestem bardziej fizycznym piłkarzem i będę te walory chciał potwierdzić na boisku.
Młodzież z Niecieczy ograła „międzynarodówkę” z Krakowa. I to aż 4:0.
O zupełnie innym wymiarze bólu głowy może natomiast mówić Mariusz Lewandowski, bo jego „Słonie” już w 4 minucie zaczęły gromić rywali. 20-letni Michał Orzechowski, który wrócił z wypożyczenia do Wigier Suwałki, jako pierwszy wpisał się na listę strzelców, a tuż po przerwie 19-letni Ernest Terpiłowski, który miniony sezon spędził na wypożyczeniu w Górniku Polkowice, dwukrotnie potwierdził, że rozwinął się na II-ligowych boiskach. A pieczęć na zwycięstwie, w końcówce spotkania, postawił Patryk Czarnowski. Wprawdzie wychowanek Żyrardowianki w minionym sezonie zagrał w zespole z Niecieczy tylko 17 razy i zdobył 2 bramki, ale mający 23 lata napastnik zdaje się potwierdzać, że nie powiedział ostatniego słowa. W drugiej potyczce na gole trzeba było czekać znacznie dłużej i miały inny wymiar. W 80 minucie jako pierwszy trafił pozyskany przez niecieczan dwa dni przed meczem pochodzący z Bośni i Hercegowiny 31-letni Muris Mesanović. W odpowiedzi błyskawicznie swojego gola strzelił Filip Balaj, bo pozyskany przez Cracovię trzeci snajper słowackiej ekstraklasy z poprzedniego sezonu wywalczył rzut karny i zamienił go na wyrównanie, z którego „Pasy” cieszyły się tylko 200 sekund. Tyle potrzebował 21-letni Kacper Śpiewak, żeby „główką” zadać decydujący cios.
Podbeskidzie Bielsko-Biała walczy o zatrzymanie Mateusza Marca. Nie jest to jednak łatwa walka.
W meczu przeciwko Zagłębiu nie wystąpił ponadto Mateusz Marzec. Przypomnijmy, że w ubiegłym sezonie zawodnik miał problemy z załapaniem się do składu. 27-latek wystąpił wprawdzie w 16 spotkaniach ekstraklasy, ale tylko 7 z nich rozpoczynał od pierwszej minuty i raz wpisał się na listę strzelców. Kibice ekipy spod Klimczoka spodziewali się po nim więcej. Dlaczego „Marcowy” nie wystąpił we wspomnianym sparingu z Zagłębiem, a także nie trenuje z zespołem? Otóż wraz z końcem roku, wygasa jego kontrakt z Podbeskidziem. Według naszych informacji obie strony są na etapie rozmów o przedłużeniu umowy, ale nie są one łatwe. Jeśli okaże się, że Podbeskidzie i Mateusz Marzec nie dojdą do porozumienia, to – wiele na to wskazuje – klub nie będzie czynił piłkarzowi przeszkód w poszukiwaniu nowego pracodawcy i skłonny jest nawet, by rozwiązać obecną umowę, choć odejście tego zawodnika z wydrenowanej już niemal do granic możliwości drużyny byłoby osłabieniem. O ile w ekstraklasie były gracz GKS-u Bełchatów nie radził sobie najlepiej, o tyle w I lidze – takie mamy przekonanie – byłby ważnym ogniwem zespołu.
Skra Częstochowa przed startem ligi nie jest w najlepszym położeniu. Ma problemy ze stadionem.
Czy miasto zgadza się na grę Skry przy Limanowskiego?
– Mamy dokument mówiący o tym, że jeśli drużyna awansuje do I ligi, to będzie mogła korzystać z tego stadionu. Otrzymaliśmy tę zgodę w momencie składania dokumentacji do licencji na grę w I lidze. Działo się to na przełomie marca i kwietnia.
Ale głosy z Częstochowy dotyczące waszego egzystowania na stadionie będącym matecznikiem Rakowa płyną różne.
– Dlatego rozmawiamy z pierwszoligowymi rywalami i zabezpieczamy się na rundę jesienną. Wiemy, jak wygląda sytuacja w naszym mieście i widzimy, jak przebiegają prace na stadionie. Raków z tego powodu też przekłada domowe mecze na wyjazdy, nie mówiąc już o tym, że europejskie puchary rozgrywać będzie w Bielsku-Białej. Nie patrzmy na Skrę, a to, co dzieje się infrastrukturalnie wokół Rakowa, bo to dla Częstochowy większy problem.
Po awansie do I ligi pod znakiem zapytania stanęło nie tylko to, gdzie będziecie rozgrywać mecze, ale też trenować.
– W tej chwili korzystamy z uprzejmości Blachowni. W ten sposób środki, które miasto kładzie na to, żeby Skra mogła grać w Częstochowie, zasilają budżet innego samorządu. To kolejna dziwna sytuacja.
W Częstochowie nie ma boiska, na którym moglibyście trenować?
– Nie chcemy korzystać ze zużytej już sztucznej murawy na naszej Loretańskiej. To nie wchodzi w grę, grozi kontuzjami i tysiącami złotych wydawanymi na leczenie zawodników. Obiekt przy Limanowskiego jest w całości dla Rakowa. Nie mamy zatem gdzie trenować. Jak większość klubów w Polsce, borykamy się po sukcesie z problemami infrastrukturalnymi. Nikt nie zakłada, że trzeba przygotować klub do lepszej sytuacji sportowej – nawet wiedząc, że w tym klubie kładzie się środki na akademie piłkarskie, które mocno się rozwijają i będą w przyszłych latach zasilać seniorskie drużyny na centralnym szczeblu. Dla mnie to niezrozumiałe, że magistrat mając świadomość prężnie rozwijających się akademii – nie tylko męskich, ale i żeńskich – nie patrzy do przodu. Wie, że trzeba zburzyć stary wiadukt i postawić nowy, ale nie potrafi zadbać o infrastrukturę dla setek dzieci i młodzieży.
Milan jak za dawnych lat – będzie miał w kadrze mistrza świata.
W piątek rano Giroud przybył do kliniki La Madonnina w maseczce z emblematem Milanu. Powitał kibiców słowami „Forza Milan!”, przeszedł prawie czterogodzinne badania. Następnie podpisał roczną umowę z opcją przedłużenia jej o kolejny rok. Rozdał kilka autografów, powiedział kilka słów po włosku i powrócił na wakacje po mistrzostwach Europy. W klubie pojawi się ponownie 26 lipca. Giroud to drugi francuski zawodnik pozyskany tego lata przez Milan. Pierwszym jest Mike Maignan, urodzony w Gujanie Francuskiej bramkarz mistrza Francji Lille OSC, następca Donnarummy. Kosztował 13 milionów euro. Za Girouda Chelsea dostanie… milion euro, kolejny za ewentualne bonusy. Francuz ma zarabiać 3 miliony euro rocznie. Milan 22-letniego włoskiego mistrza z przyszłością zastąpił 34-letnim francuskim mistrzem z bogatą przeszłością. W tym millenium to 12. mistrz świata pozyskany przez Milan: Brazylijczycy Kaka, Cafu, Rivaldo, Ronaldo, Ronaldinho, Włosi Massimo Oddo, Gianluca Zambrotta, Cristian Zaccardo, Marco Amelia, Hiszpanie Fernando Torres, Pepe Reina i teraz Giroud. W tym czasie mistrzami świata zostało 7 jego zawodników. Roque Junior i Dida w 2002, Gennaro Gattuso, Alessandro Nesta, Alberto Gilardino, Filippo Inzaghi i Andrea Pirlo w 2006.
Jak wyglądają finanse Ruchu Chorzów? Nieźle, zwłaszcza po bonusie za transfer Kamila Grabary.
Miasto – co miało stać się znacznie wcześniej – wypłaciło klubowi obiecaną dotację na 2021 rok w wysokości 1,6 miliona złotych, obejmując kolejne udziały w spółce, a do kwoty tej dorzuciło 300 tysięcy złotych tytułem premii za awans do II ligi. – Środki z miasta to coś między połową a jedną trzecią naszego budżetu – mówi Seweryn Siemianowski, prezes „Niebieskich”. […] Nad 14-krotnym mistrzem kraju nadal ciąży jednak widmo spłaty rat układu sądowego z wierzycielami, zawartego jeszcze w czasach I ligi, gdy spółka była w restrukturyzacji. Chorzowianie zdołali spłacić mniej więcej 1,2 z 8 milionów złotych. Po spadku do III ligi złożyli do sądu wniosek o zmniejszenie kwartalnej raty z 412 do 300 tysięcy złotych i od tamtej pory temat ten pozostaje w zawieszeniu. […] A wracając do teraźniejszości i dobrych dla Ruchu finansowych wieści – takową na pewno był transfer wychowanka Kamila Grabary z Liverpoolu do FC Kopenhaga. Sprzedając w 2016 roku młodego golkipera na Wyspy, „Niebiescy” zastrzegli sobie kilkanaście procent z dalszego transferu. Teraz zarobią na tym około 2 milionów złotych. – Procenty z dalszych transferów to jedno, ale jest też tzw. solidarity payment. Coś dojdzie nam za Grabarę, ale nie tylko. Kluby zmieniali Michał Helik, Mariusz Stępiński, nie zapominamy o Mateuszu Boguszu… Czekamy na te środki. Nawet jeśli jest to płatne wypożyczenie, coś też nam przysługuje. Przez to, że dwa lata temu spółka nie upadła, to wraz z historią zachowaliśmy też bonusy.
Super Express
Marek Papszun przed meczem o Superpuchar Polski. M.in. o sentymencie do Legii.
– Jak zatrzymać ofensywę Legii, w której bryluje Luquinhas, a skuteczni są Mahir Emreli i Tomas Pekhart?
– To jest właśnie siła i jakość Legii. Tylko można pozazdrościć trenerowi Czesławowi Michniewiczowi takiego składu i wyboru. Jednak nie zawsze liczą się tylko umiejętności indywidualne. Liczą się zespołowość, cechy wolicjonalne, dyscyplina. Te elementy będą miały znaczenie. Jesteśmy znani z tego, że pod tym względem potrafimy wejść na wysoki poziom. I to chcemy pokazać na Łazienkowskiej.
– Zdrowy jest Tomas Petrasek. Ucieszył się pan z powrotu Czecha?
– Tak, bo to dla nas bardzo ważny gracz. Nie tylko na boisku, ale i poza nim. Razem dużo przeszliśmy. Nasze drogi w Rakowie są podobne. To jest nasz lider. Stanowi dużą wartość mentalną dla zespołu.
– Mieszka pan w Warszawie, grywał w oldbojach Legii. Mecze z tym rywalem mają dla pana wyjątkowy smak?
– Sentyment zawsze będzie, bo jestem ze stolicy, znam to środowisko, mam wielu znajomych wśród kibiców z Łazienkowskiej, którzy w meczu z Rakowem mają rozdarte serce. Wtedy wielu z nich się do mnie odzywa. Przy okazji meczów z Legią cieszy się rodzina, żona i córka, bo przyjeżdżam do domu.
Przegląd Sportowy
Trener Marek Papszun chce sięgnąć po kolejne trofeum. Wymówek nie będzie.
Ciekawostką jest fakt, że drużyna Papszuna od awansu do ekstraklasy jeszcze nie wygrała z Legią. Trzykrotnie lepsi byli warszawianie i raz padł remis. Ostatnie starcie skończyło się zwycięstwem zespołu Czesława M i ch n i ew i c z a 2:0. Było to 6 lutego. Wówczas stołeczna jedenastka pierwszy raz zagrała taktyką 1-3-4-3, którą teraz stosuje najczęściej. – Zagramy najmocniejszym składem, bo dla drużyny i dla mnie jest to bardzo pres t i ż o w y m e c z . K a ż d e spotkanie z Legią jest t a k i e , a poza tym do wygrania jest coś konkretnego. Niektóre kluby różnie podchodzą do Superpucharu. Jedni mówią, że taki mecz jest dla nich mniej ważny. U nas jest inaczej, to istotna sprawa. Chcemy sięgnąć po kolejne trofeum. Dla mnie nie jest ono mniej cenne od Pucharu Polski. Kiedy piłkarze czy trenerzy kończą swoje piłkarskie aktywności, to na końcu ważne jest, co się ma w gablocie – zaznacza szkoleniowiec, który pracuje z Rakowem już ponad pięć lat.
Konstantin Vassilljev, były gracz Jagielloni czy Piasta, przed meczem z Legią Warszawa. Estończycy chcą podrażnić mistrza Polski.
Pomocnik estońskiej Flory Tallin Kostia Vassiljev wróci do znanej i lubianej Polski… Na mecz z Legią w eliminacjach Ligi Mistrzów.
No tak. Oby była lubiana też po meczu w Warszawie, ale o to będzie trudno. Nie ma co się czarować, Legia jest faworytem. Udowodniła to, wyrzucając z eliminacji Ligi Mistrzów Bodö/Glimt, najmocniejszego z możliwych rywali na tym etapie. Norwegowie dwa razy raczej bezdyskusyjnie zostali ograni. Widziałem fragmenty obu spotkań. Ale szczegółowo dopiero będziemy analizować. Do występu w pucharach podchodzimy normalnie, czyli jak najbardziej poważnie. Na Maltę polecieliśmy już w ubiegłą sobotę, choć rewanż z Hibernians rozgrywaliśmy we wtorek. Przyzwyczaić się do tamtejszego klimatu, a przede wszystkim do sztucznej murawy, bo na takiej tam graliśmy. Wszystko poszło okej. Ograliśmy gospodarzy 3:0, u siebie wcześniej zwyciężyliśmy 2:0. Szczerze mówiąc, nie był to wymagający przeciwnik. Gładko sobie z nim poradziliśmy. Cóż… Teraz spróbujemy podrażnić Legię i jej poprzeszkadzać.
Ostrożne plany.
A co mam powiedzieć? Że ją wyeliminujemy? Chcielibyśmy, ale chodzę po ziemi. O to będzie niesłychanie trudno. Najważniejsze, żebyśmy nie wystraszyli się Legii. Nawet jeśli rozegramy dobry mecz, może okazać się to za mało, byśmy awansowali. Mistrzowie Polski dysponują nieporównywalnie większymi możliwościami niż my – personalnymi, finansowymi. W ofensywie mają wybór, „tyły” solidnie ułożone.
Czy, zachowując proporcje, Florę Tallin można nazwać estońską Legią Warszawa?
Hmmm… A wie pan, że tak? Biorąc pod uwagę ostatnie lata, sportowo i organizacyjnie klub poszedł do przodu. Drugą siłą jest Levadia Tallinn i to komplet naszych wielkich klubów, ha ha ha! Dla nas sukcesem jest przejście jednej, dwóch rund w europejskich pucharach, co wiąże się z zarobkiem klubu. Mamy dobre warunki do treningów, stadion jak należy i budżet tak na oko z pięćdziesiąt razy mniejszy od Legii. Jesteśmy małym, rodzinnym klubem. Stworzył go i poprowadził do sukcesów prezes Aivar Pohlak. Dziś jest szefem estońskiej federacji piłkarskiej, a klubem rządzi jego syn – Pelle Pohlak. Flora ma grupę sponsorów, nie tak dawno w finansowanie, ale nie wiem w jakim stopniu, włączyła się firma bukmacherska. Jest stabilnie. Ważne, że przez czas największej pandemii klubu nie dotknęły żadne kłopoty finansowe.
Czterech 18-latków ma walczyć o regularną grę w Pogoni. Jednym z nich jest Mariusz Fornalczyk.
Droga Mariusza Fornalczyka była trochę inna niż Kozłowskiego i Turskiego – skrzydłowy jest wychowankiem Polonii Bytom i przed poprzednimi rozgrywkami zamienił III ligę na ekstraklasę. – O, cholera! Bierzemy go. Powiem ci więcej: zaraz będzie u nas grał – tak pod koniec maja 2018 zareagował ówczesny trener Polonii Jacek Trzeciak na widok Fornalczyka. Te słowa kierował do swojego asystenta Aleksandra Mużyłowskiego, który namawiał kolegę, by na żywo obejrzeli mecz juniorów Niebiesko-Czerwonych. Trzeciak się zgodził i niedługo później posłał 15-latka na IV-ligowy front (awans Polonia zaliczyła już z Fornalczykiem w składzie). – Jest tak zdrowo pewny siebie. Kiedy go przygotowywaliśmy do debiutu, powiedział: „Trenerze, spokojnie, dam sobie radę” – wspominał w rozmowie z nami Trzeciak. Fornalczyk z podobnym nastawieniem przyjechał na Pomorze Zachodnie. Błysnął w sparingu z Zagłębiem Lubin (1:0), nieźle czuł się na treningach, prywatnie żartował, że szybko zamiecie ekstraklasę. Cóż, nie z Runjaicem takie numery. Niemiec surową ręką wprowadza młodzież, o czym pomocnik z Bytomia wie doskonale. Wystąpił w ekstraklasie sześciokrotnie i ani razu nie pojawił się na murawie przy korzystnym wyniku dla Granatowo-Bordowych…
Ile zarobią Wisły, które łączy nie tylko nazwa, ale i sponsor? „PS” informuje, że większa kasa ląduje na koncie klubu z Krakowa.
17 czerwca ogłoszono, że jedna z fi rm córek paliwowego giganta – Orlen Oil – została sponsorem strategicznym Białej Gwiazdy. Przy okazji prezes klubu Dawid Błaszczykowski przekazał tylko, że wartość reklamy na froncie koszulki wzrosła o 40 proc. W mediach pojawiały się informacje, że krakowianie od nowego sponsora na strojach dostaną więcej o 2,5 mln zł. Nigdzie nie była podana dokłada kwota, jaką Orlen Oil będzie wspierał klub z Reymonta. Nam udało się ustalić, że wartość umowy nie jest stała. Została ona podpisana na dwa lata. W zależności od wyników i frekwencji na trybunach na koncie 13-krotnych mistrzów Polski ma pojawić się od 4 do nawet 4,5 mln zł za sezon. Nowy sponsor strategiczny będzie przekazywał wiślakom środki również na piłkarską akademię. […] 13 lipca na specjalnie zwołanej konferencji prasowej Orlen poinformował o przedłużeniu umów na sponsoring SPR Wisły Płock (drużyny piłkarzy ręcznych) oraz Wisła Płock S.A (piłka nożna). O ile szczypiorniści mają zapewnione wsparcie – w wysokości ok. 6 mln rocznie – do 2024 roku, o tyle piłkarze nożni mają kontrakt tylko na rok. Dodatkowo klub piłkarski nie dostaje środków dla swojej akademii. Warunki fi nansowe też są zdecydowanie słabsze. Ustaliliśmy, że za sezon 2020/21 Nafciarze otrzymali od Orlenu 2,7 mln zł. 2,3 mln była sumą bazową, a kolejne 400 tys. zł klub wywalczył za wyniki (50 tys. za każde zwycięstwo w rozgrywkach). Nowa umowa na sponsoring strategiczny jest w zasadzie taka sama, z tą różnicą, że teraz każda wygrana będzie wyceniana na 55 tys. zł.
Rozmowa z Marcinem Grabowskim, młodzieżowcem Bruk-Bet Termaliki Nieciecza.
Jak zdrowie? Pana uraz w wiosennym meczu z Odrą Opole (0:1) od początku wyglądał bardzo poważnie.
Jest coraz lepiej. Najpierw diagnoza wskazywała na konieczność zabiegu, ale skonsultowałam się z doktorem Jackiem Jaroszewskim i uznał, że da się to wyleczyć bez operacji. Doszło do dość mocnego uszkodzenia więzadeł pobocznych i lekkiego uszkodzenia więzadła krzyżowego. Od czterech tygodni przebywam na rehabilitacji i każdy dzień przynosi poprawę.
Z perspektywy czasu przenosiny z Wisły Kraków do Bruk-Betu okazały się dla pana dobrym wyborem?
Zdecydowanie tak. Zacząłem regularnie grać, a to u piłkarza jest najważniejsze. Musiałem zejść szczebel niżej, żeby zrozumieć trochę więcej rzeczy i zacząć od nowa z czystą kartą. Trener Lewandowski i cały sztab obdarzyli mnie zaufaniem. Myślę, że odpłacałem się za to dobrą grą. Zawsze będę dobrze wspominał Wisłę, czyli klub, w którym zadebiutowałem w ekstraklasie. To już jednak temat dla mnie zamknięty. Cieszę się, że gram w Termalice i teraz skupiam się tylko na tym.
Teraz czeka pana rywalizacja z Adamem Hlouškiem, czyli graczem o wyrobionej renomie w naszej lidze. Jak się pan na nią zapatruje?
Bardzo się cieszę, że Adam do nas przychodzi. To zawodnik z dużym doświadczeniem i cieszę się, że będę mógł z nim rywalizować. Na pewno podpatrzę u niego kilka rzeczy, które mi się przydadzą. Jednak nie zamierzam oddawać mu miejsca w składzie. To będzie zdrowa rywalizacja w duchu fair play, więc już nie mogę doczekać się powrotu do treningów.
Kamil Glik zostaje w Serie A. Zagra w Udinese.
Jako pierwszy o transakcji poinformował doskonale zorientowany włoski dziennikarz Gianluca Di Marzio, a miejscowa telewizja Sky podała kolejne szczegóły. I tak Glik wkrótce czasie ma zostać wypożyczony na sezon do drużyny prowadzonej przez trenera Lukę Gottiego. […] A gdzie właściwie trafi Glik? W skrócie – do przeciętnej drużyny Serie A, która w minionym sezonie uplasowała się na 14. pozycji. Co więcej, z Udinese właśnie odeszły dwie najjaśniejsze postaci – bramkarz Juan Musso (do Atalanty Bergamo) i pomocnik Rodrigo De Paul (do Atletico Madryt). Złośliwi twierdzą, że szczególnie bez tego drugiego Bianconeri staną się zwykłą ekipą rębajłów. I pewnie tylko trochę będą przesadzać… Udinese za kadencji Gottiego gra bardzo fi zycznie, bez zbędnego polotu (albo raczej żadnego…). Szkoleniowiec stawia na wyjściowe ustawienie 3-5-2, które w fazie defensywy przechodzi w 5-3-2. Nie ma mowy o żadnym wysokim pressingu i próbach odbioru daleko od własnego pola karnego. Tylko trzy ekipy podjęły mniej prób pressingu w ofensywnej tercji (nikt nie zanotował mniej odbiorów w tej strefi e), żadna w środkowej. Bianconeri bronią się głównie na swojej połowie. Co to oznacza dla Glika? Że nie będzie musiał ścigać z napastnikami przeciwników, co – biorąc pod uwagę wiek – powinno mu służyć.
Arkadiusz Reca także zmieni klub. I oczywiście zostanie w Serie A.
Włoskie media pisały w czwartek, że Polak ma odejść na kolejne wypożyczenie z Atalanty Bergamo. Tym razem, po SPAL i Crotone, jego nowym przystankiem w karierze miałaby być Spezia. To piętnasty zespół poprzedniego sezonu Serie A. […] Klub z Lombardii dostał w jego sprawie wstępne zapytania od: Fiorentiny, Cagliari, Bologny czy Genoi. Reca znalazł się też na liście życzeń francuskiego Strasbourga oraz jednego ze średniaków hiszpańskiej LaLiga. Do konkretów nie doszło. Najbardziej przekonująca jest na razie Spezia, ale jej szefowie bardziej chcą wypożyczyć wychowanka Kolejarza Chojnice i zapisać w umowie opcję wykupu. Nigdy nie zapłacili za jednego zawodnika więcej niż 3 mln euro. Sprawę skomplikować może zakaz transferowy, który Spezia ma dostać za nieprawidłowości przy sprowadzaniu zawodników z Afryki. Agent Recy Marcin Kubacki w przyszłym tygodniu leci do Włoch, gdzie będzie rozmawiał z kierownictwem Atalanty na temat przyszłości swojego klienta.
W lidze duńskiej zagra trzech Polaków. Kamil Grabara, Dawid Kurminowski i Kamil Wilczek.
Teraz pokazać się w tym kraju spróbuje 22-letni Dawid Kurminowski – w ubiegłym sezonie król strzelców ligi słowackiej w barwach MŠK Žilina. Trafi ł do Aarhus, gdzie Polakom dobrą markę wyrobił Grabara. Jego klub zaczyna sezon w niedzielę od starcia z mistrzem kraju Bröndby, ale Polak raczej nie wyjdzie w pierwszym składzie, jednak potem powinien grać. Kosztował milion euro, to jeden z najdroższych transferów w historii klubu, minimalnie więcej zapłacono tylko za jednego zawodnika, w dodatku 14 lat temu. Przez najbliższy miesiąc Polakowi będzie łatwiej, bo kontuzję leczy najlepszy strzelec drużyny Patrick Mortensen (15 trafi eń w zeszłym sezonie w lidze). Faworytem do tytułu jest zespół Grabary i Wilczka. To najbogatszy duński klub i 13-krotny mistrz kraju. Zdobył najwięcej tytułów po I wojnie światowej, choć istnieje dopiero od 1992 roku. Patrząc na notowania bukmacherów, nieznacznie wyprzedza Midtjylland i Bröndby. Te zespoły mają dużą przewagę nad resztą stawki, spośród której wyraźnie wyróżnia się Aarhus. Polacy powinni liczyć się więc w walce o zaszczyty.
Korona Kielce gra o awans do Ekstraklasy. Tak uważa dyrektor sportowy Paweł Golański.
– Jestem przekonany, że z tego może wyjść mieszanka wybuchowa. Jeśli uda się połączyć agresywny odbiór i efektowną grę, kibice powinni być zadowoleni z tego, jak będziemy się prezentować – uważa Golański. – Zresztą sprowadziliśmy do zespołu takich graczy, by właśnie osiągnąć efekt mieszanki, o której mówimy. Są ludzie związani z Koroną od lat, jak Piotrek Malarczyk, ale są też tacy, którzy powinni wnieść coś nowego do zespołu – dodaje. A odzyskanie zaufania fanów to obok zajęcia miejsca w pierwszej szóstce główny cel Korony na najbliższe rozgrywki. – Gramy o awans i nie będę mówił, że jest inaczej. Mam nadzieję, że dobrze zaczniemy sezon i szybko przyciągniemy kibiców na trybuny, bo doskonale wiem, jaka przy Ściegiennego może być atmosfera. Chciałbym znów to poczuć – kończy 38-latek.
Gazeta Wyborcza
Historia zdrady Gianluigiego Donnarummy. Jak porzucał Milan?
Włoski bramkarz zranił mediolańczyków już w 2017 roku, gdy dostał podwyżkę po twardych negocjacjach prowadzonych przez Mino Raiolę – agenta z reputacją niepohamowanego chciwca, skutecznego w sianiu zamętu dla osiągnięcia celu. Jego klient otrzymał wówczas 6 mln euro, zostając najwyżej opłacanym nastolatkiem w futbolu. I trzecim najhojniej opłacanym graczem Serie A. Klub miał ulec szantażowi – mógł stracić grożącego odejściem bramkarza „za darmo”, bo jego umowa wygasała – więc kibice się wściekli. W ich pojęciu zostali zdradzeni. Teraz sytuacja była identyczna, zmieniła się tylko puenta. Donnarumma odchodzi, paryżanie nie zapłacą za niego ani eurocenta, wykosztują się za to na pensję – zobowiązali się do przelewania 12 mln euro za sezon (100 proc. podwyżki), według francuskiej prasy dorzucili też 20 mln euro (!) prowizji dla Raioli. Szefowie Milanu, zobowiązani do przestrzegania rygorów narzuconych przez amerykański fundusz inwestycyjny (właściciel klubu), nie mieli w licytacji szans. Do dotychczasowej gaży bramkarza trzeba by zresztą dopisać milion euro. Tyle klub przelewał rocznie na konto 31-letniego Antonia Donnarummy – przygarniętego na życzenie młodszego brata, również stojącego między słupkami, ale przeciętnego.
fot. Newspix