Czwartkowa prasa to głównie rozbudowane komentarze i analizy dotyczące naszej reprezentacji. Atmosfera, rola Lewandowskiego, Zieliński, zastępstwo dla Krychowiaka, szanse z Hiszpanią i… zarobki Paulo Sousy.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Niech Piotr Zieliński zagra w 60. występie w kadrze jak prawdziwy maestro. W Sankt Petersburgu dał sygnał, że dorósł do wielkiego turnieju, oby pociągnął za sobą pozostałych.
Sousa wybrał sobie na początku pracy z polską kadrą zawodników, których stara się zbudować głośnymi pochwałami, jak Mateusz Klich, Grzegorz Krychowiak czy właśnie Zieliński. Musiał wiedzieć, że w przypadku tego ostatniego to aspekt niezwykle ważny – poprzedni selekcjonerzy próbowali wzmocnić tego piłkarza mentalnie, ale widocznie używali złych metod. Sousa wiele mówił o wyjątkowości gracza Napoli, jego talencie i zrozumieniu zadań, jakie ma na boisku. Powtarzał, że od takiego piłkarza nie można wymagać, by ciągle biegał. Swoimi zabiegami miał sprawić, że zobaczymy takiego Zielińskiego w kadrze, na którego czekamy od pięciu lat. Sam zawodnik przyznawał, że Portugalczyk daje mu podobne zadania, jakie ma w Napoli, że często z nim rozmawia tłumacząc, by ograniczył właśnie bezproduktywne poruszanie się po boisku. W teorii brzmiało przekonująco. Czekaliśmy jednak na efekty tych słów na boisku. W meczu z Rosją było to niemożliwe, ponieważ Zieliński dostał wolne – mógł uczestniczyć w narodzinach dziecka. W spotkaniu towarzyskim z Islandią już zagrał i choć strzelił w nim gola, to wyglądał przeciętnie, a nawet i słabo. Czy nowa jakość w grze Zielińskiego była zatem widoczna w Sankt Petersburgu? Zdaniem Czachowskiego to zbyt mocne stwierdzenie, choć faktycznie pomocnik Napoli wskoczył w tym meczu na wyższy level. Wciąż jednak brakuje odpowiedniej współpracy z Lewandowskim, szczególnie kiedy gra za plecami napastnika Bayernu, ale tu wina rozkłada się na obu panów.
Oczekuję, że w meczu z Hiszpanią Polacy będą zespołem, który zrobi wszystko, by pozostać w turnieju – mówi Jacek Bednarz.
Co pana najbardziej uwiera w grze reprezentacji Polski?
Od dłuższego czasu przeszkadza mi propaganda sukcesu. Nie mogę słuchać niektórych wypowiedzi wynikających z elementarnego braku pokory i deklaracji bez pokrycia. Pięć lat temu jechaliśmy do Francji z obawami, a zobaczyliśmy drużynę, która cieszyła grą, pokonywała przeszkody i żegnała się z turniejem z podniesionym czołem. Nie było propagandy, że jesteśmy genialni i niepokonani, jak przed mundialem w Rosji. Teraz też to słyszałem, może na mniejszą skalę, ale zabrakło mi elementarnego poczucia, że w EURO nikt niczego nam nie podaruje. Żeby Polska wygrała, wszystko musi działać: najpierw serce, potem odpowiedzialność, dalej umiejętności i poświęcenie dla zespołu w każdej sekundzie. Po porażce byłem potwornie rozczarowany i dla własnego użytku podzieliłem piłkarzy na tych, których już w tej reprezentacji być nie powinno i na tych, którzy jeszcze się do niej nie nadają. Rozczarował mnie Kamil Jóźwiak, którego umieściłem w drugiej grupie. Połowę kariery byłem, jak on, skrzydłowym, a drugą połowę obrońcą – jak Bereszyński. Przy pierwszej bramce dla Słowaków Jóźwiak powinien wymusić błąd, odebrać piłkę i zagrać do Bereszyńskiego, a on tylko podbiegł i udawał atak, pozorował akcję. Słowak to wykorzystał, minął niezdecydowanego Bereszyńskiego, a w polu karnym źle zareagował Kamil Glik, który bezpiecznie schował ręce za tyłek i pozwolił oddać strzał, zamiast podbiec i skrócić dystans. U całej trójki zabrakło determinacji, ale najbardziej u Jóźwiaka, który jakby nie rozumiał, że w takim meczu ważna jest każda minuta i każde działanie. Po przerwie przy rzucie rożnym najpierw stał przy strzelcu gola, a potem odpuścił. Skoro był wyznaczony do pilnowania Škrinara, to nie powinien odstępować go na krok. Nie chcę powiedzieć, że tylko Jóźwiak jest winny porażki. To wciąż młody piłkarz, który mógł nie rozumieć, jak wielka odpowiedzialność na nim spoczywa. Ma przyszłość i może mecz ze Słowacją czegoś go nauczy? Może przeczyta ten wywiad, pomyśli: „Nienawidzę Bednarza i udowodnię ch…, że potrafię grać”. Życzę mu tego, nie chcę się wyżywać, wolałbym się zachwycić. Ale wszyscy powinni usłyszeć prawdę – to, co pokazaliście ze Słowacją, to za mało. Jak będziecie grać tak dalej, to w oknie wystawowym, którym są mecze w wielkich turniejach, pokażecie wszystko, co najgorsze, a nie najlepsze.
Paulo Sousa w trybie pilnym musi wymyślić zastępstwo dla Grzegorza Krychowiaka.
No więc kto za Krychowiaka? Jedną z opcji wydaje się być Paweł Dawidowicz. Co prawda piłkarz Verony w Serie A najczęściej występował w defensywie, ale kiedy trzeba było, dawał radę i w środku pola. Tak było choćby w rywalizacji z AC Milan (2:2), w której kompletnie wyłączył z gry Hakana Calhanoglu. W trakcie obozu w Opalenicy Sousa próbował 26-latka w centrum drugiej linii i nawet był z niego zadowolony. Ale czy na tyle, posłać go w bój w spotkaniu z Hiszpanią?
– Patrząc przez pryzmat Serie A, Dawidowicz to zawodnik świetny w formacji obronnej. Dla mnie to nie jest „szóstka”. To stoper. Jeśli już miałby zagrać, to raczej na pozycji dobrze mu znanej z klubu, czyli jako jeden z trzech środkowych obrońców – uważa Piotr Czachowski, 45-krotny reprezentant Polski, ekspert stacji Eleven Sports od Serie A.
Radosław Kałużny komentuje EURO z polskiej perspektywy.
Na dziś, w czterech dużych turniejach Robert zdobył zaledwie dwie bramki. Wręcz nie do wiary.
A Bartek Bosacki też dwie, a potrzebował jednego turnieju. Karol Linetty po raz pierwszy zagrał w dużej imprezie i ustrzelił połowę tego, co Robert. Oczywiście sobie żartujemy. Fakt jest taki, że te dwa gole to malutko. Cóż, mistrzostwa Europy lub świata zupełnie Lewemu nie leżą. Doskonale rozgrywa cały sezon w Bundeslidze, identycznie w Lidze Mistrzów, przyjeżdża z Polską na wielki turniej i nagle Roberta nie ma. Przecież we Francji było to samo, bo na ćwierćfinał zapracowali inni. Niedawno w Rosji też niepostrzeżenie przemknął przez mundial, a po spotkaniu ze Słowacją zanosi się na podobną historię. Miał pięć razy piłkę, tyle samo razy mu odskoczyła. Przyglądałem się węgierskiej „dziewiątce”. To był Adam Szalai. Stary, 33-letni chłop… Widział pan, ile piłek przytrzymał?! Ile razy odbiorem pozwolił odpocząć kolegom z obrony? U nas po 15 sekundach piłka wracała do Słowaków. Nasi nie mieli czasu się ustawić. Brakowało tego, by Robert zastawił się, przytrzymał piłkę, nawet wymusił faul. Nic. W turniejach brakuje mi u Roberta, że nie dodaje takich boiskowych niuansów. Dla mnie on nie musi strzelać dziesięciu goli, ale niech „zrobi robotę”, zastawi się, da miejsce pozostałym chłopakom. Wtedy będę go bardzo szanował za wykonaną pracę na boisku i stanę za nim murem. Nie chcę absolutnie umniejszać jego klasy, bo ta jest niepodważalna. Drugi piłkarz, który zawodzi w turniejach, to Wojtek Szczęsny. Ewidentnie te imprezy mu nie leżą. W Euro 2016 po wejściu do bramki Łukasza Fabiańskiego (zastąpił kontuzjowanego Szczęsnego – przyp. red.) byłem dużo, dużo spokojniejszy, a co za tym idzie, lepiej mi się oglądało nasz zespół. Mamy z tyłu faceta, który coś złapie, uspokoi zespół. A w najważniejszym momencie pomoże ci swoją interwencją, jak miało to miejsce w końcówce spotkania 1/8 finału ze Szwajcarią. On to ma, a człowiek zyskuje pewność, że Fabiański złapie piłkę. Mając w bramce Wojtka Szczęsnego, nie wiesz, co zrobi. Złapie, nie złapie, a może jeszcze coś innego?
Jeśli liderem w szatni jest trener, to ważne, aby zachował spokój, bo jego reakcję obserwują zawodnicy – mówi psycholog sportu Paweł Habrat.
(…) Wielokrotnie byłem świadkiem tego, że przed turniejem panował dobry klimat wokół drużyny, a jak bardzo zmieniał się po mistrzostwach. Rozbudzanie apetytów i oczekiwań, powoduje rozczarowania i frustrację, szczególnie u obserwatorów oraz kibiców. Zaczynamy spekulować, analizować i zastanawiać się, gdzie i w którym momencie przygotowań popełniono błąd. Elementem, który buduje atmosferę jest także proces selekcji. Trzeba dobrać takich zawodników, którzy nie wpłyną negatywnie na nastroje w zespole, gdy będą grali mniej. To ważne, żeby każdy czuł się potrzebny. To, co dzieje się z atmosferą przed turniejem jest ważne dla jego losów, ale w jego trakcie ważne, żeby utrzymać ją na odpowiednim poziomie. Mecz może się ułożyć różnie, więc warto zadbać o narrację, która sprawi, że niezależnie od wyniku pierwszego spotkania, uda się ją utrzymać na takim samym poziomie. Podczas ostatnich turniejów widzieliśmy, jak zmienia się klimat wokół kadry w zależności od wyniku. Nastroje kreują media, więc nazywanie przegranej porażką, czy klęską automatycznie wpływa na atmosferę, bo te rzeczy docierają do zawodników.
Poprzednie trzy turnieje kończyły się dla Wojciecha Szczęsnego po pierwszym spotkaniu, teraz będzie inaczej.
– Popełniliśmy szereg błędów, choć wpuszczenie strzału w tzw. krótki róg zawsze budzi kontrowersje. Myślę, że Szczęsny trochę przecenił swoją szybkość i refleks, bo najrozsądniejszą decyzją byłoby zabezpieczenie okolic słupka nogą prawą, a nie odsuwanie jej i przygotowanie się rzutu. Było za mało czasu, a do tego doszedł rykoszet, który był zwieńczeniem lawiny naszych błędów. Na jej końcu zawsze jest bramkarz i w przypadku złej interwencji, to on staje w ogniu krytyki – analizuje Jerzy Dudek, który w biało-czerwonych barwach rozegrał 60 meczów.
– Wojtek nie ma szczęścia. Czwarty turniej rozpoczął jako pierwszy bramkarz i za każdym razem maczał palce przy utracie bramki, więc to nie może być przypadek. Są bramkarze, którym świetnie idzie w klubie, ale nie mogą się odnaleźć w reprezentacji. Nie można powiedzieć, że Wojtkowi brakuje umiejętności, daj Boże, żeby wszyscy nasi bramkarze grali w takich klubach, co on. Trzeba przyznać, że w turniejach prześladuje go pech. Podam przykład rówieśnika Wojtka z reprezentacji Szwecji. Robin Olsen od mundialu w Rosji prezentował się słabo. Popełniał sporo błędów w AS Roma, które mogą się przytrafić co najwyżej juniorowi. Przeszedł do Evertonu i na 38 meczów w Premier League, wystąpił w siedmiu. Ale w reprezentacji spisuje się rewelacyjnie. Trudno wytłumaczyć, z czego to wynika, może z mentalności. Na pewno poprzednie turnieje siedzą w głowie Wojtka – mówi Onyszko.
SPORT
Gdy kilka dni temu oficjalnie ogłoszone zostało pożegnanie Gerarda Badii z gliwickim klubem, zaroiło się od wspomnień, życzeń i wyrazów
szacunku wszystkich, którzy mieli do czynienia z Katalończykiem.
Są rzeczy ważniejsze, a jest nią przede wszystkim rodzina. Stąd więc powód zakończenia gliwickiego, polskiego etapu. Starsza córka zaczyna
szkołę podstawową, żona chce kontynuować zawodową karierę, a dziadkowie chcą widzieć częściej swoje wnuczki.
– Decyzja należała do mnie. Była ona bardziej podyktowana rozumem niż sercem, które teraz płacze. Jest to dla mnie trudny czas, bo żegnam się z klubem, który dał mi wszystko, kiedy ja naprawdę nic nie miałem – mówi Gerard Badia. – Jeśli ludzie będą mnie pamiętać jako normalnego człowieka, który grał w Piaście, był jego kapitanem i wspólnie z drużyną pisał historię, to będę szczęśliwy. Nigdy nie spodziewałem się, że zdobędę mistrzostwo, wicemistrzostwo i trzecie miejsce – oraz że przez tyle sezonów będę kapitanem zespołu. To jest dla mnie naprawdę dużo, bo przecież jestem obcokrajowcem. Do tego wszystkiego doszedł jeszcze wybór do Galerii Legend Ekstraklasy. To dla mnie taka wyjątkowa i personalna nagroda. Teraz jeszcze to do mnie nie dociera, nie rozumiem tego, ale kiedy ogłaszane były wyniki tego plebiscytu, to kolega mi powiedział, że za kilka lat zrozumiem, co to znaczy – dodaje Katalończyk.
Znów – jak przed rokiem – decydujący bój o miejsce na zapleczu ekstraklasy stoczą między sobą zespoły nr 5 i 6 sezonu zasadniczego, czyli KKS 1925 Kalisz i Skra Częstochowa. Dużym przegranym jest tu Chojniczanka.
Przybici byli gospodarze, bo nie zwieńczą sukcesem udanego sezonu. Szybko pozbierali się po spadku z I ligi, zbudowali mocny zespół, drużyna dobrze spisywała się pod wodzą Adama Noconia, dotarła nawet do ćwierćfinału Pucharu Polski, eliminując po drodze – i to na wyjeździe! – ekstraklasowe Zagłębie Lubin. Realne szanse na bezpośredni awans straciła po domowej porażce (0:3) z GKS-em Katowice i wtedy posadę stracił też Nocoń, a działacze pokerowo postawili na Tomasza Kafarskiego. Bez powodzenia – a przynajmniej jeszcze nie teraz… – Podziękowałem moim piłkarzom za te dwa tygodnie, za ten mecz, walkę do końca. Byliśmy przygotowani do barażu kapitalnie. Od pierwszej do ostatniej minuty było to widać na boisku. Skra zrobiła najważniejszą rzecz – zdobyła bramkę, ale to my dominowaliśmy, tłamsiliśmy przeciwnika, stwarzaliśmy sytuacje. Czasami tak jest, że nawet tych doskonałych nie zamieniasz na bramkę. Wtedy pojawia się frustracja, wewnętrzna niemoc, ale do samego końca wierzyłem, że strzelimy tego gola, który przedłuży nasze szanse – mówił Kafarski, którego kontrakt w razie awansu przedłużyłby się automatycznie o 2 lata. A tak – obowiązywać będzie do 30 czerwca 2022, z opcją prolongaty o rok w razie awansu w kolejnym sezonie.
– Na „dzień dobry” przeżywamy bardzo trudne chwile, ale powiedziałem chłopakom w szatni, że mocni wyciągną z tego barażu lekcję. W Chojnicach jest teraz smutno, ale mogę obiecać jedną rzecz: zrobię wszystko, by ta drużyna powstała i grała w nowym sezonie futbol równie atrakcyjny, a przy tym trochę skuteczniejszy – zapewnił Kafarski.
SUPER EXPRESS
Tekścik o zarobkach Paulo Sousy.
Paulo Sousa (51 l.) zapisał się na kurs bycia selekcjonerem. Szkopuł w tym, że to jemu płacą za naukę! Jego roczne szkolenie kosztuje PZPN aż 840 tys. euro. Portugalczyk nigdy wcześniej nie szefował żadnej reprezentacji, z naszą eksperymentuje (przynajmniej na razie) fatalnie. A za każdy miesiąc zbierania szlifów jego konto wzbogaca się o ponad 300 tys. zł. Żaden selekcjoner Biało-Czerwonych nie zarabiał tak dobrze od czasów Leo Beenhakkera. Holender po awansie na Euro 2008 dostał podwyżkę i zarabiał nawet 900 tys. euro za rok pracy.
Inaki Astiz uważa, że nie jesteśmy bez szans w starciu z Hiszpanią.
– Mamy w ogóle jakieś szanse w starciu z Hiszpanią?
– Polska nie jest gorszym zespołem od Szwecji. Macie dobrych piłkarzy. Skoro oni potrafili zremisować z Hiszpanią, to dlaczego wy nie możecie tego powtórzyć? Jeśli Polska będzie dobrze się broniła, będzie zorganizowana, to na tym boisku w Sewilli ma szansę. Może zagrać z Hiszpanią w taki sam sposób jak Szwecja. Ważne, aby coś zdziałać z przodu i być bardziej skutecznym od Szwedów. W końcu macie w składzie Roberta Lewandowskiego, najlepszego piłkarza świata.
Fot. FotoPyK