W sobotniej prasie m.in. doniesienia o nowych członkach sztabu szkoleniowego Rakowa i 4 mln zł, których ZUS żąda od GKS-u Katowice. Do tego wywiad z selekcjonerem reprezentacji Słowacji, rozmówka z trenerem Podbeskidzia i kilka tekstów z lig zagranicznych.
PRZEGLĄD SPORTOWY
– Marcowe zgrupowanie pokazało wszystkie nasze niedostatki. Dobrze, że przed EURO jest jeszcze zgrupowanie – mówi w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” selekcjoner reprezentacji Słowacji Štefan Tarkovič.
Co jest waszym największym problemem Na kilkadziesiąt dni przed mistrzostwami?
Ostatnie zgrupowanie „rozebrało nas do naga”, pokazało nasze wszystkie niedostatki. Trzeba jednak zaznaczyć, że w tej chwili kadra jest w przebudowie. Po odejściu liderów nowi dopiero się kreują. Musimy ustabilizować poziom naszej gry i wyniki. W marcu były za duże wahania. Dobrze, że przed mistrzostwami czeka nas dwutygodniowe zgrupowanie. To dość czasu, by poprawić najważniejsze elementy.
W marcu na wyjeździe zremisowaliście z Cyprem, u siebie z Maltą, ale także na własnym stadionie pokonaliście Rosję.
Słowacja jest małym krajem, ale oczekiwania kibiców są ogromne. Obecnie nasza reprezentacja funkcjonuje w innych okolicznościach niż jeszcze w czasie, kiedy byłem asystentem Jana Kozaka. Wtedy w trakcie zgrupowania regularnie rozgrywaliśmy po dwa mecze, z czego jeden był towarzyski. Zbieraliśmy się w niedzielę wieczorem, a spotkanie było dopiero w sobotę. Mieliśmy czas i możliwości, aby przygotować piłkarzy do taktyki. Budowa zespołu wymaga czasu i cierpliwości, których obecnie brakuje. Zespół tworzymy pod presją, by osiągać dobre wyniki w eliminacjach mistrzostw świata. Mimo to powinniśmy pokonać Maltę i Cypr. I skoro tak się nie stało, krytyka jest uzasadniona. Cieszę się, że reakcja zawodników w spotkaniu z Rosją była odpowiednia.
Jak to się stało, że tak nagle został pan selekcjonerem reprezentacji Słowacji?
Futbol w życiu trenerów i piłkarzy przynosi niepowtarzalne i nieoczekiwane sytuacje. Ważne, by być na nie przygotowanym. Przy reprezentacji pracowałem długo, kadencja Jana Kozaka była bardzo udana. Z ofertą pracy z kadrą zwrócił się do mnie prezydent SFZ przed decydującym barażem o wejście do mistrzostw Europy. Trudno było podjąć decyzję, ale byłem przygotowany do tej roli, przecież wcześniej pracowałem jako dyrektor techniczny związku. Po pokonaniu Irlandii Północnej i zakwalifikowaniu się do EURO kontrakt przedłużono.
Dariusz Skrzypczak i Ricardo Pereira będą nowymi członkami sztabu szkoleniowego Marka Papszuna. Dotychczasowy trener bramkarzy Maciej Sikorski i jeden z asystentów Wojciech Makowski zapowiedzieli odejście już kilka miesięcy temu.
Udało się nam ustalić nazwiska dwóch ludzi nowego sztabu trenera Papszuna. Jeden pracował w przeszłości w Lechu Poznań, a na początku sezonu był pierwszym szkoleniowcem Stali Mielec. Jest to Dariusz Skrzypczak. Ma on zastąpić Makowskiego w obowiązkach analityka, a ponadto zająć się indywidualnym przygotowaniem piłkarzy do meczów.
Drugi nowy człowiek, to portugalski trener bramkarzy Ricardo Pereira. W latach 2018–2019 pracował w Legii Warszawa, kiedy trenerem mistrzów Polski był Ricardo Sa Pinto. Kibice mogą go kojarzyć z bujnej czupryny. Pereira będzie drugim Portugalczykiem w sztabie szkoleniowym RKS. Drugim trenerem Rakowa jest obecnie Goncalo Feio. Ponoć to on nawiązał kontakt z rodakiem i ułatwił nawiązanie współpracy.
Zdążyło minąć już kilka dni, odkąd Inter zapewnił sobie mistrzostwo Italii, ale dla kibiców Nerazzurrich ten piękny sen trwa. Niestety wiąże się też z pewnym gorzkim posmakiem.
– Dla Interu to wielkie osiągnięcie po latach dominacji Juventusu. W tym trudnym czasie to jeszcze piękniejsze dla wszystkich. Ja również się cieszę, bo jestem bardzo związany ze środowiskiem Nerazzurrich. Triplete (potrójna korona – przyp. red.) było czymś wyjątkowym, niepowtarzalnym. Powrót na zwycięskie tory musi dawać wielką satysfakcję – mówi „PS” Goran Pandev, były napastnik Interu, jeden z bohaterów sezonu 2009/10, zakończonego triumfem na trzech frontach.
Dzisiejsze mistrzostwo ma podwójne znaczenie, bo przerywa wspomnianą serię dziewięciu zdobytych przez Juventus, który marzył o dwucyfrowym wyniku, ale musiał poddać się rosnącej sile Interu. Projekt, który Conte zaczął latem 2019 roku, rok temu przyniósł drugie miejsce i finał Ligi Europy, a teraz prestiżowe trofeum. – Byłoby pięknie, gdybyśmy to zrobili – mówił trener 7 kwietnia, po zwycięstwie nad Sassuolo. Tamta niesamowita seria Juventusu zaczęła się od trzech mistrzostw wywalczonych właśnie z wywodzącym się z Lecce szkoleniowcem na ławce. Odkąd trafił do Mediolanu, Conte nie wypierał się swojej przeszłości. – Pozostaję kibicem wszystkich drużyn, które prowadziłem, ale dziś jestem przede wszystkim fanem Interu – mówił. Wielokrotnie zaczepiany, odpowiadał na konferencjach prasowych: – Przyjście do Interu było najtrudniejszym wyborem, jakiego mogłem dokonać. Z każdego punktu widzenia. Ale nie jestem z tych, którzy wybierają komfortowe sytuacje. Lubię te dyskusyjne, a ta była najbardziej dyskusyjna. Miałem i mam dużo do stracenia, lecz idę do przodu z twardą głową.
Ostatni hit La Liga z Messim? Jeśli Argentyńczyk pożegna się z Barceloną, to chce to zrobić z tytułem. W najważniejszych meczach z Atletico zwykle mu jednak nie szło.
Z tym zespołem mierzył się 42 razy. Strzelił mu 32 gole, tylko w konfrontacjach z Sevillą zdobył jeszcze więcej bramek – 38. 24 razy cieszył się ze zwycięstwa, ośmiokrotnie smucił z porażki, a 10 meczów zakończyło się remisem.
Pierwszy raz spotkał się z Atletico w lutym 2006 roku i Barca przegrała 1:3. Potem zwykle szło mu lepiej i ogólny bilans ma korzystny, ale najważniejsze starcia z tym rywalem kończyły się niepowodzeniem. Barca dwukrotnie mierzyła się ze stołecznym rywalem w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów i oba starcia przegrała – 1:1 i 0:1 w 2014 roku oraz 2:1 i 0:2 dwa lata później.
Także w 2014 roku walczyła z Atletico w ostatniej kolejce LaLiga, a stawką meczu było mistrzostwo. Zespół z Madrytu potrzebował remisu i taki wynik (1:1) padł. Przegrał też z Atletico 0:1 w pierwszy meczu tego sezonu.
We wspomnianych spotkaniach Messi ani razu nie zdobył uznanej bramki. Słowo uznanej trzeba koniecznie dodać, gdyż w zremisowanym starciu ligowym trafił do siatki, ale najbardziej znany hiszpański sędzia Antonio Mateu Lahoz gola nie uznał. Niesłusznie, bo choć Argentyńczyk znajdował się na ofsajdzie, to piłka odbiła się od obrońcy Atletico Juanfrana. Potem arbiter przeprosił piłkarzy Barcy za błąd. Wówczas nie miał jeszcze VAR do pomocy.
Pierwszy z piłką przy nodze potrafi robić cuda. Drugi w cudowny sposób zabrać ją spod nóg rywala. Kevin De Bruyne i N’Golo Kante to piłkarze zjawiskowi, choć z zupełnie innej bajki. Ale to tylko na pierwszy rzut oka. Jeśli przyjrzeć się bliżej, podobieństw można znaleźć całkiem sporo.
Belg przeważnie jest spokojny. Ale wystarczy mała, czasem niepozorna iskra, by dał o sobie znać jego wybuchowy temperament. Jak w październiku 2018 roku, kiedy podczas meczu Ligi Mistrzów z Napoli (2:1), schodząc w przerwie do szatni, mocno spiął się z kolegami z zespołu. – Pozwólcie mi mówić – krzyczał do Davida Silvy i Fernandinho próbujących go uspokoić i odciągnąć od sędziego technicznego. A że uspokoić rozwścieczonego pomocnika nie jest łatwo, to całe zamieszanie trwało kilka minut. Ale tak było zawsze. Kilka lat wcześniej młody De Bruyne, grający jeszcze w juniorskich zespołach Gent, został przez trenerów upomniany za brak pomocy przy sprzątaniu boiska po skończonym treningu. Młodziakowi się to nie spodobało, więc podszedł do bramki, objął słupek rękoma i oświadczył, że nigdzie się nie wybiera. – Próbowaliśmy odciągnąć go we trójkę, ale nie byliśmy w stanie – wspominał w rozmowie z „Guardianem” Frank De Leyn, szkoleniowiec pracujący w przeszłości z gwiazdorem Manchesteru City. – Po długiej rozmowie udało się go przekonać do zejścia z boiska. Był uparty jak osioł, ale już wtedy wiedziałem, że to ten rodzaj uporu, który doprowadzi go na szczyt – dodał De Leyn.
Kante też musiał być uparty. W 2012 roku pomocnik Chelsea kopał jeszcze piłkę na amatorskim poziomie. Pięć lat później odbierał nagrodę dla najlepszego zawodnika sezonu w Premier League. – Kiedy spojrzałem na listę zwycięzców tego plebiscytu, pomyślałem, że to ogromny zaszczyt, móc być na niej obok nich. Jeszcze niedawno nie byłem nawet profesjonalnym piłkarzem, a dziś spotyka mnie takie wyróżnienie. To coś niesamowitego – mówił drżącym głosem, nieśmiało rozglądając się po sali Francuz.
SPORT
Przy Limanowskiego trwają przygotowania do… nowego sezonu. Po zakończeniu rozgrywek kilku zawodników pożegna się z Rakowem.
Dużą niewiadomą pozostaje temat trzech wypożyczonych piłkarzy, a więc Zorana Arsenicia, Jarosława Jacha i Dominika Holca. Częstochowianie szczególnie zainteresowani są słowackim bramkarzem i chorwackim obrońcą. Arsenić opuścił tylko dwa spotkania ligowe – jedno przez czerwoną kartkę w debiucie przeciwko Cracovii, a drugie w ramach odpoczynku w meczu z Wartą Poznań. 26-latek jest wypożyczony z Jagiellonii, która powinna zgodzić się na transfer, szczególnie że między klubami została ustalona kwota odstępnego. Sytuacja wypożyczonego z Crystal Palace Jacha jest trochę inna. Zawodnik w tym sezonie nie jest podstawowym wyborem trenera Marka Papszuna i możliwe, że walka o zatrzymanie go w drużynie nie będzie priorytetem działaczy.
W przypadku Holca sytuacja jest bardziej skomplikowana. Słowak w ostatnich tygodniach prezentuje bardzo dobrą dyspozycję, co na pewno zostało zauważone w Pradze. Po zakończeniu wypożyczenia Sparta zapewne będzie chciała ponownie dać szansę swojemu bramkarzowi – Raków jest jednak zdeterminowany, by Holec pozostał przy Limanowskiego. Możliwe, że Słowak wróci do Pragi, a po okresie przygotowawczym w Sparcie częstochowianie ponownie spróbują go wypożyczyć lub wykupić. Jeżeli Czesi nie będą zainteresowani taką transakcją, to klub będzie musiał poszukać innego bramkarza.
Ostatnim meczem najbliższej kolejki w lidze będzie spotkanie ŁKS-u z GKS-em Jastrzębie, planowane na niedzielne wczesne popołudnie. Oba zespoły będą więc wiedziały przed jego rozpoczęciem, na czym stoją.
W Łodzi wiedzą, że kolejna strata punktów może być dla ŁKS-u trzęsieniem ziemi, tsunami i wybuchem wulkanu jednocześnie. Na razie po fatalnej grze łodzian i porażce w Głogowie w poprzedniej kolejce szczelna zasłona milczenia pokrywała w minionym tygodniu szatnię, boisko treningowe, a także gabinet prezesa ŁKS-u. Na pewno wiele się działo, ale słowa klubowych decydentów były stanowcze: – Publicznie o tym mówić nie będziemy. Najgorzej podejmować nerwowe decyzje – oświadczył trener Ireneusz Mamrot.
Jego recepta na niedzielny mecz jest tak prosta, jak jedno z praw Kazimierza Górskiego, który mawiał, że „musimy mieć piłkę, bo jak będziemy przy piłce, to nie będzie jej miał przeciwnik i gola nam nie strzeli”. – To, co robimy na treningach, musi się przełożyć na grę w meczu. Musimy strzelić gola w I połowie! Sekulski miał w ostatnich meczach wiele sytuacji, których nie wykorzystał, ale jedna bramka może sprawić, że się odblokuje i będzie zdobywał gole regularnie – takie są plany na niedzielny mecz.
– Póki sprawa nie jest jednoznacznie wyjaśniona, podchodzimy do niej ze spokojem – mówi prezydent Marcin Krupa o 4-milionowych roszczeniach ZUS-u względem GKS-u Katowice, który dziś o 17.30 zagra na wyjeździe z KKS-em 1925 Kalisz.
– Komentarz jest krótki: sprawa się toczy. Na pewno klub odwoła się do sądu, taka zapadła decyzja w organach spółki. Zobaczymy, jakie będzie rozstrzygnięcie – mówi nam Marcin Krupa, prezydent Katowic, pytany o roszczenia ZUS-u względem GieKSy, który po przeprowadzonej przy Bukowej kontroli uznał, że klub zapłacić musi ponad 3,3 miliona złotych oraz 600 tysięcy złotych odsetek z tytułu zaległych składek.
– Podchodzimy do tego tematu ze spokojem. Nie ma się czym denerwować, póki sprawa nie jest jednoznacznie wyjaśniona. Zobaczymy, jakie będą rezultaty naszych działań – dodaje prezydent Krupa. Kwestia konieczności zapłaty 4 milionów złotych ZUS-owi, jeśli się uprawomocni, to jednak dalsza przyszłość. Ta bliższa związana jest z przetargiem na budowę kompleksu sportowego ze stadionem i halą w rejonach ulic Bocheńskiego, Dobrego Urobku i Upadowej przy autostradzie A4. Koperty zostały otwarte 16 kwietnia, spłynęło 5 ofert, z których jedna mieściła się w założonym kosztorysie, czyli 230 mln zł brutto. Oferty wahały się od 205 mln zł przez 260, 264, 267, aż po ponad 305 mln zł brutto.
SUPER EXPRESS
Nicola Zalewski zadebiutował w Romie i miał duży udział przy pokonaniu Manchesteru United.
Nicola Zalewski popisał się ładnym uderzeniem z powietrza, po którym piłka odbiła się od gracza Manchesteru United i wpadła do siatki. Dzięki tej akcji Polaka Roma pokonała Czerwone Diabły 3:2 (pierwszy mecz 2:6). „Ma odwagę i jakość” – chwalą Zalewskiego dziennikarze „La Gazetta dello Sport”.
Piłkarz urodził się we włoskim mieście Tivoli, ale serce ma biało-czerwone! W polskiej młodzieżówce zadebiutował 27 października 2017 r. – Gdy otrzymuję powołanie do polskiej kadry, to zawsze z radością przyjeżdżam do kraju. Mimo że urodziłem się we Włoszech, to właśnie Polskę uważam za swoją ojczyznę. Mam polskich rodziców. Kiedy mi przyjdzie wybrać drużynę narodową, wskażę Polskę – mówił w rozmowie z Roma TV po mistrzostwach świata do lat 20. Jacek Magiera powołał go wtedy do reprezentacji, choć był trzy lata młodszy od większości kadrowiczów. Strzelił nawet gola w meczu z Tahiti.
Trener Podbeskidzia, Robert Kasperczyk jako jedną z przyczyn problemów swojego zespołu wskazuje warunki pogodowe.
– Jak pańscy piłkarze odebrali zwycięstwo Stali w Poznaniu z Lechem (2:1)?
– Na pewno sytuacja z końcówki tego spotkania, w której Stal wyszarpała trzy punkty, nieco zachwiała zawodnikami. Do najbliższego meczu przystąpimy jednak w pełni zmobilizowani. Jeśli w sobotę wygramy z Wisłą, to przeskoczymy mielczan i ponownie postawimy ich pod ścianą.
– Ten rok zaczęliście bardzo dobrze, ale potem coś się zacięło. Dlaczego?
– Przyczyn jest wiele. Na pewno wpływ miała sytuacja kadrowa w zespole. Przez kontuzje i pandemię w trakcie rundy wypadło nam wielu zawodników. Dla mnie największą bolączką była przedłużająca się na południu Polski zima. Z zazdrością patrzyłem na podgrzewane i świetnie przygotowane murawy, na których trenowała większość drużyn. Podbeskidzie niestety nie dorobiło się na razie takich obiektów.
Fot. Newspix