Reklama

Analiza: czy to, co mówi Zbigniew Boniek, sprawdza się w przyszłości?

redakcja

Autor:redakcja

01 lutego 2021, 08:19 • 9 min czytania 16 komentarzy

W poniedziałkowej prasie sporo o sobotniej decyzji Michała Probierza, a także analiza różnych deklaracji Zbigniewa Bońka i powrót do ostatniego meczu Śląska Wrocław ze Stalą Mielec w Ekstraklasie. 

Analiza: czy to, co mówi Zbigniew Boniek, sprawdza się w przyszłości?

PRZEGLĄD SPORTOWY

Po porażce z Wartą Michał Probierz zrezygnował z funkcji trenera i wiceprezesa Cracovii. To nie musi oznaczać, że odejdzie z klubu.

Bywało, że szkoleniowiec zaskakiwał, nawet szokował, znienacka rzucając papierami rozwodowymi. Coś o tym wiedzą w GKS Bełchatów, ŁKS Łódź, Wiśle Kraków czy Jagiellonii. Po chwili podejmował (wcześniej upatrzoną?) robotę w nowym miejscu lub zmuszony był kontynuować w dotychczasowym (w Białymstoku przypomniano mu, że kontrakt to nie bilet do dyskoteki, z której można wyjść w dowolnym momencie). Jednak teraz zapewne to inna historia. W Probierzu coś pękło, a sportowy wątek, czyli przegrana z Wartą, był jedynie kamyczkiem, a nie największym pretekstem, by obwieścić dymisję. Probierz przyznał, że po piętnastu burzliwych latach pracy, podczas których na złapanie oddechu miał doby, a nie tygodnie, przyszła pora na to, by zająć się sobą i najbliższymi.

Znając go bliżej, wiadomo, że kolejność nie jest przypadkowa. Probierz pogrążony w wirze walki o naszą piłkę, polską myśl szkoleniową, a nawet o infrastrukturę miast, w których pracował (lotnisko w Białymstoku), zagoniony i zapracowany coraz rzadziej miał czas dla siebie, ulubioną książkę, telefon do matki, spotkanie z przyjaciółmi. Biorąc pod uwagę, że w sumie od niedawna cieszy się z założenia rodziny, cierpiało też jego prywatne życie – bez kolacji z żoną, zabawy z synem. Może u dobiegającego pięćdziesiątki człowieka nadeszła pora na odwrócenie priorytetów, stąd tak gwałtowne hamowanie w zawodowej karierze? Moment na to wybrał na pewno dyskusyjny, bo po kilku tygodniach przygotowań Pasów do nowej rundy i pierwszym meczu. Ale to jest właśnie Probierz wymykający się szablonom.

Reklama

Śląsk Wrocław to ostatni klub, który zagrał ze Stalą Mielec w Ekstraklasie, zanim ta w ubiegłym roku wróciła do elity.

W czerwcu 1996 roku Śląsk Wrocław w ostatnim meczu sezonu rozbił Stal Mielec 4:1, a dwa gole strzelił Janusz Kudyba. To były jego ostatnie bramki w ekstraklasie i w ogóle ostatni oficjalny mecz w życiu. – Pewnie dlatego tak dobrze go zapamiętałem. Żegnałem się z piłkarską karierą, a Stal z ligą i za chwilę była w ogromnych tarapatach. Musiała się odbić od dna, aby po tylu sezonach znowu wrócić do ekstraklasy – przypomina Kudyba. On sam w tej mozolnej powrotnej drodze Stali towarzyszył, bo często w telewizji komentował jej pierwszoligowe mecze jako ekspert Polsatu Sport.

Finisz rozgrywek w 1996 roku toczył się w atmosferze skandalu. W polskim prawie nie było jeszcze zapisu o ściganiu korupcji w sporcie, więc choć zdarzały się kolejki cudów, ludzie ustawiający mecze uciekali od odpowiedzialności, stosując cyniczną zasadę sprowadzającą się do powszechnego wówczas powiedzonka „no ale nikt nikogo za rękę nie złapał”. Wtedy w poczuciu bezkarności toczył się niezapomniany mecz GKS Bełchatów z Pogonią Szczecin (2:1), który Portowców spychał do ówczesnej II ligi. Z elity wylatywała też Stal, co było już przesądzone wcześniej, lecz Śląsk chcąc uniknąć obecności w gronie czterech spadkowiczów (ekstraklasa liczyła wówczas 18 drużyn), drużynę z Mielca musiał pokonać. Kudyba był doświadczonym 35-letnim napastnikiem, mistrzem Polski w barwach Zagłębia Lubin i zdobywcą 35 bramek na ekstraklasowych boiskach. Ze Śląskiem w 1995 roku awansował na najwyższy szczebel rozgrywek, a sezon wcześniej był królem strzelców na jego zapleczu z aż 28 golami. Po awansie nie trafiał już do siatki, zwykle siedział na ławce i nieregularnie wchodził do gry.

Czy to, co mówi Zbigniew Boniek, sprawdza się w przyszłości? Kiedy mylił się najczęściej? Czy ostatnie sztaby reprezentacji były nieszczelne? Sprawdza Łukasz Olkowicz.

Reklama

6. „Gdybyśmy mieli cztery miejsca, z których kwalifikujemy się do europejskich pucharów, w tym dwa zespoły idące do Champions League i dwa do Ligi Europy, a cztery drużyny by spadały, to moglibyśmy powiększyć ligę do 18 zespołów, bo i tak byłaby walka na śmierć i życie. Ale na dzisiaj propozycja powołania ekstraklasy 18-zespołowej jest dziwna, bo byłyby 34 kolejki, zamiast 37, a drużyn, które by o coś grały, byłoby zaledwie trzy na początku tabeli i cztery na końcu. A reszta o co by grała? Po co kibice mieliby przychodzić na ich mecze?” „Gazeta Krakowska”, kwiecień 2013

Minęło siedem lat. Z polską piłką klubową jest gorzej niż lepiej, nie mamy dwóch drużyn w Lidze Europy, tym bardziej w Lidze Mistrzów, a ekstraklasa jednak będzie 18-zespołowa. Prezes w rozmowie z naszą gazetą argumentował: „Według raportu UEFA jesteśmy krajem najbardziej rozbudowującym infrastrukturę piłkarską i 18-zespołowa liga wydaje się normalnym, stabilnym pomysłem. Kluby powinno być stać na myślenie w szerszej perspektywie niż tylko do następnej kolejki”. Mówi się, że tylko krowa nie zmienia zdania, ale i prezes lubi zastosować inną optykę. Tak też było z reformą ESA37 i dzieleniem punktów, którą przed jej wprowadzeniem w 2013 roku zachwalał: „Uważam, że na pewno ta reforma nie może dać gorszych rezultatów niż obecne rozgrywki, bo będzie wymuszać granie w każdym meczu na sto procent. Dodatkowe mecze są po to, by zmniejszyć różnicę do mocniejszych lig, żeby piłkarze byli lepiej przygotowani fizycznie, żeby więcej walczyli. Podział punktów po pierwszej fazie będzie wymuszał wygrywanie w każdym meczu, bo będą zabierane punkty”. Cóż, różnica między ekstraklasą i mocniejszymi ligami się nie zmniejszyła, a nawet powiększyła, to i prezes wycofał się z reformy. Tak w ogóle, to w ciągu niespełna dziewięciu lat jego rządów będziemy świadkami pięciu różnych systemów rozgrywek, według których wyłaniano mistrza Polski. Pod tym względem jesteśmy w Europie pionierami.

7. „Uważamy, że poprzez AMO są z nami najlepsi, a potem najlepsi z najlepszych grają w reprezentacjach. To właśnie oni nas najbardziej interesują. Ale żeby do nich dotrzeć, musimy ich odnaleźć”. Łączy nas piłka, Debata o szkoleniu, luty 2015

PZPN przedstawiał Akademią Mobilnych Orłów jako sztandarowy projekt w naprawie szkolenia, choć część dziennikarzy alarmowała, że w zasadzie nie wiadomo, dla kogo on jest. Na AMO, zajęciach prowadzonych przez związkowych trenerów, młodzi piłkarze mieli spotykać się dwa razy w tygodniu i traktować to jako piłkarskie korepetycje. W założeniu pomysł może był i dobry, problem w tym, że AMO zlokalizowano w największych polskich miastach, czyli tam, gdzie roi się od akademii, a w tych najlepszych piłkarze mają zapewnioną właściwą opiekę. Gorzej z podstawą szkoleniowej piramidy, czasami w mniejszych miejscowościach, gdzie nie do każdego miejsca dotarł kaganek piłkarskiej oświaty. Tam AMO byłoby o wiele bardziej zasadne. Wielokrotnie próbowaliśmy przekonać prezesa Bońka, że Akademia w największych miastach to pomyłka, ale stanowczo bronił tego projektu. Aż w zeszłym roku po cichu zapowiedziano jego wygaszanie, oficjalnie z uwagi na oszczędności. Ile pochłonął pieniędzy? Tego nie wiadomo.

Dariusz Dziekanowski komentuje zamieszanie z Michałem Probierzem.

Jeśli wypalenie było głównym powodem odejścia Probierza, może za to obwiniać tylko siebie – chciał być alfą i omegą klubu, czyli wiceprezesem doglądającym wszystkiego i jednocześnie zakładać dres i pracować jako trener. Nic dziwnego, że trudno było mu tę decyzję skonsultować z bezpośrednim przełożonym, skoro był jednocześnie „twórcą i tworzywem”. A jak wiadomo od dawna, jednym i drugim być się nie da jednocześnie. Trochę wygląda to tak, że prężył i chwalił się muskułami, tymczasem okazało się, że pod ubraniem to nie są muskuły, tylko ktoś napchał waty.

Ciekawy jestem, jak prezes Probierz przyjąłby podobną decyzję innego trenera, który obwieściłby mu: muszę teraz poczytać książki, nie mam siły na robotę. Mam nieodparte wrażenie, że nie pożegnałby się z nim, rzucając mu się przyjaźnie w ramiona. Ciekawy jestem, czy prezes Probierz zatrudniłby szkoleniowca, który w trakcie telewizyjnego wywiadu właściciela dzwoni do niego, żeby go pouczać. Wiele rzeczy, które dzieją się w klubie z ulicy Kałuży w Krakowie, należy do kategorii: „nie naśladować”. Probierz w sobotę dopisał kolejny punkt na tej liście.

SPORT

Poniedziałkowy numer nadal niedostępny online.

SUPER EXPRESS

Tylko weekendowa młócka.

GAZETA WYBORCZA

Rafał Stec wraca do derbowych przepychanek między Ibrahimoviciem a Lukaku.

(…) Podszczypywali się już wcześniej, na Twitterze. „W mieście jest nowy król” – ogłosił Lukaku, gdy poprzedniej wiosny Inter wygrał z Milanem 4:2. „Mediolan nigdy nie miał króla. Ma Boga” – odpisał Ibrahimović, gdy jesienią Milan wziął rewanż (2:1) dzięki jego dwóm golom. Wtedy wszyscy się uśmiechali, po ostatnim zwarciu wybrzmiały oskarżenia o rasizm, którym Szwed stanowczo zaprzeczył (napisał w trzeciej osobie, jak ma w zwyczaju: „W świecie Zlatana rasizm nie istnieje”), a Belg w ogóle ich nie komentował.

Skąd więc Ibrahimović wytrzasnął voodoo? Dlaczego wywołał u przeciwnika reakcję furiacką, jak na standardy Romelu nadmiarową? Otóż przed trzema laty, gdy obaj grali w Manchesterze United – tak, panowie znają się dłużej – większościowy akcjonariusz Evertonu opowiedział na zebraniu zarządu, że nie zdołał zatrzymać w klubie Lukaku, ponieważ w finale negocjacji, gdy nowy kontrakt czekał na podpis, piłkarz skonsultował się telefonicznie z mamą, by znienacka zmienić podjętą wcześniej decyzję. I wyjaśnić, że podąża za radą szamana voodoo. Rozjuszony Belg groził wówczas pozwem – jest żarliwym katolikiem, pielgrzymował nawet do Lourdes. Być może więc Ibrahimović zachował się cynicznie, z zimną krwią prowokując w sposób, który zaplanował jako niezawodny – to się w futbolu zdarza. A może w krytycznym momencie zwyczajnie sięgnął po pierwsze dostępne skojarzenie, byle przeciwnika zranić. W każdym razie incydent upewnił mnie w refleksji, że słuchanie tego, co mówią do siebie piłkarze i trenerzy, jest, owszem, najfajniejszym skutkiem ubocznym gry na pustych stadionach. Ale bywa zarazem skutkiem najbardziej przykrym, czasami nie do zniesienia.

Wojciech Kuczok o nadziejach związanych z nominacją Paulo Sousy na selekcjonera naszej kadry.

Takie są pokątne pragnienia polskiego kibica: trener może być cacy na konferencjach, sznyt mieć w garniaku i czystych butach, ale w szatni ma mieć na podorędziu odpowiednie akcesoria, z pejczem na czele. Niech on im wszystkim pokaże, niech ich tak wyćwiczy, że boleśnie kochać go będą owładnięci syndromem sztokholmskim. Jedyną bowiem metodą na sukces nacji piłkarsko upośledzonych jest śmiertelny strach, czego dowiódł tzw. cud Rehaklesa przed blisko 17 laty. Zanim dokonała się największa sensacja w dziejach piłki reprezentacyjnej, Jerzy Pilch, naonczas oddelegowany przez redakcję „Polityki” do komentowania Euro 2004, odkrył przyczyny perfekcyjnej skuteczności Greków: oni tak dobrze grali, bo umierali ze strachu. „Boją się swojego trenera, boją się, że to, co on im powiedział przed meczem, co z nimi zrobi, jak przegrają, to jest prawda, i już tej prawdy zaznali, i byle on im tego więcej nie robił – wygrają z każdym”.

Należy przypomnieć, że trenerem mistrzowskiej jedenastki Greków był Niemiec, Otto Rehhagel, legenda Werderu Brema, z którego uczynił na długie lata najofensywniej grającą drużynę w Bundeslidze. Tymczasem Grecy grali futbol morderczo defensywny i pozbawiony ornamentów; mówiąc wprost, grali szpetnie, ale efektywnie, a Rehhagel tłumaczył to świętą zasadą futbolowego mędrca: „Trener przystosowuje taktykę do charakterystycznych cech dostępnych piłkarzy”. Otóż jedyną użyteczną cechą piłkarską Greków był ich potencjał lękliwości; trenerowi udało się ich tak nastraszyć, że zostali mistrzami Europy.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Patryk Stec
1
Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać
Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
3
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Komentarze

16 komentarzy

Loading...