Promowanie miasta poprzez sport. Jeśli kiedyś w jakiejś dyskusji ktoś spróbuje was zagiąć pytaniem: “czy kluby piłkarskie mogą cokolwiek wypromować?”, odpowiedzcie: a kto słyszałby o Czermnie, gdyby nie HEKO? Chyba nikt. Bo o miejscowości, która według Wikipedii dekadę temu liczyła zaledwie 657 mieszkańców, głośniej zrobiło się tylko w ubiegłym roku, kiedy miejscowy proboszcz postanowił objawić wszystkim, na kogo warto głosować w wyborach, a kto niewart jest fatygi pójścia do urny. Pytanie tylko – czy Czermno takiego rozgłosu chciało? Bo nie ma co ukrywać – HEKO i jego droga na zaplecze Ekstraklasy kojarzy się dziś tylko z ciemnymi kartami polskiego futbolu. Czy słusznie? Nie do końca…
Niektórzy mówią, że HEKO było pierwowzorem Bruk-Bet Termaliki Nieciecza. Wioska, w wiosce znana firma i jej bogaty właściciel. Zamarzył mu się klub, który wprowadzi na szczyt. Postawił mu nawet stadion, który lokalsi chętnie odwiedzali. I faktycznie można te historie porównać. Sęk w tym, że “Słoniki” na szczyt pięły się w normalnych czasach, w których bohaterowie awansów z czasów klubu z Czermna, często mają już skrócone przez prokuraturę nazwiska.
A HEKO w zestawieniu „Kto próbował ustawić najwięcej meczów w polskim futbolu” na Blogu Piłkarska Mafia, plasuje się przed Szczakowianką Jaworzno czy Stasiakiem Opoczno.
Przyjaciel Wit Ż. Korupcja w HEKO Czermno
Sezon 2004/2005, trzecia liga polska. Trwa zacięta walka o awans na finiszu rozgrywek. HEKO Czermno gra u siebie z rezerwami Wisły Kraków. Tabela przed meczem wygląda tak:
HEKO wygrywa 2:0, decydującego gola strzela, gdy rywal gra w „dziesiątkę”. Ostatecznie Wisła II kończy mecz bez dwóch piłkarzy na boisku. Jerzy Kowalik, trener rezerw „Białej Gwiazdy”, jest oburzony. – Sędziowanie w dzisiejszym meczu to skandal. Nasz młody zespół bardzo się starał, ale sędzia tak kręcił, szczególnie w drugiej połowie, że ręce opadają. Heko miało wygrać i wygrało, ale jeśli kluby takie jak ten wchodzą do drugiej ligi, to boję się o naszą piłkę – mówił dziennikarzom. Kilka dni później „Gazeta Wyborcza” odsłania kulisy tego meczu.
“– Już w trzeciej minucie podszedł do mnie zawodnik Heko i mówi: “Kwieku, my wam oddamy premię za zwycięstwo, a wy nam oddajcie mecz”- opowiada Aleksander Kwiek, który w Czermnie grał wyjątkowo w ataku, choć na co dzień jest pomocnikiem Wisły. – Potem, gdy ledwie się zaczęła druga połowa, inny piłkarz gospodarzy powiedział z kolei: “Kwieku, nie rzucaj się do sędziego. Przecież mecz i tak jest ustawiony”. Zapamiętałem go, bo był wysoki. To był Kościukiewicz.
Kwiek miał pretensje do sędziego o uznanie dwóch bramek, które padły w drugiej połowie. Wiślacy – piłkarze i trener – twierdzą, że strzelcy goli byli na pozycji spalonej i nie mogło być mowy o uznaniu bramki. Sędzia liniowy nie podnosił jednak chorągiewki. – Pierwszego spalonego sędzia pokazał dopiero w 88. min, gdy przegrywaliśmy 0:2, a przecież bramki padły ze spalonych, zwłaszcza ta druga, gdy trzech piłkarzy Heko stało za naszymi obrońcami i to jeden z nich zdobył gola – ma pretensje Kwiek. Inny piłkarz Wisły, któremu zależy na anonimowości (“nie wiadomo, gdzie jeszcze los rzuci człowieka”): – Do dziś jestem w szoku. Strasznie to wyglądało. Najbardziej mi szkoda młodszych chłopaków z naszej drużyny. Dopiero wchodzą w dorosłą piłkę, a muszą oglądać taką szopkę. To demoralizujące”.
HEKO Czermno w rozgrywkach ligowych
Piłkarze HEKO odpierają zarzuty. Mówią, że to bzdury, a premii nikomu oddawać nie chcieli. Tak samo, jak i nie mówili nic o ustawionym spotkaniu. Twierdzą, że przegrani szukają wymówki. W materiale „Wyborczej” pada pewne nazwisko, które kojarzy się jednoznacznie…
“Prywatnie spotkanie w Czermnie obserwował Wit Żelazko, członek zarządu PZPN, były sędzia, a także przyjaciel Henryka Koniecznego, właściciela Heko. – Byłem na meczu w Czermnie razem z wysłannikami Canal+, którzy przygotowywali reportaż o Heko – powiedział Wit Żelazko. – Jest nagrany cały mecz i odsyłam do taśmy Canal+. Do momentu straty gola przez wiślaków wszystko było w porządku. Później się zaczęły utarczki. Nie byłem na płycie, chociaż jestem przyjacielem trenera Jurka Kowalika. Taśma prawdę im powie. Wiślacy obejrzą siebie na pewnych ujęciach, szczególnie tych dotyczących niesportowego zachowania w stosunku do sędziego. A czy bramki były prawidłowe, nie wypada mi się wypowiadać”.
Nie wiemy, czy ktoś taśmę oglądał i czy powiedziała ona prawdę. Wiemy jednak, że prawda padła w prokuraturze. Za Blogiem Piłkarska Mafia:
“Sędzią głównym meczu był Piotr K. Przed meczem Grzegorz P. zadzwonił do arbitra i zaproponował mu pieniądze za pomoc Heko. Umówił się także z sędzią na spotkanie. W budynku klubowym kierownik drużyny przekazał sędziemu 6 tys. Bezpośrednio przed meczem Piotr K. poinformował o propozycji korupcyjnej obserwatora Leszka K. i zapytał się go jak ma sędziować, a ten powiedział sędziemu, że ma pomóc Heko. Pierwsza połowa skończyła się wynikiem 0:0. W przerwie do szatni sędziów wszedł Grzegorz P. i wyrażał niezadowolenie ze sposobu w jaki był sędziowany mecz. Leszek K., który był obecny przy rozmowie, powiedział sędziemu, że może w bardziej widoczny sposób wspomóc Heko. W drugiej połowie sędzia podjął kilka korzystnych decyzji dla Heko. Po meczu Piotr K., jego asystenci i obserwator udali się na kolację do zajazdu w pobliżu Czermna. Tam Piotr K. wręczył Leszkowi K. 3 tys. Grzegorz P. i Piotr K. przyznali się do zarzutów. Leszek K. przyznał się do przyjęcia pieniędzy, zaprzeczył jednak jakoby wiedział o propozycji korupcyjnej przed meczem i w przerwie namawiał sędziego do sędziowania na korzyść Heko”.
Niewłaściwi doradcy?
I tak to w tym Czermnie wyglądało. Co ciekawe, podczas procesu okazało się, że Wisła II Kraków została skręcona także sezon wcześniej. Wtedy zespół ze świętokrzyskiego nie zdołał wywalczyć awansu. Rok później ta sztuka się już udała. Blog wymienia spotkania, które HEKO ustawiło lub próbowało ustawić:
- Kmita Zabierzów
- Stal Stalowa Wola – dwa razy
- Stal Rzeszów
- Wierna Małogoszcz
- Wisła II Kraków
Plus 15 punktów, bo z Kmitą się nie udało – mecz był skręcony obustronnie. Oczywiście nie jest tak, że złe HEKO truło polską trzecią ligę świętokrzyską. W tym samym sezonie ekipa z Czermna została skręcona w meczu z Motorem Lublin czy w pierwszym spotkaniu z Kmitą. Czy walczące o awans z HEKO Tłoki Gorzyce coś ustawiły? A jakże. Motor Lublin? Hit – nazwa tego klubu w kontekście ustawienia lub prób ustawienia spotkań w tym sezonie pojawia się aż 19 (!) razy. Przypomnijmy: grano 30 kolejek. A Motor, mimo tak rozgrzanej linii, nie awansował.
Gdy pytamy o tamte czasy piłkarzy, mówią nam, że działo się to ponad nimi. Niektórzy obserwatorzy świętokrzyskiej piłki dziwią się zresztą, że klub z Czermna w ogóle bawił się w takie rzeczy. Miał bowiem na tyle silną kadrę, że ogrywał wszystkich i bez kopert pod stołem. – W pierwszym sezonie trzeciej ligi (obecnie 2. liga – przyp.) nie awansowaliśmy. Weszła „słynna” Korona Kielce. A mimo to, że ich awans był, jaki był, ograliśmy ich dwa razy po 3:1 – mówi nam Hubert Kościukiewicz.
Dlaczego więc HEKO wplątało się w kupowanie meczów? Krążą głosy, że środowisko „poczuło pieniądz”, a wokół prezesa Koniecznego pojawiło się wielu złych doradców. Rzekomo to oni przeciągnęli świętokrzyski klub na „ciemną stronę mocy”, tłumacząc, że przecież każdy tak robi i inaczej się nie da.
Szkoda, bo Henryk Konieczny naprawdę mógł zbudować w niewielkiej miejscowości coś fajnego.
Warunki w HEKO? Ekstraklasa
Miłość prezesa do piłki zaczęła się od Legii Warszawa. Jego firma, producent owiewek samochodowych, reklamowała się przy klubie, a on wciągnął się w futbol do tego stopnia, że chciał stworzyć coś swojego. Dlatego w miejscowości, z której pochodziła jego rodzina, nagle powstał ośrodek piłkarski, którego nie można było się wstydzić.
– Warunki były takie, że przy klubie stał jeden budynek, parę pokoi. Skromnie, ale nowocześnie, bo prezes wszystko postawił od zera. Widać było, że on i żona mają ambicje, HEKO musiało pójść w górę – opowiada Jakub Grzegorzewski, były napastnik klubu.
– Piłka była dużą pasją prezesa. Sam fakt, że zbudował z własnej kieszeni stadion, robi wrażenie. Nie było to może obiekt duży, ale wystarczający. Przy stadionie było bardzo dobre boisko treningowe, obok jeszcze jedno. Zawsze słynęliśmy z dobrej płyty, była bardzo zadbana. Jak chcieliśmy, żeby ktoś ją przyciął, to przycinali. Wedle życzenia. Wyróżniało nas też to, że to było bardzo duże boisko. Śmialiśmy się, że jak na Barcelonie. Wtedy wymogi co do wymiarów płyty nie były jeszcze ujednolicone. Specyficzne było to, że stadion nie był osłonięty. Dlatego jak mocniej wiało, to się bardzo ten wiatr czuło i ciężko się pod niego grało – dodaje Kościukiewicz.
Mariola Konieczna świętuje awans z piłkarzami HEKO
– Bardzo dobrze to wyglądało. Jak ktoś dojeżdżał z daleka, to miał na miejscu zaplecze, mógł mieszkać na terenie zakładu. Co chcieliśmy, to było – wtóruje mu Grzegorz Piechna.
Zaplecze faktycznie było kapitalne. W Czermnie mieli takie wyposażenie, że niektóre kluby ze szczebla centralnego do dziś mogą im go zazdrościć.
- sauna
- basen solankowy
- wanna z hydromasażem
- siłownia na miejscu
Henryk Konieczny razem z żoną Mariolą, która pełniła ważną rolę w klubie, robili wszystko, żeby zawodnicy czuli się w klubie jak w domu. – Była rodzinna, przyjemna atmosfera. Po meczach były grille, spotkania. Nikt się nie rozjeżdżał od razu do domów, w swoje strony – mówi Grzegorzewski.
– Nie było żadnych kłótni ani kwasów. Może dlatego, że wszystko było na czas? Do dzisiaj wspominam, że w HEKO była najlepsza atmosfera do grania i po prostu do funkcjonowania. W późniejszych klubach nie zawsze spotykałem taką organizację. Pamiętam jeszcze, że po meczach udostępniano nam salę VIP. Tam wcześniej siedzieli goście prezesa, a po meczu mogliśmy tam usiąść z rodzinami. Pani Mariola zawsze nas zachęcała, żebyśmy przyjeżdżali z rodzinami, z dziewczyną, z dziećmi. Robiła nam nawet paczki na święta, jak dla normalnych pracowników zakładu – wspomina Kościuszkiewicz.
Grzegorz Piechna – gwiazda HEKO Czermno
Zupełna sielanka. Także na boisku, bo tak jak wspomnieliśmy – HEKO miało paczkę. Czermno leży w takim miejscu, że i do Łodzi i do Kielc mu blisko. Klub przez pewien czas grał nawet w łódzkich rozgrywkach, potem zmienił region. To pomagało, bo wybór piłkarzy był większy niż wielu innych przypadkach. Na treningi dojeżdżali grupami: z Bełchatowa, z Piotrkowa, Radomska czy Ostrowca Świętokrzyskiego.
Robiąc awans do trzeciej ligi, czyli na dzisiejszy szczebel centralny, piłkarze HEKO załadowali rywalom ponad 90 bramek. Przy okazji promocji na zaplecze Ekstraklasy otarli się o średnią dwóch goli na mecz. – Ściągnął mnie tam trener Zbigniew Karbownik. Przyjechałem na sparing, na rozmowy. To nie była anonimowa drużyna w naszym regionie, miała parę mocnych nazwisk z województwa łódzkiego i świętokrzyskiego. Wtedy trzecia liga była bardzo mocna, ale mieliśmy fajnych chłopaków, doświadczonych. Gdzie nie pojechaliśmy, to się nas bali jak ognia – mówi Piechna, który w barwach HEKO został królem strzelców trzeciej ligi.
To wtedy “zakochał się” w nim Krzysztof Klicki, który musiał ściągnąć go do Korony. Razem z nim powędrował m.in. Grzegorzewski, z którym współtworzył zabójczy duet. – Transfery robiono tu na jakość, nie na ilość. Grześka Piechnę wszyscy znali z Ceramiki. Zawsze wiedzieliśmy, że coś z przodu wpadnie. Dobrze się uzupełnialiśmy. Grzesiek był lisem pola karnego, a ja cofałem się, rozgrywałem, grałem tyłem do bramki – tłumaczy sam zainteresowany.
Najlepsi strzelcy w historii HEKO Czermno na szczeblu centralnym
Wiadomo, że bez HEKO nie byłoby “Kiełbasy” w Koronie i tej wspaniałej historii. Ale nie tylko. To w Czermnie narodził się rytuał picia kawy przez Piechnę. Chociaż w zasadzie nie wiadomo, czy dojenie jej litrami można jeszcze uznać za picie. – Zawsze przed meczem musiał wypić kawę. Jak jechaliśmy na wyjazdy, to zawsze krzyczał: kierowniku, kawy nie było! Stawaliśmy w przydrożnym barze i w kuflu półlitrowym miał parzoną kawę na 1/3 gruntu – śmieje się Kościukiewicz.
Dziś jednak dawny król strzelców jest “na odwyku”. – Wcześniej kawę piłem w mniejszych ilościach. Potem w Czermnie już wiedzieli, że dla mnie będzie kawa w kuflu. Chłopaki bali się tylko, żeby mi serce nie stanęło… Do tej pory funkcjonuje, więc nie było źle! Ale powiem szczerze, już cztery lata nie piję kawy. Odstawiłem – zdradza bohater tej historii.
Z Piechną wiążą się najlepsze lata HEKO. Niektórzy twierdzą, że gdyby Korona nie przejęła liderów zespołu z Czermna, to ten dłużej utrzymałby się na zapleczu Ekstraklasy. Piechna był idolem okolicy. Bywało tak, że trening robił “po trasie”, jadąc na Śląsk na załadunek węgla. Przyjeżdżał pustą wywrotką, trenował z zespołem, jechał w trasę, wracał na drugi dzień z pełną wywrotką, trenował i jechał do Opoczna. – Miał instynkt, ćwiczyłem z nim w parze. To był piłkarz, który na treningu nie wszystko robił na 100%, ale w meczu wyglądało to inaczej i jak piłka leciała w pole karne, to wiedział, gdzie stać. Był bardzo silny. Nie ćwiczył dużo na siłowni, ale miał taką genetykę. Robocop, każdy się od niego odbijał – wspomina Kościukiewicz.
HEKO, czyli lokalna atrakcja
Dobre wyniki i atrakcyjna gra sprawiały, że na HEKO przyjeżdżali kibice ze wszystkich okolicznych miast. Podczas wspomnianych meczów z Koroną stadion był pełny, a fani siadali na drzewach. Dla miejscowych atrakcją był zawsze przyjazd dużej grupy kibiców gości, np. z Łodzi czy Gdańska. Na portalu lechia.gda.pl znajdziemy nawet relację z wyjazdu do Czermna.
“”Przepraszam, o której musieliście wyjechać?” – zaciekawił się przed stadionem schludnie ubrany starszy pan na widok biało-zielonego szalika. Sam również nie był miejscowy i musiał pokonać około 20 kilometrów dzielących Czermno od Końskich, stolicy powiatu. Popularność drużyny już dawno wykroczyła daleko poza granice tej liczącej niewiele ponad tysiąc mieszkańców wsi. Nawet sto kilometrów od miejsca rozgrywania meczu na jednej z wiat autobusowych widnieje namalowany odręcznie napis KS HEKO. “Ale nie myślcie, że my tu tylko za Heko, a przeciw wam. Chcemy przede wszystkim pooglądać te najciekawsze drużyny, jak Ruch Chorzów, Widzew Łódź czy Lechię” – dodał przy kasach, przy których w uszach dźwięczał już dobiegający ze stadionu hit “Będzie afera, cholera, Heko naciera”…”
Ach, będzie afera. Henryk Konieczny zadbał także o oprawę muzyczną. Zespoły disco-polo nagrały kilka klimatycznych kawałków.
– Na początku wszyscy się śmiali, że klub z peryferii Kielc ma zaplecze Ekstraklasy. Ale przyjeżdżały firmy jak Lechia czy Widzew i byliśmy w stanie z nimi wygrywać. Później zawodnicy sami przyznawali, że jak ktoś przyjeżdżał, to przesypiał pierwszą połowę i potem było już za późno, żeby odrabiać wynik. Fajny to był klimat, przyjeżdżali kibice z Kielc, Końskich, Piotrkowa. Nam to wychodziło, pokazywaliśmy dobrą grę – wspomina Krzysztof Trela, kapitan pierwszoligowej drużyny.
Dla lokalsów atrakcją był Philip Umukoro. Nigeryjczyk, który mieszkał na terenie zakładu. Kiedy jechał rowerem na trening, cała wioska wybiegała na drogę. Wiadomo – czarnoskóry człowiek. W środku niczego widok niespotykany. Aż szkoda, że Moussa Yahaya przyjechał tam tylko na testy, bo mógłby zostać idolem. Natomiast wiadomo, jak to było gdzie indziej. HEKO było odbierane różnie. W niższych ligach budziło podziw.
HEKO Czermno w 1. lidze
– W łódzkiej lidze grali w sprzęcie Nike. Ciekawostka jest taka, że to był sprzęt reprezentacji Polski. Oni chyba przechodzili wtedy na Pumę, czy coś takiego, więc właściciel go odkupił. Jeździli wtedy piętrowym autokarem, rywale łapali się za głowy. Wychodzili z niego, a tam kurteczki Nike: z tyłu Polska, emblemat klubu. Chyba nawet mam jeszcze jedną z tych koszulek. Ogółem jak byłem w Concordii i słyszałem HEKO, to robiło to wrażenie – opowiada Grzegorzewski.
– W trzeciej lidze przez dwa lata jeździliśmy na mecze busikiem z przyczepką. Torby były z tyłu, w busie cały skład. Było szybciej i sprawniej niż autokarem, zwłaszcza po takich drogach. Zawsze byliśmy bardzo dobrze ubrani, markowy sprzęt. Kiedyś to budziło respekt, bo dziś dostęp jest duży, a kiedyś jak ktoś przyjeżdżał w Adidasie, Nike, czy Pumie to było coś – wtóruje mu Kościukiewicz.
Natomiast im wyżej, tym częściej się z HEKO śmiano. Że stadion w polach, że wieś i że nie pasują. Ale czy nie pasowali? Prawda jest taka, że beniaminek z Czermna spadł tylko dlatego, że zreorganizowano całą ligę.
HEKO spada z 1. ligi
Dwunastce miejsce i spadek. Na zapleczu Ekstraklasy sezon 2005/2006 był dziwny. Pół ligi mogło spaść – czy to w sposób bezpośredni, czy po barażach. HEKO nie było outsiderem: do miejsca gwarantującego baraż o awans traciło tyle samo punktów, ile wynosiła ich przewaga nad ostatnim zespołem, który bezpośrednio spadał niżej. To wymowne.
– Nie byliśmy słabą drużyną. Rzadko przegrywaliśmy, problemem było dużo remisów. Po jesieni byliśmy całkiem wysoko. Niepotrzebna była tylko zmiana trenera. Cenię Janusza Białka, miał do nas fajne podejście, nikogo nie skreślał. Zmiana była niepotrzebna, zburzyła atmosferę – mówi nam Jarosław Solarz, były piłkarz HEKO.
Zimą w Czermnie uznano, że zespół stać na więcej i Janusza Białka zastąpił Józef Antoniak. Ponoć był nieufny wobec zawodników, węszył różne spiski. Rodzinny klimat poszedł w odstawkę, coraz ciężej było drużynie wygrywać.
– Jako beniaminek spisywaliśmy się nieźle. Wiosną zabrakło nam doświadczenia, było też trochę kontuzji. Skończyliśmy rundę zaraz za bezpiecznym miejscem, w strefie barażowej. Graliśmy ze Stalą Stalowa Wola i przegraliśmy pierwszy mecz. U siebie byliśmy lepsi, ale Stal broniła wyniku. Narażaliśmy się na kontry, brakowało nam skuteczności. Sam nie wykorzystałem rzutu karnego. Dzień wcześniej miałem wesele, ale nie potrafiłem odpuścić takiego spotkania. I cóż, nie zrobiłem sobie prezentu… – opowiada Krzysztof Trela.
– Potem przez tydzień chodziliśmy załamani. Coś pękło, to był duży cios dla nas i dla prezesa. Warto było dla niego grać, bo widzieliśmy jego zaangażowanie. Był często na treningach, rozmawiał z nami. Ja bywałem u niego w gabinecie, rozmawialiśmy o tym, co zmienić, co poprawić. Po meczu nic nam nie powiedział. Jakoś dwa, trzy dni później, przyszedł do nas i stwierdził, że nie może nam niczego zarzucić, bo każdy dał z siebie sto procent – kontynuuje opowieść były kapitan HEKO.
HEKO Czermno – upadek klubu
To był koniec klubu z Czermna. Hubert Kościukiewicz mówi nam, że po tym spotkaniu wszystko się rozsypało, każdy trafił do nowego klubu. HEKO Czermno nie przystąpiło do rozgrywek w nowym sezonie. Chciało startować od nowa, od trzeciej ligi, ale nie dostało na to zgody i znów wylądowało na dole. Rzekomo Henryk Konieczny nie chciał kontynuować przygody w “starym” klubie, żeby odciąć się od grzechów korupcyjnych i zacząć z czystą kartą. Ale żeby doprowadzić HEKO po raz drugi na taki poziom, zabrakło mu cierpliwości. Albo chęci, bo poznał to środowisko od środka.
Wiele osób mówi nam, że strata klubu z Czermna była bolesna, bo Konieczny mógł zrobić coś dużego. Wybudować małą akademię, sprawić, że to faktycznie byłaby “druga Nieciecza”. Dziś obrazki ze stadionu HEKO są przykre…
Tak obecnie wygląda stadion HEKO 🙂 Posadzili tam ziemniaki (fot. https://t.co/ybz7v3GncQ) pic.twitter.com/bfMCHSXc4a
— Sylwek Szymczak (@sylwek_szymczak) April 18, 2021
W dawnych latach coś takiego byłoby nie do pomyślenia. W Czermnie tylko raz mieli problemy z murawą – gdy przed zimą podsypano za dużo piasku i wiosną nie przebiła się przez niego trawa. Poza tym: tip-top.
– Niczego nam nie brakowało. Były nawet jakieś premie za podpis, motywowanie przed meczami. Chyba nikt nie mógł narzekać – dodaje Hubert Kościukiewicz.
– Jak na tamte czasy zrobił naprawdę profesjonalny klub na świętokrzyskiej prowincji. Wszystko płacił na czas, co do złotówki. Mało tego – z reguły pensje piłkarzy wpadają na konto do dziesiątego każdego miesiąca. Jak dziesiąty wypadał w sobotę, to już dziewiątego każdy dostawał przelew. To był chyba jedyny klub, który wypłacał mi pensję przed czasem. Była też sytuacja, że dziesiąty wypadał w niedzielę, to pamiętam, że przyszedł kierownik i przeprosił wszystkich, że kasa przyjdzie dopiero w poniedziałek, bo padł im w firmie jakiś serwer. Jak sobie pomyślę jakie problemy z kasą miałem później, w niektórych klubach i porównam to z panem kierownikiem z Heko, przepraszającym za jeden dzień opóźniania, to śmiać mi się chce – wspominał w rozmowie z “Przeglądem Sportowym” Cezary Stefańczyk.
Można mieć chyba wyrzuty sumienia, że skończyło się to w taki sposób. Być może gdyby Henryk Konieczny trafił na inne czasy, do dzisiaj na meczach 1. ligi nucilibyśmy pod nosem “HEKO naciera, cholera będzie afera…”
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix, 90minut.pl, Wikipedia
źródła: Historia Wisły, Lechia Gdańsk, Przegląd Sportowy, własne