Reklama

Czemu Lech cieszył się w Sosnowcu jak z mistrzostwa Europy? Bo odwrócił wynik!

redakcja

Autor:redakcja

14 lutego 2021, 11:44 • 5 min czytania 29 komentarzy

Lech Poznań na Stadionie Ludowym w Sosnowcu zszedł z murawy zwycięski, pomimo że stracił pierwszy bramkę. Nie było to może jeszcze klasyczne odwrócenie meczu, czyli odrobienie strat i przechylenie szali na swoją korzyść przed końcowym gwizdkiem, ale mimo wszystko – to pierwsza sytuacja od wielu miesięcy, gdy “Kolejorz” nie poddał się przy pierwszych niepowodzeniach na murawie. 

Czemu Lech cieszył się w Sosnowcu jak z mistrzostwa Europy? Bo odwrócił wynik!

Ostatnio wyliczał to Głos Wielkopolski, swoje trzy grosze dorzucił Leszek Milewski w programie “Dwaj zgryźliwi tetrycy” na Weszło TV. Na osi czasu trzeba to umiejscowić w następujący sposób:

  • 24 listopada 2018 – Lech przegrywa u siebie z Wisłą Płock 0:1, ale po golach Jevticia i Gytkjaera udaje mu się wywalczyć 3 punkty.
  • w 2019 roku nie zdarza mu się ani jeden tego typu mecz
  • w 2020 roku nie zdarza mu się ani jeden tego typu mecz
  • teraz też generalnie trudno mówić o odwróceniu wyniku, ale jednak: Lech traci z Radomiakiem bramkę, a potem wygrywa spotkanie, po karnych, ale wygrywa

Czy to jest wstrząsająca statystyka? No jest, zwłaszcza, że przygotowujący wszystkie wyliczenia Dawid Dobrasz z Głosu Wielkopolskiego wskazywał, ile razy Lech roztrwaniał przewagę – by wspomnieć choćby te najbardziej drastyczne przykłady z Legią czy Standardem Liege.

PRYWATNE MISTRZOSTWO EUROPY

Z tej perspektywy dzika radość piłkarzy Lecha Poznań po zakończeniu meczu z Radomiakiem nabiera większego sensu. Zastanawiamy się jednak – czy nie jest to trochę symbol tego, co stało się z wielkopolskim klubem na przestrzeni ostatnich miesięcy?

Najmocniej wygląda zestawienie reakcji legionistów, którzy wyszarpali w Łodzi zwycięstwo z pierwszoligowym ŁKS-em i lechitów, którzy wyszarpali w Sosnowcu zwycięstwo z pierwszoligowym Radomiakiem. Ci pierwsi wydawali się trochę zawstydzeni, a na początek kulis z meczu klub wrzucił przemowę Czesława Michniewicza z szatni. Panowie, gratuluję, ale nie możemy w takich meczach doprowadzać do nerwówki. Trzeba je zamykać wcześniej, trzeba rywala dobijać, a nie podawać mu tlen. Lechici, zwłaszcza Tymoteusz Puchacz czy Filip Bednarek, zachowywali się trochę inaczej.

Reklama

Rozumiemy, że piłkarze Radomiaka mocno sobie zapracowali na gesty uciszania i niespecjalnie ciepłe słowa od rywali. Ostre faule, bucówa przy rzucie karnym Puchacza, przepychanki. Ale kurczę, tu grał wicemistrz Polski, uczestnik fazy grupowej Ligi Europy. W pierwszych 90 minutach ratował ich słupek i nieporadność strzelecka Podlińskiego, w dogrywce głupi faul tego ostatniego we własnym polu karnym, w serii jedenastek też Lech zaczął od dwóch zmarnowanych karnych. Nie jesteśmy robotami, rozumiemy, że tam kotłowało się od emocji. Pokazujemy jedynie pewien proces, który doprowadził do tego, że Lech w lutowy wieczór w Sosnowcu świętował własne mistrzostwo Europy.

Jeszcze pół roku temu tym gigantycznym sukcesem był awans do fazy grupowej Ligi Europy, osiągnięcie, które naprawdę można witać szampanem. A teraz? Straszliwie to wszystko się rozsypało, aż żal patrzeć. Aż nam się przypomniały te wszystkie mecze reprezentacji Polski z San Marino, gdy często dość nieudolny zespół po serii niepowodzeń wyżywał się na słabeuszach. O, albo świętowanie Furtoka przy golu ręką na 1:0 z naszym ulubionym rywalem. Nikt nie zaprzeczy – powód do świętowania był. Ale o czym świadczy świętowanie TAKICH zwycięstw?

OSTATNIA PRZEPUSTKA DO EUROPY?

Inna sprawa, że Lech Poznań faktycznie mógł się poczuć jak po awansie do fazy grupowej Ligi Europy. A to dlatego, że ewentualne porażka w Pucharze Polski mogła go skutecznie wyeliminować z przyszłorocznych pucharów. Sytuacja ligowa Lecha jest szalenie trudna – w ostatnich 5 meczach “Kolejorz” nie wygrał ani razu. W tym okresie miał trzy mecze u siebie, a trzeba też dodać, że są w terminarzu trudniejsze pozycje niż wyjazd do Mielca. Rezultat tej zadyszki widać w różnicach punktowych. O mistrzostwie nikt już chyba nawet nie marzy – 13 punktów straty do Legii Warszawa i 16 do Pogoni Szczecin to przepaść. O ile jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, że na przestrzeni 14 meczów Lech goni Legię ze średnią jednego punktu na mecz i ligę kończy przed nią, o tyle jednoczesnej zadyszki obu drużyn z topu na razie nie widzimy.

Zwłaszcza, że punktem absolutnie koniecznym do pościgu Lecha za Legią jest przede wszystkim… punktowanie Lecha.

Nie będzie chyba kontrowersyjnym stwierdzenie, że Portowcy i legioniści mają duże szanse skończyć ligę ponad zespołem z Wielkopolski. Wobec tego jednak szanse na europejskie puchary dla poznaniaków drastycznie maleją. Obecnie przed nimi w tabeli pozostaje jeszcze siedem innych drużyn. Lecha wyprzedził nawet Piast Gliwice, który długo szorował po dnie tabeli. Największą stratę Wielkopolanie mają do Rakowa – 9 punktów przy jednym rozegranym meczu mniej. Ale dziś na odległość 3 punktów może Lechowi odskoczyć nawet… Wisła Płock.

W takim układzie coraz bardziej realna staje się sytuacja, w której Dariusz Żuraw po prostu musi wygrać Puchar Polski, by Lech w przyszłym sezonie miał okazję zagrać cokolwiek w Europie. I jesteśmy sobie w stanie wyobrazić powtórkę jesiennego manewru – wówczas rezerwowy skład grał w Lidze Europy, by podstawowy ratował sytuację w Ekstraklasie. Teraz może się okazać, że rezerwowi będą dogrywać ligę, po to by najważniejsze gwiazdy były wypoczęte na mecze Pucharu Polski.

Z tej perspektywy mecz z Radomiakiem naprawdę mógł mieć podobną wagę jak starcie z Charleroi. Przegrana byłaby niemal równoznaczna z pożegnaniem z Europą.

Reklama

OJ, LECHU, LECHU

Może to brzmieć trochę jak wyzłośliwianie się, może to brzmieć nawet jak szyderstwo z Lecha Poznań. Ale prawda jest taka, że my po prostu jesteśmy losami “Kolejorza” zatroskani. Eliminacje do Ligi Europy w ich wykonaniu to był powiew świeżości w naszym futbolu – fajna, ofensywna gra z silniejszymi rywalami, awans do fazy grupowej, czyli coś, czego nie jest w stanie od paru sezonów ogarnąć Legia Warszawa. Cała zgraja wychowanków, którzy ustawili się w kolejce do dużego zagranicznego transferu, momentami spektakularni Moder czy Kamiński.

To się oglądało. Tym się żyło. Wydawało się, że Lech Poznań może wreszcie zacząć zbierać owoce swojej wieloletniej pracy nad szkoleniem i akademią. A finał? Taki jak zwykle, taki jak co sezon – grube rozczarowanie kibiców i ocieranie sobie łez wielką wiktorią sosnowiecką.

“Kolejorzu” – pobudka. Ujmując górnolotnie – polski futbol nie może sobie pozwalać na to, by kluby z takim potencjałem buksowały w miejscu.

Fot.Newspix

Najnowsze

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Vuković o meczu z Górnikiem: Najgorszy, odkąd jestem w Piaście

Patryk Stec
0
Vuković o meczu z Górnikiem: Najgorszy, odkąd jestem w Piaście

Komentarze

29 komentarzy

Loading...