W piątkowej prasie sporo się dzieje. Sławomir Peszko mówi o przejściu do Wieczystej, a Arvydas Novikovas o odejściu z Legii do Turcji. Mamy wyjaśnienie, dlaczego Jesus Jimenez tak wystrzelił z formą. Michał Jakóbowski z Warty Poznań mówi o swoich symulkach. Jan Tomaszewski zarzuca Legii archaiczny styl gry.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Mapa wstydu polskiej piłki jest coraz szersza.
Tym razem sprzymierzeńcem ma być czas, którego teraz zabrakło. Letnie wzmocnienia i nowi piłkarze gwarantują wyższy poziom drużyny, ale na mecze z Linfield oraz Omonią gotowi do gry i w optymalnej formie byli tylko Artur Boruc i Filip Mladenović. Dzięki interwencjom tego pierwszego, grająca w dziesiątkę Legia przetrwała 90 minut bez straty gola, a drugi od początku prezentuje wysoką formę. Jego przypadkowe poślizgnięcie na starcie dogrywki, które skutkowało utratą piłki i chwilę później rzutem karnym, tej oceny nie zmieni. Gdyby wszyscy piłkarze Legii zagrali na poziomie Boruca i Mladenovicia oraz Luquinhasa i Artura Jędrzejczyka (spowodowanie jedenastki nie zmienia oceny), wynik z Omonią byłby pewnie korzystny. Nie jest, bo reszta spisuje się poniżej możliwości. Domagoj Antolić z Walerianem Gwilią człapią, a przyzwyczaili do biegania. Bartosz Kapustka nadrabia zaległości i za miesiąc, kiedy zespół wróci do gry w Europie, prawdopodobnie będzie zupełnie innym piłkarzem niż teraz. Trener Vuković nie będzie musiał wystawiać na skrzydle – na siłę – Macieja Rosołka, do którego trudno mieć pretensje. Nim przyszło mu walczyć o Ligę Mistrzów, ledwie pięć razy zagrał w podstawowej jedenastce Legii, a w środę po raz pierwszy z tak poważnym rywalem. Ale Vuković nie miał wyjścia, na Kapustkę od początku jeszcze za wcześnie. Tak jak na Jose Kante i Rafaela Lopesa.
Rozmowa z Adamem Marciniakiem przed sezonem Arki Gdynia w I lidze.
Latem zespół przeszedł dużą rewolucję. Jak to się stało, że akurat pan został w drużynie, jako jeden z nielicznych? Oczywiście przez rok ma pan jeszcze ważny kontrakt, ale pańscy koledzy mieli podobną sytuację, a odeszli.
Jeszcze za kadencji prezesa Wojciecha Pertkiewicza moja umowa była tak skonstruowana, że była ujęta w niej opcja pierwszoligowa. Dlatego niezależnie od tego, czy byśmy się utrzymali, czy nie miałem ustalone warunki kontraktu po spadku.
Miał pan zapytania z innych klubów? Spora część zawodników już znalazła sobie nowe drużyny.
Z tego, co się orientuję faktycznie większość kolegów ma już nowe kluby. Kompletnie nie zaprzątałem sobie głowy ofertami, bo wiedziałem, że mam ważny kontrakt i akurat ja w Arce zostanę.
Czuje się pan odpowiedzialny za spadek?
Tak, bo należę do tych zawodników, którzy rozegrali zdecydowaną większość spotkań. Poza tym przez sporą część sezonu byłem kapitanem tego zespołu, więc tym bardziej czuję się odpowiedzialny za tą sytuację i spadek. Powoli staram się jednak o tym zapomnieć, bo chcielibyśmy się odwdzięczyć kibicom za to, że mimo złej sytuacji cały czas mogliśmy liczyć na ich wsparcie. Możemy to zrobić tak naprawdę w jeden sposób – walcząc o awans.
Razem pracowali najpierw w Lechii Gdańsk, potem z sukcesami w Jagiellonii. W niedzielę pierwszy raz staną po przeciwnych stronach barykady – Krzysztof Brede w roli trenera Podbeskidzia, Michał Probierz jako szkoleniowiec Cracovii.
GRZEGORZ RUDYNEK: W 2013 roku Michał Probierz przyszedł do Lechii i…
KRZYSZTOF BREDE: …zaprosił mnie i pozostałych trenerów na indywidualne rozmowy. Zapytał mnie, czy zostanę jego asystentem. Oczywiście od razu się zgodziłem.
Pan, szkoleniowiec dopiero na dorobku, i Probierz, trener już doświadczony i uznany. Dystans między wami był duży.
BREDE: Bardzo duży, miałem dopiero roczne doświadczenie w roli drugiego trenera, które zdobyłem u Bogusława Kaczmarka. Ale wtedy w trakcie spotkania w Gdańsku łatwiej miałem o tyle, że Michała już znałem. Kilka lat wcześniej, kiedy pracowałem z grupami młodzieżowymi Lechii, poprosiłem Bartka Zalewskiego, który był w sztabie Michała w Jagiellonii, czy mogę do nich przyjechać na staż. Przy pierwszej okazji wsiadłem w samochód i pojechałem do Białegostoku, gdzie przyglądałem się pracy sztabu Jagi od poniedziałku do czwartku. Potem jeszcze kilka razy widziałem się z Probierzem. Na przykład w czasie jego pobytu w Wiśle Kraków przyjeżdżałem do Bartka do hotelu i jeśli spotykałem Michała, zawsze zagadał, zapytał, co słychać.
MICHAŁ PROBIERZ: Niech Krzysiek tak nie przesadza, że był zupełnie zielony. Miał już pewne doświadczenie, to nie jest tak, że pracę w moim sztabie zaproponowałem mu na piękne oczy. Widać było, że futbol to jego pasja i na ten temat można z nim rozmawiać i rozmawiać. Zresztą W Lechii byli superludzie. On, Maciej Kalkowski, z podobnym charakterem do Krzyśka. Zresztą uważam, że Maciek jest kolejnym trenerem, który powinien dostać szansę samodzielnej pracy.
BREDE: Nie zmienia to faktu, że dystans był zachowany. Dopiero później poznawaliśmy się z każdym dniem, spędzaliśmy więcej czasu, bo doszły mecze rozgrywane poza Gdańskiem, zgrupowania, mieliśmy spotkania prywatne. Najważniejsza była jednak praca i realizacja zadań. Musiałem sprawdzać się w tej roli, bo kiedy po zmianie właściciela klubu stawało się jasne, że Michał odejdzie z Lechii, zaproponował, bym dalej z nim pracował. Odpowiedziałem, że oczywiście, ale pozostawała kwestia, gdzie mielibyśmy pójść i czy będę w stanie utrzymać rodzinę. Wtedy z narzeczoną spodziewaliśmy się dziecka, zaplanowany był ślub.
Grał i w Jagiellonii, i w Legii. Sobotni mecz obejrzy jednak już jako piłkarz Erzurumsporu. Dlaczego Novikovas opuścił Polskę?
Najważniejsze były dwie kwestie. Pierwsza to aspekt finansowy. Muszę patrzeć na przyszłość, nie mam już 19 lat, jak Karbownik. Erzurumspor dał mi lepszy kontrakt niż miałem w Legii, więc była to kusząca opcja, szczególnie że liga turecka jest silniejsza niż polska. Po drugie i najważniejsze, zadecydowały względy rodzinne. Miałem trochę problemów, mam nadzieję, że teraz, kiedy mieszkam w Turcji, wszystko się poukłada. Nie chcę o tym opowiadać, w Legii wszyscy zrozumieli moje położenie, nikt nie robił mi przeszkód, bym odszedł. Trener na pewno nie jest zadowolony, że zdecydowałem się na ten ruch, ale pogadaliśmy, wszystko zaakceptował. To taki człowiek, że najważniejsi są dla niego bliscy, dlatego świetnie mnie zrozumiał. Teraz, w Erzurumsporze, będę mieszkał sam. Moja córka zaczyna chodzić do przedszkola, ma wiele koleżanek, nie chcę jej zabierać z tego środowiska. Będzie przyjeżdżać na dwa tygodnie, na miesiąc. Wszystko się poukłada. Za mną naprawdę trudne miesiące, ale teraz jest dobrze. Mistrzostwo przykryło wszystkie problemy. Vuko często żartował: Novikovas zawsze byłeś drugi, musiałeś przyjść do Legii, by wreszcie być na pierwszym miejscu.
Jesus Jimenez to kolejny piłkarz z niższych lig w Hiszpanii podbija ekstraklasę. Choć początki miał takie, że i kibice Górnika tracili cierpliwość.
Po kilku tygodniach gry Jimeneza w Górniku żartowano, czy z lotniska w Krakowie na pewno odebrałem dobrego Jesusa i przywiozłem do Zabrza – przypomina sobie Krzysztof Skutnik, kierownik Górnika. Za lichymi statystykami goli i asyst Hiszpana, jego przezroczystością na boisku, kryło się coś więcej niż mogli o tym wiedzieć kibice. Był zagubiony, nie czuł się dobrze na obczyźnie. W klubie przekonują, że zaczął się zmieniać, gdy pięć miesięcy po przeprowadzce na Śląsk dołączyła do niego dziewczyna. – Na początku czułem się osamotniony, wracałem do pustego mieszkania. Wsparła mnie dziewczyna, jej pomoc była kluczowa – nawiązuje do tamtych chwil Jimenez.
Bartosz Sarnowski, były prezes Górnika, uważa podobnie: – Pojawienie się partnerki okazało się jednym z kamieni milowych do tego, żeby mógł dobrze poczuć się w Zabrzu.
Skutnik uzupełnia, że dla 23-letniego wtedy zawodnika Górnik był pierwszym zagranicznym klubem. – Stąd też mogły wynikać trudności. Erik Janža przed przyjściem do nas grał w Czechach, Chorwacji i na Cyprze, Igor Angulo to też obieżyświat. Oni szybko odnaleźli się w drużynie. Igor nie rozumiał polskiego, ale wychodził na trening i już po samym ustawieniu kolegów wiedział, czego od niego się oczekuje. Jesus potrzebował cierpliwości, a tej w piłce, jak wiadomo, nigdy za wiele – analizuje Skutnik.
Nowy napastnik Wisły Kraków, Fatos Bećiraj to jedyny piłkarz w ekstraklasie z największą liczbą występów w reprezentacji swojego kraju.
– Wisła zrobiła świetny transfer, to bardzo dobry napastnik, szybki, silny fizycznie – mówi nam Dragomir Okuka, były trener Białej Gwiazdy i Legii, który prowadził go w chińskim Changchun Yatai. – Dla nas był jak Cristiano Ronaldo – chwali go też w rozmowie z „PS” trener jego ostatniej drużyny Maccabi Netanja Slobodan Drapić.
Porównania ze słynnym Portugalczykiem są oczywiście na wyrost, ale coś go z nim łączy. Nowy napastnik Wisły w ojczyźnie także zapisał się w historii futbolu jako rekordzista pod względem liczby meczów. W kadrze wystąpił 68 razy i wyprzedza Stevana Joveticia, Stefana Savicia i innych bardziej znanych od niego piłkarzy z tego kraju. Nie zrobił takiej kariery jak oni, ale cała niezbyt długa historia tej drużyny jest z nim związana.
Jedynym zawodnikiem na naszych ligowych boiskach, który ma jeszcze więcej spotkań w drużynie narodowej, jest jego klubowy kolega Jakub Błaszczykowski, tyle że on stracił miano rekordzisty na rzecz Roberta Lewandowskiego.
Michał Jakóbowski z Warty Poznań w 1. kolejce “zasłynął” wyleceniem z boiska po dwóch żółtych kartkach za symulowanie w polu karnym. Zawodnik nie ukrywa, że dla niego takie zachowania są naturalne. Gorzej, że tego nie żałuje.
Analiza tego spotkania dla pana nie była chyba zbyt przyjemna. Trener wytknął panu nieodpowiedzialne zachowanie?
Jeżeli chodzi o tę sytuację, to rzeczywiście nie było to przyjemne. Gdybym sam miał ocenić swoją grę w tym meczu, to nie wyglądała źle, choć wiadomo, że cały występ przyćmiły moje dwie kartki. Natomiast dla mnie było to instynktowne, robiłem to, odkąd pamiętam, ale muszę powiedzieć, że tu przesadziłem. Biorę to na siebie i przyznaję, że słusznie zostałem ukarany. Może w drugiej sytuacji sędzia Szymon Marciniak mógł się wstrzymać z kartką i po prostu mógł puścić grę. Zdecydował się jednak mnie ukarać i na pewno błędu nie popełnił.
Za pierwszym razem mógł pan jeszcze popełnić błąd, ale druga była niepotrzebna. Wydawało się, że Warta się rozpędzała i była bliska wyrównania. Zapomniał pan, że w ekstraklasie jest VAR?
Całkowicie zapomniałem o VAR i o tym, że mogę zobaczyć kartkę. To jest mój odruch bezwarunkowy. Po prostu za drugim razem widziałem, że Jarek Kubicki ma wyciągniętą nogę, próbowałem to wykorzystać i szukałem kontaktu. Zdążył ją jednak schować. Wiem, że w przyszłości muszę się pilnować.
Żałuje pan tej sytuacji?
Nie, bo jest to część meczu. Próbuje się nabrać przeciwnika, żeby pomóc drużynie. Wyszło, jak wyszło i czasu nie cofnę. Oczywiście szkoda, bo ucierpiał na tym trochę wizerunek klubu i przede wszystkim mój. Należę jednak do takich osób, które nie przejmują się długo takimi rzeczami, bo w życiu są o wiele większe problemy.
Wciąż jestem piłkarzem – zapewnia Sławomir Peszko, który z ekstraklasy trafił do klasy okręgowej. Opowiada, dlaczego zdecydował się grac w Wieczystej Kraków. Druga część wywiadu Izy Koprowiak.
Tyle że Boruc gra w Legii, Wasilewski do poprzedniego sezonu występował w Wiśle Kraków, a pan…
A ja jestem w Wieczystej Kraków. W klubie, który zna już cała Polska, cała Polska obserwuje, patrzy na moje nogi i ręce również. Mówię poważnie: zdecydowanie jestem jeszcze piłkarzem, podpisałem tu profesjonalny kontrakt. I mam swoje cele, które nie tylko mnie dotyczą. Chciałbym tym młodym zawodnikom w Wieczystej uświadomić, że przejście do ekstraklasy jest dla nich możliwe. Pokazuje im trochę profesjonalizmu, zaangażowania. I też luzu po meczu, bo przecież w piłce musi być również czas na świętowanie. Gdy ludzie osiągają sukcesy w innych dziedzinach, mają prawo się z tego cieszyć, odreagować. My także. Chcę im pokazać, jak ważne są normalne relacje z ludźmi, że w piłce, nawet tej na wysokim poziomie, są one możliwe. Mnie zostało wiele znajomości, i w Gdańsku, i w Poznaniu, gdzie spotykam się z kibicami, z zarządem: prezesem Klimczakiem, Pogorzelczykiem. Myślę, że podobnie będzie z Adamem Mandziarą (prezesem Lechii).
Kilka miesięcy był pan bez klubu. Gdy w mediach pojawiła się informacja, że rozwiązał pan kontrakt z Lechią i jest wolnym zawodnikiem, telefon się nie rozdzwonił?
Było kilka opcji. Miałem fajną ofertę z Atromitosu Ateny. Zadzwonił do mnie Radek Majewski, powiedział, że jego były trener, który prowadzi ten klub, pytał, czy nie podpisałbym z nimi rocznego kontraktu. Proponowali nawet niezłe pieniądze. Zacząłem jednak zastanawiać się, czy jest sens: bo przecież trwa pandemia, bo pewnie na początku nie będą płacić. Uznałem, że nie chcę zmieniać całego życia, by spędzić tam tylko rok. Poza tym zagraniczne wyjazdy chyba już mi się znudziły. Był też Widzew, nawet oglądałem z trybun jego mecz z Olimpią Grudziądz. Tam chcieli jednak podpisać ze mną kontrakt tylko na trzy miesiące, a mi zależało, by awans automatycznie tę umowę przedłużył. Nie zgodzili się, trudno. Konkretna była Termalica, ale jadąc z Niecieczy, przejeżdżałem przez Kraków i zagościłem w Wieczystej. Spotkałem trenera Cecherza, który na dzień dobry mnie zapytał, kto jest najlepszym trenerem w Polsce. Od razu zażartowałem, że od lat on. W końcu znaliśmy się jeszcze z Płocka. Opowiedział o wizji właściciela klubu. Usłyszałem, że to nie jest projekt widzimisię, który za rok się skończy, że robią to na poważnie, tylko trzeba się teraz przemęczyć w okręgówce, w IV lidze. Trener zapytał, czy chcę pomóc, odpowiedziałem, że długo pracowałem na swoje nazwisko, więc muszę mieć dobry kontrakt. „A to już rozmawiaj z władzami” – odparł. Zrobiłem to, szybko się dogadaliśmy.
SPORT
Andrzej Juskowiak analizuje, dlaczego Jesus Jimenez tak dobrze zaczął sezon.
W Zabrzu pozostała pamięć po Igorze Angulo i wszyscy w klubie podkreślają, że chcą teraz rozłożyć ciężar strzelania goli na całą drużynę. Tymczasem w pierwszej kolejce Jimenez zdobył hat trick, chcąc jakby przekazać, że brakiem Angulo nie ma co się martwić.
– Jego droga do środkowego napastnika zaczęła się na skrzydle, gdzie nie zawsze za jego plecami, w defensywie, wszystko układało się dobrze i przeciwnik potrafił to wykorzystać. W grze do przodu to zawsze był zawodnik, który często podejmował pojedynki, dryblował, starał się robić przewagę. Później grał bliżej środka i jakby był przygotowywany do funkcji napastnika. W Górniku jest o tyle łatwiej, że on nie jest sam, bo w tej chwili gra obok niego jeszcze drugi zawodnik, co jest spowodowane zmianą ustawienia na to z trzema środkowymi obrońcami. Jimenez w meczu z Podbeskidziem miał wielką swobodę działań i inni dopasowywali się do tego, gdzie on się poruszał. Widać, że ta swoboda mu służy. Wydaje się to strzałem w dziesiątkę trenera Brosza, bo nie jest łatwo znaleźć odpowiedniego zawodnika, sprowadzić go i wkomponować, żeby strzelał bramki, zwłaszcza po takim graczu jak Angulo. Bezpieczniejszym rozwiązaniem było poszukanie wewnątrz drużyny, co też nie było łatwe, ale dawało większą pewność co do jego umiejętności. Zespół, podając mu piłkę, wie, że w pojedynkę potrafi wiele zrobić.
Bartosz Nowak latem zamienił Stal Mielec na Górnika Zabrze. Zespoły te spotkają się już 2. kolejce.
Co najbardziej rzuca się panu w oczy w nowym klubie?
– Powiedziałbym, że styl gry, który różni się od poprzedniego, w którym grałem. Dopiero wchodzę do tej drużyny i powoli – albo może nawet szybciej niż powoli – łapię, jak wszystko tutaj wygląda. Cieszę się, że te dwa pierwsze spotkania nam się udały, bo to jest fajny bodziec do dalszej pracy. Styl gry – czyli zgaduję, że nowa formacja z trzema środkowymi obrońcami.
Jak pan się czuje w tym systemie?
– Dobrze i wydaje mi się, że to jest bardzo pozytywna rzecz, co pokazały te dwa pierwsze mecze. Wiadomo, że jesteśmy dopiero na początku drogi i to nie jest łatwy element gry, dlatego błędy na pewno będą występowały w najbliższych meczach. Chodzi jednak o to, żeby tych błędów nie powielać, tylko wyciągać z nich wnioski i ciągle się rozwijać. Myślę, że każdy zawodnik chciałby spróbować różnych systemów gry, bo dzięki temu może się rozwijać indywidualnie. Nie chodzi tutaj wyłącznie o rozwój drużyny, ale też o poszczególnych zawodników.
Rozmowa z prezesem Odry Opole, Tomaszem Lisińskim.
Celem minimum pozostaje utrzymanie?
– To na pewno. Nie będziemy deklarować, że walczymy o awans, chociaż sama nazwa rozgrywek wskazuje, że walczy się o mistrzostwo pierwszej ligi. Realnie oceniamy jednak swoje możliwości, miejsce w szeregu i potencjał. Poprzedni sezon zakończyliśmy na 13. miejscu, teraz dobrze byłoby zająć wyższe. Życzyłbym sobie, by ten sezon był dużo spokojniejszy niż poprzedni.
Wiążecie nadzieje z klasyfikacją Pro Junior System?
– Jak chyba każdy klub grający w I lidze, bo można dzięki niej zarobić godne środki. Przed nami nietypowy sezon, w którym spadnie tylko jeden zespół, dlatego możliwości rywalizacji w PJS będą większe, ale nie jest to naszym celem nadrzędnym. Najważniejsze to promować młodych zawodników, którzy już dołączyli do kadry, albo znajdujących się w klubowej akademii i dobijających się do drużyny. Chcemy ogrywać ich, pokazywać na boiskach I ligi, a jeśli przełoży się to na wysokie miejsce czy premię z Pro Junior System, będziemy z tego bardzo zadowoleni.
SUPER EXPRESS
Jan Tomaszewski ostro o Legii po porażce z Omonią Nikozja.
(…) Niestety, tytuł mistrza Polski znaczy coraz mniej, bo rokrocznie triumfator ekstraklasy nie potrafi zdziałać zbyt wiele na międzynarodowej arenie. – Nie zwracamy uwagi, w jakim stylu zespół zdobywa mistrzostwo Polski. Uważam, że Legia gra obecnie systemem „z-k”. Czyli „zaj** kolegę”, oddaj piłkę koledze i nie martw się o nic innego. To jest żenada z tandetą. Żenada polega na tym, że szkoleniowcy nic nie potrafią z tym zrobić, a tandeta, że to jest już po prostu stara szkoła, a my nadal w tym tkwimy – podsumował Tomaszewski.
Paweł Bochniewicz z Górnika Zabrze otrzymał powołanie do reprezentacji Polski i cały czas myśli o kolejnym wyjeździe zagranicznym.
– Być może wcześniej zadebiutuje pan w reprezentacji Polski. Czy miał pan w głowie jakieś marzenie, z którym z aktualnych kadrowiczów chciałby pan tworzyć parę stoperów?
– Z Jankiem Bednarkiem grałem już w reprezentacjach młodzieżowych. Traktując tę spekulację pół żartem, pół serio, to wybrałbym wspólną grę z Kamilem Glikiem. To etatowy obrońca kadry w ostatnich latach, kiedy jako młody chłopak patrzyłem na reprezentację z marzeniami w oczach.
– Wasze kariery przebiegają trochę podobne. Byliście za młodu w zagranicznych klubach, wróciliście do Polski, Glik wyjechał ponownie, a pan ma to w planie.
– Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby moja kariera potoczyła się jak Kamila i biorę to w ciemno. Jeśli się uda, to będę spełnionym piłkarzem. Jego kariera jest bardzo fajna i tylko można brać przykład z takich zawodników.
Fot. FotoPyK