Przedmeczowa prasa, czyli jak zwykle mnóstwo treści. O czym dziś przeczytamy? O tym, że do składu wraca Grzegorz Krychowiak, że Szwedzi nam nie leżą i trzeba sforsować ich niepokonaną defensywę. Czyli będzie łatwizna. O ile Paulo Sousa będzie wiedział, jak dobrać skład, bo według Bogusława Kaczmarka ma z tym problem. – W naszej drużynie są duże postaci. Lewandowski to cyborg, jest jeszcze kilku fachowców, kiedyś reprezentacja nie miała takiej liczby zdolnych piłkarzy. Ale zasoby ludzkie to jedno, a ich dobre wykorzystanie – drugie. Uważam, że co najmniej trzy–cztery gry poprzedzające mistrzostwa Europy nie zostały w sposób właściwy spożytkowane, aby trener Sousa wiedział, na kogo i w jakim boiskowym układzie najlepiej postawić – mówi „Przeglądowi Sportowemu” były trener.
Sport
Antoni Piechniczek w rozmowie ze „Sportem”. Były selekcjoner poucza, jak rywala powinni potraktować Grzegorza Krychowiaka po faulach.
Przed Euro powiedział pan, że jeśli nie wyjdzie z grupy, to nie będzie o czym z tą drużyną gadać.
– Duży niesmak został po meczu ze Słowacją i był uzasadniony. Że też Krychowiakowi nikt nie zwrócił uwagi: „Stary, ty masz taki styl, że może on ci uchodzi w lidze rosyjskiej, ale grając tak na Euro, w każdym meczu jesteś narażony na czerwoną kartkę!”. Dziwię się, że nie dokonano wcześniej zmiany. W trakcie gry można się zapomnieć. Można ratować drużynę, by nie straciła bramki, tyle że ten faul na drugą żółtą był autentycznie niepotrzebny, z gatunku złośliwych. Sam grałem w piłkę i gdyby mi tak 2-3 razy ktoś wkręcił korki w stopę, jak zrobił to Krychowiak, to nie patrząc na konsekwencje dałbym mu w gębę, poprosił o bilet i wrócił do domu. Często jest tak, że lekarz interweniuje przy urazach nosa czy łuku brwiowego, bo walą z łokcia po twarzy. Gdybym był sędzią, przywołałbym na dzień dobry kapitanów i powiedział: „Słuchajcie, nie jest tak, że każdy ma prawo do dwóch fauli. Prawo ma drużyna, ale pierwszy taki faul to żółta, a drugi to czerwona. Ustalam pewne reguły gry. Poza tym, kto to widział, by sędzia ustawiał zawodników przed rzutem wolnym? Albo przypominał bramkarzowi, co ma robić przed rzutem karnym? Jako trener krzyknąłbym do sędziego, żeby dał temu chłopakowi się skoncentrować na obronie strzału, a nie tym, żeby stać na linii. Co to za głupoty! Denerwuje mnie też kolejna kwestia: że Niemcy nie wyjeżdżają z Monachium czy Hiszpania z Sewilli, by dojść do fazy pucharowej. No co to za mistrzostwa Europy?
Polska – Szwecja jak bitwa pod Kircholmem? Tak to widzi „Sport”…
Analogia do bitwy pod Kircholmem jest zrozumiała z nieco innej strony, bo w tym meczu nie będziemy się bronić, jak Kmicic pod Jasną Górą, przeciwko, a jakże, Szwedom! Jest jednak jeszcze jeden element, który łączy tamtą bitwę z tą, która dziś nas czeka. Wiadomo, że nasza reprezentacja na mecz udała się z Gdańska samolotem. Ale gdybyśmy spróbowali pojechać do Sankt Petersburga samochodem, to jedna z najkrótszych tras prowadzi przez… Kircholm! Obecnie miejscowość, wokół której zatańczyliśmy ze Szwedami w 1605 roku, nosi nazwę Salaspils. Zlokalizowana jest 25 km od Rygi, czyli stolicy Łotwy. I leży niemal dokładnie w połowie drogi lądowej do Sankt Petersburga! Trzeba odpocząć od historii i wrócić na boisko. Ale od historii tak łatwo uciec się nie da. Bo skoro Jan Bednarek, przed meczem z Hiszpanią, mówił o husarii, to warto ten wątek kontynuować. Otóż w Sewilli armada hiszpańska nie dała rady naszej drużynie grającej w niskiej obronie. A natarcie husarii, a właściwie drobny wypad rozpoznawczy, zakończył się golem Roberta Lewandowskiego. Można zatem odnieść wrażenie, że Bednarek nieco się pospieszył. Być może nasz obrońca przewidział, że prawdziwa husaria musi być gotowa dopiero na dziś. Na mecz, który – jak bitwa pod Kircholmem – może zmienić rzeczywistość. Co ciekawe wojna polsko-szwedzka, w ramach której miała miejsce wspomniana bitwa, zakończyła się rozejmem w 1611 roku. I tego się musimy trzymać. Dziś wygrywamy mecz, ale jest rozejm. Bo obie drużyny wychodzą z grupy.
Polacy mają sporo wygranych meczów o wszystko za sobą. Np. ten z mundialu w 1986 roku.
Kolejnych mistrzostw świata też nie zaczęliśmy dobrze, bo od remisu z Marokiem. W tej sytuacji mając na koniec starcie z Anglikami, wcześniejszy mecz z Portugalią trzeba było wygrać. Łatwo nie było, bo Portugalczycy byli po świetnym dla siebie Euro 1984. W składzie mieli kilku bardzo dobrych graczy, żeby wymienić tylko napastników: Fernando Gomesa czy Paulo Futre, klubowego kolegę Józefa Młynarczyka z FC Porto. Po trudnym meczu zwyciężyliśmy, a „złotego gola” zdobył Włodzimierz Smolarek. W kadrze – nieżyjący już niestety wspaniały polski napastnik – zdobył niewiele, bo 13 bramek, ale z reguły były to trafienia ciężkiego kalibru, które otwierały nam drogę do awansu czy pozostania w turnieju, jak na meksykańskim mundialu w 1986 roku. Co ciekawe wiele nie brakowało, a pan Włodzimierz nie zapisałby się wtedy na liście strzelców. Poniewierany przez rywali musiał opuścić plac gry na rozgrzanym stadionie w Monterrey na kwadrans przed końcem – zastąpił go Andrzej Zgutczyński. Jednak tuż przed przymusowym zejściem zaskoczył Victora Damasa. Portugalczykom zamknęliśmy wtedy drogę do 1/8 finału MŚ, samemu awansując z 3. miejsca w grupie za rewelacyjnym Marokiem i Anglikami.
Może nie dla nas, ale jednak dzisiejszy hit dnia to mecz Portugalia – Francja. Czyli starcie mistrza z mistrzem.
Dla Francuzów jest to okazja do odegrania się za poprzednie mistrzostwa, gdzie na swoich boiskach przeżyli wielkie rozczarowanie przegrywając finał z Portugalią po dogrywce. Już częściowo to zrobili w ubiegłym roku, w Lidze Narodów dystansując Portugalię (0:0, 1:0), która nie awansowała do finałowej czwórki i nie obroni tytułu. Teraz chcą im odebrać mistrzostwo Europy, ale muszą poprawić skuteczność. Wygraną z Niemcami zapewniła im samobójcza bramka, z Węgrami gola zdobył Antoine Griezmann. Kylian Mbappe i przywrócony do reprezentacji po kilku latach Karim Benzema na razie grają nieskutecznie. Dzisiejszy mecz zapowiadany jest jako pojedynek napastników dwóch generacji. Z jednej strony powoli schodzący z piedestału Cristiano Ronaldo,, z drugiej uważany za jego następcę Kylian Mbappe. To właściwie jedyny kandydat do zapełniania luki w Realu Madryt po odejściu CR7. „W nadchodzących latach Kylian Mbappe będzie tym, kim Lionel Messi i Cristiano Ronaldo byli w ostatniej dekadzie – powiedział rekordzista reprezentacji Niemiec Lothar Matthaeus.
Super Express
Włodzimierz Lubański ostrzega przed Szwedami. Jego zdaniem to mistrzowie obrony.
„Super Express”: – Jak pan postrzega Szwecję?
Włodzimierz Lubański: – Szwedom bardzo trudno strzelić gola. Od tego trzeba zacząć. Oni umieją przeszkadzać w grze. Są konsekwentni w odbiorze piłki i w tym, jak nie dopuścić rywala do sytuacji bramkowej. Dlatego uważam, że będzie z nimi bardzo, bardzo ciężko. Wszystko będzie zależało od tego, jak się ułoży mecz. Trzeba przygotować się na o wiele trudniejszą walkę, niż miała miejsce z Hiszpanami.
– Szwecja w dwóch meczach na Euro nie straciła jeszcze gola.
– A widział pan, ile sytuacji stworzyli rywale pod ich bramką? Powtarzam: to będzie wielkie wyzwanie dla Polski, aby przedrzeć się przez ten ich mur. Szwecja jest mistrzem świata w bronieniu.
– Po raz ostatni wygraliśmy ze Szwecją 30 lat temu. Przełamiemy się teraz?
– Nie wracałbym do tego. Miałem okazję z nimi rywalizować, więc wiem, jak to wygląda, jacy są cwani w odbiorze piłki, jak bardzo szybko podchodzą pod krycie, jak zawężają pole gry, jak umieją się w odpowiednim momencie zorganizować. To jest skandynawska szkoła, która od lat z tego słynie. Kibicuję reprezentacji i mam nadzieję, że w środę uzyska pozytywny rezultat. Oby tak się stało. Trzeba przebić się przed ten szwedzki mur.
Jakby to powiedzieć – Szwedzi mają lekkiego cykora.
– Gol Lewandowskiego z Hiszpanią utrzymał reprezentację Polski w grze. Mecz w środę będzie horrorem – oceniają dziennikarze telewizji SVT. W podobnym tonie pisze „Aftonbladet”: „Hiszpania już drugi raz straciła punkty, co daje Szwecji wymarzoną wręcz pozycję do wygrania grupy w przypadku co najmniej remisu z Polską. Z drugiej strony mogliśmy się przekonać, że to nie będzie łatwy mecz” – czytamy. Ale uspokajamy: polskich kibiców jest już coraz więcej i na stadionie będą słyszalni. W środę w południe zapewne znów odbędzie się zbiórka naszych fanów, a potem wesoły przemarsz na Gazprom Arenę.
Przegląd Sportowy
Grzegorz Krychowiak wraca do składu. Zmotywowany i gotowy, żeby zatrzymać Szwedów.
Zamiast niego skupmy się na teraźniejszości. Do naszego składu wraca Grzegorz Krychowiak, zmotywowany jak nigdy, po odsiedzeniu pauzy za czerwoną kartkę w meczu ze Słowacją. Robertowi Lewandowskiemu nikt nie liczy już meczów w turnieju bez gola – w sobotę dał nam upragniony remis. Wojciech Szczęsny został cyrulikiem sewilskim i ogolił Hiszpanów z marzeń o komplecie punktów. Kamil Glik znów jest bohaterem internetowych memów, ale tylko w pozytywnym kontekście. Piotr Zieliński, dyżurny kozioł ofi arny, ten którego akurat złapie nauczyciel, kiedy rozrabiała cała klasa, też nie słyszy już tylu gorzkich słów pod swoim adresem, tylko pochwały za zaangażowanie w grę w defensywie i właśnie ofiarność. Takiego zastrzyku pewności siebie, wiary w to, że coś dużego może się udać, reprezentacja Polski dawno nie czuła i nie miała. Skandynawowie od poniedziałku są już pewni gry w fazie pucharowej, bo nawet przy porażce i ewentualnym spadku na trzecie miejsce będą wśród czwórki szczęśliwców, którzy awansują z tych lokat. Choć zupełnie nie musi i nie powinno to oznaczać, że nie zagrają na 100 procent. Piłkarzy Janne Anderssona także interesuje pełna pula, bo zwycięstwo da im pewną wygraną w grupie. Kalkulacji nie będzie, choć można spodziewać się ostrożności. Nam potrzebna będzie też cierpliwość, by sforsować szczelny żółto-niebieski mur.
Kamil Jóźwiak powoli staje się naszym liderem na EURO. Przynajmniej tak mówią liczby.
Oczywiście wiele wnosi w ofensywie, czego akurat można się było spodziewać. W EURO 2020 jest najlepszy z Biało-Czerwonych pod względem średniej liczby kluczowych podań (2, razem z Piotrem Zielińskim i Maciejem Rybusem), dryblingów (2, wspólnie z Kacprem Kozłowskim i Tymoteuszem Puchaczem) i liczby fauli popełnianych na nim przez rywali (2,5, wszystkie dane za whoscored. com). Ma również najwyższy wskaźnik SCA (Shot Creating Actions), czyli ostatnich dwóch zagrań bezpośrednio prowadzących do oddania strzału (np. drybling lub podanie), który w jego przypadku wynosi 6 (dane za fbref.com). Ale ponadto Jóźwiak daje radę w obronie. Faktycznie ze Słowacją nie popisał się przy trafi eniu Maka, aczkolwiek generalnie nie zawodzi i ten błąd nie powinien tego przysłaniać (tym bardziej że w tamtej sytuacji zawinili również Bereszyński czy Kamil Glik, a Wojciechowi Szczęsnemu zabrakło trochę szczęścia). Jest drugi w reprezentacji pod względem liczby odbiorów (6), prób pressingu (48), trzeci w przechwytach (3, razem z Janem Bednarkiem i Robertem Lewandowskim), a jeśli chodzi o zablokowane podania lub strzały, jest najlepszy w drużynie (6).
Bogusław Kaczmarek martwi się, że Piotr Zieliński gra nierówno. Czy faktycznie ma o co?
Piotr Zieliński był jednym z najlepszych polskich zawodników w meczu ze Słowacją, jednak w Sewilli nie okazał się pierwszoplanową postacią naszej drużyny. W Petersburgu musi pokazać wreszcie swój kunszt, jego niekonwencjonalne zagrania mogą być w tym meczu kluczowe. – Piotrek to zagadka. Jakby był „złożony” z dwóch postaci: Piotra z Napoli i Piotra z reprezentacji. Kiedyś zażartowałem, że pierwszy telefon trener Sousa powinien wykonać do Gennaro Gattuso, by Piotrek z klubu chociaż w minimalny sposób pokazał się w drużynie narodowej. On ma przebłyski, ale to za mało, jego najlepszy występ w kadrze to wciąż mecz z Danią w 2012 roku. Cały czas czekamy na kolejny – mówi Kaczmarek, który ma nadzieję, że czekanie skończy się właśnie dziś. Bo przecież Zieliński to jedno z nazwisk w naszej kadrze, które mogą robić wrażenie na Szwedach. – W naszej drużynie są duże postaci. Lewandowski to cyborg, jest jeszcze kilku fachowców, kiedyś reprezentacja nie miała takiej liczby zdolnych piłkarzy. Ale zasoby ludzkie to jedno, a ich dobre wykorzystanie – drugie. Uważam, że co najmniej trzy–cztery gry poprzedzające mistrzostwa Europy nie zostały w sposób właściwy spożytkowane, aby trener Sousa wiedział, na kogo i w jakim boiskowym układzie najlepiej postawić.
Radosław Michalski mówi o Szwedach. Jak ocenia ten zespół?
Szwedzi niewiele się zmieniają – piłkarze są inni, ale styl pozostaje mniej więcej podobny. Wiadomo, czego się spodziewać.
Obrona jest oparta na zawodnikach klubów angielskich, więc to mówi samo za siebie. Są twardzi, silni, konsekwentni, na tym turnieju jeszcze nie stracili gola, stąd wynika trudność grania przeciwko nim. Na tym też polega ich siła – przeciwko Słowacji nie pokazali niczego wielkiego, to nasi przeciwnicy z pierwszego meczu byli lepsi do przerwy, ale wraz z upływem czasu szwedzka maszyna dokręcała śrubę i pod koniec dopięła swego. Z Hiszpanią mieli sporo szczęścia, ale też nie stracili gola.
Polacy mieli o dzień odpoczynku mniej od Szwedów.
Lepiej byłoby być na ich miejscu, ale po korzystnym wyniku piłkarze regenerują się szybciej. Wynik i atmosfera rekompensują zmęczenie.
Jak zagrać ze Szwecją?
Trzeba znaleźć sposób, by skruszyć mur, który postawią. Są zdyscyplinowani, trzymają odległości, trudno grać z nimi w piłkę. Przypuszczam, że to my będziemy prowadzić grę – tylko się nie zagalopujmy i błagam, nie brońmy na środku boiska, bo każde podanie za plecy wiąże się z ogromnym niebezpieczeństwem.
Historia meczów ze Szwedami. Już raz graliśmy z pewną awansu drużyną ze Skandynawii…
Atmosfera nie tylko w polskich redakcjach, ale w całym piłkarskim narodzie była bojowa, bo cztery lata wcześniej doszło do sytuacji dokładnie odwrotnej. Walcząca o awans do EURO 2000 kadra Janusza Wójcika do gry w barażach potrzebowała punktu w ostatnim meczu z pewną awansu Szwecją. Nic z tego, Szwedzi wygrali 2:0, dzięki czemu w barażach zagrali Anglicy, którzy jak się okazało, mogli liczyć na pełne zaangażowanie Szwedów. – Zaczęło się spokojnie, czuliśmy, że remis jest możliwy. Należało tylko cierpliwie pilnować wyniku, starać się grać jak najdalej od własnej bramki. I nagle któryś z naszych zagrał ostrzej. Raz, drugi. Szwedów to rozdrażniło i zaczęli walczyć na całego. Efekt taki, że strzelili nam dwa gole i żegnajcie baraże. Postawmy sprawę uczciwie: niepotrzebnie ich wkurzaliśmy. Gdybyśmy nie podostrzyli, zapewne dowieźlibyśmy remis, niczego więcej do szczęścia nie potrzebowaliśmy. Tamten mecz ze Szwecją to chyba moje najgorsze przeżycie w reprezentacji Polski – opowiada Radosław Michalski. – Oczywiście szukaliśmy gola, ale szczęście nas opuściło. Sam nie byłem przecież snajperem, a mogłem trafi ć. Zakotłowało się pod bramką, ale po moim strzale piłkę z linii wybił już nawet nie bramkarz, a zawodnik z pola – wspomina były piłkarz Legii i Widzewa.
Łukasz Syberyjski pracował z Alexandrem Isakiem. Teraz opowiada o początkach kaiery Szweda.
Pierwsze wrażenie było specyfi czne. Mocno to zapamiętałem. Miał 15 lat, to była końcówka 2014 roku. Prowadziłem grupę U-19, ale w listopadzie trenowała ona razem z grupą U-17. Ci dopiero wchodzący do młodszej drużyny i ci kończący wiek juniora mieli wspólne zajęcia. Dużo graliśmy 11 na 11. Przychodzi taki „patyk” i razem z dwoma chłopakami z rocznika 1999 grają przeciwko starszym o 4–5 lat. Widać było po tych starszych obrońcach, że ten chudy bardzo ich irytuje. Na początku nie brali go na serio, ale jak im kilka razy uciekł, mieli już dosyć. Tyle że kiedy próbowali go doścignąć i zabrać mu piłkę, to i tak nie zawsze im się udawało. A to przecież byli mężczyźni grający przeciwko 15-letniemu chłopaczkowi, jeszcze w dodatku z taką budową ciała jak Isak. Czasami walka była wręcz nie fair, ale jego umiejętności sprawiały, że miał z nimi szanse. Od tego czasu przeszedł długą drogę, ale dalej jest faktem, że może oprócz epizodu w Borussii Dortmund, wspinając się na każdy nowy poziom, potrafi nie tylko się dostosować, ale jeszcze polepszyć swoje wyróżniające cechy, by stać się wybitnym w środowisku. Jak ktoś robi coś szybko, on zrobi to szybciej. Jak ktoś jest w czymś przed nim, to zaraz go wyprzedzi. To jest jeden z największych aututów, jakie może mieć piłkarz: umieć wysforować naprzód swoje atuty, by w coraz lepszym i lepszym otoczeniu wybijały się jeszcze mocniej. Nie zmieniać stylu gry, tylko jeszcze szybciej podejmować decyzje, z większą zwinnością. To jest jego największa siła. Wygląda tak samo w każdym środowisku, a i tak jest wybitny. To odróżnia najlepszych graczy od dobrych graczy.
Antoni Bugajski w swoim felietonie mówi o potrzebie wielkiego, zwycięskiego meczu. Z naciskiem na zwycięskiego.
W historii reprezentacji Polski każdy zespół, który zdołał coś znaczącego osiągnąć, miał wielki zwycięski mecz, który go zbudował i do którego zawsze można było się odnieść. Podkreślmy: mecz zwycięski, a nie zremisowany. Dlatego ekipa tworzona przez Paulo Sousę wykonała pierwszy, owszem spektakularny, ale wciąż nie aż tak istotny krok, by entuzjastycznie zakrzyknąć: narodziła się drużyna! Na razie mamy ważny sygnał w stylu: jeszcze Polska nie zginęła (oczywiście łącznie z jej portugalsko-cudzoziemskim sztabem), który trzeba natychmiast potwierdzić kolejnym, znacznie ważniejszym wynikiem. Sytuacja jest diametralnie różna niż pięć lat temu, kiedy w drugim spotkaniu fazy grupowej EURO 2016 zespół Adama Nawałki w starciu z Niemcami, a więc z równie potężnym rywalem jak Hiszpania, też wywalczył jak najbardziej zasłużony remis. Dla niego to była w zasadzie przepustka do rundy pucharowej, naturalna kolej rzeczy wynikająca z kapitału ugranego w pierwszym spotkaniu, kiedy pokonaliśmy Irlandię Północną (1:0). Wówczas przed trzecim spotkaniem z Ukrainą potrzebowaliśmy tylko formalności, nie drżeliśmy o wynik, to się musiało dobrze skończyć, bo mieliśmy cztery punkty i wszystkie karty w rękach. Natomiast obecnie dopiero stworzyliśmy sobie jakąkolwiek możliwość walki o wyjście z grupy.
Gazeta Wyborcza
Zapowiedź meczu ze Szwedami.
Za życia obecnych reprezentantów kraju (najstarszy Łukasz Fabiański urodził się w 1985 r.) zdarzył się Polakom jeden zwycięski sparing (prawie 30 lat temu!), w pozostałych meczach wyrwali jeden remis (też towarzyski…) i aż dziewięciokrotnie przegrali. Bilans bramkowy w przywołanym okresie: 6-23. Na szczęście Paulo Sousa archiwów raczej nie zgłębia, a główny wątek proponowanego przez niego sposobu gry – wieloosobowy pressing stosowany daleko od własnej bramki – może się okazać niewygodny dla szwedzkich obrońców, którzy z braku wyższych kompetencji w trudnych chwilach ratują się wykopywaniem piłki. Umiemy sobie wyobrazić, jak Polacy ich krzywdzą, pamiętamy też pasję, z jaką walczyli w Hiszpanii, pamiętamy niezłomność Kamila Glika. Chyba najbardziej wśród nich umorusanego, motywującego grupę przed meczem i zbierającego ją na boisku tuż po ostatnim gwizdku. W środowy wieczór siła woli też będzie niezbędna, bo jeśli Polacy chcą wydłużyć przygodę z Euro, muszą sporo wycierpieć. Z powodu odbierającej przytomność pogody, w szarpaninie z twardzielami, dla których futbol to krew, pot i łzy. Ze świadomością, że do szwedzkiej bramki nie przedostał się jeszcze nikt. I pomimo nawarstwiających się kłopotów kadrowych – kto wie, czy dylematów portugalskiego trenera (przywrócić do podstawowego składu Grzegorza Krychowiaka czy nie?) nie rozwiążą urazy. Nasi piłkarze muszą się przełamać, unieważnić unoszącą się nad nimi wciąż aktualną frazę, że „za kadencji Sousy pokonali tylko amatorów z Andory”. Z takim bilansem nikogo do 1/8 finału nie wpuszczają.
Rosja rozlicza się za nieudane EURO. Monolog wygłosił Artiom Dziuba.
– Wyniki naszego występu na mistrzostwach Europy są niezadowalające. Przydzielone zadanie opuszczenia grupy nie zostało zrealizowane. Jednocześnie uważam, że błędem byłoby podejmowanie decyzji personalnych bez zwłoki i zastanowienia się – powiedział prezes Diukow po meczu z Danią. Rosyjskie media sugerują, że decyzja w sprawie Czerczesowa nie zostanie podjęta na szczeblu federacji, ale wyżej. Czyli – w domyśle – na Kremlu. – Byliśmy do dupy – wyznał przed telewizyjnymi kamerami tuż po po porażce 1:4 z Danią, która wykluczyła Sborną z Euro 2020, kapitan Rosjan Artiom Dziuba. I wygłosił długi monolog. – Przede wszystkim chciałbym przeprosić kraj za taką porażkę. Może nie chodzi o grę, ale jeśli na tym poziomie nie wykorzystujesz swoich stuprocentowych szans, przegrywasz. Jesteśmy winni tej porażki. Jesteśmy winni, no ale nie mogło być inaczej, skoro naszym najlepszym rozgrywającym w drużynie jest bramkarz, wszystkie podania szły do niego. Nasza psychika jest bardzo słaba, nie umiemy grać pod presją. Od razu zaczynamy się trząść, zaczynamy uciekać, wpadać w panikę. Jeszcze raz przepraszam wszystkich, którzy w nas uwierzyli.
fot. FotoPyK