Reklama

Kosowski: Dariusz Żuraw nie wyciągnie Lecha z kryzysu

redakcja

Autor:redakcja

06 kwietnia 2021, 08:39 • 8 min czytania 20 komentarzy

W poświątecznej prasie Kamil Kosowski nie widzi już dalszego funkcjonowania Lecha z Dariuszem Żurawiem. Jest też krytyka Paulo Sousy za brak powołania dla Jakuba Świerczoka. Mamy dużą rozmowę o historii Górnika Zabrze z jego prezesem, a Michał Listkiewicz pisze, że woli hasło “all lives matter” od wersji z “black”. 

Kosowski: Dariusz Żuraw nie wyciągnie Lecha z kryzysu

PRZEGLĄD SPORTOWY

Kamil Kosowski uważa, że Dariusz Żuraw nie wyciągnie Lecha Poznań z kryzysu.

(…) Po tamtym zespole nie ma już śladu i przez te kilka miesięcy mocno zmieniła się sytuacja Kolejorza. Teraz nie ma szans na mistrza, jego gra daleka jest od ideału, a wyniki są beznadziejne. Dzięki roszadom, do jakich doszło w całej lidze, widzimy, ile znaczy osoba trenera. W Legii Michniewicz nie miał najlepszego początku, ale później wszystko zatrybiło. W Lechu Dariusz Żuraw cały czas ma szansę wyprowadzić zespół z kryzysu. Na pewno na nią zasłużył, ale czy ją wykorzysta? Wydaje mi się, że nie. Jeśli Kolejorz chce zaistnieć, to musi zatrudnić dobrego szkoleniowca. Niestety, nie ma co szukać wśród Polaków. Nasi trenerzy nie pracują w Anglii, Włoszech, Niemczech, Holandii, czy nawet Danii i Szwecji. Polski trener nie odnosi sukcesów na arenie międzynarodowej i musimy korzystać z tych zza granicy. Oczy władz Lech powinny się zwrócić właśnie ku zachodowi. Jeśli Kolejorz chce być solidną europejską drużyną, to nie może tylko sprzedawać piłkarzy z zyskiem, musi też wygrywać trofea. A te w ostatnich latach zdobył nawet Piast pod wodzą byłego selekcjonera reprezentacji Polski.

Reklama

Kto nie lubi Jakuba Świerczoka? – zastanawia się Antoni Bugajski.

Brak powołania do reprezentacji Polski dla najlepszego polskiego napastnika naszej ligi to jedna z kilku niezrozumiałych decyzji Paulo Sousy. Jeżeli ignorowanie przez selekcjonera w jakikolwiek sposób działa na gracza Piasta, to najwyraźniej mobilizująco. Skupia się na swojej snajperskiej robocie i jak nie strzela, to asystuje, przyczyniając się do kolejnych sukcesów drużyny.

Można hipotetycznie przyjąć – bo przecież Portugalczyk ze swoich (nie)powołań się nie tłumaczy – że dla Sousy nawet bardzo dobre występy na polskich boiskach nie są żadnym wyznacznikiem piłkarskiej klasy, bo powszechnie wiadomo, że z prawdziwym graniem mamy do czynienia wyłącznie w niepolskich klubach i jest to rzecz oczywista zwłaszcza dla przybysza z Portugalii. Przyjmijmy więc na chwilę, że Sousa w piłkarskiej megalomanii i zadufaniu rzeczywiście posunął się tak daleko. W takim razie, co w jego kadrze robią inni piłkarze z polskich klubów? Sousa oglądał w marcu z trybun ćwierćfinał Pucharu Polski Legia – Piast (1:2) i chyba powinien widzieć, w jaki sposób zawodnik gości strzela pierwszego gola. Z tego meczu do kadry wziął jednak legionistę Bartosza Slisza. W sprawie Świerczoka się nie zająknął, potraktował go jak powietrze.

Sandecja Nowy Sącz ma serię 12 meczów bez porażki. A jeszcze do listopada drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Wszystko odmienił Dariusz Dudek.

Po wielu meczach bez zwycięstwa w klubie panowała grobowa atmosfera. 45-latek przede wszystkim musiał poradzić sobie z psychiką piłkarzy, przekonać ich do siebie i swojej wizji. Zawodnicy zgodnie potwierdzają, że to udało mu się znakomicie. Złapał z nimi świetny kontakt. Wiecznie uśmiechnięty szkoleniowiec zaraził optymizmem zarówno ich, jak i pozostałych pracowników klubu. Do Nowego Sącza wrócił entuzjazm, radość po golach też wydaje się jakaś większa niż u innych. Choć zimowe przygotowania były naprawdę intensywne, a piłkarze zwykle trenowali dwa razy dziennie, nikt nie kręcił nosem. Teraz to daje efekty. Pod względem motorycznym gracze wyglądają bardzo dobrze. Porównując mecze z początku sezonu i te ostatnie, gołym okiem widać skuteczniejszą taktykę, lepszą organizację gry i poprawę defensywy.

Reklama

Po sezonie Sergio Aguero odejdzie z Manchesteru City, ale przed napastnikiem jeszcze jedna misja.

Argentyńska gwiazda odejdzie jako jedna z największych legend Manchesteru City. Agüero jest najlepszym strzelcem w ponad 140-letniej historii klubu. Już ma na koncie cztery tytuły mistrza Anglii, a za kilka tygodni prawie na pewno powiększy kolekcję do pięciu. Pod tym względem żaden zawodnik zakładający kiedykolwiek błękitną koszulkę nie może się z nim równać. Zresztą co tam Manchester City – Agüero to legenda całej Premier League, czwarty strzelec wszech czasów (181 goli), wciąż z szansami na przebicie się na podium (do Andy’ego Cole’a brakuje mu sześć trafień). Z zagranicznych strzelców jest najlepszy, w pierwszej dziesiątce można znaleźć jeszcze zaledwie jednego gracza pochodzącego spoza Wielkiej Brytanii (Thierry Henry). Argentyńczyk zagarnął dla siebie jeszcze jedno: najważniejszego gola w historii ligi, strzelonego w najbardziej spektakularnym finiszu rozgrywek. W ostatniej kolejce sezonu 2011/12 zegar wskazywał 93. minutę i 20. sekundę meczu z Queens Park Rangers. W tym momencie Manchester United był mistrzem, ale Agüero trafił wówczas do siatki, podarowując Manchesterowi City zwycięstwo 3:2 i pierwsze od 44 lat mistrzostwo kraju.

Gdyby nie tamta bramka, Alex Ferguson nie spędziłby na Old Trafford kolejnych 12 miesięcy, ale podrażniony utratą tytułu na rzecz największego wroga, Szkot musiał zostać i odejść dopiero po odzyskaniu trofeum. Ale przede wszystkim gdyby nie tamten strzał po podaniu Mario Balotellego (jedyna asysta Włocha w Premier League), być może nie byłoby kolejnych tytułów dla City albo przynajmniej wyhamowałoby to nieco zapędy klubu na kolejne lata. Tamten sukces rozpoczął nową erę w angielskiej ekstraklasie, kiedy Manchester City przestał być po prostu „hałaśliwym sąsiadem”, jak określił go kiedyś Ferguson, tylko stał się jedną z najlepszych ekip w Anglii. A na czele tego przewrotu stanął właśnie Agüero, który – paradoksalnie – do roli lidera niespecjalnie się nadaje. Ze stadionu, jeśli tylko może, ucieka tylnym wyjściem, byle nie musieć udzielać wywiadów. W domu przesiaduje głównie sam i ogląda filmy sensacyjne. Lubi samotność, nie znosi rozgłosu wokół siebie. Dla niego liczy się tylko to, co robi na boisku. I wolałby, żeby na boisku pozostało.

SPORT

Rozmowa z Dariuszem Czernikiem, prezesem Górnika Zabrze. Tym razem o historii klubu.

W meczu z Wartą zagraliście w okolicznościowych strojach. Skąd taki pomysł?

– Piłkarze zagrali w strojach stylizowanych na te, które towarzyszyły drużynie w pierwszym roku gry w ekstraklasie – wtedy w I lidze – w 1956 roku. W czasie pandemii chcieliśmy fanom, którzy nie mogą przychodzić na mecze, zaproponować coś wyjątkowego. Koszulki rzeczywiście są wyjątkowe, a jest ich tylko 200. Myślę, że ta limitowana seria będzie miała duże wzięcie!

Nim został pan prezesem klubu, był pan odpowiedzialny między innymi za tworzenie muzeum Górnika. Czyli też… dwa w jednym.

– To prawda. Żyjemy teraźniejszością, prowadzenie klubu w czasie pandemii nie jest proste i absolutnie trzeba skupić się na tym, co tu i teraz, a także na najbliższej przyszłości, ale klub z taką historią i tradycją musi o niej pamiętać, przypominać i pielęgnować. Robimy to z dumą. Rok temu była 50. rocznica gry w finale Pucharu Europy Zdobywców Pucharów. Spotkanie pokoleń piłkarzy „rozbił” nam COVID-19. Teraz przypominamy debiut w lidze, tym bardziej że był szczególny.

18 marca 1956 roku Górnik pokonał Ruch 3:1. Mecz obejrzało, jak podał wtedy „Sport”, ponad 25 tysięcy widzów.

– Dwie bramki strzelił Edward Jankowski, jedną Manfred Fojcik. Ale ten mecz to coś więcej niż 90 minut gry. Moim zdaniem rozpoczęła się nowa epoka nie tylko śląskiej, ale polskiej piłki. Śmiem twierdzić, że gdyby nie ta rywalizacja, nie byłoby wejścia polskiego futbolu na europejskie salony.

Do beniaminka przyjechała potęga. Dorobek klubów był w 1956 roku nieporównywalny. Tego dnia zaczęła się symboliczna zmiana warty?

– Coś w tym jest, ale nie do końca. Symboliczną jest liczba… osiem.

Dlaczego?

– Ruch w 1956 roku był już osiem razy mistrzem Polski, na Śląsku niepodważalnym hegemonem, klubem-legendą w skali kraju. A Górnik istniał… osiem lat. Nie mogło być inaczej, skoro powstał w mieście, które dopiero w 1945 roku znalazło się pierwszy raz w granicach Polski. Ktoś powiedział, że Górnik zajął na mapie Śląska miejsce Ruchu. To nie jest prawda. Pamiętajmy, że po II wojnie Górny Śląsk był dwa razy większy niż do 1939 roku. Mądrze powiedział mi kiedyś docent Zygfryd Wawrzynek, honorowy prezes Górnika, że po 1945 roku ten region był tak silny gospodarczo i duży w zasoby ludzkie i gospodarcze, że było miejsce dla dwóch bardzo silnych klubów. I zaczęła się rywalizacja, która „nakręcała” oba kluby. Zasada była prosta: chcąc być najlepszym na Śląsku, w zasadzie musiałeś być najlepszym w Polsce. Do 1974 roku tytuł tylko sporadycznie opuszczał region.

Akcja zmienników zapewniła GKS-owi Katowice wygraną na wagę fotela lidera. Jej sytuacja w tabeli staje się coraz bardziej komfortowa. Brak awansu będzie katastrofą.

GieKSa jedzie nią cierpliwie i konsekwentnie, ale bez fajerwerków, szanując każdy pokonany kilometr – bo nie przychodzi to łatwo. Wygrała 9 z ostatnich 11 meczów – wszystkie różnicą jednego gola! – Z Olimpią nie było łatwo, zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko. Zdajemy sobie sprawę, że w następnych meczach też tak będzie. Mieliśmy z tyłu głowy, że to święta. Chcieliśmy cokolwiek zrobić dla kibiców… Dedykujemy im to zwycięstwo. Liga to liga, ale to moment rodzinny. Dlatego wszyscy GieKSiarze, to dla was te 3 punkty – powiedział trener Rafał Górak.

O sobotnim zwycięstwie zadecydowała dopiero 86. minuta i akcja zmienników. Dominik Kościelniak uruchomił na prawym skrzydle Krystiana Sanockiego, ten dośrodkował z dużym wyczuciem, a mimo niełatwego położenia Marcin Urynowicz zdołał przeskoczyć Damiana Ciechanowskiego i Piotra Witasika, głową pakując piłkę do siatki.

SUPER EXPRESS

Michał Listkiewicz krytykuje najnowsze przykłady mieszania polityki ze sportem.

Akcje reprezentantów Norwegii i Anglii wywołały burzę. Obrona praw robotników budujących stadiony w Katarze i walka z rasizmem zasługują na wsparcie, ale mieszanie sportu z polityką już niekoniecznie. Dla mnie hasło „all lives matter” jest lepsze od wersji z „black”, przemoc i brutalność nie mają koloru.

Krytycy Roberta Lewandowskiego po odebraniu odznaczenia z rąk Prezydenta Andrzeja Dudy słabo znają historię Polski. Niemal 100 lat temu zamordowano prezydenta Gabriela Narutowicza. Nienawistna kampania medialna i cyniczni politycy sprawili, że Polska okryła się hańbą Prezydentobójstwa. Czy profesor Środa, redaktor Orliński i inni udają głupszych, niż są? „Lewy” zasłużył na swój order i odebrał go z rąk legalnie wybranego Prezydenta.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Paixao: Mam nadzieję, że właściciele Lechii jak najszybciej sprzedadzą klub

Bartosz Lodko
5
Paixao: Mam nadzieję, że właściciele Lechii jak najszybciej sprzedadzą klub
Anglia

Guardiola: Nie poddam się. Nie chcę zawieść kibiców

Bartosz Lodko
5
Guardiola: Nie poddam się. Nie chcę zawieść kibiców

Komentarze

20 komentarzy

Loading...