Reklama

„Wyszkolenie młodzieży Lecha pozwoliło powalczyć z Benfiką”

redakcja

Autor:redakcja

23 października 2020, 09:49 • 15 min czytania 16 komentarzy

Co dziś słychać w prasie? Echa spotkania Lecha z Benfiką. Mariusz Rumak w „Przeglądzie Sportowym” chwali odważną grę Poznaniaków, „Wyborcza” pisze, że „Kolejorz” był jak Rocky. Mamy także sporo materiałów ligowych, w tym sylwetki Davida Tijanicia czy Yawa Yeboaha. Alan Uryga zdradza plany na przyszłość w wywiadzie, a Kamil Szymura opowiada o pracy w kopalni. Słowem – dzieje się!

„Wyszkolenie młodzieży Lecha pozwoliło powalczyć z Benfiką”

Przegląd Sportowy

Mariusz Rumak komentuje mecz z Lecha z Benfiką. Były szkoleniowiec – bez zaskoczenia – chwali ofensywę „Kolejorza”.

MACIEJ WĄSOWSKI: Lech chyba pozytywnie zaskoczył? Wszyscy spodziewali się dominacji Benfiki, a spotkanie było naprawdę bardzodługo wyrównane.

MARIUSZ RUMAK: Zdecydowanie. Mecz był bardzo otwarty. Lech nie bał się grać wysokim pressingiem i naciskać Benfiki. Ostatecznie rywale wygrali 4:2, ale przy odrobinie szczęścia wynik mógł być odwrotny. Niestety środkowi obrońcy Kolejorza grali jeden na jeden i popełniali błędy, które na poziomie Ligi Europy są niewybaczalne. Dla mnie rewelacyjnie pokazał się Kuba Moder. Znów otwierał grę zespołu i kilka razy groźnie strzelał. Na plus również postawa pozostałych wychowanków, czyli Michała Skórasia oraz Jakuba Kamińskiego. Również Filip Marchwiński po wejściu pokazał, że technicznie nie odstawał od Portugalczyków. Generalnie wyszkolenie chłopaków pozwoliło nawiązać rywalizację z faworytem. Lech w defensywie sporo ryzykował i trochę się to zemściło.

Kolejorz nie za łatwo tracił gole?

Reklama

Niestety tak było i to pokazuje, że Lech z przodu jest silny, a z tyłu są deficyty. Walkę nawiązał środek pola, a nawet boki obrony. Problemem był niestety środek defensywy. Tacy zawodnicy jak Darwin Nunez potrafią w ułamku sekundy wkręcić w ziemię dosłownie jednym zwodem. Jednak Djordje Crnomarković za łatwo dał się ograć przy trzecim golu. Na takim poziomie trzeba zachować się lepiej. Tomasz Dejewski mocno się starał, ale było widać, że w kluczowych momentach był spóźniony albo źle ustawiony.

W „Ligowym Weekendzie” mamy materiał o ojcu i synu. Ariel Mosór wchodzi do Ekstraklasy i może korzystać z porad swojego taty.

Po zakończeniu kariery Mosór zajął się pracą trenerską. Był szkoleniowcem Hutnika Warszawa, Świtu Nowy Dwór Maz. (tam pracował m.in. z Kucharczykiem), a do czerwca prowadził Znicz Pruszków. Od dawna przykłada też dużą wagę do pracy z młodzieżą. Już od 15 lat razem z Arturem Rolą-Wawrzeckim zarządza Unią Warszawa. W klubie stworzonym na bazie szkółki prowadzonej przez Dariusza Kubickiego, ćwiczy obecnie około 350 dzieci. Na Bemowie założono również drużynę seniorską, która w dwa lata przebiła się z A klasy do IV ligi. To właśnie w Unii szlify zbierał syn Mosóra, 17-letni Ariel, który ma za sobą debiut w pierwszej drużynie Legii. Pod koniec poprzedniego sezonu młody stoper zagrał w wyjazdowym meczu z Lechią. – Poczułem wtedy wielką dumę. Potem Ariel zagrał jeszcze w Warszawie przeciwko Pogoni. Obecnie występuje w III-ligowych rezerwach i na razie nie myślimy o tym, co będzie w przyszłym roku, czy zostanie w Legii. Teraz dla mnie, jako ojca, najważniejsze jest, by dokończył naukę w liceum, zdał maturę i rozwijał się prawidłowo jako piłkarz – podkreśla Mosór senior.

Piłkarze Pogoni opowiadają o tym, jak przechodzili koronawirusa. Klub przeprowadzał nie tylko testy, ale także badania serca i płuc, żeby uniknąć powikłań i narażania zawodników.

Reklama

Co nie znaczy, że zaraza nie pozostawiła śladu w organizmach zawodników, o czym przekonali się na pierwszych zajęciach po zakończeniu kwarantanny. – Pierwszy trening był wprowadzający, ale i tak wydawał się trudny. Ciało odczuło wyjątkowo mocno to wszystko. Nie spodziewałem się, że aż tak bardzo będą męczyły takie lekkie zajęcia – mówi Kowalczyk. – Przy pierwszych przebieżkach zatykało. Czułem, że to nie jest to samo, co przed izolacją – uzupełnia Maciej Żurawski. – Początkowe trzy dni były bardzo trudne, płuca nie pracowały, nogi nie niosły. Sami się zastanawialiśmy, jak to będzie i mówiliśmy, że gdybyśmy mieli zagrać już, zaraz, to nie  za bardzo… Na szczęście to, co się wypracuje, nie znika od pstryknięcia palcem i organizmy szybko odzyskiwały dawną wydolność – dodaje Dąbrowski.

Damir Sadiković miał wylądować w grającym w Lidze Mistrzów Ferencvarosu. Jego klub zerwał jednak negocjacje transferowe i trafił do Cracovii.

Nie da się ukryć, że Cracovii w zakontraktowaniu piłkarza, którego można było nazwać jedną z gwiazd Premijer Ligi, pomógł kryzys związany z pandemią koronawirusa. Do transferu doszło na początku października, a jeszcze w czerwcu Żeljeznicar Sarajewo odrzucił ofertę z Ferencvarosu Budapeszt za tego gracza. – A teraz Ferencvaros gra w Lidze Mistrzów – mówi ze śmiechem Sadiković. – Nie wiem, czemu transfer nie doszedł do skutku. Prowadziliśmy zaawansowane rozmowy. Myślę, że mogło chodzić o pieniądze. Byłem zbyt ważnym piłkarzem dla NK Żeljeznicar, a chyba za mało zaoferowano za mnie. Trener klubu z Sarajewa, Amar Osim jeszcze w sierpniu zapewniał, że Sadiković nie jest na sprzedaż. W październiku Željezničar zmienił front i przyjął 200 tysięcy euro od Cracovii. – Klub wpadł w problemy finansowe i musiał mnie sprzedać, a oferta była naprawdę dobra, więc dlatego doszło do transferu – opowiada Sadiković. 

Jak Raków sprzątnął Davida Tijanicia sprzed nosa słoweńskiej potęgi? Sylwetka piłkarza Rakowa, z której dowiemy się tego oraz kilku innych ciekawostek.

– David to najlepszy młody piłkarz w całej Słowenii. Już pół roku temu mówiłem publicznie, że powinien zostać powołany do seniorskiej reprezentacji i cieszę się, że niedawno to się stało i zagrał od pierwszej minuty przeciwko San Marino (Słowenia wygrała 4:0, a pomocnik Rakowa wywalczył rzut karny – red.) – mówi. A chwilę później, gdy pytamy go o największe atuty Tijanicia, Dončić dodaje: – Śledzę, jak sobie radzi w Polsce i widziałem ostatnio w internecie bramkę, którą zdobył w ostatniej kolejce (na 2:1 z Górnikiem w Zabrzu – red.). Pokazał w tej akcji, jak szybko potrafi biec z piłką przy nodze. Nikt nie był go w stanie dogonić. Od razu przypomniałem sobie gola, jakiego David strzelił w pierwszej kolejce sezonu 2019/20, gdy niespodziewanie pokonaliśmy na wyjeździe 2:1 Maribor. Tijanić spisał się fantastycznie. Po tamtym spotkaniu Tijanić mógł trafić do Mariboru. Aktualni wicemistrzowie Słowenii mogli pozyskać pomocnika za 100 tysięcy euro, gwarantując sobie jednocześnie procent od kolejnego transferu, ale dyrektor sportowy klubu, słynny Zlatko Zahović, nie zdecydował się na taki krok. – Władze Mariboru chciały Davida, ale nie dogadaliśmy się co do ceny – tłumaczy Brkić. My ustaliliśmy, że Zahović wolał poczekać, aż pomocnikowi wygaśnie kontrakt i będzie go mógł mieć za darmo. Wtedy do gry wkroczył Raków i zapłacił za utalentowanego piłkarza. 

Yaw Yeboah ma świetne wejście do ligi, ale jednak w opowieść o tym, że Pep Guardiola widział go w planach City, nie uwierzymy. Sylwetka piłkarza Wisły.

Pięć lat temu wybrano go na najlepszego zawodnika mistrzostw Afryki do lat 20 (oczywiście nie są rozgrywane w najmocniejszej obsadzie), w tym samym roku błysnął w czasie mundialu w tej kategorii wiekowej, zdobył dwie bramki, obie z karnych i przyczynił się do zwycięstwa nad Argentyną 3:2, w której barwach grali m.in. Angel Correa czy Giovanni Simeone. W dodatku był o dwa lata młodszy od wielu uczestników mistrzostw. Ghana zaczęła świetnie tamten turniej, wygrała grupę z dorobkiem siedmiu punktów w trzech meczach. W 1/8 fi nału przegrała z Mali 0:3. Yeboah był wówczas zawodnikiem Manchesteru City i marzył o wielkiej karierze. Jest wychowankiem akademii współpracującej z MC i już jako 15-latek zaczął trenować z tym zespołem. Był za młody, by dostać pozwolenie na pracę w Wielkiej Brytanii, więc tylko jeździł tam ćwiczyć, a potem wracał do Ghany. Gdy stał się pełnoletni, podpisał profesjonalny kontrakt. Poznał wielkie gwiazdy światowej piłki. – Z małej wioski w Ghanie pojechałem do Manchesteru, by zacząć treningi z takimi ludźmi jak Yaya Toure, David Silva, Vincent Kompany czy Raheem Sterling. Znałem ich tylko z telewizji, a nagle jesteśmy kolegami z zespołu – opowiadał w rozmowie z TVP Sport. W jednym z najbogatszych klubów świata nie miał szans na grę, więc ciągle był wypożyczany. Najpierw do Lille, gdzie grał bardzo niewiele, ale liczył, że po powrocie dostanie szansę w Manchesterze. Miał go o tym przekonywać nowy szkoleniowiec tej drużyny Josep Guardiola. – Chce mnie z powrotem w Manchesterze City. Zapewnił, że jestem w planach na kolejny sezon i żebym ciężko pracował – mówił w rozmowie z Radiem Universe cztery lata temu.

Rzecz o tym, jak dojrzewał i zmieniał się Jakub Świerczok. Można stwierdzić, że napastnik Piasta Gliwice uratował dzięki temu swoją karierę.

Dwuletnia przerwa w grze sprawiła, że z wiecznego chłopca powoli zaczął się zmieniać w mężczyznę. Urazy pozwoliły zrozumieć, że do zawodu piłkarza trzeba zacząć podchodzić nieco poważniej. Niestety z boku wciąż szeptano mu, że talent wystarczy. A pokusa czerpania z życia pełnymi garściami była na tyle duża, że proces przemiany zachodził bardzo powoli. To był 2014 rok. Trzy lata później, już jako zawodnik Zagłębia Lubin, będzie imponował profesjonalizmem, a kolegów znających go dłużej, zaskakiwał podejściem do życia. – Sam powtarzał, że się zmienił. Że spokorniał. Nadal był bardzo pewny siebie, ale tylko w pozytywny, potrzebny napastnikowi sposób – mówi Daniel Dziwniel, obecnie piłkarz Sandecji, wtedy kolega z zespołu Miedziowych. – Miałem wrażenie, że każdy trening, w którym coś mu nie wyszło, traktował jak porażkę. Brał do siebie i mocno się nakręcał, żeby na następnych zajęciach już zagrać tak, jak chciał – wspomina Mariusz Lewandowski, były szkoleniowiec lubinian, który ze Świerczokiem pracował dość krótko, ale jak podkreśla, złego słowa nie może o nim powiedzieć.

Czy Alan Uryga zostanie na dłużej w Płocku? W rozmowie z piłkarzem Wisły pada pytanie o wygasający kontrakt i zainteresowanie zagranicznych klubów.

Pana umowa z Wisłą wygasa z końcem rozgrywek. Rozmawiacie o jej przedłużeniu?

Konkretnego planu i terminu, do którego mam podjąć decyzję, nie mam. Potwierdzam, że zacząłem rozmawiać z klubem o nowym kontrakcie. Miałem już w tej sprawie kilka spotkań. Ostatnio rozmawiałem na ten temat z prezesem Wisły Tomaszem Marcem. Wiem, że klub na mnie liczy, obie strony podchodzą do rozmów z wzajemnym szacunkiem. Tak to wszystko powinno wyglądać. Podjęliśmy rozmowy i próbujemy się porozumieć. Zobaczymy jakie będą tego efekty. Być może dogadamy się za miesiąc, dwa albo dopiero zimą. Na pewno będzie jakieś oficjalne stanowisko i kibice poznają moją decyzję.

Wpływ na nią będzie miało zainteresowanie ze strony innych klubów? Prezes Marzec przyznał, że na mecze Wisły latem przyjeżdżali skauci z zagranicznych klubów oglądać m.in. Alana Urygę.

Szczerze, to do mnie nie dochodziły latem żadne informacje o zainteresowaniu jakichś zagranicznych klubów. Już we wrześniu były sygnały o zespołach z Turcji czy z 2. Bundesligi, ale do żadnych konkretów nie doszło. Okno się zamknęło. Inna sprawa, że sam nie miałem ciśnienia na wyjazd. Nawet nie wiedziałem, że ktoś przyjeżdżał mnie oglądać. Nie wiem jak sytuacja wygląda teraz, bo obecnie rozmawiam z Wisłą Płock. Jeżeli na przełomie grudnia i stycznia okaże się, że ktoś mnie obserwował i zostałem pozytywnie oceniony, to taki klub będzie najpierw musiał dogadać się z Wisłą, bo kontrakt mam ważny do końca sezonu.

Zimą interesowało się panem angielskie Barnsley, które we wrześniu pozyskało Michała Helika. Żałuje pan, że ostatecznie tam nie trafił?

Przede wszystkim angielska Championship to bardzo dobra liga. Myślę, że większość zawodników cieszyłaby się z zainteresowania tamtejszych klubów. Troszeczkę rozczarowany jestem, że wtedy nic nie wyszło. 

Super Express

Rozmówka z Luką Zahoviciem, który został nowym piłkarzem Pogoni i już ma na koncie asystę, choć wiadomo – nietypową. Jakie są kulisy tego transferu?

„Super Express”: – Jak to się stało, że trafiłeś do Pogoni?

Luka Zahović: – Wszystko potoczyło się szybko. Pierwsze rozmowy z Pogonią miałem niecałe dwa tygodnie przed podpisaniem kontraktu. Najpierw rozmawiałem ztrenerem Kostą Runjaicem. Powiedział mi dużo o klubie i mieście, odużym zainteresowaniu piłką w Szczecinie. Od samego początku byłem pozytywnie i optymistycznie nastawiony do przyjścia do Pogoni. Może złapaliśmy dobry kontakt również dlatego, bo rozmawialiśmy w języku serbsko-chorwackim.

– Jest prawdą, że pierwszą opcją dla ciebie było znalezienie klubu w Portugalii?

– Portugalia nie była pierwszą opcją. Oczywiście, że ten kraj jest bliski mojemu sercu, urodziłem się tam, mieszkałem przez 12lat i dalej jestem związany z Portugalią.

Czesław Michniewicz jest zachwycony Michałem Karbownikiem. Stwierdził, że młody piłkarz Legii zrobił akcję w stylu Diego Maradony.

Trener Michniewicz po przyjściu do Legii zdecydował, że przesunie go z lewej obrony do środka pomocy. W meczu ze Śląskiem w pierwszej połowie młody kadrowicz trafił w słupek, a po przerwie błysnął akcją, którą tak docenił szkoleniowiec Legii. – Mam żal, że z wielu dobrze zbudowanych, skonstruowanych akcji nie udało się strzelić gola –powiedział na konferencji opiekun Legii. –Chociażby w drugiej połowie fantastyczna akcja Michała Karbownika. Był w doskonałej sytuacji do oddania strzału, ale szukał jeszcze dogrania do Pawła Wszołka. Powiedziałem mu po meczu na szybko, że taką akcję zrobił tylko Maradona i ty. Tylko że Maradona zakończył swoją bramką, a twoja akcja pójdzie szybko w zapomnienie, bo nie ma z tego gola – analizował szkoleniowiec mistrza Polski.

Dalej mamy jeszcze przełomową wiadomość – Napoli wpuściło Milika na trening drużynowy. Gratulacje, step by step!

Sport

Rozmowa zapowiadająca najbliższą kolejkę Ekstraklasy. Mariusz Śrutwa przyznaje plusy i minusy oraz wierzy w Waldemara Fornalika.

Za nami 7 kolejek. Kto na plus, kto na minus?

– Na plus na pewno Górnik Zabrze, który w tych pierwszych kolejkach cały czas był na szczycie, oraz Raków, który raczej nie przyzwyczaił nas do tego, że otwierał ligową tabelę. Było trochę niespodzianek w tych pierwszych kolejkach. A minus? Na pewno postawa Piasta Gliwice, który w bieżących rozgrywkach nie potrafi sobie poradzić ze zbieraniem punktów, notuje seryjne porażki, mimo tego, że na europejskiej arenie w eliminacjach Ligi Europy zanotował całkiem przyzwoity wynik. Na polskim froncie poniżej oczekiwań i na pewno mają sporo materiału do przemyśleń, dlaczego tak jest.

Trenera Fornalika zna pan nie tylko z pracy szkoleniowej, ale też z boiska, graliście przecież razem w Ruchu Chorzów. Doświadczony szkoleniowiec poradzi sobie w tej trudnej sytuacji?

– Wierzę, że tak. To dobry fachowiec. Razem z bratem Tomkiem i innymi osobami ze sztabu znajdą rozwiązanie i dojdą do tego, dlaczego jest tak niefajnie na początku rozgrywek. Wiemy, jak jest w sporcie. Do wszystkiego dochodzi głowa i to jest potem powodem blokady oraz braku dobrych wyników. Trzeba wszystko uspokoić, ustabilizować. Wierzę, że Waldek sobie z tym wszystkim poradzi i Piast wyjdzie z kryzysu, w którym się znalazł i wróci na te tory, do których nas przyzwyczaił w ostatnim czasie.

Skoro już o Fornaliku to płynnie przejdźmy do kryzysu Piasta Gliwice. Jakub Szmatuła próbuje wytłumaczyć, skąd wziął się dołek.

Gliwickie kryzysy doskonale zna Jakub Szmatuła. 39-letni bramkarz jest obecnie rezerwowym, dzięki czemu nieco z boku obserwuje co się dzieje, sam jednak stara się pomóc drużynie swoim doświadczeniem. – Gdy się spojrzy na tabelę to łatwo powiedzieć „mają jeden punkt i są najgorsi”. Musimy wziąć tę sytuację na klatę, zajmujemy aktualnie ostatnie miejsce, ale z gry wcale tak źle to nie wygląda. Pokazywaliśmy nieraz, że Piast z takich opresji wychodzi obronną ręką. Przyzwyczailiśmy się trochę jako klub i drużyna do seryjnych zwycięstw, ale dziś tych wygranych brakuje – cytuje bramkarza portal piast-gliwice. eu. Szmatuła przekonuje, że potencjał jest, umiejętności nie brakuje, tylko zespół jest zablokowany. – W treningach naprawdę dobrze to wygląda. Nie mówiłbym tego, gdybym tego nie widział na własne oczy, a jestem w tej szatni już bardzo długo. Zespół ciężko pracuje i w treningach chłopacy wykorzystują te sytuacje. Widzę, że jest chęć i każdy wkłada maksimum zaangażowania. Jestem przekonany, że za chwilę życie odda nam to, co dotychczas zostało nam zabrane – przekonuje golkiper Piasta. – Mamy złą serię, ale za chwilę to się odwróci. Potwierdzają to poprzednie sezony, kiedy sytuacje była podobne. Musimy ten trudny okres przetrwać. Obyśmy za chwilę mogli cieszyć się ze zwycięstw.

Czy GKS Jastrzębie, który nie wygrał od 18 spotkań, może mieć jakiekolwiek powody do optymizmu? Maciej Grygierczyk szuka plusów w felietonie przed meczami 1. ligi.

W chwili zamykania tego wydania naszej gazety szczęśliwie nic nie wskazywało jednak na to, by coś miało stanąć na przeszkodzie w rozegraniu spotkania z perspektywy województwa śląskiego najciekawszego, czyli bratobójczego starcia GKS-ów z Tychów i Jastrzębia. W obozie tego drugiego nastrój zapewne jest wisielczy i nie ma mądrej odpowiedzi na pytanie: lepiej grać czy nie grać… Jastrzębianie idą na jakiś rekord, nie wygrali 18 poprzednich ligowych spotkań. To suma wszystkich nieszczęść: zmiany trenera, sporych roszad kadrowych, głosach o problemach finansowych, wreszcie instalacji podgrzewanej murawy, wskutek której honory gospodarza przychodzi im pełnić w Wodzisławiu. Wspomina się, że prowadząc Skrę Częstochowa, trener Paweł Ściebura przywitał się z II ligą sześcioma wyjazdowymi porażkami do zera, by po powrocie na własny stadion odpalić na dobre i uczynić z beniaminka ekipę (do dziś) groźną dla każdego.

Kamil Szymura wspomina grę w GKS-ie Jastrzębie. Wspomina też, jak został… górnikiem. Dziś marzy o zagraniu na boiskach Ekstraklasy.

Wiosną 2012 roku zagrał w I-ligowym GKS-ie Katowice, a jesień spędził w Sandecji Nowy Sącz i w trakcie wyjazdowego meczu na zapleczu ekstraklasy z Arką Gdynia doznał kontuzji. – Siedem-osiem miesięcy bez piłki sprawiło, że przyszło zwątpienie, a nawet rezygnacja – dodaje Kamil Szymura. – Wróciłem do domu i zacząłem inne życie. Na trzy lata zostałem górnikiem, a półtora roku pracowałem na oddziale wydobywczym i nie sądziłem, że jeszcze kiedyś będę mógł się cieszyć z tego, co daje życie piłkarza. Na szczęście spotkałem mojego pierwszego trenera Grzegorza Łukasika, który namówił mnie do powrotu. Krok po kroku odbudowałem się fizycznie, a jednocześnie stworzyliśmy w Jastrzębiu zespół, który jeszcze jako III-ligowiec dotarł do ćwierćfinału Pucharu Polski. W 1/8 wyeliminowaliśmy ekstraklasowego Górnika Łęczna, któremu strzeliłem gola na 1:0, a po bramce straconej z karnego w doliczonym czasie gry i dramatycznej, ale bezbramkowej dogrywce, w karnych wygraliśmy 7:6. To wszystko sprawiło, że znowu jestem piłkarzem i w GKS-ie Tychy chcę spełnić moje marzenia o powrocie na boiska ekstraklasy. 

Gazeta Wyborcza

Lech Poznań jak Rocky Balboa. To porównanie dotyczy oczywiście odważnej gry w meczu z Benfiką.

Lech nie czuł lęku, bo nauczył się w eliminacjach, że odwagą i umiejętnościami może zdziałać więcej, niż ktokolwiek zakładał. Wyszedł na boisko, by wygrać. Bezczelnie i wbrew logice. I chociaż szybko stracił gola, to wydawało się, że ta bezczelność ma uzasadnienie. Gola stracił bowiem pechowo, gdy łatający dziury w obronie Tomasz Dejewski po trawie interweniował przy linii końcowej i zahaczył piłkę ręką. Tego karnego Filip Bednarek nie obronił. Lech przegrywał z olbrzymem, zanim minęło dziesięć minut. Ale Lech po stracie gola zareagował wspaniale – nie płakał, nie rozpaczał, ale ruszył do odrabiania strat, czym Portugalczyków kompletnie zaskoczył. Benfica nie spodziewała się chyba aż takiej krnąbrności po poznaniakach i tego, że straci tak szybko – w 15. minucie – wyrównującego gola. I to po jakiej akcji! Jakub Moder, najjaśniejsza postać meczu w szeregach Kolejorza, podał wspaniale przez ponad pół boiska. Uruchomił Alana Czerwińskiego na skrzydle, ten zagrał do Mikaela Ishaka i szwedzki napastnik w pełnym pędzie wpakował piłkę do siatki. To był kapitalny okres gry Lecha, który bez kompleksów dyktował warunki i zwyczajnie przeważał. Mądra gra skutkowała kolejnymi  akcjami, strzałem Jakuba Modera w poprzeczkę i walką jak równy z równym z gigantem, który jednego obrońcę w okienku transferowym sprzedaje za większą sumę niż polska liga wszystkich defensorów w całej swojej historii. Z rywalem z jedenastką wartą na papierze dwanaście razy więcej niż jedenastka Lecha. 

Fot. Newspix

Najnowsze

Polecane

W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby

Szymon Szczepanik
0
W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby
Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Sebastian Warzecha
0
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Komentarze

16 komentarzy

Loading...