Reklama

PRASA. Wawrzyniak: Legia powinna zdominować ligę i na entuzjazmie awansować do pucharów

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

24 grudnia 2020, 09:11 • 11 min czytania 33 komentarzy

Co dziś słychać w prasie? Sporo świątecznych tematów, trochę podsumowań i rozmów. Łukasz Piszczek opowiada o tym, jak zza linii bocznej widzi swój LKS Goczałkowice. Natomiast Jakub Wawrzyniak ocenia rundę Legii Warszawa i wróży: – Powinni zdominować ligę, osiągnąć historyczny wynik i na tym entuzjazmie spróbować awansować w pucharach – czytamy w “Przeglądzie Sportowym”. Łapcie świąteczny przegląd prasy!

PRASA. Wawrzyniak: Legia powinna zdominować ligę i na entuzjazmie awansować do pucharów

Sport

W “Sporcie” dziś m.in. podsumowania rundy w wykonaniu niektórych ligowców. Górnik Zabrze zwolnił pod koniec i wypadł z czołówki.

Pomogły też transfery, w tym przede wszystkim sprowadzenie Bartosza Nowaka, który wniósł jakość do drugiej linii. Ze świetnej strony, szczególnie w tych początkowych meczach, pokazywał się też Alasana Manneh. Reprezentanta Gambii chwalił sam Hubert Kostka. – To jest niesamowity talent, ale jeszcze młody chłopak, który ma wahania formy. Niektóre zwycięstwa Górnik – w 90 procentach – mógł zawdzięczać Mannehowi. Grał rewelacyjnie! Dawno nie było w Zabrzu tej klasy rozgrywającego – komplementowała 22-latka jedna z wielkich legend klubu z Zabrza. Jeżeli weźmiemy pod uwagę tabelę od początku tego roku, to Górnik jest w niej na… 2. pozycji. Ma 53 punkty i ustępuje jedynie Legii. To kolejna przesłanka, żeby wiosną zawalczyć o coś więcej i żeby było jak w genialnych filmach Hitchcocka, który był przecież mistrzem suspensu.

Jest także rozmówka z prezesem Czernikiem.

Reklama

Jak w takim razie ocenić 5. lokatę po pierwszej części rozgrywek?

– Generalnie na wielki plus. Mamy 23 punkty, grając na wyjazdach straciliśmy tylko 4 bramki, ale wiadomo, że każdy chce być lepszy i mieć więcej punktów. Największy niedosyt odczuwamy po ostatnich meczach, które zakończyły się domowymi porażkami z Piastem i Cracovią oraz wyjazdową z Jagiellonią. Uważam jednak, że pierwsza połowa spotkania w Białymstoku, poza meczem z Legią, była w naszym wykonaniu najlepszą w tych rozgrywkach. Zabrakło jednak tego, co jest solą piłki, czyli bramek. W końcówce był to nasz problem, bo tych goli nie strzelaliśmy za dużo. Gdybyśmy jednak dzisiaj mieli 3-4 punkty więcej, to byłoby super. Ale pozostajemy w grze, jest coś fajnego w tej drużynie, bo ma swój styl i jakość. Jesteśmy w stanie powalczyć o coś więcej. 

W 2024 roku Katowice będą już miały nowy stadion? Wszystko na to wskazuje.

Od dnia podpisania umowy wykonawca będzie miał 36 miesięcy na zbudowanie kompleksu. W ramach kontraktu zobowiąże się też do udzielenia minimum 60-miesięcznej gwarancji, począwszy od daty odbioru wszystkich prac budowlanych, co ma nastąpić w drugiej połowie 2024 roku. Kompleks sportowy będzie budowany ze środków własnych miasta oraz obligacji. W 2021 roku zapisano na tę inwestycję 22,1 mln (7,1 ze środków własnych, 15 mln z obligacji), w 2022 – 76,7 mln (10,7+66), w 2023 – 77,7 mln zł (8,7+69) zaś w 2024 – 60,9 mln (tylko środki własne). Stadion, hala i 2 boiska treningowe będą realizacją I etapu budowy kompleksu. Etap nr II obejmuje głównie 4 boiska treningowe i infrastrukturę towarzyszącą, na razie zrezygnowano z niego z przyczyn oszczędnościowych. To z kolei oznacza, że nawet gdy nowy stadion będzie już stał, nie zgaśnie piłkarskie życie przy Bukowej, gdzie nadal egzystować będzie mogła m. in. Akademia GieKSy.

Reklama

“Sport” serwuje nam także dwie dłuższe opowieści. Pierwsza z nich dotyczy byłego piłkarza m.in. Gónika Zabrze, Henryka Latochy.

Górnik Lędziny, występujący na trzecim szczeblu rozgrywek, to jednak nie Górnik Zabrze, który w latach 60. pięć razy z rzędu sięgnął po mistrzostwo Polski. – O grze w Górniku Zabrze można było co najwyżej marzyć, więc gdy w 1965 roku pojawiła się propozycja z Wisły Kraków, uznałem, że to jest moja szansa – dodaje Henryk Latocha. – Grali w niej wtedy Hubert Skupnik i Józef Gach z Mikołowa. To byli moi koledzy, których znałem z czasów gry w trampkarzach i juniorach, bo spotykaliśmy się na boiskach jako rywale. To oni mnie zawiadomili, że trener Czesław Skoraczyński jest mną zainteresowany. Podczas przerwy w rozgrywkach pojechałem więc do Krakowa i byłem tam prawie tydzień. Nie trenowałem tylko mieszkałem w hotelu i zwiedzałem miasto oraz chodziłem na mecze drużyn innych sekcji jako kibic. A było co oglądać, bo koszykarze „Białej gwiazdy” należeli wtedy do europejskiej czołówki, a koszykarki i siatkarki walczyły o najwyższe miejsce w Polsce. Na koniec prezes Stanisław Żmudziński, komendant wojewódzki milicji, powiedział, że mnie chcą, więc wróciłem do domu i poszedłem na trening do Lędzin. Gdy spotkałem tam świętej pamięci Henryka Loskę, wtedy kierownika naszej drużyny, powiedziałem: „Inżynierze, musi mi pan podpisać zwolnienie, bo mam okazję iść do Wisły Kraków”. To był jednak czas, w którym na oddziale kopalni zarządzanym przez Loskę był wypadek i on odpowiedział mi tak: „Ja ci tego nie podpiszę, bo jak się zgodzę na twoje odejście do Wisły, przy tym wszystkim co tu teraz mam, to mnie zwolnią. Jak chcesz iść grać wyżej, to idź do górniczego klubu. Wtedy dam ci zgodę”.

Druga to natomiast opowieść o groundhopperach.

Moda na turystykę stadionową pojawiła się tak naprawdę dopiero w ostatnich latach, a za największego jej propagatora można uznać Radosława Rzeźnikiewicza, który w 2012 roku założył na YouTube kanał o nazwie „Kartofliska”. – Jeżdżenie na mecze uwielbiałem, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że to generalnie dość… głupie. Chciałem, by coś z tego wynikało, więc zacząłem to nagrywać – wspomina założyciel kanału. Początkowo do sieci wrzucał głównie gole, które oglądali przede wszystkim ich strzelcy, ale z czasem „Kartofliska” przekształciły się w sportowo-turystyczno-satyryczny program, w czym Rzeźnikiewiczowi pomogło doświadczenie z pracy w telewizji. – Potrzebny był jakiś prowadzący, a ja się do tego kompletnie nie nadaję. Tu przydało się moje telewizyjne doświadczenie. Z kolegą specjalizowaliśmy się akurat w „ujarzmianiu” bardzo słabych prowadzących, siłą wciskanych do tej roli. I pojawiła się myśl, że skoro w telewizji pracuję z osobami tak samo beznadziejnymi w prowadzeniu jak ja, to może uda się to zmontować w taki sposób, żeby nie było tego widać. Spróbowałem ze sobą i się zaczęło – śmiał się „Rzeźnik”, który nie zwiedza tylko boisk w „swojej” Warszawie, ale też w całej Polsce i Europie, docierając do blisko 50 krajów, w liczeniu czego już się pogubił. – Kiedyś miałem ciśnienie na liczby, ale na szczęście znormalniałem, gdy doszło do 230 meczów w 15 państwach w ciągu roku – wspomina. Jego kamera była nie tylko w krajach takich jak Hiszpania, Włochy, Rumunia czy Azerbejdżan, ale i… Watykan, na spotkaniu o tamtejszy puchar. – Najfajniejsze i najbardziej szalone wypady to zawsze będą te, które nie nadają się do publikacji – ucina z uśmiechem nie wchodząc w szczegóły.

Super Express

Czesław Michniewicz opowiada o tym, jak wyglądają święta u niego w domu. Choinkę ubiera się w Wigilię.

– Gdy synowie byli mali, to sam dźwigałem drzewko – opowiada opiekun lidera ekstraklasy. – Jednak z każdym kolejnym rokiem chłopcy zaczęli pomagać. Teraz role się odwróciły i już sami przynieśli choinkę do domu. Jednak zawsze to ja mam decydujący głos przy jej zakupie. To tak jak w drużynie. Wskazuję zawodnika, którego wystawię na mecz (śmiech). Zajmuję się także przystrajaniem choinki. Ale zawsze w Wigilię. Bombki, lampki i inne ozdoby to moje zadanie. Zawsze lubiłem to robić – twierdzi. Szkoleniowiec mistrza Polski zdradził nam, jak wyglądały u niego przygotowania do świąt Bożego Narodzenia. – W tym roku nieco sobie ułatwiliśmy życie i wspomogliśmy lokalne firmy – przyznaje. – Oczywiście na stole będą wszystkie wigilijne potrawy. Tym razem nie było za to lepienia pierogów. U pana Tadzia zamówiłem świeże rybki. To fanatyk sportu, wiele znanych osób u niego się zaopatruje. Naszą paczuszkę odebrałem i przekazałem teściowej, która zajęła się ich przygotowaniem. Smażenie nas więc ominęło.

Przegląd Sportowy

Łukasz Piszczek udziela wywiadu jako… trener. LKS-u Goczałkowice-Zdrój. Jak widzi swój zespół zza linii bocznej boiska?

ŁUKASZ OLKOWICZ: Panie trenerze, czy dla pana styl w ogóle jest ważny? Zwycięstwo, ale na własnych zasadach?

ŁUKASZ PISZCZEK: Zdecydowanie. W Goczałkowicach po prostu… gramy w piłkę.

No dobrze. Ale dlaczego nie prostsze środki: kontra, stałe fragmenty gry. Tak też można wygrywać, za to też przyznają trzy punkty.

W karierze poznałem takich trenerów, z których większość chciała dominować. Staramy się to przekładać na Goczałkowice. Jednak sama dominacja tak naprawdę nie ma sensu. Nas interesuje gra piłką, ale nie dla samego grania, tylko tworzenia sytuacji, przyspieszania akcji w odpowiednim momencie. Chcemy mieć plan i z niego korzystać. Nie mówię, że wymyśliłem złoty środek, bo każdy trener ma swój plan gry i pewnie wierzy, że ten jego jest tym najlepszym. Mamy w drużynie kilku młodych chłopaków. Nie przyciągamy ich do klubu fi nansami, lecz właśnie pomysłem zakładającym posiadanie piłki. W tym elemencie próbujemy ich rozwinąć. Chciałbym, żeby z tej drużyny ktoś wypłynął na głębsze wody i docenił, że czegoś w Goczałkowicach się nauczył.

Gdzie docelowo widzi pan klub? Czy chcecie się zatrzymać na III lidze?

W tej chwili jest dla nas optymalna. Gdyby w najbliższych latach udało się utrzymać drużynę na tym poziomie, trzymającą się czołówki, to byłbym zadowolony. Wiemy, z czym wiąże się awans do II ligi.

Na pewno z dalszymi wyjazdami. To już cała Polska.

W tej rundzie mieliśmy wyjazdy do Gorzowa Wielkopolskiego czy Zielonej Góry. W Gorzowie graliśmy w sobotę o 13, trzeba było wyjechać dzień wcześniej i zapewnić nocleg. Chłopaki zebrali się w piątek po pracy, pojechali. Cieszy nas, że w grupie mamy dużo drużyn ze Śląska, osiem. W tej rundzie pojechaliśmy na wszystkie dalsze wyjazdy, więc wiosna pod tym względem będzie dla nas mniej wymagająca.

Pojawia się problem związany z powrotem piłkarzy do Polski po urlopach. Nie przewidziano wyjątkowego traktowania ich w takich przypadkach, więc mogą przystąpić do wiosny bez przygotowań.

Obecnie nie ma gwarancji ze strony rządowej, że piłkarze zostaną wpuszczeni do kraju na wyjątkowych warunkach. Sytuacja, w której na lotnisku w Warszawie na początku stycznia pojawią się polscy oraz zagraniczni zawodnicy z klubów ekstraklasy i zostaną skierowani na przymusową dziesięciodniową kwarantannę, jest jak najbardziej realna. Co w ich przypadku będzie oznaczać, że w zasadzie nie przejdą normalnego okresu przygotowawczego, bo pierwsza kolejka wiosennej części sezonu jest zaplanowana na 29 stycznia. W skrajnych przypadkach przymusowo wyizolowany gracz będzie miał wtedy maksymalnie dwanaście dni treningów przed pierwszym ligowym spotkaniem w nowym roku. – To na klubach spoczywa obowiązek ustalenia, jakie przepisy obowiązują i w praktyce to kluby jako pracodawcy muszą poinstruować swoich pracowników, jak mają się zachować. Wiem, że niektórzy piłkarze decydują się pozostać w Polsce – mówi profesor Krzysztof Pawlaczyk z Zespołu Medycznego PZPN. – Jeśli powrót transportem publicznym będzie wiązał się z koniecznością kwarantanny, to tak pewnie będzie – dodaje lekarz, który jest też szefem sztabu medycznego Lecha Poznań.

Jakub Wawrzyniak docenia Filipa Mladenovicia. Nie tylko za to, co daje z przodu, ale też za… brak żółtych kartek.

Jesienią zobaczył tylko trzy żółte kartki – duże osiągnięcie. Wcześniej Mladen zawsze kłócił się ze wszystkimi: z sędziami, rywalami, kolegami z drużyny też. Kiedy wszedł do szatni Legii, w której każdy piłkarz ma spore ego, broni swojej wartości, nie było mu już tak łatwo się stawiać. Najpierw więc przestał się kłócić ze swoimi – to już sporo. Na pewno nie może się teraz postawić bramkarzowi, a w Lechii potrafi li sobie skoczyć do gardeł z Kuciakiem, bo Dušan też jest ekspresyjny i pokazuje swoją złość. Myślę, że Artur Boruc nie pozwoliłby sobie na takie zachowanie w szatni i pewnie by go udusił. […] Jestem przekonany, że Legia obroni mistrzostwo, ale życzyłbym sobie, aby nie powtórzyła się sytuacja z poprzedniego sezonu, kiedy w końcówce roztrwonili sporą przewagę. Powinni zdominować ligę, osiągnąć historyczny wynik i na tym entuzjazmie spróbować awansować w pucharach. W klubie pozwolono odpocząć starszym zawodnikom, grali młodzi. Tylko gdzie dziś są ci młodzi: Mosór z Włodarczykiem? Wolałbym, żeby wtedy Legia poszła za ciosem.

Rozmowa z Rolandem Juhaszem, czyli byłym reprezentantem Węgier. Jego zdaniem Dominik Szoboszlai zrobi karierę na miarę Roberta Lewandowskiego.

Skąd ten postęp reprezentacji Węgier w ostatnich latach?

Wciąż nie jesteśmy czołową drużyną Europy, ale znajdujemy się na dobrej drodze. Trener Marco Rossi znalazł właściwą taktykę dla tego zespołu. Wcześniej dała tytuł Honvedowi. Gramy trójką z tyłu i z dwoma wahadłowymi. Dawniej trudno było znaleźć trzech środkowych obrońców, teraz mamy dobrą kadrę z 30–40 zawodnikami mogącymi jechać na EURO. Wielu piłkarzy pokazało, że może grać na dobrym poziomie. Poza tym mamy zwartą grupę także w szatni. W kadrze jest trudno zbudować zespół poza boiskiem, bo zawodnicy nie spędzają wiele czasu razem, ale z tego co widzę, mają wiele zaufania do siebie, pomagają sobie, grają jako zespół.

Kogo może pan szczególnie wyróżnić? 

Dominika Szoboszlaia z Salzburga i Rolanda Sallaia z Freiburga. Obaj mogą zajść daleko. Zwłaszcza Szoboszlai jest bardzo utalentowany. Ma szansę zrobić wielką karierę na miarę Roberta Lewandowskiego.

Nie przesadza pan trochę?

Ma wszystko, by stać się zawodnikiem sławnym jak on. Jest liderem drużyny w wieku 20 lat.

Piotr Wołosik i Łukasz Olkowicz serwują nam świąteczną listę przebojów Ekstraklasy. Co gra w jakim klubie?

LECH POZNAŃ – Sztuka latania

Ta sztuka latania nie wyszła Żurawiowi najlepiej. Dariuszowi. To znaczy długo zapowiadało się, że Lech będzie najpiękniejszym okazem spośród tych ekstraklasowych, tak wskazywały eliminacyjne boje w Europie, ale im dłużej Kolejorz grał, tym bardziej wszyscy się męczyli. Jako podsumowanie możemy szefom klubu zanucić: „Ogólnie mówiąc – life is brutal. Poza tym wszystko doskonale”.

CRACOVIA – Nie wierz nigdy kobiecie

No bo jak to? Niby Karolina Bojar-Stefańska jako nastolatka reprezentowała Cracovię w zawodach, ale później widziano ją na obiektach Wisły, gdzie próbowała dostać się do kobiecej eskorty. To niedopuszczalne – uznali w Cracovii i na tę okoliczność przypomnieli starą prawdę wyśpiewaną przez Budkę Suflera: „Nie wierz nigdy kobiecie, dobrą radę ci dam, nic gorszego na świecie nie przytrafia się nam”. Po derbach wydali kuriozalne oświadczenie, w którym odnieśli się do krzywdzącego, ich zdaniem, sędziowania Daniela Stefańskiego oraz klubowych miłostek jego żony.

PODBESKIDZIE BIELSKO-BIAŁA – Długość dźwięku samotności

Były zapewnienia ze strony władz klubu o wsparciu, próbie wspólnego wyjścia z kryzysu, ale Krzysztof Brede szybko przekonał się, że zawód trenera tak naprawdę naznaczony jest samotnością, a w godzinie próby każdy myśli o sobie. Gdy na wzburzonym morzu trzeba ewakuować się do szalupy, to jakoś zawsze zabraknie w niej miejsca dla szkoleniowca.

Gazeta Wyborcza

Robert Makłowicz na okładce, ale nic o piłce. Niedosyt.

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

33 komentarzy

Loading...