W czwartkowej prasie szału nie ma, ale kilka ciekawych rzeczy znajdziemy. Głos w sprawie afery Małecki-Matusiak zabrał wreszcie prezes Zagłębia Sosnowiec, Marcin Jaroszewski. Jest też rozmowa z dyrektorem sportowym GKS-u Tychy, Krzysztofem Bizackim oraz kilka “bieżączek” z Ekstraklasy.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Kilku piłkarzy zanotowało udany finisz sezonu i zgłosiło akces do kadry.
Brakiem powołania na eliminacje mundialu nie zraził się bramkarz Fiorentiny Bartłomiej Drągowski. Choćby w niedawnym starciu z Lazio (2:0) nasz golkiper błyszczał niczym najjaśniejsza gwiazda i przyczynił się do sensacyjnego zwycięstwa Violi. „Wyczyn, którego dokonał na początku meczu, był wart ceny biletu i zapewne zwycięstwa” – zachwycały się Drągowskim miejscowe media.
– Widzę w nim ślady Francesco Toldo, obaj są wysocy, ale ze zwinnością charakterystyczną dla niższych golkiperów – komplementował Drągowskiego Giuseppe Taglialatela, w latach 1999-2002 rezerwowy bramkarz Fiorentiny.
Polak doskonale rozumie się z trenerem bramkarzy Alejandrem Rosalenem Lopezem, dzięki współpracy z psychologiem potrafi panować nad myślami i emocjami, a to w sumie składa się na formę, która przykuła uwagę Borussii Dortmund czy Atalanty Bergamo. Szefowie tego drugiego klubu już wysłali oficjalne zapytanie w sprawie wychowanka MOSP Jagiellonii Białystok i są gotowi zapłacić za niego kilkadziesiąt milionów euro. Najwyraźniej działacze La Dei działają w myśl zasady: „Jeśli nie możesz kogoś pokonać, spraw, by dołączył do ciebie”. W końcu wiosną 2019 Drągowski właśnie w starciu z Atalantą pobił rekord ligi włoskiej w obronionych strzałach – 17.
Łukasz Piszczek zagra dzisiaj w finale Pucharu Niemiec przeciwko RB Leipzig. Ostatni wielki mecz?
To będzie prawdopodobnie ostatni wielki mecz w niesamowitej karierze Łukasza Piszczka. Dzisiaj nasz obrońca i jego Borussia Dortmund zmierzą się w finale Pucharu Niemiec z RB Leipzig. Były reprezentant Polski po zakończeniu sezonu planuje wrócić do kraju i występować w rodzinnym LKS Goczałkowice-Zdrój, gdzie rozpoczęła się kariera jednego z najlepszych naszych piłkarzy w historii. Zespół BVB co prawda zagra potem jeszcze dwa spotkania w 1. Bundeslidze, ale tytułu w tych rozgrywkach jak wiadomo nie zdobędzie, a celem jest przede wszystkim utrzymanie czwartego miejsca, dającego prawo gry w Lidze Mistrzów. Dla Piszczka więc to właśnie dzisiejszy finał DFB-Pokal może być ostatnim wielkim wydarzeniem.
Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że sprawa pucharu nie będzie aż tak dotyczyć naszego zawodnika. Piszczek był w Borussii żelaznym rezerwowym, a od 30 stycznia do 10 kwietnia ani razu nie pojawił się na boisku. Jednak w 28. kolejce trener Edin Terzić wpuścił naszego gracza na kilka minut, w następnej serii na całą połowę, a od trzech meczów wystawia Piszczka w wyjściowej jedenastce. A ponieważ zbiegło się to z rewelacyjną serią zwycięstw BVB, to nie było powodu, żeby zmieniać skład. A wspomniana seria zwycięstw szczególnie imponująco wygląda u naszego zawodnika. Piszczek w tym sezonie Bundesligi zagrał w dziesięciu spotkaniach i odniósł komplet zwycięstw. Podobnie jest w Pucharze Niemiec, jak już gra, to wygrywa i ma w tej edycji trzy zwycięstwa.
Można więc wyjść z założenia, że i dzisiaj zagra w podstawowym składzie BVB. Tym bardziej, że bardzo dobrze spisał się w sobotnim spotkaniu Borussii z… RB Leipzig, które zespół z Dortmundu wygrał 3:2. Dzisiaj oba zespoły zmierzą się znowu.
Rozmowa z dyrektorem sportowym GKS-u Tychy, Krzysztofem Bizackim.
W GKS porusza się temat ekstraklasy?
Myślimy o niej i mówimy: bardzo tego chcemy i mam nadzieję, że stanie się to faktem. A to, że wcześniej bardzo mało się o nas mówiło wynikało z tego, że kręciliśmy się w okolicach dziesiątego miejsca. A to „platz”, który niewielu interesuje. Na pewno nie media, a i nas też nie, bo mamy swoje ambicje i plany. Do końca sezonu pozostało pięć – nie ma co ukrywać – trudnych dla nas meczów, a to daleka droga do awansu. Jednak suniemy po właściwych torach i mamy nadzieję, że dojedziemy do stacji końcowej o nazwie Ekstraklasa.
Spodziewał się pan, że ten sezon będzie toczyć się po waszej myśli?
Liczyłem, ale pewności nie miałem. Zresztą, kto w sporcie gwarancję wystawia? Latem zrobiliśmy ogromny remont drużyny. Trzynastu piłkarzy pożegnaliśmy, dziesięciu zatrudniliśmy. Odmłodziliśmy zespół, zniknęła większość tak zwanych znanych nazwisk. Daliśmy szansę młodemu trenerowi, który po prostu chce pracować. Generalnie mamy mało ludzi biorąc pod uwagę strukturę klubu i kadrę drużyny, lecz nikomu nie można odmówić, że komuś czegoś się nie chce, przeciwnie – mają pragnienie osiągnięcia czegoś fajnego. Ani szefostwo klubu, trener ani większość zawodników nie poczuła tu smaku prawdziwego sukcesu. Zamierzamy to spełnić. To nas nakręca, lecz podkreślam – mamy sporo do zrobienia. Walczymy.
W przeciwieństwie do beniaminków z ostatnich lat Tychy nie mają problemów ze stadionem.
Dodam, że, stadion z odpowiednim zapleczem meczowym. Moglibyśmy mieć ze dwa lepsze boiska treningowe.
SPORT
Zdobycie wicemistrzostwa oraz Pucharu Polski dało Rakowowi Częstochowa potężny zastrzyk finansowy.
Budżet Ekstraklasy SA na nagrody dla klubów jest ogromny, ale niezmienny od ubiegłego roku. Wtedy to drużyny otrzymały łącznie 225 milionów złotych. Podobnie ma być w tym roku, a więc kwoty nagród powinny pozostać na podobnym poziomie. Mistrz kraju, czyli Legia, może liczyć na zysk w postaci blisko 24 milionów złotych, ale w jej przypadku trzeba doliczyć jeszcze bonus historyczny. Daje to dodatkowe 5,5 miliona, a więc łącznie Legia zarobi prawie 30 milionów złotych.
Częstochowianie mogą liczyć na mniejszy wpływ. Każdy klub otrzyma kwotę stałą, która w ubiegłym sezonie wynosiła 6,19 miliona złotych. Za wicemistrzostwo i bonus związany z awansem do pucharów ekipa z Limanowskiego może „skasować” dodatkowe 11 mln. Nie wiadomo, jak wyglądać będzie sytuacja z rankingiem historycznym, który obejmuje wyniki drużyn z ostatnich pięciu sezonów. Wicemistrzostwo może więc częstochowianom pomóc w dodatkowym zysku, który będzie zdecydowanie wyższy, niż ten z ubiegłego roku. Wówczas Raków otrzymał z tego tytułu niecałe 600 tysięcy złotych. Podsumowując – jeżeli wysokość nagród nie ulegnie zmianie, to do częstochowian z tytułu samych wyników w lidze może trafić ponad 18 milionów złotych. Dodając do tego pięć milionów za zdobycie Pucharu Polski, łączny wpływ do klubu w tym roku z samych nagród to minimum 23 miliony złotych.
Choć żadne konkrety jeszcze nie padły, to nie da się ukryć, że zespół Podbeskidzia na przyszły sezon znacznie będzie się różnił od obecnego.
Bardziej prawdopodobne jest to, że zespół spod Klimczoka rywalizował będzie na zapleczu ekstraklasy, ale tak czy inaczej – zmian w drużynie będzie sporo. Świadczy o tym chociażby liczba graczy, których umowy wygasają za półtora miesiąca. O kogo chodzi? Warto najpierw podzielić to grono na trzy grupy. Tych, którzy są ważnymi ogniwami zespołu, tych, którzy stanowią uzupełnienie składu, oraz piłkarzy dla Podbeskidzia mocno „zasłużonych”, którzy ostatnio jednak mają problemy z regularną grą.
Do pierwszej z wymienionych grup można zaliczyć: Kamila Bilińskiego, Filipa Modelskiego, Michała Rzuchowskiego, Desleya Ubbinka i Petara Mamicia. Drugą grupę stanowią: Marco Tulio, Siergiej Miakuszko, Peter Wilson i Dmytro Baszłaj. W trzeciej grupie znaleźliśmy miejsce dla Łukasza Sierpiny, Kornela Osyry i Karola Danielaka. Pozostało dwóch zawodników bez grupowej przynależności, ale ich sytuacja jest specyficzna. Otóż Jakub Hora jest wypożyczony do Podbeskidzia z FK Teplice, a Jakub Bieroński to zaledwie 18-letni młodzieżowiec i pozostawienie go w klubie powinno być dla Podbeskidzia jednym z priorytetów.
Na łamy mediów wróciła sprawa zawieszonego kilka tygodni temu przez Zagłębie Sosnowiec Patryka Małeckiego. Rozpętała się prawdziwa burza, ale prezes sosnowieckiego klubu, Marcin Jaroszewski, milczał. Do czasu… W końcu zabrał głos, a to co usłyszeliśmy, może szokować.
W trakcie trwania pracy Komisji Dyscyplinarnej PZPN uważałem, że nieeleganckie byłoby medialne starcie, czy próba wywierania presji na organ związku, ale widocznie takich etycznych zahamowań nie mają mecenas Marcin Kwiecień, żona Patryka Małeckiego i de facto, jak się okazuje, medialny rzecznik ich interesów, pan Olkowicz. Choć przyznam, że zachowując pozory obiektywizmu, dał mi szansę wypowiedzi, z której nie skorzystałem – mówi w rozmowie ze „Sportem” Marcin Jaroszewski.
– Cóż, panowie i pani nie pozostawili mi wyboru, wypaczając obraz zdarzenia, okoliczności i tworząc aurę krzywdy dziejącej się piłkarzowi. Tylko że w tym czasie wszyscy oni byli kilkaset lub kilkadziesiąt kilometrów od zdarzenia, a ja niecałe pół metra – kontynuuje prezes Zagłębia. – Czekałem w szatni po meczu ze Stomilem na piłkarzy. Jako jeden z pierwszych wszedł Patryk Małecki, za nim trener Łukasz Matusiak. Z korytarza dobiegała głośna wymiana zdań, po czym nagle, już w szatni, Małecki odwrócił się i zaczął Łukasza odpychać, ubliżać mu i grozić. Cały czas dążył do zwarcia, wykrzykując między innymi: „Zap… cię kur… jeb…”. Matko Perdijić, który wchodził chwilę po nich do szatni, błyskawicznie wskoczył między nich i powstrzymał Małeckiego. Patryk próbował się „przebić” przez Perdijicia i uderzyć trenera, co na szczęście się mu nie udało. Zawodnicy schodzili się do szatni, a Małecki dawał koncert chamstwa, ale przytaczać wszystkich tych epitetów i gróźb już nie chcę.„Rozjebus” i „Konfitura” dominowały…
– Po kilku minutach z pokoju trenerów Łukasz został poproszony do szatni przez piłkarzy, żeby jednak spór załagodzić. Spotkał się jednak z kolejną falą agresji Małeckiego. Tym razem już tylko słownej, czego świadkami byli już chyba wszyscy zawodnicy – relacjonuje tamto zajście Jaroszewski. Prezes sosnowieckiego klubu podkreśla, że Małecki krzywdy Matusiakowi nie zrobił, ale było blisko…
Rozmowa z Jarosławem Skrobaczem, trenerem Miedzi Legnica.
Ostatnie wyniki uzyskane przez Miedź przeszły pańskie najśmielsze oczekiwania? Wygraliście z ówczesnym wiceliderem, czyli Górnikiem Łęczna, a w ostatniej kolejce pokonaliście na wyjeździe lidera.
– We wcześniejszych spotkaniach nie graliśmy źle, ale czegoś nam brakowało, by sięgnąć po komplet punktów. Teraz punktujemy, ale nie ma sensu oglądać się za siebie, trzeba patrzeć przed siebie.
Które z ostatnich zwycięstw było dla pana najważniejsze, najcenniejsze?
– Jesteśmy w takiej sytuacji, że każdy mecz jest dla nas trudny i ważny. Wygrywamy, lecz cały czas spoglądamy, co się dzieje na górze tabeli. Każda zdobycz punktowa jest bezcenna, bo margines błędu już wyczerpaliśmy.
To inaczej, w którym z ostatnich spotkań zagraliście najlepiej?
– Zagraliśmy bardzo dobre spotkanie w Głogowie z Chrobrym, ale „wyciągnęliśmy” tylko remis. Następne mecze były coraz lepsze, straciliśmy tylko jedną bramkę (z GKS-em 1962 Jastrzębie – przyp. BN). Bardzo dobrze zagraliśmy w Niecieczy, bo oprócz dwóch zdobytych goli, mieliśmy jeszcze co najmniej dwie bardzo fajne sytuacje do podwyższenia wyniku. Przeciwnik takich klarownych okazji nie miał. Z Górnikiem Łęczna uparcie dążyliśmy do zwycięstwa – nie było łatwo, bo ten przeciwnik gra defensywnie, skupia się na kontrach. Najcenniejsze na pewno było jednak zwycięstwo z Bruk-Betem, wpłynęło pozytywnie na morale naszych piłkarzy, dodało im pewności siebie. Nasz ostatni rywal jest zespołem numer jeden w tej lidze, zdecydowanie odbiegającym od reszty stawki.
SUPER EXPRESS
Trener Nicoli Zalewskiego z juniorskich kadr Przemysław Małecki wróży mu wielką karierę.
Początki obiecującego pomocnika Romy w polskiej kadrze nie były takie kolorowe. – Był powoływany trochę na kredyt – wyjawia Małecki, który obecnie pracuje w Legii. – Wtedy pod względem fizycznym odstawał od pozostałych chłopaków. Był drobniutki, ale za to na treningach wyróżniał się techniką i dużą swobodą. Zwinność, szybkość, lekkość poruszania, kreatywność – to go wyróżniało. Tyle że w konfrontacji z przeciwnikiem nie potrafił tego pokazać. Byliśmy jednak konsekwentni. W raportach pisaliśmy, że widzimy w nim duży potencjał i kwestią czasu jest, kiedy zacznie to wszystko pokazywać. Traktowaliśmy go jako inwestycję na przyszłość.
Małecki nie pomylił się w ocenie możliwości Zalewskiego, który szybko odpłacił trenerowi za zaufanie. – Na poziomie kadry do lat 17 był już jednym z liderów zespołu, obok Filipa Marchwińskiego czy Jakuba Kamińskiego z Lecha. W roczniku 2002 wskazywaliśmy go jako gracza o największych możliwościach. Ma taką technikę, że żartowaliśmy sobie, że to Portugalczyk ubrany w koszulkę reprezentacji Polski – wspomina.
Fot. 400mm.pl