Reklama

Dokładnie tak jak sobie wyobrażaliśmy: hit Premier League nie zawiódł!

redakcja

Autor:redakcja

16 grudnia 2020, 23:16 • 4 min czytania 4 komentarze

Są takie mecze, po których nawet widzowie zlokalizowani setki kilometrów od murawy czują się fizycznie wycieńczeni. Co za intensywność. Co za tempo. Dzisiaj w Liverpoolu mieliśmy do czynienia dokładnie z takim spotkaniem. Choć Jose Mourinho zagrał futbol absolutnie typowy dla Jose Mourinho, to Jurgen Klopp zagrał futbol absolutnie typowy dla Jurgena Kloppa. Efekt? Mnóstwo okazji pod obiema bramkami, nieprawdopodobna dramaturgia oraz setki tysięcy zadowolonych kibiców – bo nie wyobrażamy sobie, by ktokolwiek postronny nie czerpał przyjemności ze śledzenia tego boju. 

Dokładnie tak jak sobie wyobrażaliśmy: hit Premier League nie zawiódł!

Każdy kontakt z piłką, dowolnego z 22 zawodników na murawie, w jakimkolwiek miejscu boiska, wywoływał u kibiców szybsze bicie serca. Bo przecież wystarczy jakiś dość przypadkowy przechwyt w środku pola, dwa szybkie podania i Alisson musi łatać dziury w obronie. Wystarczy klepka, jakiś zryw skrzydłowego i to Hugo Lloris wyciąga się w bramce. Obie drużyny, obaj trenerzy, mają taką jakość, że są w stanie na przestrzeni kilku sekund dostarczyć piłkę pod bramkę rywala, wystarczy im malutka luka w zasiekach, wystarczy odrobina nieuwagi przy podaniu.

Jakże różni, a jednak jakże podobni.

Bo przecież w teorii obie drużyny różni wszystko – i różniło wszystko także w dzisiejszym meczu. Posiadanie piłki momentami sięgało stosunku 8:2 na korzyść Liverpoolu. The Reds bombardowali bramkę Tottenhamu, regularnie szukali dziur i prześwitów w murze, który Tottenham postawił w okolicach własnej szesnastki. Przed przerwą udało się raz, gdy zerwał się Jones. Jego dość szalony drybling zakończył się stratą, ale obrona Spurs pogubiła organizację. Salah doszedł do pozycji strzeleckiej, rykoszet, spadający liść – zrobiło się 1:0.

Tottenham? Kompletna odwrotność. Wystarczyła mu jedna kontra, zresztą na granicy spalonego. Dwa szybkie podania i Son strzela na 1:1, VAR uznaje, że „nie wystawał” poza linię.

Dla postronnego widza jednak to oznacza po prostu ciągłe podpięcie pod prąd. W każdej chwili towarzyszy nam świadomość – Lo Celso robi przechwyt, podaje do Sona i Liverpool jest w kłopotach. Ale też z drugiej strony któryś z obrońców w bieli złamie linie, nierozważnie wyskoczy do rywala, da się przedryblować – i znowu ratunek będzie musiał przynosić francuski bramkarz Tottenhamu.

Reklama

Przesadzamy? Nie ma mowy.

Liverpool poza golem miał przecież przed przerwą choćby okazje Salaha (strzał w środek bramki) czy Firmino (dobra interwencja Llorisa). Do Tottenhamu należała z kolei pierwsza część drugiej połowy – dwukrotnie przed ogromną szansą stawał Bergwijn, raz po rzucie rożnym bardzo blisko gola był Kane. Ten ostatni mógł też skarcić ciągłe dalekie wyjścia Alissona, ale oddał dość anemiczny strzał. Wiecie już, o co chodzi? Piłka u pomocnika w kole środkowym, a tak naprawdę jesteśmy o dwa podania od szansy dla Liverpoolu i o dwa podania od szansy dla Tottenhamu.

Natomiast spójrzmy prawdzie w oczy – tym razem zadecydowała po prostu piłkarska jakość. Mourinho niespecjalnie był gotowy, by skaleczyć Kloppa jego własną bronią – choć istotnie, początek drugiej połowy to wyjątkowo odważna jak na Tottenham gra. Ta odwaga dała jednak „zaledwie” słupek wspomnianego Bergwijna. To, co odróżniło nowego lidera Premier League od Spurs, to koncentracja w końcówce. Już Mane mógł bezlitośnie skarcić rozkojarzenie defensywy londyńczyków w ostatnim kwadransie gry. Jego strzał obronił jeszcze Lloris.

Bramkarz był jednak bezradny przy huknięciu Roberto Firmino po rzucie rożnym. No właśnie: po rzucie rożnym. Mou nie dał rady pokonać Kloppa gegenpressingiem. Ale za to Klopp pokonał Mourinho dwiema bramkami – rykoszetem i główką po rzucie rożnym.

Czy ten mecz pokazał, ile jakości brakuje Spurs, by na serio liczyć się w mistrzowskim wyścigu?

Nie, nie ujęlibyśmy tego w ten sposób. Bardziej uwidoczniła się tutaj siła Liverpoolu, w którym coraz więcej istotnych zawodników wraca do zdrowia. Jasne, dzisiaj to jeszcze nie była optymalna forma, zwłaszcza z tyłu. Son z łatwością zdobył bramkę, a przy odrobinie szczęścia goście mogli zdobyć i ze trzy-cztery bramki. Ale Liverpool wraca już chyba definitywnie na właściwe tory jeśli chodzi o grę z przodu. Nadal miewa wtopy, jak remis z Fulham. Ale u siebie w lidze? Siedem meczów, siedem zwycięstw. W ostatnich trzech – 9 strzelonych goli i tylko jeden stracony.

Jurgen Klopp znów zasiada w fotelu lidera tabeli. Trzy punkty nad Tottenhamem to nie jest wielka przewaga, ale wyrobiona w takim meczu, o takim przebiegu i dramaturgii – musi smakować wyjątkowo.

Liverpool – Tottenham 2:1 (1:1)

Salah 26′, Firmino 90′ – Son 33′

Reklama

Fot. Newspix

Najnowsze

Anglia

Anglia

Roberto De Zerbi docenił Modera, ale ten wczoraj akurat oberwał w mediach

Bartosz Lodko
0
Roberto De Zerbi docenił Modera, ale ten wczoraj akurat oberwał w mediach
Anglia

Fabiański: Wierzę, że możemy powalczyć i wyjść z grupy

Bartosz Lodko
2
Fabiański: Wierzę, że możemy powalczyć i wyjść z grupy

Komentarze

4 komentarze

Loading...