– Kto mógłby zagrozić w tym sezonie Lewandowskiemu, skoro szczyt opuścili i Leo Messi, i Cristiano Ronaldo? Tym razem medialność obydwu gigantów nic by im nie pomogła. Robert nie miałby konkurencji jako król strzelców Ligi Mistrzów i jej zwycięzca. Szkoda. Ale to daje Lewandowskiemu motywację na przyszły sezon – mówi o odwołanej Złotej Piłce Jerzy Dudek na łamach “Gazety Wyborczej”. Co poza tym dziś w prasie?
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
1:1 w meczu Jagiellonia z Wisłą. Ligowy debiut Zająca? Może nie znakomity, ale też nie tragiczny.
Z pewnością najbardziej zależy na tym Bogdanowi Zającowi, który wczoraj debiutował przed białostocką publiką w roli szkoleniowca Jagiellonii. I trzeba przyznać, że jego zawodnicy zaprezentowali całkiem przyjemny dla oka futbol. A skoro goście nie zamierzali oddać pola, widowisko śmiało można było zaliczyć do interesujących. Co prawda po przerwie tempo po obu stronach było ciut wolniejsze, lecz sytuacji bramkowych nie zabrakło. Szczególnie niebezpieczne były uderzenia z dystansu, lecz końcowy efekt psuła niedokładność strzelców albo marzenie o zdobyciu gola dobrymi interwencjami rozwiewali bramkarze. „Praca, praca, praca” – w kółko powtarzał przez miniony tydzień trener Zając. Nie poszła na marne, chociaż niedosyt z powodu ugrania tylko punktu pozostał pewnie spory. „A nuż podrażnione ekipy, zapewne z chęcią wydostania się z dołka, zaprezentują poziom, którego nie będą musiały się wstydzić, jak ostatnio?” – napisaliśmy w przeddzień spotkania. I wstydu absolutnie nie było.
Rywale nie widzą jak powstrzymać Luquinhasa i… po prostu go faulują. Tak jak Wilusz w Bełchatowie.
W poprzednim sezonie w ekstraklasie nie było piłkarza, który byłby tak często faulowany jak Luquinhas. Piłkarze przeciwnych drużyn nieprzepisowo zatrzymywali go w zakończonych niedawno rozgrywkach aż 108 razy. Spotkanie z Rakowem Częstochowa pokazało, że nic się w tej sprawie nie zmienia. Brazylijczyk znów był bardzo trudny do upilnowania, o czym boleśnie przekonał się obrońca gospodarzy Maciej Wilusz. Wracający do polskiej ligi 31-latek zakończył pierwszy mecz w nowym zespole już w 48. minucie – dostał dwie żółte kartki za faule właśnie na Luquinhasie. – Oczywiście te interwencje Wilusza były trochę bez sensu, szczególnie druga, ale to Brazylijczyk spowodował je swoją szybką nogą. Jest mały, silny, ma świetny drybling, naturalną, niesygnalizowaną zmianę kierunku biegu. Dryblingi go nie męczą, zmiany kierunku są u niego naturalne. To zabójstwo, zwłaszcza dla wyższych obrońców, którzy bazują na kontakcie, a nie zwrotności – analizuje były obrońca m.in. Legii Jakub Wawrzyniak.
Rozmowa z Martinem Sevelą o tym, jak wyczarował z rezerw Bartosza Białka, zaufał młodemu napastnikowi, a on odwdzięczył się golami.
Słyszałem, że Białka miałem oglądać tylko na nagraniach wideo. To nie jest prawda. Widziałem go w czterech meczach na żywo. Inaczej nie podjąłbym takiej decyzji. Gdy wyrabiam sobie zdanie o piłkarzu, istotne dla mnie jest, jak zachowuje się w trakcie meczu, kiedy piłka jest po przeciwległej stronie boiska. Jak pracuje dla drużyny, jak wygląda jego mowa ciała, jak reaguje na pewne wydarzenia. Między innymi na podstawie tego można rozszyfrować charakter piłkarza. Wideo tego nie odda. A jeśli chodzi właśnie o charakter, podobało mi się, że Białek po przejściu do pierwszej drużyny Zagłębia pozostał tym samym skromnym chłopakiem. Zachowywał się dokładnie tak samo, jak w akademii. Twardo stąpał po ziemi, wiedział, że musi ciężko pracować, by dalej się rozwijać. Teraz ważne, by pod tym względem się nie zmienił. Czy jest już gotowy na grę w pierwszej drużynie Wolfsburga? Pamiętajmy, że to młody chłopak i nie oczekujmy cudów. Ważne, że Niemcy widzą w nim potencjał i mają na niego plan. Myślę, że chcą go przygotować, by za rok był gotowy do gry w pierwszej jedenastce.
Łukasz Gikiewicz opowiada o tym, jak przebiega u niego zakażenie koronawirusem oraz jak dowiedział się, że złapał wirusa.
Nie ma pan kompletnie żadnych objawów?
Dwanaście dni temu trochę bolały mnie mięśnie, ale uznałem, że to nic dziwnego, bo grałem w dwóch meczach prawie do końca. Potem straciłem głos, miałem podwyższoną temperaturę, ale poszedłem do lekarza, dostałem zastrzyk. Tyle. Teraz nie mam żadnych. Kolega, z którym jestem w pokoju, nie czuje zapachów. Ma zapchany nos, zatoki, nie wie, co je. Drugi miał gorączkę. Mnie obecnie nic nie jest, nie dostaję żadnych lekarstw, oprócz witaminy C. Przychodzi doktor, pyta, czy wszystko w porządku, odpowiadam, że tak. Tyle.
Jak wykryto u pana COVID-19?
Przed startem sezonu wszyscy zostaliśmy przebadani. Przez kolejne dwa czy trzy tygodnie nikt nie robił nam testów, ale pięciu zawodników z mojej drużyny źle się czuło. Byli bardzo zmęczeni, jakby rozegrali cały mecz z dogrywką i rzutami karnymi. Zmusili doktora, by wykonał im testy. Mieliśmy grać w sobotę, w czwartek po treningu pojechaliśmy na przedmeczowe zgrupowanie do hotelu, gdzie wieczorem powiedzieli nam, że mamy pięć przypadków zakażenia. O północy przeba dali nas wszystkich, następnego dnia dowiedziałem się, że ja i jeszcze dwóch kolejnych zawodników mamy wyniki pozytywne. Na 29 osób w drużynie jest osiem przypadków zachorowań. Przyjechał do domu ambulans, zabrali mnie do szpitala. Ani się jednak nie przestraszyłem, ani nie załamałem.
“SPORT”
Lewandowski dostał wolne od kadry. Nie zagra w Holandią oraz z Bośnią i Hercegowiną. W reprezentacji jego miejsce zajmie Adam Buksa.
– Rozmawiałem dzisiaj z Robertem i wspólnie uznaliśmy, że to dla niego najlepszy moment, aby mógł dłużej odpocząć fizycznie i psychicznie po tak wyczerpujących rozgrywkach – wyjaśnił opiekun biało-czerwonych. – Dlatego też nie weźmie udziału we wrześniowym zgrupowaniu. Tym bardziej, że przed nim i przed nami kolejny intensywny sezon, który zakończą jakże ważne dla nas mistrzostwa Europy. Lewandowski pozostaje oczywiście kluczowym zawodnikiem naszej reprezentacji, jej kapitanem, ale w meczach Ligi Narodów z Holandią oraz Bośnią i Hercegowiną będziemy musieli poradzić sobie bez niego – wyjaśnił Jerzy Brzęczek, który w miejsce króla strzelców Champions League powołał Adama Buksę z New England Revolution.
Jesus Jimenez szybko sprawił, że kibice z Zabrza przestali płakać za Igorem Angulo. Hiszpan popisał się hat-trickiem i wydaje się, że idealnie wpasował się w nowy system gry zabrzan.
trzech obrońców to właśnie 27-letni Hiszpan występuje na szpicy razem z – domyślnie – Aleksem Sobczykiem, który jednak po 25 minutach gry musiał opuścić boisko z powodu urazu głowy. Austriak zanotował asystę i wywalczył rzut karny, a równie dobrze pokazał się zastępujący go potem Piotr Krawczyk, który zdobył gola na 3:0. Show całej pierwszej kolejki skradł jednak bezapelacyjnie Jimenez! – Jesus miał taki dzień, że obojętnie, co by się działo, on by nas z tego wyratował – chwalił swojego partnera z ataku Sobczyk, nie kryjąc zadowolenia z osiągniętego wyniku. Jego hiszpański kolega skompletował bowiem hat trick i w całym spotkaniu prezentował bardzo wysoki poziom, który z każdym jego kolejnym sezonem w Zabrzu rośnie. Jimenez nie miał łatwych początków, ale przyzwyczaił się już do ekstraklasy, co pokazał nawet poprzedni sezon, w którym zdobył 12 goli i 8 asyst. Wtedy grał jednak na skrzydle, a starcie z Podbeskidziem pokazało, że także na szpicy może sobie świetnie radzić.
Legia wygrała pierwszy mecz sezonu w Ekstraklasie od… pięciu lat. Po raz ostatni udał się to Henningowi Bergowi, który lada dzień znów zjawi się przy Łazienkowskiej.
Po raz ostatni pełną pulę w ligowej premierze Legia zgarnęła w 2015 roku we Wrocławiu. Rozgromiła wtedy Śląsk 4:1 po bramkach Dominika Furmana, Tomasza Jodłowca i dublecie Nemanji Nikolicia, jej trenerem był Henning Berg. Potem było źle, albo… bardzo źle. W 2016 roku – remis u siebie z Jagiellonią Białystok 1:1. W 2017 – porażka 1:3 w Zabrzu z wracającym do elity po 12 miesiącach Górnikiem. W 2018 – domowe 1:3 z Zagłębiem Lubin, a w 2019 – również domowe 1:2 z Pogonią Szczecin. Jak na najbardziej utytułowany polski klub ostatnich lat, to statystyka dość zatrważająca. W sobotę warszawianie ją przełamali w Bełchatowie, choć nie było łatwo. Mimo że Raków przez całą II połowę grał w osłabieniu wskutek czerwonej kartki wracającego na rodzime boiska z rosyjskich wojaży Macieja Wilusza, to zdołał wyrównać, a decydujący gol padł dopiero w 84 minucie. – Jest duże zadowolenie z samego wyniku, bo zdobyć 3 punkty nikomu nie jest i nie będzie tu łatwo – analizuje Aleksandar Vuković. – Ten mecz powinien okazać się dla nas dużo łatwiejszy, niż sądziliśmy. Prowadzenie 1:0, czerwona kartka… Mogliśmy całkowicie przejąć kontrolę, ale do tego potrzeba bezbłędnej gry w obronie. Do tego jednak dojdziemy. Stać nas na więcej. Najbardziej cieszy rezultat uzyskany na trudnym terenie z wymagającym, niewygodnym rywalem – dodaje szkoleniowiec Legii.
“SUPER EXPRESS”
Wspominkowy tekst o Robercie Lewandowskim. Robotę robią tu przede wszystkim zdjęcia “Lewego” z dzieciństwa.
– Uwielbiał budyń. Nieraz zdarzało się, że zjadł obiad i nadal siedział przy stole. Pytam go: „A na co jeszcze czekasz?”. „Mamo, na budyń!” – odpowiadał. Lubił ciasteczka maślane, babeczki z truskawkami. Kiedy grał w Varsovii, to kupowałam mu zawsze po meczu tyle tych babeczek, ile strzelił goli. Jak strzelił trzy, to był szczęśliwy, bo wiedział, że zaraz zje trzy babeczki – śmiała się pani Lewandowska. W dzieciństwie zdarzało się, że mały Robert trenował z… psem. Przegrywał wyścigi z pu pilem, ale zawziął się i w końcu go wyprzedził. Zawsze uwielbiał wygrywać, a w niedzielę odniósł najważniejsze zwycięstwo w karierze. Robert, jesteś wielki!
Poza tym gratulacje od narodu i tekst o tym, że Coman strzelił gola w finale, a kiedyś lał się z Lewandowskim na treningu.
“GAZETA WYBORCZA”
Rozmowa z Jerzym Dudkiem o tym, co triumf w Lidze Mistrzów zmienia w życiu piłkarza. Były bramkarz twierdzi też, że gdyby nie odwołanie Złotej Piłki, to “Lewy” sięgnąłby po trofeum.
Co triumf w Lidze Mistrzów zmieni w życiu Roberta Lewandowskiego?
– Znika głęboka zadra, jaką Robert musiał nosić w sobie od 2013 roku. Już wtedy, gdy grał w finale na Wembley z Borussią Dortmund przeciw Bayernowi, życzyliśmy mu, żeby przeprowadzał się potem do Monachium w roli zwycięzcy. Życie napisało inny scenariusz. 24-letni Lewandowski uczył się cierpliwości. W piłce najbardziej rozwijające są porażki. Trzeba być odpornym na ciosy i otwartym na naukę. Kariera Roberta, choć dziś nazywamy ją modelową, nie przebiegała wcale aż tak różowo. Przypomnę czasy Euro 2012 i potem kadrę prowadzoną przez Waldemara Fornalika, gdzie Lewandowski był ofiarą powszechnego i bezwzględnego hejtu. Trudności go jednak budowały. Upór prowadził na szczyt. Na tym szczycie Robert znalazł się w niedzielę. Pamiętam, jak w 2005 roku obudziłem się następnego dnia po wygranym finale Ligi Mistrzów w Stambule. Przypomniałem sobie interwencję po dwóch strzałach Andrija Szewczenki, która ocaliła Liverpoolowi remis i prawo do dogrywki. Poczułem się jak człowiek, któremu już nikt tego nie odbierze. Miałem swój słodki triumf, swoje miejsce w historii klubu. Liverpool ma obsesję na punkcie Ligi Mistrzów i Premier League. Była ulga, zrozumiałem, czemu służyły wszystkie wyrzeczenia, zakręty, pomyłki, kiksy takie jak w meczu z Manchesterem United, który tak spektakularnie kiedyś zawaliłem. Wydaje mi się, że Robert musi mieć teraz podobny natłok uczuć i myśli.
Gdyby France Football nie odwołał plebiscytu Złota Piłka w tym roku, to…
– …mielibyśmy pierwszy triumf Polaka. Kto mógłby zagrozić w tym sezonie Lewandowskiemu, skoro szczyt opuścili i Leo Messi, i Cristiano Ronaldo? Tym razem medialność obydwu gigantów nic by im nie pomogła. Robert nie miałby konkurencji jako król strzelców Ligi Mistrzów i jej zwycięzca. Szkoda. Ale to daje Lewandowskiemu motywację na przyszły sezon.