Reklama

PRASA. Stokowiec: Uważam, że będę potrafił wyprowadzić zespół z kryzysu

redakcja

Autor:redakcja

13 lutego 2021, 08:41 • 12 min czytania 2 komentarze

W sobotniej prasie m.in. echa pucharowych kompromitacji Lechii Gdańsk i Zagłębia Lubin, rozmowa z Jesusem Imazem przed meczem z Legią, tekst o kiepskiej sytuacji wielu kadrowiczów Paulo Sousy oraz kilka ciekawych rzeczy z lig zagranicznych. 

PRASA. Stokowiec: Uważam, że będę potrafił wyprowadzić zespół z kryzysu

PRZEGLĄD SPORTOWY

Paulo Sousa na początku kadencji będzie miał sporo problemów. Reprezentanci Polski albo przeżywają kryzysy formy, albo doznali poważnych urazów.

Nowy rok Zieliński zaczął spektakularnie, miejscowi zastanawiali się, czy to najbliższe 12 miesięcy będą należeć do pomocnika, ale po kilku kolejnych tygodniach można się zastanawiać, czy w ogóle zachowa miejsce w podstawowym składzie. To nie udało się Karolowi Linettemu z Torino oraz Sebastianowi Walukiewiczowi z Cagliari. Ten pierwszy przesiedział w rezerwie dopiero jedno spotkanie, aczkolwiek – niestety – można się spodziewać, że ta sytuacja szybko nie ulegnie zmianie. W Turynie już nie ma trenera Marco Giampaolo, który sprowadzał Polaka do stolicy regionu Piemont, do tego zatrudniono Rolando Mandragorę z Udinese, a uraz wyleczył Daniele Baselli. Linetty w Il Granata prezentował się tylko przeciętnie i teraz ponosi tego konsekwencje. W lepszej sytuacji jest Walukiewicz. Stoper do grudnia grał dobrze i nie można było mieć do niego większych zastrzeżeń, dopiero w tamtym miesiącu spuścił z tonu (m.in. dwa zawalone gole przeciwko Benevento) i wypadł z wyjściowej jedenastki. Co w tym lepszego? Ano po trzech meczach w rezerwie w ostatniej kolejce wrócił do podstawowego składu na rywalizację z Lazio (0:1). Co więcej, trener Eusebio Di Francesco zdecydował się na grę trzema środkowym obrońcami, a Luca Ceppitelli i Ragnar Klavan leczą urazy, więc przed Walukiewiczem świetna szansa na odbudowanie pozycji.

Reklama

Jagiellonia pod wieloma względami gra w sposób podobny do reprezentacji Adama Nawałki.

Po przegranej z beniaminkiem trener Michniewicz zamknął na tydzień treningi i w kolejnym spotkaniu o punkty drużyna wyszła w innym ustawieniu – taktyka 1-3-4-3 zdała egzamin. Raków był w Warszawie bezradny, przegrał 0:2. Teraz legioniści jadą do Białegostoku. – Przyglądamy się uważnie Jagiellonii. Obejrzałem kilka meczów tego zespołu i dostrzegłem pracę trenera Bogdana Zająca oraz jego sztabu. Widać sporo elementów podobnych do tych, które występowały w reprezentacji, kiedy szkoleniowiec Jagi był asystentem Adama Nawałki. Nasz niedzielny przeciwnik jest dobrze zorganizowany, jego atutem są stałe fragmenty, gra płynnie. Mecz zapowiada się interesująco, liczę, że stworzymy dobre widowisko, po którym wszyscy będą zadowoleni. Wynik jest sprawą otwartą – powiedział trener Michniewicz.

I dodał: – Na każdy mecz staramy się przygotować plan. Taki, w którym będziemy atakować, strzelimy gola, przeciwnik się odkryje i będziemy mieli więcej okazji do kontrataków. Ale też będziemy gotowi grać atakiem pozycyjnym. Musimy brać pod uwagę każdy scenariusz, bo elementem każdego meczu są kontrataki, stałe fragmenty, w którymś momencie trzeba bronić, a w innym atakować. Nie możemy pozwolić sobie na zaskoczenie.

Piotr Stokowiec nadal jest przekonany, że może wyprowadzić Lechię Gdańsk z kryzysu. Kibice mają więcej wątpliwości i ostatnio porozmawiali z drużyną, co spowodowało sporo zamieszania.

(…) – Pojawiają się pytania o moją dymisję. Jestem tylko człowiekiem i też mam swoje emocje, też to wszystko przeżywam. Natomiast nie zapominajmy, że drużyna to jest proces złożony, a najłatwiej jest zwolnić trenera. Kontekst drużyny jest jednak szerszy. Ja najlepiej znam ten zespół i uważam, że będę potrafił wyprowadzić go z kryzysu – zapewnia opiekun Biało-Zielonych.

Reklama

O odpowiednią motywację drużyny przed dzisiejszym starciem z Rakowem Częstochowa, postanowili zadbać kibice, którzy w czwartek odwiedzili klub. Grupa kilkunastu mężczyzn weszła do sali, w której odbywała się przedmeczowa odprawa, aby „poprosić” o zwycięstwo. Rozmowa była krótka, ale wizyta zupełnie niespodziewana. Sprawą zainteresowała się Komisja Ligi, która zażądała wyjaśnień ze strony klubu, aby mieć pewność, że złamany reżim sanitarny nie zagraża rozegraniu sobotniego meczu. Lechia złożyła telefoniczne wyjaśnienia, w trakcie wizyty kibiców niedoszło do bezpośredniego kontaktu z zawodnikami, ani członkami sztabu. Gdy kilka lat temu kibice odwiedzili piłkarzy podczas treningu przed derbami z Arką Gdynia, Biało-Zieloni wygrali. Pytanie, jak będzie tym razem.

Martin Sevela jeszcze ma zaufanie szefów Zagłębia Lubin.

Szefowie klubu zachowują spokój może również dlatego, że słowacki trener po czwartkowej wpadce wyraźnie dał sygnał, że tego nie akceptuje i ostro rozliczy się z drużyną. – To, co pokazaliśmy ma boisku, jest niedobre dla klubu. To był występ katastrofalny i nieakceptowalny – ocenił. Zwrócił uwagę, że klub zrobił wszystko, by mecz z Chojniczanką odbył się na stadionie w Lubinie w jak najlepszych warunkach. Przekaz był jasny: działacze dobrze wykonali swoją robotę, w przeciwieństwie do drużyny, która kompletnie zawiodła. W tej retoryce brakowało jednak skonkretyzowania ważnej sprawy: nie wiadomo, czy Ševela również siebie zapisuje po stronie winowajców. Tego wymagałaby lojalność wobec piłkarzy. No ale jeśli by ją wyraził, siłą rzeczy przyznałby się do błędów, więc musiałby się liczyć z konsekwencjami. Na razie woli zatem chwalić działaczy za pracę przy organizacji meczu, który pierwotnie miał się odbyć w Chojnicach i za warunki, jakie stwarzają drużynie a także zwracać uwagę na mało odkrywczy fakt, że Zagłębie ma problem w ataku.

Czas na Magazyn Lig Zagranicznych.

Gdyby grał w Juventusie, a nie w Napoli, mógłby nadal żyć – powiedział po śmierci Diego Maradony Antonio Cabrini, były zawodnik Bianconerich. Te słowa odbiły się w świecie calcio dużym echem, były reprezentant Włoch musiał za nie później przepraszać, prostować je, tłumaczyć, co miał na myśli. – Nie osądzam go, po prostu spokojne turyńskie środowisko mogłoby go ochronić – wyjaśniał później.

Maradona nigdy grać w Juventusie nie chciał, chociaż właściciel Bianconerich czynił pod niego podchody. – Pan Agnelli zalecał się do mnie jak do kobiety, wydzwaniał i obiecywał niestworzone rzeczy. Odpowiedziałem, że nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego kibicom Napoli. Byłem jednym z nich i nie założyłbym koszulki innego włoskiego klubu – opowiadał po latach Argentyńczyk.

Większej zdrady tifosi Azzurrich nie mogliby sobie wyobrazić i rzeczywiście, Maradona nigdy im tego nie zrobił. Mógł potem z perspektywy żywego pomnika potępiać transfer Gonzalo Higuaina z Napoli do Juve, wydawać moralne sądy. Od 4 grudnia Diego jest oficjalnie patronem stadionu Napoli, gospodarzem obiektu, na którym w sobotę – dzień przed walentynkami – z ukochanym przez niego miastem może pożegnać się Gennaro Gattuso, imiennik patrona Neapolu, świętego Januarego.

Często o zwycięstwach w starciach najlepszych drużyn, decyduje drobny detal. I Pep Guardiola, i Jose Mourinho wiedzą o tym doskonale, bo jeden nie raz przechytrzył drugiego. Teraz spróbują to zrobić po raz kolejny.

Gdyby spojrzeć przed sezonem na składy Manchesteru City i Tottenhamu, ani Ilkay Gündogan, ani Pierre-Emile Hojbjerg nie znaleźliby się pewnie nawet w piątce graczy, których można byłoby uznać za najważniejszych w swoich zespołach. Dziś trudno sobie wyobrazić drużyny Pepa Guardioli i Jose Mourinho bez nich. To ludzie od zadań specjalnych. Niezastąpieni uniwersalni żołnierze.

Pierre-Emile Hojbjerg miał całą lewą nogę we krwi. Ochraniacz był złamany, a czerwoną plamę widać było nawet na getrach. Zmartwiony stanem zdrowia swojego gracza Mourinho, kazał mu iść do szatni. Była 86. minuta pucharowego spotkania z Brendford, a Tottenham wygrywał 2:0. Nie było potrzeby, by ryzykować zdrowiem piłkarza. – Chcę grać – usłyszał w odpowiedzi Portugalczyk, a Hojbjerg ruszył w kierunku boiska. Zszokowany szkoleniowiec Spurs zagrodził drogę swojemu pomocnikowi i siłą wypchnął go w kierunku tunelu. – Miał poharataną nogę, wynik meczu był już rozstrzygnięty, do końca zostało ledwie kilka minut, a on się wściekał, że nie może dokończyć spotkania. Jak go nie kochać? – podsumował całe zdarzenie Mourinho na pomeczowej konferencji prasowej.

Kocha go nie tylko portugalski szkoleniowiec. Fani Tottenhamu też są zachwyceni walecznym Duńczykiem. Choć nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. W dokumentalnym filmie „All or Nothing” pokazującym kulisy funkcjonowania Spurs w sezonie 2019/20, Mourinho w pewnym momencie mówi, że potrzebuje w zespole „skurczybyka”. I w jego rolę miał się wcielić właśnie Hojbjerg. Kiedy zakontraktowano piłkarza z Southampton, płacąc za niego Southampton ledwie trzy miliony funtów i dorzucając Kyle’a Walkera-Pietersa, wielu fanów klubu z Północnego Londynu kręciło nosem. Kiedy w debiucie 25-latek zagrał słabo, grupa niezadowolonych zrobiła się jeszcze większa.


Youssef En Nesyri jest najlepszym strzelcem La Liga w tym roku, Yacine Bonou nie wpuścił gola od 738 minut. To w dużej mierze dzięki nim Sevilla wygrała osiem meczów z rzędu.

Z Sewilli do Maroka jest około 250 kilometrów, w mieście są liczne ślady panowania marokańskiej dynastii Almohadów (XII i XIII wiek), obecnie mieszka tam też wielu imigrantów z tego kraju. Dla fanów Sevilli najważniejsze są jednak inne związki Maroka z tym miastem: to napastnik z tego kraju Youssef En-Nesyri i bramkarz Yassine Bonou.

Ten pierwszy w tym roku zdobył już osiem bramek w La Liga i – obok Luisa Suareza – jest najskuteczniejszym zawodnikiem w tym okresie. W całym sezonie strzelił 13 goli w lidze, co daje mu drugie miejsce ex aequo z Lionelem Messim, tylko za Suarezem, a do tego dołożył cztery bramki w Champions League, w tym dwie w starciu z Krasnodarem zdobyte w ciągu trzech minut, co jest klubowym rekordem. Nikt w tak krótkim czasie nie strzelił dwóch goli w pucharach dla tej drużyny.

Z kolei Yassine Bonou nie wpuścił gola od 738 minut (w rzeczywistości nawet dłużej, bo trzeba doliczyć doliczony czas gry z obu połów w ośmiu spotkaniach). Obaj przyczyniają się do imponującej passy Sevilli – ośmiu zwycięstw z rzędu. W środę ich ostatnią ofiarą padła Barcelona, którą ekipa z Andaluzji pokonała 2:0 w pierwszym meczu półfinałowym w Pucharze Króla.

Z Maroka pochodzi także napastnik Sevilli Munir El Hadadi, tyle że on urodził się w Madrycie i nigdy nie zagrał w reprezentacji kraju rodziców, choć wyraził taką chęć.

SPORT

Poniedziałkowy mecz ze Stalą Mielec będzie 71. z rzędu występem Martina Chudego w barwach Górnika Zabrze.

– Jeśli chodzi o początek w Górniku, to muszę powiedzieć, że był on w moim wykonaniu różny. Miałem kłopoty z plecami i na rozgrzewce odczuwałem ból. Miałem więc obawy, jak będzie z moją bolącą lewą stroną. W trakcie gry nie było kłopotu, ale potem miałem inne problemy. Wtedy potrzebne nam było zwycięstwo i cel został osiągnięty, a drużyna złapała wiarę w siebie przed kolejnymi meczami. Zespół się zgrał, dopasował do siebie i było dobrze – opowiada Chudy, który obecnie śrubuje swój rekord w ekstraklasie. Za nim już 70 kolejnych gier bez opuszczonej minuty.

Skąd taka forma i dyspozycja? – Przede wszystkim wynika ona z zaufania trenerów, a także zdrowia, bo na szczęście urazy mnie omijają. Do tego dochodzi w miarą stabilna forma. Nie lubię oceniać siebie, ale jak popatrzę choćby na noty dziennikarzy, to są one dobre. Jasne, zawsze może być lepiej, ale dzięki tej stabilności zespół ma spokój. Moje statystyki – oceny i czyste konta – również są na plus. Obserwuję je na InStacie. Trzeba jednak dalej solidnie pracować, bo tylko dzięki systematyczności można podtrzymać wysoką dyspozycję. Do tego dochodzi odnowa, odpowiednia dieta, taktyka i inne czynniki. Jak trenujesz, tak potem grasz – zaznacza Słowak i dodaje: – Jak byłem młody, to często trenowałem na ekstremalnym zmęczeniu. Teraz jestem starszy, znam swój organizm, słucham go i nie przesadzam, bo wiem co i jak robić, żeby być dobrze przygotowanym.

Kiedy Węgier Gergo Kocsis dużo biega i walczy, Podbeskidzie wygrywa mecze. Jego nazwisko zobowiązuje, choć w kraju jest niezbyt popularne!

(…) I o nim właśnie śmiało można powiedzieć, że jest… galopującym Węgrem. Zarówno w meczu z Legią Warszawa, jak i z Górnikiem Zabrze pokonał największy dystans spośród wszystkich graczy „górali”, a bielszczanie oba mecze wygrali. 27-latek największy dystans w tym sezonie przemierzył w jesiennym meczu z Zagłębiem Lubin. Przebiegł wówczas 13,01 kilometra, co jest piątym w tym sezonie wynikiem w ekstraklasie, a „górale” również to spotkanie wygrali. Wniosek jest zatem prosty – gdy Węgier dużo biega, Podbeskidzie zdobywa trzy punkty. Ale nie tylko o bieganie chodzi, bo Koscis, przede wszystkim, imponuje tym, że wygrywa bardzo dużo pojedynków. W meczu z Górnikiem odnotował w tej materii 73-procentową skuteczność i lepszego pod tym względem w ekipie „górali” nie było. A w kwestii tej… nazwisko również zobowiązuje.

Antal Kocsis to bowiem węgierski mistrz olimpijski w boksie, z 1928 roku z Amsterdamu w wadze muszej, choć nie wiadomo, czy w jakikolwiek sposób Gergoe – zarówno z byłym piłkarzem, jak i z byłym pięściarzem – jest spowinowacony. Raczej nie, choć na Węgrzech to nazwisko, które w tłumaczeniu na polski oznacza… Woźniak, nie jest zbyt popularne, bo według danych statystycznych zajmuje dopiero 29. miejsce. Dokładnie taką samą lokatę, jak w Polsce… Dudek. Woźniak w naszym kraju plasuje się zaraz na początku drugiej dziesiątki, konkretnie na 11. pozycji.

Rozmowa z Robertem Góralczykiem, dyrektorem sportowym GKS-u Katowice.

Sprowadzenie Rafała Figla z Podbeskidzia było małym pokazem siły GieKSy, nie tylko na tle II ligi?

– Traktuję to jako realizację ważnego założenia na to okienko, w celu wzmocnienia drużyny. Mam oczywiście świadomość jaką wartość ma ten pomocnik. A czy to pokaz siły? Nie stawiajmy w ten sposób sprawy, bo najważniejsze byśmy pokazywali siłę poprzez grę drużyny w trakcie rozgrywek, a nie teraz działaniem w okienku transferowym. Nadarzyła się okazja i przedstawiliśmy Rafałowi naszą strategię na jego funkcjonowanie w GieKSie, jak widać trafiły do niego nasze argumenty, w konsekwencji czego wybrał naszą ofertę. Możemy czuć satysfakcję i wierzyć, że efekty boiskowe będą równe temu, jak ludzie odbierają z boku ten transfer.

Figiel, a także wypożyczony z Gliwic bramkarz Patryk Królczyk to zawodnicy powyżej 26. roku życia. Dotąd po spadku z I ligi GieKSa takich
nie kontraktowała. Skąd zmiana kursu?

– Figiel to wartość samą w sobie i choć nie trzeba chyba tego mocno uzasadniać, to świadczy o tym dodatkowo fakt, że współtworzył niejeden sukces klubów, w których występował. Oby przy Bukowej zaliczył kolejny. Będzie miał możliwość dokończenia na Bukowej tego, co kiedyś tu zaczął. Co do bramkarza – chcieliśmy doprowadzić do solidnej rywalizacji na tej pozycji i ten ruch ma temu służyć.

SUPER EXPRESS

Jesus Imaz jest nakręcony przed meczem Jagiellonii z Legią.

“Super Express”: – W ubiegłym roku przez osiem miesięcy nie strzeliłeś gola. To najtrudniejszy okres dla ciebie?

Jesus Imaz: – Najgorszy i najtrudniejszy. Nie grałem na miarę swoich możliwości. W wielu meczach brakowało mi szczęścia. Nie mogłem trafić. Wyglądało to tak, jakbym się zablokował.

– Strzelecką niemoc przerwałeś w wygranym 2:1 meczu z Legią w Warszawie. Zrobiłeś to w efektowny sposób. To twój najpiękniejszy gol?

– Był bardzo, bardzo ważny. Przyszedł po długiej suszy. Pomógł mi odbudować się psychicznie. Najładniejszą bramkę zdobyłem jednak z Cracovią. Tyle że wtedy nic nam to nie dało, bo przegraliśmy.

– Jagiellonia jest w stanie zaskoczyć Legię u siebie? A ty znowu zaskoczysz jej obronę?

– Skoro udało się w Warszawie, to czemu nie powtórzyć tego na naszym stadionie? Myślę, że mamy zespół na dobrym poziomie, który może powalczyć z mistrzem. Nikogo się nie boimy. Ale Legia jest bardzo mocna.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...