Ligowy weekend to i ligowa prasa. W dzisiejszym przeglądzie dominują tematy z Ekstraklasy. Dwa teksty poświęcono “zdradzie” Rafała Kurzawy. O negocjacjach z Górnikiem Zabrze pisze “Sport”, a Artur Płatek w rozmowie z “Przeglądem Sportowym” wytacza ciężkie działa. – Żeby była jasność: pierwszą ofertę złożyliśmy mu we wrześniu, drugą w listopadzie, a trzecią w grudniu. Za każdym razem odmawiał. Dla mnie temat przestał istnieć. Wrócił kilka dni temu. A to, co wydarzyło się w poniedziałek, jest skandalem. Chciał, żeby wszystkie nasze ustalenia były na papierze. Spełniliśmy jego prośbę, a on z tym dokumentem pojechał do Pogoni. Użył Górnika, żeby wywalczyć lepszy kontrakt w Szczecinie – twierdzi dyrektor sportowy Górnika.
Sport
Zapowiedź kolejki w Ekstraklasie, czyli rozmowa ze Sławomirem Chałaśkiewiczem. Pogoń mistrzem, Raków rozczarowaniem?
Pogoń Szczecin mistrzem Polski – „kupuje” pan taki scenariusz?
– A dlaczego nie? Ostatnio forma Pogoni jest bardzo dobra. W lidze nie przegrała od 7 spotkań, rozpędza się, widać, że ma pomysł na grę. Myślę, że jest dużą konkurencją dla Górnika, Rakowa czy Legii.
W Częstochowie rok zaczęli od trzech kolejnych porażek…
– To było duże zaskoczenie. Jeżeli na jesień mielibyśmy wyróżnić jakąś drużynę, to – poza Górnikiem – Raków był tą ekipą, która wyglądała najlepiej. Nie wiem czy coś było zawalone w okresie przygotowawczym, trudno to ocenić. Obecne wyniki to spora sensacja, bo wydawało mi się, że to częstochowianie będą walczyć z Legią o mistrzostwo.
Jesienią na Raków spływały same pochwały, a obecnie – podczas zadyszki – coraz częściej pojawiają się głosy, że te wcześniejsze wyniki były w pewnym sensie grą ponad stan, i że Raków aż tak dobry nie jest. Zgadza się pan z tym?
– To są błędne opinie. Gra tego zespołu nie była przypadkiem, bo już w poprzednim sezonie – gdy był beniaminkiem – pokazywał pomysł na grę. Tracił jednak głupie bramki i musiał płacić frycowe. Jesień jednak pokazała, że potrafi się ustabilizować, zwłaszcza w defensywie, dzięki czemu wygrywał. Jeśli teraz ponownie poprawi grę w obronie, to znowu będzie się piął w tabeli. Przecież to w dalszym ciągu najlepsza ofensywa ligi. Musi tylko wyeliminować indywidualne błędy.
Rafał Kurzawa wystawił Górnika. Tak przynajmniej twierdzą w Zabrzu, a mówi o tym Dariusz Czernik.
Kolejnym „strzałem” miał być powrót – po 2,5 roku – Rafała Kurzawy. Czekali na to kibice, szkoleniowcy i działacze Górnika. I choć jeszcze 2 tygodnie temu oficjele mówili, że nie ma tematu, to w ostatnich dniach wszystko się zmieniło. Na początku tygodnia zawodnik przyjechał do klubu na rozmowy. Wydawało się, że wszystko szybko zostanie dopięte. Klub zaproponował – jak chciał sam piłkarz – długi, bo 3,5-letni kontrakt. Przed meczem ze Stalą trener Marcin Brosz mówił przed kamerami Canal+, że ewentualne przyjście takiego zawodnika jak Kurzawa wzmocni konkurencję i jakość w drugiej linii. Tymczasem we wtorek wieczorem oficjalna strona Pogoni podała, że Kurzawa związał się ze szczecińskim klubem, podpisując umowę do czerwca 2024 roku z opcją przedłużenia o kolejny sezon. – Rafał rozmawiał z nami trzy godziny. Wszystko było już ustalone, długość kontraktu, wysokość jego gaży, praktycznie każdy szczegół. Mówił przy tym, że nie ma menedżera i działa sam. Wychodząc od nas prosił jeszcze o chwilę do namysłu, gdyż chciał się skontaktować z żoną, po czym okazało się, że zdecydował się na grę w Pogoni – mówi Dariusz Czernik, prezes Górnika. Ze słów szefa zabrzańskiego klubu wynika, że piłkarz grał na dwa fronty, podbijając stawkę. Wybrał Pogoń, która zaoferowała więcej pieniędzy.
Startuje 1. liga. Na początek zaległe spotkania, czyli m.in. mecz GKS-u Tychy z ŁKS-em Łódź. Artur Derbin ma nadzieje, że uda im się ograć faworyta.
Choć sztab szkoleniowy tyszan zdaje sobie sprawę, jak ważny jest dobry początek, nie stara się jednak robić otoczki „walki o wszystko”. – To będzie dobre przetarcie – zapewnia Artur Derbin. – Rywal jest bardzo wymagający i głośno mówi, że gra o awans. Bardzo dobrze rozpoczął ten sezon, ale w ostatnim okresie rundy jesiennej miał problemy. Zimą został wzmocniony i przystąpił do Puchary Polski. Co prawda dpadł z Legią, ale zaprezentował się korzystnie. Występ na tle takiego przeciwnika da nam więc w jakimś stopniu odpowiedź na pytanie, w którym miejscu jesteśmy. Wierzę w nasz zespół, bo mamy cele i do tego spotkania również przystąpimy z dużymi nadziejami. Cel mamy jeden. Od początku głośno i uczciwie mówimy, że jest nim miejsce w czołowej szóstce. Mamy tego świadomość, ale to nie ma nas paraliżować, tylko dawać motywację do pracy w momencie, w którym rozpoczynamy podróż od ŁKS-u do… ŁKS-u. Meczem z łodzianami w Tychach zakończymy bowiem rundę wiosenną i liczę, że na tej drodze wydarzy się wiele dobrego, a na sam koniec damy sobie i naszym kibicom dużo powodów do radości.
Manchester City faworytem do zwycięstwa w Lidze Mistrzów? To całkiem możliwy scenariusz.
10 punktów zapasu, to niejedyna dobra informacja dla fanów „The Citizens” po meczu w Liverpoolu. Po niemal miesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją uda do gry wrócił Kevin De Bruyne. We wcześniejszych spotkaniach jego koledzy pokazali, że belgijski pomocnik… wcale nie jest niezbędny. Choć niewątpliwie w nadchodzących tygodniach na pewno się przyda. Manchester City ma komfortową sytuację w lidze, ale nie są to jedyne rozgrywki, w których zespół Guardioli rywalizuje. W przyszłym tygodniu gra pierwszy mecz 1/8 finału Ligi Mistrzów z Borussią Moenchengladbach. Do zdobycia, bo tak trzeba mówić o wszystkich zmaganiach, w których bierze udział Manchester City, jest jeszcze Puchar Anglii (zespół jest w ćwierćfinale) i Puchar Ligi Angielskiej (w kwietniu zagra w finale). Wychodzi zatem na to, że „Obywatele” mogą rozegrać jeszcze 18 spotkań na krajowej arenie i 7 meczów, jeżeli dojdą aż do finału w Champions League. Nie ma wątpliwości, że w takiej formie drużyna z Etihad Stadium staje się jednym z głównych faworytów do wygrania także Pucharu Europy.
Super Express
Kamil Kosowski wierzy, że Wisła Kraków sprawi problemy Pogoni Szczecin.
„Super Express”: – Jak oceniasz Wisłę pod rządami trenera Petera Hyballi?
Kamil Kosowski: – Jestem mile zaskoczony. Podchodziłem do niego z rezerwą, gdy mówił, że będzie stawiał na intensywność iofensywę. Bo tak na wstępie każdy mówi. Ale wszystko, co powiedział, się sprawdza. Wprowadził swój plan wżycie. Wisła gra ofensywnie, oddaje mnóstwo strzałów, a to, że jest nieskuteczna, wynika z jakościpiłkarzy.
– Która filozofia trenerska jest ci bliższa: Petera Hybalii czy Kosty Runjaica?
– Dla mnie Pogoń jest zbyt dyskretna. Dlatego jestem bliżej wizji opiekuna Wisły. Tyle że tabela nie kłamie. Tu zdecydowanie brawa dla trenera Runjaica, bo to jego Pogoń jest liderem.
Poza tym skoczkowie na dworze u Drakuli i zapowiedź gali w sprzedawaniu sobie liści.
Przegląd Sportowy
Główny temat dzisiejszego “PS”? Urodzaj w bramce reprezentacji Polski. Selekcjoner – tak jak poprzednicy – nie będzie miał problemu z obsadą tej pozycji.
– Myślę, że Sousa wybrał Wojtka Szczęsnego. Bezdyskusyjnie i bezapelacyjnie – twierdzi Piotr Czachowski, były piłkarz m.in. Udinese. Obecny komentator ligi włoskiej w Eleven Sports wskazuje na największe ze wszystkich doświadczenie bramkarza Juventusu. – Interwencji w meczach może nie ma za wiele, ale kiedy już musi bronić, nie zawodzi. I ciągle się rozwija, mimo że w tym roku skończy 31 lat. Da się zauważyć, że mocno poszedł do przodu pod względem gry na przedpolu – analizuje Czachowski. Za Szczęsnym przemawia również to, że ze wszystkich kandydatów do bronienia w reprezentacji gra w zdecydowanie najlepszym klubie, regularnie ma okazję sprawdzać się w Lidze Mistrzów. – Szczęsny to bardzo dobry i istotny dla nas piłkarz. Zawsze wie, jak być w pełnej gotowości, kiedy najbardziej go potrzebujemy – mówił w styczniu trener Starej Damy Andrea Pirlo, chwaląc Polaka za występ przeciwko Bolonii, kiedy swoimi niesamowitymi paradami naprawiał błędy kolegów z pola. Innym pamiętnym występem niespełna 31-latka był również mecz w Superpucharze Włoch z Napoli (2:0). „Ubiera się na żółto jak ludzie z pomocy drogowej i właśnie robi to, co oni. Kiedy Juventus ma awarię, rusza do nagłych wypadków. Może i trofeum podniósł Giorgio Chiellini, ale to Szczęsny przystawił swój stempel. Zrobił to nawet bardziej niż Cristiano Ronaldo. Zabójca w niebieskich rękawiczkach” – napisała wówczas „La Gazzetta dello Sport”. Do znakomitych interwencji Szczęsny w tym sezonie dorzucił jeszcze jedną rzecz, pożyteczną dla każdego trenera, któremu zależy na bardziej wyrafinowanej grze niż tylko polegającej na posyłaniu dalekich piłek na napastnika – umiejętność rozgrywania. Ze statystyk jasno wynika, że jeszcze nigdy, od kiedy gra w Turynie, Szczęsny nie miał tak dużej średniej liczby podań. Dzięki temu stał się bramkarzem kompletnym. I nawet jeśli środowy mecz w Lidze Mistrzów przeciwko Porto (1:2) nie do końca mu wyszedł, nie może to zmienić ogólnego obrazu formy bramkarza Juve.
Defensywa Pogoni to nie tylko najlepsza ostatnia linia w lidze. W historii szczecińskiego klubu nie były drużyny, która broniłaby tak dobrze, jak ekipa Runjaicia.
Osiem straconych bramek w 17 meczach i 12 czystych kont – Portowcy pod względem szczelności obrony zostawili resztę bardzo daleko w tyle. Drugiej w takim zestawieniu Legii Warszawa przeciwnicy wbili ponad dwa razy więcej goli – 17. Biorąc pod uwagę średnią strat na spotkanie, żaden zespół w historii klubu ze stolicy Pomorza Zachodniego nie spisywał się tak dobrze w ekstraklasie. Do tej pory na tym poziomie najlepiej w sezonie 1993/94 wypadła drużyna prowadzona najpierw przez Romualda Szukiełowicza, a następnie Jerzego Kasalika z wynikiem 0,71. Obecna ekipa traci średnio 0,47 bramki na mecz. W czym tkwi tajemnica sukcesu? Należy zacząć od doboru odpowiednich ludzi. Trener Kosta Runjaic objął Pogoń na początku listopada 2017, kiedy zajmowała ostatnie miejsce i spadek był wyjątkowo realny, ale mimo to Niemiec od pierwszych spotkań wymagał, by obrońcy ustawiali się wysoko, daleko od własnego pola karnego. Mieli skracać pole gry rywalom i pokazywać, że się nie boją i nie zamierzają czekać na ich ruch. Wściekał się nie na żarty, gdy tego nie robili i cofali się zbyt głęboko. A w klubie już każdy wie, że kiedy Runjaic jest zły, od jego krzyku trzęsą się szyby… Do takiego stylu potrzebni są zawodnicy o określonej charakterystyce, teraźniejszego kształtu defensywa nabrała w połowie 2019 roku, gdy zatrudniono stoperów Zecha, Konstantinosa Triantafyllopoulosa i Igora Łasickiego oraz bramkarza Dantego Stipicę. Kilka tygodni później do drużyny dołączył środkowy pomocnik Damian Dąbrowski, kluczowa postać drugiej linii, a przed obecnym sezonem lewy obrońca Luis Mata. Liderem formacji jest Zech i kibice powinni całować po rękach jego żonę Annę za to, że uznała przeprowadzkę do Szczecina za dobry pomysł. Bez jej aprobaty 30-latek nie zdecydowałby się na transfer i nawet tego nie kryje. Odwiedziny miasta i korzystne wrażenie, jakie wywarli szefowie Granatowo-Bordowych oraz szkoleniowiec na niewiele by się zdały. Anna musiał dać zielone światło.
Jasurbek Yaxshiboyev co chwilę ładuje się w kłopoty. Twierdzi, że na Białorusi deprymowało go oglądanie osób pijących i palących na ulicy. Chłopie… Powodzenia w Warszawie!
Wystąpił w październikowym towarzyskim meczu z Iranem (1:2), ale nie pojechał na spotkanie ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi (2:1) cztery dni później. – Poradzimy sobie bez Yaxshiboyeva, skoro nie ma dużej ochoty na grę. Nie chciał być z nami, bo bolała go głowa lub z innego powodu. Drzwi reprezentacji są otwarte, ale on je sobie zamknął – powiedział selekcjoner, który nie powołał go na kolejne spotkania kadry. – Gra w kadrze jest marzeniem każdego zawodnika. Dwa dni przed meczem w Dubaju miałem gorączkę i ból gardła. Powiedziałem to trenerowi, ale on uznał, że szukam wymówki, ale miałem wtedy rację. Reszta to opinia selekcjonera – tłumaczył zawodnik w rozmowie z championat.uz. Kłopoty miał nie tylko z selekcjonerem, ale i z kolegami w Szachtiorze. – Tak, były nieporozumienia, ale nie chcę do tego wracać – przyznał we wspomnianej rozmowie Po sezonie od razu usunął się z czatu na popularnym na Białorusi kanale Telegram, po czym nagle wyjechał i nie wziął udziału w fecie z okazji zdobycia tytułu. – Nie mogłem uczestniczyć w ceremonii wręczenia nagród, ponieważ miałem już zarezerwowany lot do Uzbekistanu – tłumaczył championat. uz. Może źle się tam czuł z powodu różnic kulturowych? Jest praktykującym muzułmaninem, przestrzega ramadanu. – Trudno się oswoić z widokiem osób palących lub pijących na ulicy alkohol. Nigdy go nie spożywam, bo dla nas to coś, czego nie można nazwać czystym. Oglądanie takich scen codziennie może być deprymujące – przyznał zawodnik.
Aron Johannsson to Islandczyk reprezentujący USA. Dlaczego tak się stało i czy boli go bycie nazywanym zdrajcą na Islandii?
Aron urodził się w Stanach Zjednoczonych, gdzie akurat studiowali jego rodzice, a gdy miał trzy l a t a , wrócili na Islandię. Mama Helga pracowała jako stewardessa i zabierała syna w podróże do Nowego Jorku czy Atlanty. Jako 17-latek przez mniej więcej rok mieszkał na Florydzie, gdzie ćwiczył w elitarnej sportowej szkole IMG Academy, by znów wrócić na wyspę. Ewidentnie ciągnęło Johanssona za Atlantyk, prawda? Dlatego mimo wszystko trudno się dziwić, że chętnie przystał na propozycje Jürgena Klinsmanna, który w 2013 roku zaoferował mu powołanie do kadry narodowej USA. Decyzja napastnika bardzo nie spodobała się na Islandii. Miał za sobą występy w tamtejszej młodzieżówce, dostał też wezwanie na zgrupowanie dorosłej reprezentacji, tyle że z powodu urazu nie przyjechał, ale przede wszystkim coraz lepiej poczynał sobie w Eredivisie w AZ Alkmaar. Nic dziwnego, że prezesowi Islandzkiego Związku Piłki Nożnej Geirowi Thorsteinssonowi nie uśmiechała się strata takiego talentu. Szef federacji grzmiał, że przecież Johansson „nie ma żadnego związku z amerykańską piłką nożną” i „nie ma żadnej logiki w rezygnacji z islandzkich korzeni”, jednak nic to nie dało. Dla Islandczyków atakujący stał się zdrajcą. Co ciekawe, do rozgrywek ekstraklasy został zgłoszono jako Islandczyk, nie Amerykanin… Ale nowy zawodnik Lecha nie żałuje decyzji sprzed ośmiu lat. Ba! Marzy mu się transfer do amerykańskiej Major League Soccer i powrót do kadry narodowej, z której wypadł w trakcie serii kontuzji. Potencjał do spełnienia tych snów ma, byle zdrowie dopisywało. Bo gdy nic go nie bolało, gole strzelał regularnie. Dyrektor sportowy AZ Ernie Stewart swego czasu nawet porównywał jego skuteczność w polu karnym do świetnego Ruuda van Nistelrooya, co brzmi jak dobra rekomendacja. Nawet traktując ją w odpowiednio mniejszej skali.
Nemanja Matić, Nemanja Vidić, Giorgio Chiellini. Milan Rundić wybrał sobie niezłych idoli, więc Podbeskidzie nie powinno mieć już problemów z defensywą.
Kiedy Rundić trafił na Słowację, zaczęto go porównywać do Nemanji Maticia, dziś zawodnika Manchesteru United. Chodziło o podobną ścieżkę kariery – dla obu ostatnim klubem w Serbii była FK Kolubara, mniej znana drużyna z Belgradu, i obaj w dość młodym wieku trafi li na Słowację, tyle że Matić do MFK Košice, skąd później przeszedł do Chelsea. – Być może wynikało to z tego, że zajmowała się nami ta sama agencja. Bardzo szanuję Maticia, bo wielu osobom udowodnił, że warto mieć duże ambicje. Gdy grał na Słowacji, w Serbii mało kto wierzył, że zrobi dużą karierę, a on później trafi ł do czołowych klubów świata – mówi Rundić, który ma jednak dwóch innych piłkarskich idoli. – Kiedyś najbardziej podziwiałem Nemanję Vidicia, który zwłaszcza w Manchesterze United grał fantastycznie. Dziś imponuje mi Włoch Giorgio Chiellini i nie chodzi tylko o to, jak gra, ale też o jego charyzmę. Na boisku jest prawdziwym liderem. Gdy mówię innym, że uwielbiam go oglądać, czasami słyszę, że jesteśmy z Chellinim bardzo do siebie podobni. Chodzi o fizyczne podobieństwo, bo myślę, że na boisku dość wyraźnie byłoby widać różnicę – dodaje ze śmiechem Serb.
Nastroje w Lechii Gdańsk po porażce z Puszczą Niepołomice nie były najlepsze. Bartosz Kopacz nie szuka wymówek.
Nie ma dla nas usprawiedliwienia po porażce z Puszczą Niepołomice. Praktycznie całą drogę powrotną przesiedziałem w ciszy, ze słuchawkami na uszach. Telefon też nie szalał, chyba każdy wiedział, że po takim meczu lepiej się ze mną nie kontaktować. Potrzebowaliśmy czasu, żeby to wszystko przetrawić. Myślę, że nie chodziło o zlekceważenie rywala. Brakowało nam pewności siebie, ciężko wytłumaczyć, z czego to wynikało. Szybko zdobyliśmy bramkę, ale po stracie gola znowu coś z nas uleciało. Trudno nam było wybrnąć z tej sytuacji, obudziliśmy się dopiero po dwóch kolejnych bramkach. Szkoda, bo Puchar Polski to najkrótsza droga do europejskich pucharów. Każdy z nas żałuje porażki. Nie ma co zrzucać winy na stan boiska, które, biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne, było dobrze przygotowane. Trzeba wziąć tę porażkę na klatę.
Chyba najmocniejszy materiał w dzisiejszym “PS”. Artur Płatek uderza w Rafała Kurzawę, który wybrał Pogoń Szczecin rzekomo mając już w ręku ofertę z Zabrza.
Coś się zmieniło w kasie Górnika, czy nadal macie zero złotych do wydania?
Nic. Żeby kogoś wziąć, to najpierw muszę oddać. Myśleliśmy o Rafale Kurzawie, ale nie wyszło.
Przelicytowała was Pogoń?
Tak miało być i to jest dla nas dobre.
Dlaczego dobre?
A po co mi zgniłe jabłko?
To po co chcieliście Kurzawę?
Nie przypuszczałem, że tak się zachowa. Po raz pierwszy temat powrotu Kurzawy pojawił się półtora roku temu, ale jego menedżer nie umiał się dogadać z Amiens, p o s z ł o o pieniądze. Ostatniego dnia okna transferowego do godziny 23.59 czekaliśmy na decyzję. Pół roku później byłem w Amiens, spotkałem się z dyrektorem sportowym, bo chcieliśmy wypożyczyć Kurzawę. Nie udało się.
No dobrze, ale kontrakt z Amiens rozwiązał w październiku ubiegłego roku. Dlaczego rozmowy chcieliście finalizować w lutym, a nie wcześniej?
Żeby była jasność: pierwszą ofertę złożyliśmy mu we wrześniu, drugą w listopadzie, a trzecią w grudniu. Za każdym razem odmawiał. Dla mnie temat przestał istnieć. Wrócił kilka dni temu. A to, co wydarzyło się w poniedziałek, jest skandalem.
A co się dokładnie wydarzyło?
Przyjechał do Zabrza i przez pół dnia był u nas. Zaczęliśmy rozmowy o trzynastej, skończyliśmy o siedemnastej. Kiedyś mu wystawię fakturę za te moje godziny (uśmiech). Wszystko było przygotowane, no wszystko.
Przeszedł testy medyczne?
Nie. Zaproponowałem mu przyjazd na testy, a on odpowiedział, że musi jeszcze porozmawiać z żoną i wróci we wtorek. Teraz wiem, że to wszystko było poukładane.
Co ma pan na myśli?
Chciał, żeby wszystkie nasze ustalenia były na papierze. Spełniliśmy jego prośbę, a on z tym dokumentem pojechał do Pogoni. Użył Górnika, żeby wywalczyć lepszy kontrakt w Szczecinie.
Kto sprawił, że Zagłębie Lubin straciło Kamila Piątkowskiego? Odpowiedzi szuka Antoni Bugajski.
Przypadek Piątkowskiego jest odmienny od wszystkich wyżej opisanych. Tu już na pierwszy rzut oka pojawia się podejrzenie, że ktoś w Lubinie nie miał wystarczająco dużo determinacji, by zawodnika zachęcić do pozostania. Prezesem klubu był wówczas Mateusz Dróżdż, dyrektorem sportowym Michał Żewłakow, głównym trenerem Holender Ben van Dael. Dróżdż nie uchyla się od odpowiedzialności, ale nie zgadza się też z uproszczoną tezą, że klub lekką ręką zrezygnował z piłkarza. Wyjaśnia, że Piątkowski wybrał inną ścieżkę rozwoju i nie dało się go zatrzymać. Napisał o tym na Twitterze, gdy okazało się, że za wielkie pieniądze został sprzedany do Salzburga. Wersję Dróżdża potwierdza Żewłakow. – Chcieliśmy z Kamilem podpisać kontrakt, ale z drugiej strony były pytania właśnie o ścieżkę rozwoju. Nie mogłem mu zagwarantować grania. Tłumaczyłem, że podstawową parę stoperów tworzą Lubomir Guldan i Bartosz Kopacz, a druga para to Damian Oko i właśnie Piątkowski. Zimą 2019 roku Kamil pojechał z pierwszą drużyną na obóz do Turcji. Gdy zaczęła się liga, trener van Dael nic nie chciał zmieniać, bo zespół walczył o ósemkę i nieźle mu szło. W maju dowiedziałem się, że Piątkowski postanowił się związać z Rakowem – opowiada były dyrektor klubu. Piłkarz z pewnością był rozczarowany, że nawet nie zadebiutował w ekstraklasie i uwierzył, że szansę dostanie w Rakowie. Gdyby Van Dael pozwolił mu zagrać, historia utalentowanego stopera w Zagłębiu może trwałaby dłużej. Wstrzemięźliwość Holendra dziwiła o tyle, że do pierwszej drużyny przyszedł właśnie z lubińskiej Akademii, gdzie był szefem szkolenia. Piątkowskiego musiał więc znać doskonale, z czego płynie wniosek, że jednak nie dowartościował jego możliwości.
Chwila z Michałem Dąbskim, czyli psychologiem Legii Warszawa. Jak wygląda jego praca?
Czy psycholog powinien być członkiem sztabu szkoleniowego?
Moim zdaniem tak, bo obecność psychologa w sztabie daje szansę na poszerzenie wiedzy o zespole, inne spojrzenie, z którego może skorzystać zawodnik, trener oraz sztab. To również obecność specjalisty, który bez względu na sytuację, jaka się wydarzy, jest gotowy do profesjonalnej pomocy. Ponadto, kiedy mam regularny kontakt z zawodnikiem w jego codziennym środowisku, zwiększa się szansa na praktyczny trening i utrwalanie nowych nawyków. Niekiedy wystarczy, że rzucę piłkarzowi jedno kluczowe słowo, które mu przypomni o naszych założeniach. Stosuje się też przypominajki.
Czym one są?
Może to być nawet opaska, którą zakłada się na rękę i zwiększa prawdopodobieństwo pamiętania o tym, co mieliśmy zrobić. Jeśli przez wiele lat mamy na swój temat jakieś ograniczające przekonanie, to aby się go pozbyć i stworzyć inne, musimy używać innych słów. To taka zmiana dialogu wewnętrznego – czyli tego, jak sami ze sobą „gadamy”. Najpierw mówimy nowe stwierdzenie na swój temat tylko dzięki tej opasce, powtarzamy je w sposób mechaniczny. Potem dodajemy do tego delikatną nadzieję: „że zadziała”. Następny krok: czujemy, że to działa i staje się ono kawałkiem nas. I dochodzimy potem do wniosku: po co mi ta opaska? Nie jest mi już potrzebna, bo to nowe przekonanie staje się częścią mnie – „gadam o sobie” inaczej.
Jak wygląda pana codziennie funkcjonowanie w drużynie?
Jako członek sztabu jestem z drużyną w większości codziennych sytuacji. Widzimy się na odprawach, treningach, meczach, można wtedy bardzo dobrze czuć i rozumieć, czym jest życie drużyny piłkarskiej, tak, by pomagać, kiedy jest taka potrzeba. Pracuję również z zawodnikami w trybie indywidualnym i jest to regularna praca. Moim celem jest, by skutecznie i szybko prowadzić i zamykać proces pomocowy lub rozwojowy.
Gazeta Wyborcza
Wyniki Ligi Mistrzów ze środy. W piątek. Po co, po co, po co, po co?
Rzeczpospolita
Nic o piłce.
fot. Newspix