– Miałem kilka nauczek od życia i darzę szacunkiem wszystko, co do tej pory osiągnąłem. Ciężka praca popłaca. Warto mówić sobie, że odniesie się sukcesy mimo przeciwności. A jak się nie uda, to przynajmniej będę wiedział, że dałem z siebie wszystko. Nie chciałbym żyć z takim uczuciem, że coś można było zrobić lepiej. Kluczem jest czyste sumienie. Jeśli idę na trening, to idę na trening i wykonuję go jak trzeba. Kiedy idę ćwiczyć na siłowni, to ćwiczę na siłowni, a nie siedzę z telefonem – opowiada nam Mateusz Żebrowski, piłkarz Arki Gdynia. Rozmowa m.in. o przeszłości w Jagiellonii i Legii, przerwach w karierze, konfliktach z agentami, upokorzeniu w GKS-ie Katowice, wierze w siebie oraz przesłaniu, które chce nieść swoją postawą. Zapraszamy.
Kiedy wielki comeback do Ekstraklasy?
Mam nadzieję, że uda się to zrobić z Arką. Walczę nie tylko ja, ale cały klub, który zasługuje na grę w Ekstraklasie. Każdy jest tego świadomy, cel jest jasny.
To twoje największe marzenie?
Na tę chwilę tak. Tylko że chciałbym wejść na najwyższy poziom jako pełnoprawny zawodnik. Nie mówię o minutach z ławki, a o byciu pierwszoplanową postacią, która dostarcza ważne bramki i asysty. Chciałbym czuć się ważny. Jeśli chodzi o inne marzenie, to nie mógłbym nie wspomnieć o Pucharze Polski. Gdyby ktoś powiedział mi rok temu, że będę grał w finale, zacząłbym się śmiać. Nadal trudno w to uwierzyć, że takie trofeum ja i cały zespół mamy na wyciągnięcie ręki.
Przy pozytywnym scenariuszu może się okazać, że szybciej zagrasz w kwalifikacjach do europejskich pucharów niż w Ekstraklasie.
To byłoby niepowtarzalne wydarzenie. Pierwszoligowiec w pucharach? Przeszlibyśmy do historii.
Patrząc w przeszłość, na okres w Jagiellonii, masz do siebie żal, że mogłeś zrobić coś więcej?
Tak. To była tylko przygoda. W tamtym momencie brakowało mi doświadczenia, choć w jakimś stopniu również większego zaufania ze strony trenera Stokowca. Nie chcę grzebać w trupach, ale na pewno mogę powiedzieć, że trochę się odbiłem.
Grałeś wtedy w młodzieżowych reprezentacjach, trenerzy coś w tobie widzieli.
Ale realiami w klubie byłem rozczarowany. Przyszedłem do Jagiellonii, która bardzo o mnie zabiegała. Chcieli we mnie zainwestować, pokładali nadzieje. Rzeczywistość okazała się inna, czego żałuję. Plusem był fakt, że zobaczyłem większy futbol od środka. Wiele się nauczyłem i poznałem fajnych ludzi.
W końcu szkoła trenera Stokowca.
Trener bardzo wiele wymagał. Nieważne, w jakim wieku był zawodnik. To pewnie się nie zmieniło. Dyscyplina, wszystko zaplanowane na tip-top. Do tego ludzie od przygotowania motorycznego, którym ufał w 100%. Dlatego nie dziwię się opiniom, że to jeden z najlepszych trenerów w Polsce.
Ty lubiłeś ciężko pracować? Kiedyś powiedziałeś, że nie przepadasz za testami szybkościowymi.
Jeśli chodzi o testy, na ogół jestem uważany za szybkiego zawodnika. Myślę, że w trakcie meczów to widać. Wszystko się zgadza. Potem przychodzą testy i okazuję się, że spadam w rankingu. Moim zdaniem testy nie odzwierciedlają boiskowych sytuacji. Ja ruszę szybciej, ktoś szybciej i zaczynamy się ścigać. Wtedy się ode mnie wymaga, żebym wygrał pojedynek. Przeciwnik jest inteligentny i może wbiec na twój tor biegu, więc musisz kombinować. Mamy tutaj wiele zmiennych, a do tego dochodzi adrenalina. Mecz a trening to dwie zupełnie inne kwestie. Sami trenerzy dzielą czasami piłkarzy na treningowych i meczowych.
Można było nazwać cię piłkarzem treningowym? Ponoć brakowało ci pewności siebie.
Wtedy byłem innym człowiekiem, mniej dojrzałym. Rzeczywiście mogłem mieć problem z przeniesieniem tego, co potrafię, na warunki meczowe. Swoje jednak przeżyłem. Myślę, że dzisiaj jestem już lepiej ukształtowanym piłkarzem. W moim przypadku ciężka praca popłaca. Gdy patrzę na miejsce, w którym byłem jeszcze kilka lat temu, czuję, że to ma sens. Że warto się poświęcić i cierpliwie poczekać. Nie da się mieć wszystkiego na już. Jeśli coś się kocha i się o to walczy, sukces może przyjść w najmniej oczekiwanym momencie.
Czyli sodówki nie miałeś.
Nie dotknęła mnie. Kiedyś byłem fajnie zapowiadającym się zawodnikiem, dużo się o mnie mówiło, jednak szybko spadłem z tego pułapu. Jestem człowiekiem, który lubi coś komuś udowadniać. Szczególnie ludziom, którzy we mnie wątpią. Kiedy coś mi się udaje, oni zaczynają mi gratulować. To trochę śmieszne, ale, cóż, tak już jest. No i wiara w siebie. To jest kluczowe.
Trener Dorna wierzył w ciebie w młodzieżowej reprezentacji.
Trenerowi Dornie bardzo wiele zawdzięczam. Tak naprawdę dzięki niemu zacząłem grać w Młodej Ekstraklasie w Legii. Jeździłem na kadrę u-19 z rocznikiem starszym do siebie, mimo że nie grałem w klubie. To było trochę absurdalne, bo w reprezentacji spisywałem się naprawdę dobrze. Dzięki trenerowi to wszystko ruszyło, odbyły się rozmowy z klubem. On sprawił, że uwierzyłem w siebie.
Młoda Ekstraklasa to raczej nie był udany twór.
Jeśli chodzi o Legię, nie było tak źle. Na tamten moment mieliśmy taką ekipę, że nikt nie mógł nam zagrozić. Na 6-7 kolejek przed końcem mieliśmy już zdobyte mistrzostwo. To o czymś świadczy. Ale w porównaniu do piłka seniorskiej – inna bajka.
Poziom ego w młodej szatni Legii był wysoki?
Powiem ci szczerze, że właśnie nie. Tak się czasami mówi, ale ja tego na pewno nie odczułem.
Potem były Wigry, mieliście tam ciekawego trenera, Donatasa Vencevičiusa.
Pamiętam go z takich zabawnych sytuacji, kiedy wchodził do gierki lub dziadka i mimo swojej wagi naprawdę dawał radę. Może za dużo nie biegał, nie wychodził z koła, ale technikę i zastawkę miał. Jako trener fajnie grał z nami w piłkę. Pozytywny człowiek. Ogólnie wtedy mieliśmy ciekawą pakę. Ja, Damian Kądzior przez jakiś czas, Damian Gąska i reszta. Wtedy jeszcze w drugiej lidze, ale ta grupa piłkarzy pokazała, że wyższy poziom jej niestraszny.
Potem twoja przygoda przystopowała. Pół roku przerwy.
Tak, poczułem, że to nie zmierza w dobrym kierunku. Dostałem duży cios. Grałem prawie wszystko, byłem młodzieżowcem, aż tu nagle nikt mnie nie chce. Zacząłem się zastanawiać, czy to wszystko w ogóle ma sens, czy warto brnąć dalej w profesjonalną piłkę. To był ciężki okres. Na szczęście dzięki rodzicom, przyjaciołom i dziewczynie dałem radę. Udało mi się odbić od dna. Myślę, że wiele dał mi atut mojej szybkości. Pewnego dnia siedziałem w domu i stwierdziłem, że nie każdy może być tak szybki. Że grzechem będzie tego nie wykorzystać.
Nie chciałem kończyć tej przygody i wracać na podwórko do Ostrołęki. Gdybym został na dłużej, pewnie zacząłbym grać po niższych ligach i już bym stamtąd nie wyjechał. Fajnie, że wyszli z inicjatywą tutejsi trenerzy, którzy dali mi możliwość trenowania na miejscu. Nie zapomniałem, jak się kopie. W pewnym okresie byłem załamany, ale wiary do końca nie straciłem. Zawsze powtarzam, że w życiu czy sporcie trzeba pokazać twardy charakter. Powrót po półrocznej przerwie nie jest łatwy. Tak naprawdę dopiero po roku czasu zacząłem czuć się tak, jak powinienem.
Ponoć masz też nienajlepsze wspomnienia z agentami.
Zdarzały się złe doradztwa z ich strony. Coś było mówione, zmierzało do podpisania umowy za zasadzie „wszystko będzie dobrze”, a jednak okazywało się inaczej. Dochodziły też problemy z rozwiązaniem kontraktu, co było uznawane za moją winę. Miałem problemy z agentami, ale cieszę się, że to już za mną. Dzięki panu Jarkowi Kołakowskiego jestem tu, gdzie jestem.
Swego czasu mogłeś trafić do Korony i GKS Katowice.
Z GKS-em Katowice miałem śmieszną historię. Kiedy wyjeżdżałem z domu, wszystko było dobrze. Gdy dojechałem do Katowic, nagle dowiedziałem się, że zmienia się trener. Wcześniej chciał mnie trener Mandrysz, a jego następcą był trener Paszulewicz. Przyjechałem, przechodziłem testy i nagle słyszę „Ty jesteś taki szybki? Nie widzę tego na pomiarach. Mam szybszych zawodników”. A ja mówię, że „Kurczę, trenerze, ja tutaj zaraz podpisuję kontrakt”. No i usłyszałem, że zespół tak naprawdę nie potrzebuje wzmocnień. Wyszedłem stamtąd i od razu zadzwoniłem do agenta. Zacząłem się dopytywać, że po co przejeżdżam tyle kilometrów po nic, szczególnie, że miałem trudniejszy okres w życiu? To było bardzo nieprofesjonalne.
Może byłeś zbyt ufny wobec agentów.
Po czasie odniosłem takie wrażenie. Agent oferuje ci pomoc w rozwoju kariery, a ja robię wszystko na boisku, że miał łatwiejszą robotę. Oczekuję od kogoś takiego przede wszystkim jednego: szczerości. Jeśli ja mam agenta i słyszę, że nie mam zainteresowania ze strony innych klubów, a wiem, że to jest nieprawda, to pojawia się konflikt. Dzwonią do mnie ludzie z jakiegoś miejsca, informują, że mnie chcą, a dzieje się coś takiego. Ja mówię, że też jestem zainteresowany, a menadżer na to, że nie ma takiej możliwości. Śmieszne to wszystko.
Pewnie komuś bardziej zależało pieniądzach niż twoim rozwoju.
Być może. Teraz jestem na to uczulony. Wiem, jak się zachować i nie podpalam się. A takich sytuacji, jaką ja przeżyłem w Katowicach, nie życzę nikomu.
Czułeś się upokorzony?
Tak. Potem wracasz do domu i myślisz sobie, że masz duży problem, bo w dotychczasowym klubie nie chcą już przedłużyć z tobą umowy. Powiedziałem, że wszystko już mam pewne gdzie indziej, a nagle ląduje na lodzie. To niewyobrażalnie słabe uczucie.
Kilka zakrętów miałeś, ale na prostą wyszedłeś w Kaliszu. Tam pewnie odzyskałeś dobry mental.
Pan Jarek wyszedł do mnie z inicjatywą, mówiąc, że w Kaliszu tworzy się super projekt, a ja miałbym się tam odbudować. Przekonał mnie, że nie będzie problemu z wypłatami i pokażę, na co mnie stać. Okazało się, że wszystko tam jest na świetnym poziomie. Mega trawa, dobre warunki treningowe, kibice i całkiem przyjemne miasto do życia. Tam odzyskałem pełnię wiary w siebie. Ludzie we mnie wierzyli, a ja chciałem się im odwdzięczyć.
Dzięki takiej przygodzie można bardziej docenić warunki z wyższych sfer.
Miałem kilka nauczek od życia i darzę szacunkiem wszystko, co do tej pory osiągnąłem. Ciężka praca popłaca. Warto mówić sobie, że odniesie się sukcesy mimo przeciwności. A jak się nie uda, to przynajmniej będę wiedział, że dałem z siebie wszystko. Nie chciałbym żyć z takim uczuciem, że coś można było zrobić lepiej. Kluczem jest czyste sumienie. Jeśli idę na trening, to idę na trening i wykonuję go jak trzeba. Kiedy idę ćwiczyć na siłowni, to ćwiczę na siłowni, a nie siedzę z telefonem.
Nie wymigujesz się.
Talent to jedno, praca – drugie. Gdy spogląda na ludzi z sukcesami, człowiek sobie uświadamia, że oni dotarli na ten poziom dzięki sobie. Dbali o siebie, zdrowo się odżywiali, ogółem mieli świetny tryb życia. Tacy ludzie idą przed siebie z jasnym celem, wyrzekają się różnych rzeczy, żeby się rozwijać. Nie każdy potrafiłby zrobić to samo. I nie chodzi tylko o piłkę nożną, ale również inne zawody.
Trzeba też trafiać na dobrych ludzi. Trochę szczęścia trzeba mieć. W Kaliszu byli takimi trener Wieczorek i Dariusz Marzec.
Trener Marzec miał mnie w trzeciej lidze, a teraz w Arce. Wiem, że mi ufa. To fajne uczucie. Jeśli chodzi o trenera Wieczorka, mógłbym porównać go do trenera Stokowca. W Kaliszu zresztą wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nawet obiady, co na tym poziomie rozgrywkowym jest niespotykane. Dlatego nie dziwi mnie, że w Kaliszu udało się odnieść sukces.
Gdyby nie wsparcie najbliższych, nie dałbyś radę dojść do tego miejsca?
Zdecydowanie nie. Otoczenie piłkarskie otoczeniem piłkarskim, ale najbliżsi to zupełnie inna sprawa. Im mogę wygadać się bez podejrzeń, że ktoś tego nie wykorzysta w niewłaściwy sposób. Nie muszę się stresować i wiem, że ktoś taki będzie starał się doradzić mi jak najlepiej. Mieć takich ludzi wokół siebie to skarb. Dzięki temu można rozwiązać wiele problemów.
Jeśli żyjesz w otoczeniu, które ciągnie cię w górę, to jak najbardziej.
Nie wyobrażam sobie innej opcji. To nasz wybór. Musisz wiedzieć, co jest dla ciebie złe, a co dobre. Nie można być panem życia. Trzeba twardo stąpać po ziemi, mieć swoje cele i je realizować.
Trzymałeś się z daleka od pokus?
Nigdy nie miałem z tym problemu. Skoro życie daje mi szansę na zaistnienie w profesjonalnej piłce, nie mogę jej zmarnować. A nie chodzi tutaj tylko o mnie, ale również osoby, które pomagały mi przez całą drogę. Samym sobą mogę też nieść jakieś przesłanie. Mogę pokazać, że warto sięgać po młodych chłopaków z niższych lig, którzy nie tylko potrafią dobrze grać w piłkę, ale też są ułożonymi ludźmi.
Jesteś zadowolony ze swoich liczb w Arce? Jak na prawego obrońcę, którym kiedyś byłeś, one byłyby fajne. Ale w przypadku pozycji skrzydłowego już chyba niekoniecznie.
Nie jestem zadowolony, bo zdaję sobie sprawę, że potrafię wykręcić lepsze liczby. One się liczą, ludzie na to patrzą. Czuję na sobie presję, ale mamy jeszcze trochę spotkań do rozegrania, w których mam zamiar coś dorzucić.
Nad czym musisz popracować, żeby było lepiej?
Na pewno nad skutecznością. Dochodzę to sytuacji, nie mam z tym problemu, ale ostatnio trudno mi zamienić je na bramki. Możliwe, że za bardzo chcę. Wręcz wmawiam sobie, że muszę. Chyba potrzebuję w tym aspekcie większego luzu, gole same przyjdą. Powinienem też poprawić swoje zachowania w grze defensywnej, bo w nowoczesnej piłce trudno o ofensywnego piłkarza, który nie potrafi dobrze ustawiać się na własnej połowie.
Na kimś się wzorujesz?
Na Robercie Lewandowskim. Dobrze, że jest Polakiem, bo dla młodych chłopców w naszym kraju nie ma lepszego wzoru do naśladowania.
[Rozmowa odbyła się przed niedzielnym meczem Arki, w którym Żebrowski strzelił gola]
Fot. Newspix (główne), FotoPyk