Wydawało nam się, że najbardziej cudaczne, najbardziej kompromitujące zachowanie w wykonaniu łódzkiej drużyny mamy już w tym sezonie za sobą – i chodzi nam o kuriozalną sytuację, gdy Widzew grając jedenastu na dziewięciu zdołał stracić gola i przegrać 1:3 z Sandecją Nowy Sącz. Ale ŁKS, jak przystało na derbowego rywala, walczy do końca. Dzisiaj prawdopodobnie przebił tamten numer sąsiadów, remisując 1:1 z GKS-em Jastrzębie.
Sam remis pewnie jeszcze byłby do przeżycia, ale najważniejsze są tutaj okoliczności. Otóż Łódzki Klub Sportowy, zespół aspirujący do gry w najwyższej klasie rozgrywkowej, mierzył się z 16. drużyną I ligi, walczącą o utrzymanie. To bardzo ważne tło, bo było od początku jasne, że GKS przyjeżdża tutaj po remis i weźmie go z pocałowaniem ręki.
No ale niestety dla gości – mecz układa się pod pewne i gładkie zwycięstwo ŁKS-u. Już w 12. minucie rzut karny, Dominguez strzela na 1:0. Poza tym sędzia bezlitośnie kartkuje próbujących podostrzyć zawodników GKS-u – po kwadransie mają już trzy “żółtka”. Po faulu Bojdysa w 23. minucie, sędzia pokazuje mu drugą żółtą kartkę i wyklucza z gry. Chwilę później Pirulo strzela w słupek, a dobitka do pustej bramki jednego z ełkaesiaków ląduje poza boiskiem. Czyli tak:
- ŁKS celujący w Ekstraklasę gra z 16. GKS-em
- u siebie
- od 12. minucie prowadzi 1:0
- przez 70 minut będzie grał w przewadze jednego gracza
- już w tych pierwszych 20-30 minutach miał kolejne okazje do podwyższenia prowadzenia
Jak tu można było nie wygrać? Jak można było to spierdolić, nie bójmy się ostrych słów? Tego nie wie tak do końca chyba nawet Ireneusz Mamrot. Drużyna miała w tym meczu zaliczyć odbicie od dna – po bardzo rozczarowującym początku kadencji Ireneusza Mamrota, w tygodniu doszło do kilku wstrząsów. Poza kadrą meczową wylądowali Janczukowicz i Tosik, na ławce spoczął Arkadiusz Malarz, za którego między słupki wskoczył urodzony w 2001 roku Dawid Arndt. Usadzono też Mikela Rygaarda, ściąganego zimą z myślą już nie o wiośnie w I lidze, ale jesieni w Ekstraklasie.
ŁKS ŁÓDŹ – CIĄGLE NOWE POMYSŁY, CIĄGLE STARE GRZECHY
ŁKS miał po tej małej rewolucji wreszcie zagrać z werwą, trochę bardziej ofensywnie, już bez młodzieżowca w przodzie, który momentami nie dojeżdżał. I co? Z grubsza – to samo co zawsze, tylko bardziej. Ełkaesiacy marnowali na potęgę kolejne sytuacje strzeleckie, najlepszą miał chyba Dominguez. GKS był trzymany w szachu, piłka cały czas krążyła gdzieś pod ich polem karnym. Ale przecież ŁKS nie jest taki, by nie rzucić koła ratunkowego tonącemu przeciwnikowi. Jako pierwszy w rolę ratownika wcielił się Ireneusz Mamrot – zdejmując Trąbkę, Pirulo i Ricardinho, zastępując ten tercet Rygaardem, Sekulskim i Klimczakiem. Pachniało obroną Częstochowy, choć przecież ŁKS miał mecz pod kontrolą, tworzył sobie kolejne okazje, nie dopuszczał rywala pod własną bramkę.
A potem swój show zaczęli piłkarze. DWA RZUTY KARNE. DWA. Ten pierwszy faktycznie mógł być odrobinę dyskusyjny, ale kurczę, jest 85. minuta TAKIEGO meczu i prokurujesz stykówkę we własnej “szesnastce”? Absurdalne rzeczy zadziały się jednak później. Bo tego pierwszego karnego 19-letni Arndt obronił. Niestety dla niego – jego koledzy postanowili raz jeszcze sprawdzić, czy młody kocur na pewno się nadaje do bronienia na tym poziomie rozgrywkowym. I cóż – Rumin, który pomylił się za pierwszym razem, drugą szansę już wykorzystał.
1:1 w takich okolicznościach to jest absolutna klęska ŁKS-u, ale przede wszystkim: absolutna klęska Ireneusza Mamrota. Minimalizm, kunktatorstwo, wręcz gra na czas – to jest niewybaczalne, gdy dysproporcja jakości obu zespołów jest tak duża. Zresztą, to w przypadku Mamrota jest już recydywa. ŁKS cofnął się w Nowym Sączu i dostał z Sandecją 1:2 po karnym w 91. minucie. Z Arką po przerwie zagrał trzy razy gorzej niż w pierwszej odsłonie i z 1:0 zrobiło się 1:2 (choć tu przyznajemy, kluczowe były irracjonalne zagrania Malarza przy obu bramkach). Chrobry? Mamrot w przerwie wpuścił Jakuba Tosika przy stanie 0:0.
Można tak wymieniać długo, bo też długa jest lista kompromitacji ŁKS-u. Ireneusz Mamrot w Łodzi wygląda tak:
- cztery porażki (z Sandecją, Chrobrym, Arką i Resovią)
- remis z wówczas ostatnim w tabeli Zagłębiem Sosnowiec (u siebie), remis z GKS-em w wyżej opisanych okolicznościach
- zwycięstwo z grającym w dziesiątkę Stomilem, zwycięstwo z grającym w dziesiątkę GKS-em Bełchatów po rzucie karnym, zwycięstwo nad Koroną Kielce (też w sumie po rzucie karnym)
Teraz nie udało się wygrać, mimo że rywal grał w dziesiątkę, mimo że ŁKS miał rzut karny, mimo że GKS swoja pierwszą “jedenastkę” zmarnował. No ludzie kochani. To są absolutne szczyty futbolowego nieudacznictwa. Łodzianie mają 48 punktów i jeden mecz więcej niż siódma w tabeli Miedź Legnica. Legniczanie tracą do nich 5 punktów, a jeszcze przecież po drodze mecz Miedź – ŁKS.
Na ten moment “Rycerze Wiosny” powinni patrzeć nie na stratę do pierwszych dwóch miejsc w tabeli, ale na topniejącą przewagę nad peletonem. Choć z drugiej strony – w tej formie czy ŁKS zagra w barażach, czy nie, efekt będzie ten sam. Kolejny sezon w I lidze.
ŁKS Łódź – GKS Jastrzębie 1:1
Dominguez 12′ – Rumin 90′
Fot.Newspix