W poniedziałkowej prasie m.in. rozmowy z Mateuszem Klichem i Janem Englertem, echa występów Roberta Lewandowskiego, Jakuba Modera i… czwartku w Lidze Europy oraz trochę pomniejszych rzeczy z weekendu.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Robert Lewandowski popisał się klasycznym hat trickiem i zajmuje samodzielnie drugie miejsce wśród najlepszych strzelców Bundesligi.
Lewy strzelił już 35 goli w sezonie. To jego najlepsze osiągnięcie w karierze (dotychczas wynosiło 35 bramek), a przecież do końca zostało jeszcze osiem kolejek. Lewandowski ma także wielkie szanse pobić rekord Gerda Müllera. Legendarny Niemiec 49 lat temu zdobył aż 40 bramek. Teraz naszemu rodakowi brakuje tylko sześć trafień, aby pozbawić wybitnego snajpera z lat 60. i 70. miana rekordzisty lub pięciu do wyrównania tego wyniku. – Jest jeszcze osiem meczów, potrzebuje jeszcze pięciu bramek. Można przypuszczać, że Gerd Müller zostanie wyprzedzony – skomentował Fischer na łamach sport1.de.
Biorąc pod uwagę obecną formę Polaka, nie powinno stanowić to problemu. Lewandowski ma nieprawdopodobną na tym etapie rozgrywek średnią 1,40 gola na mecz (wystąpił w 25 spotkaniach, jedno opuścił z powodu urazu). Jeśli utrzyma takie tempo do końca sezonu, zdobędzie 47-48 bramek. Będzie o krok od rekordu wielkich ligi Lionela Messiego 50 trafień w sezonie. Tyle że w Hiszpanii rozgrywa się o cztery kolejki więcej niż w Niemczech.
Mateusz Klich zapewnia, że nic wielkiego się nie dzieje w związku z tym, że ostatnio zaczął wchodzić na boisko z ławki.
JAROSŁAW KOLIŃSKI: Czy kibice reprezentacji Polski powinni się martwić o pana formę? W ostatnich dwóch meczach w Leeds zagrał pan tylko po kilkanaście minut, wcześniej został zmieniony w przerwie.
MATEUSZ KLICH: Nie, nic złego się nie dzieje. Wydaje mi się, że po prostu jestem zmęczony. Dodatkowo w ostatnim czasie przyplątało się kilka drobnych urazów. W meczu z Southampton zszedłem wcześniej, ponieważ miałem kłopot z plecami. Do tego dokuczał mi ból w biodrze. Pamiętajmy, że przez trzy ostatnie sezony nie opuściłem ani jednego meczu, więc wszystko się przez ten czas nawarstwiło. Nie jestem robotem. Nie ma jednak wielkich powodów do obaw, te problemy zdrowotne nie są na tyle duże, bym nie mógł grać. Robię teraz wszystko, żeby odzyskać świeżość. W tej chwili to dla mnie najważniejsze.
Ten sezon jest morderczy. Pep Guardiola mówi nawet o „piekle”.
Jest ciężko. Sytuacja jest wyjątkowa, bardzo dużo meczów nagromadzonych w krótkim czasie. Podobnie jak wielu innych piłkarzy, uważam, że jedną z przyczyn była zbyt krótka przerwa między sezonami. Nie było za bardzo czasu na odpoczynek, mój urlop trwał jakieś dziesięć dni, może dwa tygodnie. Ale też nie dało się za bardzo nigdzie pojechać, by porządnie odpocząć. Do Anglii musiałem zresztą wrócić wcześniej ze względu różne obostrzenia, kwarantannę. Ten sezon wszystkim nam dokucza. Widziałem niedawno zestawienie kontuzji w poszczególnych klubach Premier League i moje Leeds jest w tej klasyfikacji wysoko, chyba na czwartym miejscu. Kilku kolegów doznawało urazów, wracało do gry, by za chwilę znowu pauzować, ponieważ kontuzja się odnawiała. Ale nie mam zamiaru narzekać na nagromadzenie meczów. Wolę grać niż nie grać.
Dziś w Warszawie początek zgrupowania przed pierwszymi meczami eliminacji MŚ. Droga do Kataru wiedzie przez Budapeszt i Londyn.
Mamy najlepszego piłkarza świata, ale i tak kluczowa będzie gra defensywna – stwierdził jasno Sousa. Wśród powołanych na marcowe mecze niewielu jest bocznych obrońców, sporo za to stoperów oraz defensywnych pomocników, co może wskazywać, że Polacy zaczną grać systemem 1-3-4-3 z wahadłowymi pomocnikami. Wiadomo, że kluczowym piłkarzem i filarem bloku obronnego będzie Kamil Glik. Selekcjoner rozmawiał ze stoperem Benevento na temat pomysłu na grę defensywną kadry. –
– Wiadomo, że Kamil czuje się najbardziej komfortowo, kiedy bronimy blisko własnej bramki, bo nie jest za szybki. Ale my go przekonujemy, że kiedy bronisz wysoko, ale jesteś blisko rywali i komunikacja z kolegami z pomocy oraz ataku jest dobra, to nie musisz się bać, że przeciwnik cię zaskoczy i go nie dogonisz. Bo stojąc blisko i dobrze wyczuwając rytm meczu, można lepiej kontrolować oraz przewidywać ruchy przeciwnika i w odpowiedni sposób zapewnić sobie bezpieczeństwo w tyłach. Spodziewam się, że w pierwszych dwóch meczach eliminacyjnych – z Węgrami oraz Andorą – nasza linia obrony będzie ustawiona wysoko, spodziewam się, że piłka dłużej będzie na połowie rywal – mówił Sousa.
Spośród wszystkich zespołów, które od stycznia 2020 roku nieustannie występują w ekstraklasie, Cracovia jest najgorsza. I żeby to stwierdzić, nie trzeba jej odejmować pięciu punktów za stare grzechy korupcyjne.
(…) Tu się pojawia największy problem, z którym Probierz poradzić sobie nie potrafi. W lutym przekonał się, że jest przywiązany do klubu z Kałuży jak chłop pańszczyźniany do ziemi. Chciał odejść, przedstawił sensowne powody, z których wynikało, że jest zwyczajnie przemęczony i po tylu latach codziennej ligowej młócki potrzebuje czasu, by nabrać energii i entuzjazmu. Pracodawca najwyraźniej uznał, że to naiwne argumenty, nie wyraził zgody na rozstanie. To znaczy wyraził, ale bez taryfy ulgowej. Czyli jakby Probierz miał odejść, musi ponieść konsekwencje finansowe za niezrealizowanie kontraktu, liczone bardziej w milionach niż w setkach tysięcy złotych. W dalszym ciągu pracuje więc dla Cracovii, ale jakby każdym meczem mówił swojemu pracodawcy: ostrzegałem cię, że to już nie ma sensu, jeżeli tego nie przetniesz, obudzimy się w pierwszej lidze.
Czy scenariusz „Piłkarskiego pokera” zaskoczył Jana Englerta? Co odstraszyło wybitnego aktora od stadionów? Czy sport może być odpowiedzią na dehumanizację? Znany aktor rozmawiał z Łukaszem Olkowiczem i Piotrem Wołosikiem.
Na planie „Piłkarskiego pokera” to wszystko wydawało się panu wiarygodne? To ustawianie meczów, kombinowanie.
Jeśli dobrze śledzicie panowie sposób myślenia, jeśli chodzi o etykę, to jesteśmy na takim etapie, że z dziesięciu przykazań respektowane jest tylko jedno: „ani żadnej rzeczy, która jego jest”. Jest oderwane od innych, nic nie znaczy, więc je możemy respektować. Kombinowanie stało się normą. Nie oburza nas ktoś, kto zarobił nieuczciwie.
Ba, u niektórych budzi podziw.
Jestem ze starej szkoły. Oczywiście nie chcę się na ten temat za dużo rozwodzić, ale nawet w swoim zawodzie miałem oferty pisania świetnych recenzji z tego, co robię, za opłatą. W świecie, w którym w tej chwili żyjemy, jesteśmy nastawieni głównie na konsumpcję. Internet spowodował, że zajmujemy się głównie sobą. Zaimek „ja” nigdy nie był tak silny, jak w tej chwili. Stał się kołem napędowym naszego światopoglądu. Nawet słowo „my” już jest używane tylko w kontekście słowa „ja”. Bo „my” to ci, którzy są ze mną. Tu się narażę, ale mnie od stadionów odpędziły organizacje kibolskie. Nie rozumiem tego, jak można niszczyć kogoś, kto jest rywalem. Skoro nie szanuję rywala, to nie jest rywal, tylko jakiś pętak. Jeżeli sobie udowodnię, że jestem silniejszy od niego, a on przestaje być rywalem, to co mi po tym? Oczywiście wiem, że za tym kryją się narkotyki, pieniądze, masa innych rzeczy, ale nie rozumiem tych, którzy dają się w to wpędzać tylko dla poczucia przynależności do jakiejś grupy, plemiennej organizacji. Widocznie to efekt rozczłonkowania, społecznego stwardnienia rozsianego, jak to nazywam. W internecie w gruncie rzeczy jesteśmy właścicielami świata. Każdemu się wydaje, że jest przynajmniej laufrem, gdy tak naprawdę jest pionkiem. Konfrontacja tego, że w życiu jesteśmy pionkami, a w tym wirtualnym świecie mogę być laufrem czy hetmanem, powoduje to, co się w tej chwili dzieje, czyli rosnącą liczbę depresji, samobójstw.
Z naszego sportowego punktu widzenia najbardziej przeraża to, że straciło na tym wychowanie fizyczne. Za moich czasów chłopak, który nie był sprawny, nie miał szans u żadnej dziewczyny. Nie mówię o posiadaniu kolegów. To był rodzaj udowadniania własnej wartości, również poprzez sprawność fizyczną. W tej chwili to niestety zdecydowanie przegrywa ze sprawnością kciuka tzw. komórkowego, z wirtualnym światem, umiejętnością funkcjonowania w wirtualnej przestrzeni. Liczba zwolnień z wuefu w szkołach przekracza pięćdziesiąt procent, liczba rodziców zainteresowanych, by dzieci rozwijały się fizycznie, jest nikła. Jedzie się na wczasy i widzi dwulatków, którzy przy śniadaniu z rodzicami bawią się ekranem. To, że mistrzostwa świata w wirtualnej piłce gromadzą więcej widzów niż mecze w realu, mnie przeraża. Jestem znanym dziadersem.
Dariusz Dziekanowski o Jakubie Błaszczykowskim w kontekście kadry.
Paulo Sousa w rozmowach z dziennikarzami, zapytany kilka razy o zawodników, których nie powołał (tu trzeba też dołączyć nazwisko podstawowego obrońcy Brzęczka – Tomasza Kędziory), odpowiadał dyplomatycznie, że o nieobecnych nie chce rozmawiać. A ja chciałem w tym miejscu dorzucić nazwisko piłkarza, który od jakiegoś czasu odchodzi w zapomnienie, a który na takie zapomnienie nie zasłużył. Chodzi mi o Jakuba Błaszczykowskiego, który w drużynie narodowej rozegrał 108 spotkań. Nie mam na myśli tego, że Błaszczykowski na powołanie na najbliższe mecze zasłużył. Wiemy, że w Wiśle Kraków trochę gra, ale często też leczy kontuzje. Jako przewodniczący Klubu Wybitnego Reprezentanta uważam jednak, że Kuba zasługuje na to, żeby w zapomnienie na razie nie odchodzić, a jeśli ma z kadrą się pożegnać, to niech odbędzie się to tak, jak powinno.
Nie wiem, czy Sousa z Błaszczykowskim rozmawiał, czy bierze go pod uwagę w kontekście EURO, a zdaje się, że to jest ostatnie kadrowe marzenie 35-letniego zawodnika. Uważam, że Kuba zasługuje na kontakt – czy to ze sztabu kadry, czy ze strony władz PZPN. Choćby po to, żeby porozmawiać o jego przyszłości. I jeśli miałoby dojść do zakończenia reprezentacyjnej kariery – należałoby pozwolić mu pożegnać się z kibicami na stadionie – tak, jak zrobił to jego przyjaciel Łukasz Piszczek.
SPORT
Węgrzy znają swoje miejsce w szeregu, co nie znaczy, że zamierzają nam odpuścić.
Reprezentacja naszego czwartkowego rywala w eliminacjach mistrzostw świata w Teleki ma wszystko, czego potrzeba do jak najlepszego przygotowania się do grania o ważne punkty. To znaczy brakuje jednej rzeczy czy raczej osoby, a jest nią obecnie największa gwiazda węgierskiego futbolu, Dominik Szoboszlai. O jego absencji, która spowodowana jest urazem, mówi i pisze się na Węgrzech nie mniej niż u nas o Robercie Lewandowskim, którego udział w meczu na Wembley z Anglią za niewiele ponad tydzień, również stał pod dużym znakiem zapytania. Co do 20-letniego Szoboszlaia, którego akcje i bramki dały Madziarom po barażach upragniony awans na Euro, to zmaga się on z kontuzją pachwiny. Po przejściu zimą z RB Salzburg do RB Lipsk nie zdołał jeszcze zadebiutować na niemieckich boiskach. Kto w takim razie zastąpi wycenianego na 25 mln euro zawodnika? Wiele wskazuje, że będzie to Zsolt Kalmar, który od kilku lat gra w słowackim klubie DAC Dunajska Streda. Nie jest to na pewno zawodnik takiej klasy, jak Szoboszlai, którego akcja jesienią dała wygraną w play-off z Islandią i który szalał w austriackiej Bundeslidze, gdzie zdobył 4 bramki i zanotował aż 8 asyst.
Co jeszcze u naszych rywali? – Wszyscy oczywiście koncentrują się na Lewandowskim, na jego bramkach i spektakularnych zagraniach. Selekcjoner Marco Rossi stoi przed trudnym zadaniem, jak zatrzymać waszego napastnika, co na pewno nie będzie łatwym zadaniem, bo widzimy, w jakiej jest formie. Inny z zawodników, na którego zwraca uwagę nasz trener kadry, jest Piotr Zieliński. Rossi świetnie zna oczywiście włoską piłkę, więc ma rozeznanie co potrafią gracze z Serie A, a podkreśla zalety pomocnika Napoli. Jak będzie w czwartek? Selekcjoner Rossi i piłkarze są realistami. Zdajemy sobie sprawę, że reprezentacja Polski jest w obecnej chwili silniejsza niż nasza, ale oczywiście nie oznacza to, że składamy broń. Na pewno trener i piłkarze zrobią wszystko, żeby na swoim terenie zwyciężyć – podkreśla Bence Borbola, dziennikarz węgierskiej gazety „Nemzeti Sport”.
GKS Tychy po porażce z Sandecją zaledwie zremisował z GKS-em Bełchatów, który miał na koncie osiem porażek z rzędu.
Szkoleniowiec tyszan musiał dokonać przetasowań w defensywie, z której z powodu kartkowej absencji wypadli „etatowy” bramkarz Konrad Jałocha oraz lewy obrońca Bartosz Szeliga. Ponadto na pogrzeb ojca do Czarnogóry wyjechał mający do tej pory komplet minut stoper Nemanja Nedić, a w dodatku defensywny pomocnik Wiktor Żytek musi się leczyć. Miejsce w jedenastce z konieczności dostali więc Dominik Połap (na prawej obronie, z której na lewą stronę przeszedł Maciej Mańka), Kamil Szymura na środku obrony, Łukasz Norkowski w środku pola i stanowiący największą zagadkę bramkarz Adrian Odyjewski. W swoim drugim występie na pierwszoligowych boiskach 23-letni golkiper tyszan drugi raz w meczu z bełchatowianami zachował czyste konto. I na tym się kończą dobre wiadomości dla sympatyków trójkolorowych.
Jakub Moder pierwszy raz zagrał w wyjściowym składzie w Premier League i zaprezentował się bardzo dobrze.
Po meczu napisano, że Polak był rewelacyjny. Zauważono, że nasz reprezentant był wszędzie i zachowywał się niczym… „bestia”. Warto zaznaczyć, że były gracz Lecha miał 56 kontaktów z piłką, 30 na 38 celnych podań, wygrał 8 z 15 pojedynków i wykonał 4 odbiory. Ważne jest również to, że zawodnika docenili kibice, którzy w mediach społecznościowych nie mogli się naszego piłkarza nachwalić.
Wydaje się, że po takim występie 21-latek otworzył sobie drogę do tego, by do końca sezonu grać w wyjściowym składzie zespołu Grahama Pottera. Trener Brighton&Hove powiedział, że debiut Polaka w podstawowym ustawieniu był bardzo efektowny. – Pchał naszą grę do przodu. Miał świetny timing. Podawał celnie, grał bardzo mądrze – podkreślił szkoleniowiec „Mew”.
SUPER EXPRESS
Nic ciekawego.
GAZETA WYBORCZA
Dwie czerwone kartki, skopany po twarzy bramkarz, gangsterska napaść na innego zawodnika – to czwartkowe dokonania piłkarzy Glasgow Rangers z meczu ze Slavią Praga. Szkoci zrzucają winę na przeciwników, zarzucają im rasizm.
O tym, co się działo dalej, wiemy już tylko z relacji slavistów. Kiedy po półgodzinie wpuszczono ich do szatni, przyszedł do niej ktoś z gospodarzy. Poinformował, że trener drużyny i kapitan są proszeni do innego pomieszczenia, gdzie działacze UEFA chcą wyjaśnić jakiś incydent z boiska. Trener i Kúdela posłusznie poszli za organizatorami. Kiedy weszli do wskazanego pomieszczenia, zobaczyli w środku obserwatorów UEFA, trenera Stevena Gerrarda oraz Glena Kamarę. Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, Kamara doskoczył do Kúdeli i wymierzył mu potężny cios pięścią w twarz. Kúdela zalał się krwią. Kamara i Gerrard bez słowa wyszli.
Czesi skontaktowali się ze swoją ambasadą i za jej pośrednictwem poprosili o ochronę policyjną. W asyście radiowozów wracali do hotelu, a rano polecieli do Pragi. Jeszcze w nocy do czeskiego internetu wyciekła rozmowa jednego z rezerwowych Slavii, który na gorąco przez telefon opowiadał komuś w kraju: „… I oni mówią, że powiedział do niego fucking monkey” (pieprzona małpa). Ondřej Kúdela twierdzi, że rzeczywiście puściły mu nerwy i rzucił do Kamary „you are fucking guy” (pieprzony gość) i kategorycznie zaprzecza użyciu wyzwisk rasistowskich. Mimo to brytyjskie gazety – „Daily Mail” i „The Sun” – a za nimi światowa prasa piszą właściwie tylko o rasizmie ze strony Czechów.
Rafał Stec o kosmopolityzmie w reprezentacji Polski.
Sousa przytargał ze sobą cały tłum obcych, wykształconych w rejonach odległych od naszej tradycji. Krążył po świecie, wnikał w najrozmaitsze kręgi kulturowe i zebrał ekipę przypominającą zarząd ignorującej granice korporacji – Katalończyka, który nigdy wyczynowo nie grał w piłkę, za to spędził szmat czasu w akademii La Masia; odkrytego w węgierskim Videotonie rodaka, który dyplom zrobił na Wydziale Ruchu Człowieka na uniwersytecie lizbońskim (tam uczą się portugalscy trenerzy) i miał wśród promotorów José Mourinho; specjalistę od przygotowania atletycznego, który wspierał trzech szkoleniowców Barcelony, ma doktorat i gruby plik publikacji naukowych.
Słowem, wznieśliśmy monumentalne gmaszysko kosmopolityzmu. W drużynie narodowej. Tam, gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała i dzięcielina pała. Dyskusje o kwestiach narodowościowych buzują wokół naszych boisk, odkąd pamiętam. Pasjami analizujemy paszporty i pojękujemy, jeśli odnajdujemy na nich inne ptactwo niż biały orzeł. Czy w naszej lidze nie szanuje się obcokrajowców bardziej niż rodzimych szkoleniowców? Czy musimy importować tylu piłkarzy? Nie odbierajmy miejsc pracy Polakom! I jeszcze to pogardliwe określenie „szrot” na przybyszy z zewnątrz.
Fot. Newspix