W Zagłębiu przebił się dopiero w wieku 22 lat. U Mariusza Lewandowskiego zaczynał jako czwarty bramkarz. Dominik Hładun długo się przebijał. Ale gdy już się przebił, został w bramce Zagłębia na dłużej. Dziś budzi zainteresowanie innych klubów, mówi się o możliwych przenosinach do Legii.
Czy bramkarz może być spokojny? Czego uczy Grzegorz Szamotulski? Ile daje trenowanie innych sportów? Dlaczego wypożyczenie jest lepsze niż gra w rezerwach? Jak rywalizuje się o miejsce z dobrym kolegą? I co z tą Legią? Zapraszamy na rozmowę z Dominikiem Hładunem.
***
Ostatnio rozmawiałem z Jewgienijem Baszkirowem o poezji, więc zacznijmy od cytatu. „Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie co posiadacie”. Mam wrażenie, że to trochę o tobie.
Możliwe. Choć zupełnie inaczej byłoby, gdybym zadebiutował dopiero poza Zagłębiem. W klubie mogliby sobie wtedy, że tak powiem, pluć w brodę. W końcu dostałem debiut w Zagłębiu, więc poznali na moich umiejętnościach. Trener Lewandowski dał mi szansę, widział, jak na obozie się spisuję. I cieszę się, że mogę bronić do tej pory.
Nie jesteś jednak typowym złotym dzieckiem akademii, który dostawał szansę od 18 roku życia. Sporo czasu minęło, zanim się przebiłeś.
Byłem w Zagłębiu od momentu, gdy jeszcze nie było akademii. Na juniorskim szczeblu nigdy nie dostawałem szansy w wyższych kategoriach, na przykład będąc w juniorach młodszych nie zagrałem w starszych. Szedłem swoim rocznikiem. Myślę, że moment przełomowy był wtedy, gdy w wieku 16-17 lat poszedłem do Młodej Ekstraklasy. Zacząłem trenować ze starszymi chłopakami, dostałem nawet debiut, 15 minut w ostatnim meczu, gdy zdobywaliśmy wicemistrzostwo Młodej Ekstraklasy. Potem zacząłem bardziej się wyróżniać. Miałem coraz więcej meczów i minut, aż w końcu byłem w pierwszej jedenastce. Dzięki temu w wieku 18 lat poszedłem do pierwszej drużyny na treningi i tak już zostałem. Ale musiałem trochę pracować i czekać na debiut aż do 22 roku życia.
Z czego wynikało to, że nie robiłeś przeskoku w juniorach? W młodym wieku nie zapowiadałeś się na bramkarza Ekstraklasy?
Wydawało mi się, że dobrze się spisywałem. Byli ściągani bramkarze spoza Lubina, na przykład Piotrek Smołuch, który występował w reprezentacji Polski. Stawiano bardziej na niego. A ja spokojnie trenowałem dalej, gdy dostawałem mecz, starałem się wyróżniać. Potem to zaowocowało.
Przy którym bramkarzu przez te wszystkie lata czułeś, że będzie najtrudniej go wygryźć?
Może się zdziwisz, ale przy Michale Gliwie.
Wtedy miał słabszy okres, ale w dłuższej perspektywie – solidny bramkarz.
Tak. Na treningach naprawdę przekocur na linii. Prawie wszystko bronił. Tylko później w meczach coś szło nie tak.
Wtedy bramkarz treningowy.
Ale jak pokazuje życie – w meczach też bardzo dobrze wygląda.
Czego możesz nauczyć się po przykładzie Gliwy? Wydaje się, że w Zagłębiu nie pomogła mu głowa.
Może tak być. Myślę, że dla bramkarza kluczowe jest podejmowanie decyzji. Na treningu masz powiedzmy 50 strzałów, jak jeden się nie uda, nic się nie stanie. Na meczu czasami masz jeden-dwa strzały i trzeba je obronić. Ciągłe decyzje – wyjść do piłki czy nie wyjść? Mi się wydaje, że właśnie decyzyjność to słowo klucz.
Usłyszałem o tobie opinię, że przełomowym momentem dla ciebie był sezon w rezerwach, gdy awansowaliście do III ligi. Drużynowo pokazaliście się super, ale indywidualnie nie zachwycałeś i w Zagłębiu zastanawiano się, co z tobą zrobić. Potem wiele osób było zaskoczonych tym, jak mocno się rozwinąłeś już w słusznym wieku, miałeś wtedy bodaj 20 lat.
Mi się z kolei wydaje, że dużo dało mi wypożyczenie do Chojniczanki. Nabrałem tam doświadczenia, zobaczyłem jak funkcjonuje się w innej szatni. Później wróciłem, żeby ratować rezerwy od spadku z III ligi. Strata była duża i niestety się nie udało. Później awansowaliśmy z powrotem do III ligi, zdobyliśmy też wojewódzki Puchar Polski i zagraliśmy w ogólnopolskim. Wydaje mi się, że po powrocie z Chojniczanki załapałem doświadczenie i taki spokój. To wypożyczenie było przełomowe. Później poszło już dużo lepiej. Może zdarzyły się jeden-dwa gorsze mecze, ale wydaje mi się, że to był dobry sezon dla mnie i pomogłem drużynie. Może ktoś ma inne zdanie.
Jak patrzysz dziś na drużynę rezerw, twoim zdaniem to dobre miejsce na ogrywanie młodego piłkarza czy znacznie więcej można wygrać na wypożyczeniu?
Zależy, do której ligi to wypożyczenie. Jeśli ma miałoby być do drugiej albo pierwszej ligi, lepiej iść na wypożyczenie. Inna jest trzecia liga, inna jest pierwsza. Można złapać więcej doświadczenia. Chociaż gdyby nasze rezerwy awansowały do drugiej ligi, wydaje mi się, że lepiej się ogrywać w drugiej lidze. Jest się na miejscu, można się pokazać, trener od razu może skorzystać z ciebie w pierwszej drużynie.
W Chojniczance trafiłeś na niecodzienny model. Z Damianem Podleśnym mieliście grać na zmianę co dwa mecze.
Też się troszkę zdziwiłem. Gdy przychodziłem, jeszcze nie było Damiana Podleśnego. Broniłem trzy-cztery mecze. Najlepsze jest to, że Damian był z mojej wcześniejszej agencji menedżerskiej. Menedżer sam wysłał go do tego samego klubu. Było to trochę dziwne. Wiedziałem, że Chojniczanka miała umowę z Lechią, która miała u nich ogrywać piłkarzy. Gdy przyszedł Damian, trener powiedział, że będziemy grać co dwa mecze. Nie będzie zależało to od dyspozycji, po prostu będzie zamieniał. Pamiętam mecz z GKS-em Katowice. Miał grać Damian, tak było na treningach, był rozpisany do stałych fragmentów. Przychodzi odprawa, nagle patrzę… jestem na składzie. Trener wyjaśnił:
– Jest grząsko, bo pada, a Damian jest trochę grubszy, więc ciężej będzie mu się wybijać z tego błota. Dominik, jesteś lżejszy, będzie ci łatwiej.
I to są te detale!
Tak! Ale troszkę się zdziwiłem. Wszystko przymierzane pod Damiana, nagle ja w bramce. Ale i tak byłem gotowy. Niestety przegraliśmy 2:0.
Czujesz, że twój były menedżer nie planował dla ciebie kariery a bardziej próbował cię gdzieś upchnąć?
Mi się wydaje, że nie on znalazł Chojniczankę, tylko klub. To nie był dobry menedżer. Chciał, żebym podpisał z nim nową umowę, ale odmówiłem, skoro wepchał dwóch swoich bramkarzy do jednego klubu. Samo to świadczy o tym, jak dalej wyglądałaby współpraca. Pozwał mnie do PZPN-u, jeszcze musiałem się z nim sądzić. Wszystko rozstrzygnęliśmy, teraz mam nowego agenta i to niebo a ziemia.
Wygrałeś tę sprawę?
Po części. Walczył o pieniądze dla siebie. Zażyczył sobie nie wiadomo ile, ale dostał 10% z tamtej kwoty.
Wracając do twojego przebijania się, gdy wskoczyłeś do składu rywalizowałeś z Polackiem, Leciejewskim i Forencem. Wygrałeś rywalizację jako ten, na którego najmniej osób by postawiło.
Trener Lewandowski powiedział wtedy, że każdy ma czystą kartę. Wiadomo, że oni mieli swoją przeszłość i byli znani, ale każdy zaczynał z takim samym kontem, każdy dostał mecze sparingowe. Ja dostałem cztery, wszystkie zagrałem na czysto. Prezentowałem się dobrze w treningu. Trener powiedział po obozie, że ja i Leciejewski jesteśmy numerami jeden. Ale bardziej doświadczony był Piotrek, więc to jego wystawił jako pierwszego na Legię, żebym się nie spalił. Potem Piotrek złapał kontuzję, zderzył się z kimś na treningu, więc pojechałem na Wisłę Płock z Martinem Polackiem i trener już dzień wcześniej wziął mnie do pokoju. Mówił, że będę miał debiut i mam spokojnie do tego podejść. Jak dobrze zagram, będę grał dalej. No i wydaje mi się, że było solidnie.
Przed trenerem Lewandowskim czułeś, że nie do końca masz czystą kartę i co byś nie zrobił na treningach szansy nie będzie?
Najbardziej podłamał mnie moment, gdy bronił Martin Polacek, a Konrad Forenc doznał kontuzji i ściągnęli Zbyszka Małkowskiego, który miał 39 lat. Ja miałem wtedy 20-21. Nie chcieli mnie nawet na ławkę. Podcięło mi to skrzydła. Zwątpiłem, czy jest tu w ogóle dla mnie miejsce. Później życie pokazało, że ciężką pracą, wiarą i spokojem można dojść do tego, czego chcesz. Nie poddałem się. A sytuacja pokazała, że mogłem. Trener zauważył, że nawet taki fus mógł wejść na bramkę i coś pokazać.
Czemu nazywasz siebie fusem?
Czwarty bramkarz, który w ogóle nie miał szans na grę… Podchodziłem pod fusa. Ale później to się zmieniło!
Co z twojej perspektywy poszło nie tak z Piotrem Leciejewskim, który przychodził do Zagłębia jako topowy bramkarz ligi norweskiej, a zagrał tylko jeden mecz?
Nie wiem, ciężko powiedzieć. Na treningach naprawdę bardzo dobrze się prezentował. Dostał pierwszy mecz, zrobił bodajże karnego, później przez kontuzję trener postawił na mnie, dobrze się pokazałem, ciężej było Piotrkowi wejść na bramkę. Bardzo solidny, dobry bramkarz. Ciężko stwierdzić tak naprawdę, co poszło nie tak. Na treningach dawał wysoki poziom.
Chyba miał problemy z wagą. Trener Szamotulski śmiał się, że ma tyłek jak Jennifer Lopez.
Może lekkie miał, ale nie było widać na treningu, żeby masa jakoś mu przeszkadzała.
Widzisz siebie w top5 bramkarzy w tym sezonie?
Tak.
To najlepszy sezon w twojej karierze?
Wydaje mi się, że ten pierwszy, gdy zacząłem grać w Ekstraklasie, był trochę lepszy. Ale ten jest solidny. Gram równo, pomagam drużynie i chyba nie było meczu, w którym popełniłbym duży błąd, zawalił spotkanie. Wydaje mi się, że jestem w top5, bo inni bramkarze z, powiedzmy, top8 grali bardzo dobrze, ale zdarzały im się mecze, w których popełniali błędy. Ja złapałem systematyczność.
Kogo poza sobą umieściłbyś w top5?
Na pewno Kuciaka. Do tego Putnocky, Stipica, chociaż pierwsza runda była dla niego bardzo dobra, a w drugiej troszkę nie ma takiego szczęścia jak w pierwszej, gdy szedł na wyczucie. Jako czwarty… chyba Plach.
Ja do czwórki dopisałbym bardziej Marka Kozioła. Spotkałeś się z nim w Zagłębiu?
Tak, byłem ja, Michał Gliwa i Marek Kozioł.
Jego przykład też pokazuje, że czasami masz w klubie dobrego bramkarza, a dopiero po latach okazuje się, że może być fachowcem.
No tak. Ale jak rozmawialiśmy – był Michał Gliwa, który bardzo wyróżniał się na treningach, choć gorzej szło w meczach. Widać teraz, że dobrze bronią. Jak się ma dwóch dobrych bramkarzy, można z jednym się pożegnać, bo nie będzie miał satysfakcji z tego, że siedzi na ławce. Identycznie ma teraz Lechia, która ma Kuciaka i Alomerovicia. Nie zdziwiłbym się, gdyby Alomerović chciał gdzieś pójść, bo ciężko jest teraz dać Zlatana do bramki, gdy broni Kuciak.
Powiedziałeś, że Stipicy wiosną trochę brakuje szczęścia. Twoim zdaniem jego interwencje, gdy idzie w ciemno, wynikają ze szczęścia? Pytam, bo ty masz zupełnie inny styl bronienia i bazujesz raczej na refleksie.
Tak, wolę poczekać, bo nieraz można pójść w ciemno, a napastnik da kapcia w środek, bramkarz nie zdąży się zebrać i jest jego wina. Widać, że Stipica to czuje. Widzi układ ciała przeciwnika, jak będzie kopał, umiejętnie czyta grę. Nie idzie na ślepo. Teraz próbuje dalej grać tak samo, tylko że ma mniej szczęścia. Nie wiem, może napastnicy już go rozgryźli albo bardziej czekają na to, co zrobi.
Ty z kolei wyróżniasz się gibkością i szybkością ruchów. Widać to było choćby po interwencji w meczu z Rakowem – najpierw wybiłeś strzał Forbesa z kilku metrów, a później błyskawicznie się podniosłeś i wybiłeś piłkę Musiolikowi, który mógł załadować głową do pustaka.
Wydaje mi się, że mam to wrodzone. Od najmłodszych lat moim największym atutem był refleks. Szkolę go, żeby był coraz lepszy. Sytuacja z Rakowem to efekt treningów z trenerem Grzegorzem Szamotulskim, z którym trenujemy wstawanie z jednej ręki, żeby się szybko odbić i mieć od razu jeszcze jakąś szansę do wybicia piłki. W meczu poskutkowało. Gdybym wstał z dwoma rękami, byłbym wolniejszy i nie zdążyłbym wybić tej piłki. Przykład na to, że ćwiczenia z treningu przekładają się na mecz.
Refleks kształtowałeś ćwicząc w dzieciństwie boks. Trenowanie innych dyscyplin w młodym wieku bywa często niedoceniane.
Wydaje mi się, że inne dyscypliny mogą bardzo pomóc. W boksie uderzenia są szybkie, trzeba ich unikać. Jest uderzenie, muszę szybko je przeczytać i się schować. Pamiętam ćwiczenia z gruszką albo workiem, gdy miałem unikać ciosów. W klasie sportowej mieliśmy też inne dyscypliny – siatkówkę, koszykówkę i tak dalej. Jest ścina w siatkówce, trzeba ją odebrać. To wszystko pomogło mi wyćwiczyć refleks.
A to, że jesteś dość chudy, pomaga ci w szybkich ruchach czy jednak przydałoby ci się nabrać trochę kilogramów?
Nie wiem, bo nigdy nie byłem gruby! Całe życie jestem taki, więc ciężko mi powiedzieć, czy by mi to przeszkadzało czy nie. Wydaje mi się, że dobrze jest jak jest, chociaż może jakbym przytył trzy-cztery kilogramy też byłoby OK.
Jak się dogadujesz z trenerem Szamotulskim? Jesteście z dwóch innych światów – on ma w sobie nutkę szaleństwa, o tobie panuje opinia spokojnego i ułożonego.
Nie ma bariery dwóch innych światów, bo świat piłki nożnej jest naszym wspólnym. Wiadomo, że trener Szamotulski jest poza boiskiem innym człowiekiem, ale spotykamy się na boisku i atmosfera jest bardzo dobra. Trener widzi we mnie potencjał i chce, żebym jak najlepiej bronił. Dogadujemy się bardzo dobrze.
Co poprawiłeś dzięki uwagom Szamo?
Na pewno trzymam wyżej ręce. Miałem je za nisko. Teraz jest lepiej. No i wspomniane wstawanie przez jedną rękę. Na początku ciężko było mi się przyzwyczaić, bo non stop nad tym myślałem, teraz robię to już automatycznie.
Małe detale.
Tak. Na pierwszych treningach trener obserwował, kto robi jakie błędy. Podszedł do każdego indywidualnie i je korygował.
A jaka szpilka została w głowie najbardziej?
Nieraz mówi mi, że jestem za cicho. Nie odezwę się, nie krzyknę. Trener Szamotulski chce, żeby mówić mu „cześć, Szamo”. A ja zawsze mówiłem „dzień dobry, trenerze”.
– Chłopie! „Cześć Szamo”, a nie „dzień dobry, trenerze”! Ile razy mam ci mówić?!
Jestem tak wychowany, że zawsze mówię „dzień dobry, trenerze”. Jestem raczej wyciszony. Ale normalnie funkcjonuję w grupie, nie mam po prostu cech przywódczych. Wydaje mi się, że nie potrzebuję ich nabierać. Gdy wychodzę na boisko, jestem zupełnie innym człowiekiem. Przełącza mi się w głowie system. Nie ma grzecznego Dominika. Jak trzeba opieprzyć obronę czy kolegę, to trzeba. Jak widzą, że krzyczę i jestem aktywny, będą się budzić. Jakbym był cicho, nie dostawaliby energii.
Ile razy słyszałeś w życiu, że bramkarz nie może być spokojny i poukładany? Mam wrażenie, że to powtarzana przez lata bzdura, bo liczy się tylko to, co na boisku.
Cały czas to słychać. W wywiadach często to powraca. Każdy mówi, że bramkarz powinien być trochę świrem. I mi się też tak wydaje, ale tylko na boisku. Poza boiskiem nie musi być wcale taki. Może być spokojny. Wydaje mi się, że taka była kiedyś szkoła, że bramkarze mają być bardziej nabuzowani. Teraz robią się spokojniejsi, chociaż na boisku dalej są wariatami.
Miałeś kiedyś w życiu moment, gdy zaczynałeś odlatywać? Czy od zawsze byłeś tak ułożony?
Nie miałem nigdy takiego momentu. Mam brata, który jest pięściarzem. Trzyma mnie mocno przy ziemi. Tak samo żona nie pozwoliłaby mi, bym gdzieś odleciał. Znamy się już kupę lat, wie jaki byłem wcześniej. Nie pozwoliłaby na to, bym się zmienił. Ale ja też nie chcę się w żaden sposób zmieniać. Jest mi dobrze takiemu, jakim jestem. Nieważne czy grałem czy nie, zawsze byłem spokojny. A to czy teraz gram czy nie, nic nie zmienia. Mam być sobą, a nie zmieniać się w kogoś innego.
To, że stałeś się w młodym wieku ojcem miało na pewno ogromny wpływ na życie, a na boisko?
Wydaje mi się, że bardzo duży. Wiem, że mam dla kogo grać i wiem, że muszę finansowo odłożyć na przyszłość, żeby mojemu dziecku niczego nie brakowało. Jest taki grzeczny i cały czas uśmiechnięty… Ogromna radość. Przekładam ją później przekładam na boisko. Wiadomo, że dużo osób może tak mówić, ale naprawdę tak jest – przychodzę do domu i razem bawimy się cały czas. Mogę bawić się z nim cały dzień, ale daje mi tyle energii, że nawet nie jestem tym zmęczony.
To może brzmieć banalnie, ale pewnie każdy ojciec-piłkarz doskonale cię rozumie.
Moja mama opiekowała się dziećmi. Przynosiła je do nas do domu, była opiekunką. Ja też się z nimi wiązałem, patrzyłem, co mama przy nich robi. Przy swoim od początku wiedziałem, co robić i czego nie robić. Byłem na to przygotowany. Wiedziałem, że chcę mieć dziecko, bardzo dużo przy nim pomagam, wiedziałem więcej niż żona.
Idealne wsparcie dla małżonki, ale wstawanie w nocy pewnie przerzucasz na nią.
W czasie tygodnia też wstawałem raz w nocy, mały dostaje butelkę i idzie spać. Ale gdy jest dzień meczowy, wtedy żona wstaje do dziecka, nie chcę za bardzo wstawać i spać z nimi. Wtedy ona się wszystkim zajmuje, a ja odpoczywam, bo muszę być wypoczęty i skoncentrowany.
Co 25-letni Dominik powiedziałby Dominikowi sprzed kilku lat, który chciał rzucać piłkę?
Nie za bardzo mi szło, nie mogłem przebić się w Zagłębiu. Nie wiedziałem, co dalej robić. Miałem lekkie załamanie. Porozmawiałem z rodzicami i powiedzieli, żebym został i dalej ciężko pracował. Pomogli mi w tym, żebym nie rzucał piłki. I jestem do tej pory im bardzo wdzięczny, że poprowadzili ze mną taką rozmowę.
Miałeś wtedy na siebie jakiś pomysł?
Szczerze – nawet o tym nie myślałem. W sumie nic takiego nie miałem. Pewnie poszedłbym na górnika.
Jakbyś określił swoje relacje z Konradem Forencem? Znajomy z pracy, dobry kolega, przyjaciel?
Dobry kolega. Nieraz spotykamy się poza boiskiem, jak bardzo dobrzy koledzy. Chyba nikt w dwójce bramkarskiej nie przeżył tyle, co my.
I jak to jest rywalizować o skład z dobrym kolegą?
Wydaje mi się, że normalnie. Jak jeden broni, to drugi wspiera tego pierwszego. Nie ma złej energii. To nasza forma i trener decyduje o tym, kto broni, więc nie mamy do siebie pretensji. To nie nasza wina, że broni drugi. Nie mamy z tym problemu. Jak nie gram, jestem zły, ale wyłącznie na siebie, że nie pokazałem na boisku tego, co potrafię. Jakim prawem miałbym być zły na Foriego, że on broni? Też chce bronić, pokazuje to na treningu i tyle.
Po meczu zawsze możesz liczyć na gratulacje i ciepłe słowo?
Przed meczem też.
Ty jesteś wychowankiem, Konrad przyszedł do klubu bardzo wcześnie, widzisz wśród młodych kolejnego bramkarza, który może przebić się na poziom Ekstraklasy? 18-letni Kacper Bieszczad jest chwalony.
Kacper to na pewno typowy pracuś, który wie jakie ma cele, wie, jak dążyć do nich. Przed treningiem i po robi różne ćwiczenia, z którymi ma problem. W wieku 18 lat jest na takim poziomie, że mógłby normalnie grać w Ekstraklasie.
Z czego wynika to, że potraficie zagrać rewelacyjny mecz, aby za tydzień wyglądać zupełnie bezbarwnie?
Też się zastanawiam tyle czasu nad tym i… nie wiem. Ciężko znaleźć jakąś receptę. To kolejny sezon, w którym tak gramy. Nie mam pojęcia. Potrafimy zagrać naprawdę fenomenalny mecz, przychodzi kolejny i wygląda to tak, jakby na boisku były wkłady do koszulek, a nie my. Nie potrafimy stworzyć sytuacji, a we wcześniejszym meczu mieliśmy ich dwadzieścia. Nie wiem. Przeważnie nie wychodzi nam, gdy gramy z drużynami z dolnej części tabeli. A gdy gramy z topowymi, wtedy jest lepiej. Może to tak, że topowe drużyny grają piłką i nam to pasuje, a gdy drużyna z dolnej części tabeli bardziej się cofa, gra nam się ciężej. Naprawdę tyle razy nad tym myślałem, dlaczego my tak robimy i nie potrafię sobie odpowiedzieć.
A czy pewnym problemem Zagłębia jest to, że nie ma wielkiego parcia na wynik? Szkolenie, akademia, wprowadzanie młodych, generalnie – spokojny klub. W porównaniu do innych klubów nie ma też wielkiej bazy kibicowskiej. Presja jest nieporównywalnie mniejsza.
Na pewno są oczekiwania. Co sezon chcemy grać w górnej ósemce. Nie tylko działacze czy kibice, każdy z nas chciałby wygrywać każdy mecz. Zawsze walczymy o tę ósemkę pod koniec sezonu zasadniczego i nie wiem, czemu wcześniej nie nadrobimy sobie tyle punktów, żeby mieć spokój. Fajnie, że są pieniądze na czas i mamy taką akademię, młodzi mogą wejść, to raczej pomaga niż przeszkadza. Co chwilę słyszymy, że mamy grać o górną ósemkę, tak samo w klubie nie są zadowoleni, gdy przegrywamy.
A jak odbierasz to, że grasz przy kibicach, którzy są twoimi kolegami z podwórka czy szkoły? Głupio czasami pokazać się po gorszym meczu?
Jak wychodzę na mecz, nie myślę o tym, czy na trybunach są znajomi czy rodzina. Po prostu wychodzę, słyszę doping, to pomaga. Dopiero można to poczuć po meczu. Gdy przegramy, jeden znajomy pisze, drugi „czemu przegraliście?”. Nie przeszkadza mi to. Mam neutralne podejście. Zawsze po meczu mogę ze znajomymi normalnie porozmawiać, ja jestem za Zagłębiem, oni też, jest naturalnie.
Trzymasz żelazny reżim czy uważasz, że w miarę luźno trzeba podchodzić do sportu?
Samo nic nie przyjdzie. Trzeba ciężko pracować i nie mieć tylko umiejętności, ale poprzeć je pracą, zostawać po treningu, szlifować słabsze strony. Ale nie można też nakładać na siebie za dużo presji. Lepiej wyjść na luzie i się nie spinać. Jeśli się mówi „dziś muszę zagrać dobry mecz”, to wiadomo, że się zagra słaby. A jak się wyjdzie na luzie i mówi się „zrobię to, co potrafię”, wtedy na pewno wyjdzie dobrze. Nie można też podchodzić za luźno. Ciężka praca, ale bez presji, na chłodno, na luźno, jak w treningu.
Na koniec temat, którego nie unikniemy. Podobno masz już dość pytań o to, czy idziesz do Legii.
Pomidor! Nie wiem, słyszałem jedynie, że jestem jednym z kandydatów na obsadę bramkarza. Ale na razie żadna oferta nie wpłynęła do Zagłębia, więc ciężko mi powiedzieć.
Uważasz, że to dla ciebie idealny moment, żeby zrobić krok dalej?
Wydaje mi się, że stale trzeba się rozwijać i iść do przodu. W Legii jest trener Dowhań, który wyszkolił bramkarzy, którzy grają na najwyższym poziomie. Na pewno bym się dużo nauczył. Troszkę pograłem w Zagłębiu, nabrałem doświadczenia, które mógłbym tam przełożyć. Nie wyszedłbym zestresowany, a raczej tak jak w Zagłębiu, na swoim normalnym poziomie. Nabrałem doświadczenia, nauczyłem się różnych rzeczy, mogę zrobić krok do przodu.
Co trener Szamotulski mówi o Legii?
Na pewno chwali ten klub. Mówi w samych superlatywach. Jak najbardziej by mi polecał, gdyby była taka oferta.
Na ile dochodzą do ciebie sygnały, że to zainteresowanie może stać się realne? Kontrakt masz do 2021 roku, jeśli Zagłębie miałoby coś na tobie zarobić, jest na to optymalny moment.
Na razie powiedziałem, żeby menedżer sam to załatwiał. Póki jest sezon, nie chcę na razie nic wiedzieć o ofertach czy przedłużeniu. Skupiam się tylko na piłce. Chcę dograć sezon, a wtedy będzie można na spokojnie usiąść i się dogadać z klubem, jak oni widzą moją przyszłość, czy chcą bym został, czy jednak odszedł, za jaką sumę.
Każdy piłkarz mówi, że chce się skupić na piłce, ale z drugiej strony zawsze korci człowieka, by dowiedzieć się, kto wyraża zainteresowanie. Każdy chce znać swoją przyszłość.
Jakbym się dowiedział, że jest bardzo blisko jakiegoś klubu, mógłbym zacząć myśleć. Póki nie wiem, to ciężko powiedzieć, czy przejście jest realne na 5% czy 90%. Jakoś nie za bardzo mnie to korci. Wiem, że po sezonie usłyszę to, co usłyszałbym, więc nie potrzebuję teraz takiej informacji, bo i tak mi nic to nie da.
A ty sam, nieważne czy do Legii czy innej ligi, chciałbyś odejść?
Na pewno kiedyś chciałbym spróbować zagrać gdzieś indziej, zrobić krok do przodu. Ale tylko, jeśli wiedziałbym, jaki będę tam miał zapewniony rozwój, czy będę brany pod uwagę do grania i jaki jest trener bramkarzy. Nie chcę patrzeć na pieniądze. Pójdę, zarobię trzy lata, ale co z tego, skoro będę siedział? Chcę się rozwijać.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK