Poniedziałkowa prasa zaskakująco ciekawa. Jest rozmowa z Czesławem Michniewiczem czy analiza sukcesu Roberta Lewandowskiego, a także interesujące wątki poboczne: potencjalna afera rasistowska w Ekstraklasie i sugestia Jerzego Dudka, że selekcjonerzy Hiszpanii i Szwecji wojnę psychologiczną zaczęli już podczas gali FIFA.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Rozmowa z Czesławem Michniewiczem po zakończeniu jesieni w Ekstraklasie, ale więcej jest o tym, co będzie.
(…) Istnieje możliwość, by wypożyczenie Valencii zostało skrócone?
Nie wiem. Z punktu widzenia Brentford, które oddało go na za darmo, ale piłkarz gra mało, taka sytuacja nie ma sensu. Mogą się uprzeć, że ma u nas zostać do końca, ale na tym nie skorzysta nikt.
Czy świadomość, że trenerzy w Legii pracują krótko, ogranicza?
Nawet nie miałem czasu, by się nad tym zastanowić. Poważnie. Ale wiem, do czego zmierzacie. Życie w Legii toczy się szybko. Tylko że myślenie o tym, kiedy zostanę zwolniony, niczego nie zmieni. Chcę pracować jak najdłużej, cieszyć się każdą chwilą spędzoną w Legii. Poza tym ktoś wreszcie musi kiedyś popracować tutaj dłużej. I mam nadzieję, że będę to ja. Kiedy Maciek Skorża szedł do Wisły, wszyscy mówili mu, że Bogusław Cupiał szybko zwalnia trenerów. Odpowiadał, że pracuje w Krakowie w taki sposób, jakby miał tam zostać dziesięć lat. Podobnie podchodzę do pracy w Legii. Nie przejmuję się, co będzie za rok czy półtora. Przejmuję tym, że przegraliśmy ze Stalą, ale porażki mają to do siebie, że czasem bywają odświeżające, że pracuje się po nich z większą mobilizacją. I we mnie ta mobilizacja jest. Myślę już o tym, co nas czeka w najbliższym czasie, czyli na zgrupowaniu w Dubaju, gdzie jeśli piłkarzom zacznie brakować mobilizacji, zawsze będzie można przypomnieć, że nawet ze Stalą nie potrafili wygrać. To też może być fundament, na którym da się budować.
Jakiego typu piłkarza potrzebuje pan najbardziej?
Takiego, jak Fernando Torres: szybkiego, potrafiącego grać głową, wychodzić do prostopadłych podań, uderzyć lewą i prawą nogą. Niedawno chcieliśmy Mateusza Bogusza z Leeds, ale jego klub zdecydował się wypożyczyć go do Hiszpanii. Ale do Legii idealnie by pasował. Cały czas jest w ruchu, trener Bielsa nauczył go wbiegać w wolne przestrzenie. Podobnie gra Kapustka, próbuje tak grać Karbownik. I o to mi chodzi. Nie chcemy podawać piłki do nogi – tak grają hokeiści.
Transfery bardziej z PKO Ekstraklasy czy zagranicy?
Nie rozważamy żadnego nazwiska z polskiej ligi.
Polacy czy obcokrajowcy?
Raczej obcokrajowcy, ale nie dyskutowaliśmy o nazwiskach.
Antoni Bugajski o powtarzających się problemach Legii.
Legia odrabia straty, wychodzi na prowadzenie i… właśnie wtedy nie potrafi bądź nie chce wrzucić wyższego biegu, żeby dwukrotnie ugodzonego i siłą rzeczy speszonego przeciwnika wysłać do kąta. Zamiast tego jest usypiająca gra, która staje się wodą na młyn ambitnego beniaminka. On nie ma dość sił, by ugodzić Legię bezpośrednio, ale za to potrafi doprowadzić do sytuacji, w których sędzia Bartosz Frankowski sięgał po gwizdek, wskazując na jedenasty metr. Jeżeli Legia takich meczów nie będzie wygrywać, mistrzostwo może i tak obroni, bo swoją siłą jednak przeskoczy konkurencję, ale będzie się o to bić do końca, bez chwili wytchnienia i czasu na ciut spokojniejsze planowanie letnich przygotowań do europejskiego grania. Efekt będzie taki, że w nowy sezon znowu wejdzie bez starannie opracowanej strategii, w której muszą być jasno wskazane priorytety i mądry pomysł na pogodzenie ligi i pucharów. To brzmi jak rytualne zaklęcie, ale powtarzane jest dlatego, że w Polsce z takimi wyzwaniami nikt nie umie sobie radzić. W tym kontekście patrzymy na Legię, bo skoro ona – najbogatsza i najlepiej zorganizowana – tego nie potrafi , dlaczego mieliby potrafić inni?
Nie pytaj, co twój kraj może zrobić dla ciebie, pytaj, co ty możesz zrobić dla swojego kraju. Łukasz Olkowicza zapytał, co Robert Lewandowski, oprócz rozsławiania Polski indywidualnymi nagrodami i pucharami wygrywanymi z Bayernem, może jeszcze zrobić dla naszego futbolu.
Pouczające w biografii Lewandowskiego jest właśnie to, że piłka na początku więcej mu zabrała niż zaoferowała, jednak mimo rozczarowań wciąż przy niej był. Ale też, choć dziś może wydawać się maszyną zaprogramowaną na perfekcję, rozterki dotyczące przyszłości go nie ominęły. Zbierając wraz z Piotrem Wołosikiem materiał do biografii „Lewy. Jak został królem”, rozmawialiśmy z Andrzejem Sieradzkim, kapitanem drużyny Varsovii, w której grał Lewandowski. Opowiedział o ich przypadkowym spotkaniu w grudniu 2006 roku na hali w Pruszkowie. Sieradzki próbował wtedy sił w rezerwach Polonii, a Lewandowski był po pierwszej rundzie w Zniczu i kopniaku otrzymanym w Legii. Wydawało mu się, że w nowym zespole szybko zdobędzie miejsce w składzie, ale ciągnęła się za nim kontuzja. Nie grał tyle, ile chciał, a i konkurencja była mocniejsza, niż się spodziewał.
Ucieszył się, gdy zobaczył Sieradzkiego. Ten szybko zauważył, że Lewandowski jest nieswój.
– Jak tam idzie? – zapytał Sieradzki.
– Nie wiem, chyba to rzucę…
– Głupoty gadasz.
– No słabo idzie. Co ja tam gram… Ławka albo ogony.
– Nie no, coś tam strzeliłeś.
– Trzy gole? Przestań. Trzecia liga, a ja na ławce. Sam już nie wiem. W moim wieku to niektórzy już w lidze grają. Zimą daję z siebie maksa, jak nie wyjdzie, to na poważnie zabieram się za studia. Pójdę pokopać do okręgówki albo czwartej ligi, żeby było parę złotych.
– Tak się zniechęciłeś?
– Nooo… Jakoś się nie układa. Delta się posypała, w Legii mnie nie chcieli, kontuzja. Teraz daję słowo, jeśli wiosną nic się nie zmieni, rzucam to.
Lewandowski piłki nie rzucił, bo kolejna runda w Zniczu okazała się dla niego lepsza. Tamte rozważania nastolatka pokazują jednak, jak kruche było to, co dziś jest tak trwałe. Niepowodzenia Lewandowskiego wzmacniały, stając się spoiwem sukcesów w przyszłości.
Jerzy Dudek uważa, że selekcjonerzy Hiszpanii i Szwecji grę psychologiczną przed meczami na EURO zaczęli już teraz, przy wyborze najlepszego piłkarza FIFA.
Lewandowski ma podobną mentalność do Cristiano, z którym grałem i którego obserwowałem w Madrycie. Obaj są nienasyceni sukcesami. Dlatego też nie zdziwiło mnie, że Ronaldo zagłosował na Roberta. Cristiano wielokrotnie mierzył się z Polakiem w piłce klubowej i reprezentacyjnej i mógł z bliska przyglądać się jego rozwojowi. Messi wybrał Neymara, być może dlatego, że są kolegami, ale zawodnicy różnie głosują. Selekcjonerzy Hiszpanii i Szwecji, czyli Luis Enrique i Janne Andersson nie znaleźli miejsca dla Lewandowskiego w pierwszej trójce. Odebrałem to trochę jako pewną uszczypliwość. Nie wierzę, że fachowcy tej klasy mogli pominąć to, co zrobił Lewy. Myślę, że to jest lekki pstryczek skierowany w Roberta i w naszą reprezentację. Być może już teraz rozpoczęli grę psychologiczną, która ma wyprowadzić Lewego z równowagi.
Garść anegdot i kawałów od Wołosa i Janekxa.
Na razie kluby, które niedawno postanowiły zmienić szkoleniowców, na tym wygrywają. Leszek Ojrzyński skutecznie reanimuje Stal Mielec, to samo z krakowską Wisłą czyni Peter Hyballa Zmiana nastąpiła też w Podbeskidziu Bielsko-Biała, to znaczy nastąpiła do połowy. Wyrzucono trenera Krzysztofa Brede, a zapomniano zatrudnić następcę. Szefowie Górali wydzwaniali tu i ówdzie, lecz żaden ze szkoleniowców nie podjął się reanimacji na ten moment ekstraklasowego trupa, bo wlecze się on na końcu stawki za składem zdecydowanie bliższym rozgrywkom ligi zakładowej niż naszej piłkarskiej elity. Klub z południa kraju zmuszony był zatem do przeprowadzenia eksperymentu i wydelegowania na mecz do Płocka drużyny bez trenera. Skończyło się jak w starym powiedzonku: operacja się udała, tylko pacjent nie wytrzymał, bo lokalna Wisła rozniosła Podbeskidzie.
Równie eksperymentalnie wyglądało na papierze rozstanie z trenerem Brede. Szefowie beniaminka będą płacić byłem szkoleniowcowi całość kontraktu, dopóki ten nie znajdzie nowego pracodawcy. Taka tam inżynieria finansowa klubu spod czeskiej granicy. Z czeską granicą oraz inżynierią finansową skojarzył nam się kawał:
Z powodu stale wzrastającej korupcji na polskich granicach powołano specjalną komisję w celu zbadania sprawy. Przed komisją stanęli trzej celnicy: – Z granic polsko-czeskiej, polsko-niemieckiej i polsko-rosyjskiej. Każdemu komisja zadała identyczne pytanie:
– W ciągu jakiego czasu za łapówki otrzymane na granicy możesz kupić sobie bmw?
Celnik z granicy czeskiej pomyślał, policzył i mówi: – Rok i trzy miesiące.
Celnik z granicy niemieckiej mówi: – Rok i jeden miesiąc.
Celnik z granicy rosyjskiej pomyślał, policzył, pomyślał, policzył i jeszcze raz policzył. W końcu oznajmia: – Za trzy lata.
Komisja z niedowierzaniem pyta, jak to możliwe, bo przecież według ich wiedzy właśnie na tej granicy jest największa skala korupcji. A rosyjski celnik na to: – Panowie nie przesadzajmy, BMW to jednak duża firma.
SPORT
Prezes GKS-u Tychy, Leszek Bartnicki wskazał piłkarza jesieni, ocenił Artura Derbina i podsumował budżet.
Prezes musi kontrolować nie tylko stan punktów w tabeli, ale także stan… klubowej kasy. – Przychody klubu w związku z tym, że mamy koronawirusa, zmalały i to jest oczywista sprawa – twierdzi Leszek Bartnicki.
– Brak publiczności to jedno, ale też dla sponsorów jest to ciężki czas, bo biznes również jest dotknięty przez koronowirusa. A skoro spadają przychody, trzeba zwracać uwagę na to, żeby zmniejszyć koszty i żeby ta różnica między przychodami a kosztami została taka jak wcześniej. Kiedyś powiedziałem takie słowa, może mało popularne, że jednym z największych beneficjentów piłki nożnej są firmy ochroniarskie. Może to jest rzecz nieoczywista i nie każdemu się spodoba, ale jakbyśmy tak policzyli globalnie w klubach piłkarskich szczebla centralnego w Polsce, to okaże się, że na firmy ochroniarskie wydaje się niewiele mniejsze środki niż na szkolenie młodzieży. Takie są jednak zapisy ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych, a często jeszcze mecze piłkarskie są uznawane za imprezy podwyższonego ryzyka, więc naprawdę faktury, które trzeba podpisywać za ochronę, są na dość duże kwoty. To, że mecze były bez udziału publiczności, pozwoliło więc obniżyć znacząco koszty organizacji tych spotkań i to jest dość istotny czynnik, pozwalający w jakimś sensie to wszystko zbilansować.
Francuzi idą w zaparte i przemilczeli sukces Roberta Lewandowskiego.
FIFA nie miała problemu z wyłonieniem najlepszego zawodnika świata 2020 roku, za to „France Football” postanowił nie przyznawać w tym roku „Złotej piłki”. Skoro Cristiano Ronaldo zdobył tylko mistrzostwo Włoch, Lionel Messi nie zdobył nic, podobnie jak jego klubowy kolega Antoine Griezmann, a inny francuski as Kylian Mbappe także niczego w Europie nie zwojował, to po co było organizować w tym roku plebiscyt? Żeby wygrał jakiś Robert Lewandowski, Polak zbierający laury z niemieckim klubem, kapitan reprezentacji nieliczącej się w Europie? Koronny argument, że nie można wyłonić najlepszego, skoro warunki nie były dla wszystkich jednakowe, jest kompromitacją Francuzów, zresztą nie jedyną w tym roku. Kto im bronił dokończyć mistrzostwa? To była decyzja stricte polityczna, a nie medyczna. Sytuacja we Francji nie była ani lepsza, ani gorsza niż u sąsiadów, problem pandemii starano się wyolbrzymić dla własnych partykularnych interesów. Jesienią jej skala jest jeszcze większa, tak wynika w każdym razie ze statystyk, a jednak poza pojedynczymi przypadkami nie ma dezorganizacji rozgrywek. Ligue 1 gra bez przeszkód, reprezentacja zagrała wszystkie mecze, faza grupowa europejskich pucharów odbyła się planowo. Jesienią było wystarczająco dużo meczów, żeby pozyskać „materiał poznawczy” i wyłonić zdobywcę „Złotej piłki”.
Jak wynika z głosowania FIFA Cristiano Ronaldo i Messi też zebrali sporo punktów, więc trzeba było próbować. A nuż wygrałby ten „poprawny politycznie”. Dopóki obaj będą grali, będzie obowiązywała zasada, że bez nich ani rusz, nawet jeśli nic wielkiego nie zdziałają. Francuzi wiedzą, że wygłupili się anulując plebiscyt „FF”, ale nie mają zwyczaju przyznawać się do błędów. To zostawiają innym. Oni w takich przypadkach stosują taktykę przeczekania i milczenia. Dlatego w ich mediach nie wspomniano o sukcesie Lewandowskiego. Były dla nich ważniejsze tematy i nawet nie będziemy ich cytować, żeby już zupełnie nie ośmieszać tej nacji.
ROW 1964 Rybnik ma przystąpić do rundy wiosennej, ale wielce prawdopodobne, że uczyni to składem opartym na juniorach. Z klubem mogą pożegnać się czołowi zawodnicy. Zaległości względem części z nich sięgają 6 miesięcy.
– Wielkiego światełka w tunelu nie ma – mówi szkoleniowiec ROW-u. – Stworzyliśmy plan na zimowy okres przygotowawczy, ale nie mam pojęcia czy zostanie zrealizowany, dlatego nawet jeszcze nie potwierdzamy u rywali sparingów. Wszystkie spotkania, jakie odbyliśmy z zarządem, kończyły się jedną odpowiedzią: „Uzbrójcie się jeszcze w cierpliwość”. A ta cierpliwość u niektórych się kończy, skoro zaległości z tego roku sięgają czterech miesięcy, a nie został jeszcze w pełni uregulowany rok 2019. Nie mamy informacji, w jakim kierunku zmierzamy i nie wiemy, w jakim składzie pracować będziemy od stycznia – dodaje Buchała.
W ostatnich tygodniach w kontekście Rybnika głośno było o tym, że w budżecie miasta na 2021 rok nie została zapisana ani złotówka na sport. Środowisko nie ukrywało wzburzenia, nagłośniło temat, dlatego ostatecznie jakieś pieniądze na kulturę fizyczną będą przeznaczone. ROW mógł zwykle liczyć na dotację rzędu 500-600 tysięcy złotych, teraz ma być ona 2-3 razy mniejsza. Dlatego też najczarniejszego scenariusza w postaci wycofania z rozgrywek raczej przy ul. Gliwickiej 72 się nie zakłada. – Na 100 procent zespół przystąpi do rundy wiosennej. Gdy odejdzie większość czołowych zawodników, klub będzie chciał grać młodzieżą i wywalczyć coś w Pro Junior System. Nawet w przypadku spadku można otrzymać 50 procent nagrody, dlatego wycofanie byłoby taktycznie nieroztropne. Z perspektywy klubu lepiej dograć rundę, ale spójrzmy na sferę kibicowską, ambicjonalną… Taka gra będzie miała sens tylko dla finansów, by zarobić 100 albo 200 tysięcy złotych w Pro Junior System – nie kryje szkoleniowiec ROW-u.
SUPER EXPRESS
Rasistowski skandal w Ekstraklasie?
Od wielu miesięcy próżno było doszukiwać się wielkich skandali na tle rasowym w świecie polskiej piłki. Niestety, wszystko wskazuje na to, że to może się zmienić. To pokłosie skandalicznych słów, które padły z ławki Lecha Poznań podczas meczu z Wisłą Kraków (0:1) pod adresem sędziów.
– Co wy jesteście z Afryki, k…wa, ludzie… Przez was polska piłka tak wygląda – padło z ławki pod adresem sędziów. Autorem tych słów, według autorów materiału „Liga od kuchni” z programu Liga+ Extra emitowanego na antenie Canal+, miał być trener bramkarzy Kolejorza Michał Chamera. To on po chwili obejrzał czerwoną kartkę! Na razie nie wiadomo, jakie konsekwencje zostaną wobec niego wyciągnięte. Skandalem powinna zająć się Komisja Ligi! Takie słowa z pewnością nie powinny paść – i to wystosowane w jakimkolwiek kontekście.
GAZETA WYBORCZA
Legii w ekstraklasie rękawicę rzucił klub bez stadionu, ze skromnym budżetem i z zaledwie jednym kandydatem na gwiazdę ligi. Czy Raków Częstochowa może zostać mistrzem Polski?
Najnowszy – październikowy – raport finansowy klubów ekstraklasy dotyczy co prawda rzeczywistości minionej, bo przedpandemicznej, ale daje realny obraz tego, co i teraz znajduje się na klubowych kontach. W 2019 r. przychody Legii Warszawa wynosiły niemal 124 mln zł, następni na liście zarabiali mniej niż połowę tej sumy: Lechia Gdańsk 51 mln zł, Lech Poznań 46 mln. Wiadomo, że kończący się rok w tym rankingu sporo zmieni, bo wyprzedaż w Lechu (klub skasował pieniądze za Roberta Gumnego, Kamila Jóźwiaka i Jakuba Modera) połączona z awansem do fazy grupowej Ligi Europy da mu w sumie co najmniej 120 mln zł ekstra. To zwiastuje powrót do czasów sprzed kilku sezonów, gdy finansowa przewaga Legii nad resztą stawki nie była tak olbrzymia i nie czyniła z warszawskiego klubu murowanego faworyta do tytułu.
By z nią walczyć, nie trzeba być krezusem – pokazał to Piast Gliwice, wygrywając ligę w 2019 r. Tymczasem trwający sezon ma na razie inną rewelację. Raków Częstochowa posiada niewiele, by bić się o mistrzostwo Polski: budżetem dysponuje skromnym (w raporcie Deloitte to zaledwie 18,5 mln zł, ale pół 2019 r. Raków spędził w I lidze), nie ma stadionu (mecze rozgrywa w Bełchatowie, opóźniona przebudowa obiektu w Częstochowie trwa i ma się zakończyć wiosną), w zespole próżno szukać głośnych nazwisk. A jednak niemal na półmetku sezonu – rozegrano 14 z 30 kolejek – jest w czołówce tabeli. Raków gwiazd – tych na miarę ekstraklasy, 30. ligi w europejskim rankingu – nie sprowadza, Raków sam je tworzy. W tym sezonie wykreował dwie: trenera Marka Papszuna i napastnika Ivi Lópeza.
Dopiero u schyłku 2020 roku stało się jasne, dokąd zmierza Barcelona. I że pogłosek, jakoby po prostu wdepnęła w kryzys – przytrafia się każdemu, nawet potęgom – nie należy traktować poważnie – pisze Rafał Stec.
Gdy w sobotę gola wsadzał Barcelonie niejaki Mouctar Diakhaby, to uderzenia głową nie poprzedził ani wygranym pojedynkiem powietrznym, ani ucieczką od kryjącego go rywala – działał w pustce, obok nie było nikogo, wszyscy rywale rozpierzchli się, jakby nie ujrzeli frunącej piłki, lecz lądujący helikopter. Gospodarze nie tyle defensywną pracę zaniedbali, co ostentacyjnie ją zbojkotowali, a niebawem jeszcze kamery wychwyciły, jak z Ronalda Koemana, który miał bałagan posprzątać, rezerwowi piłkarze zwyczajnie się naśmiewają.
On, już trzeci trener zatrudniony w kolorowym roku 2020, wydaje się na razie fachowcem wyselekcjonowanym idealnie, jeśli Barcelona nadal, z niezmordowaną konsekwencją, zamierza sprawdzać, gdzie leży granica obciachu, której mimo nadludzkich starań nie zdoła przekroczyć. Holender imponuje zwłaszcza strategią zmian, jakich dokonuje podczas meczów – czasami pogarszają grę drużyny, czasami nie pogarszają, ale nigdy jej nie polepszają. Wszystko w zgodzie z kierunkiem obranym przez cały klub, który od dawna rezygnował z racjonalnych decyzji i aktualnie nie posiada nawet prezesa – wybory wyłonią go dopiero 24 stycznia, czyli tuż przed zatrzaśnięciem okna transferowego, gdy elekt nie będzie miał czasu na ewentualne ruchy personalne.
Fot. FotoPyK