– Nie idę na drugą turę, bo nie ma mojego kandydata. W takiej sytuacji mogę zacytować powiedzenie, że to jak wybór między dżumą a cholerą. A ja nie chcę chorować, chcę być zdrowy. A nawet gdybym się wybrał, bo tak wypada, bo frekwencja i tak dalej, to przekreślę obu kandydatów – mówi Wojciech Kowalczyk w “Super Expressie”. Co poza tym dziś w prasie?
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Sebastian Szymański pokonał koronawirusa. Opowiada o tym, że chorobę przechodził bardzo spokojnie, a najbardziej denerwowała się mama, gdy przeczytała prasowe doniesienia.
Pierwsze wieści, gdy do Polski dotarła informacja, że zaraził się pan koronawirusem, były mocno niepokojące.
Wiem, wiem. Kiedy dowiedziałem się, że mam pozytywny wynik testu, byłem pewny, że media coś wymyślą. I wymyśliły… Dlatego wolałem sam zadzwonić do mamy i zawczasu ją uspokoić. Naprawdę mocno zdenerwowana pytała, co dokładnie ze mną. A po rozmowie znowu naczytała się newsów i zaczęła podejrzewać, że może nie mówię prawdy, by jej nie martwić. Kolejny telefon, usłyszała mój pogodny głos, dodatkowo, żeby upewnić ją, że synowi nic nie dolega, połączyliśmy się wideo. Zobaczyła mnie i już była spokojna. Wiadomo, jak reagują bliscy, a mama zawsze najbardziej przejmuje się dzieckiem. No i kiedy przeczytała, że sam zgłosiłem się do szpitala, bardzo źle się czując, mocno gorączkując, to już w ogóle… W dniu, w którym test wykazał, że dopadł mnie koronawirus, przez dwie, trzy godziny miałem podwyższoną temperaturę, 37,5.
I to wszystko?
Dokładnie. Nie było ani jednego dnia, bym czuł się źle. W jakich okolicznościach dowiedział się pan o wirusie? Po obowiązkowych testach, które przed każdą kolejką przechodzili wszyscy piłkarze ligi. Teraz badania mamy codziennie, wcześniej dwa razy w tygodniu. I wówczas przed ostatnim testem poprzedzającym mecz u mnie i u dwóch kolegów z drużyny wykryto wirusa.
Zdenerwował się pan?
Tym, że mam wirusa, nie, bo przecież nie leżałem na łożu śmierci. Zdecydowanie bardziej tym, że uciekną mi mecze, treningi. Mocno pracowałem i naprawdę forma mi dopisywała. A tu dwa tygodnie wyjęte z życia, obowiązkowy pobyt w szpitalu, w izolacji. Rzeczy, które wypracowałem w czasie zajęć, można powiedzieć, poszły w powietrze. Dwa tygodnie straty, wypadnięcie z rytmu treningowego, to duży uszczerbek formy w przypadku zawodowego sportowca. To mnie zmartwiło. Naprawdę czułem się świetnie i bardzo liczyłem, że mocno wejdę w ligę. A tu taka niespodzianka.
Legia potrzebuje wzmocnień – na prawej obronie, w środku pola i na bramce.
Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że prawa obrona jest odpowiednio zabezpieczona. Marko Vešović wiosną był jednym z najlepszych piłkarzy w lidze, na ławce czekał Paweł Stolarski, zkonieczności mogą tam zostać przesunięci zarówno Artur Jędrzejczyk, jak i Michał Karbownik oraz Paweł Wszołek. Bardzo poważna kontuzja reprezentanta Czarnogóry (zerwane więzadła) pokazała jednak, że Legia potrzebuje prawego defensora. Długo czekający na szansę Stolarski swoją grą wyjaśnił, dlaczego większość spotkań oglądał z ławki. Bardzo słabo zagrał z Lechem (1:2), w Pucharze Polski z Cracovią wszedł na boisko w 81. minucie i już kilkadziesiąt sekund później stał się antybohaterem zespołu ze stolicy.
Jak działa rynek podróbek butów piłkarskich? Na handlu “lewymi” korkami dorabiają się m.in. mafie, które nie ponoszą dużego ryzyka, bo kary są śmiesznie niskie.
Gdy weźmie się to pod uwagę, tak błaha z pozoru sprawa jak decyzja o zakupie butów sportowych czy dresu, nabiera trochę innego znaczenia. Tylko butów sportowych w Europie sprzedaje się rocznie nieco ponad 77 milionów par. A można szacować, że nawet 23 procent z nich jest podrabiana. Rynek odzieży sportowej i butów sportowych w Europie wart jest rocznie ponad 18 miliardów dolarów, straty wynikające z podróbek szacowane są na ponad miliard. Trudno natomiast wyliczyć, ile traci na tym świat sportu. – Niestety, świadomość tego wciąż jest bardzo niska. Osobom sięgającym po podrobiony towar wystarcza przekonanie, że zrobili fajny interes, bo kupili coś taniej. Nikt się głębiej nie zastanawia nad tym, że skoro nie zarabia znana firma, to… kto zarabia? Tymczasem jest to branża, z której wielkie dochody osiąga przestępczość zorganizowana dla której ewentualne ryzyko i kary, w zestawieniu choćby z handlem narkotykami, są śmiesznie niskie – mówi Maria Przestrzelska, która w firmie Adidas pełni funkcję nazywającą się Brand Protection Manager, co po prostu oznacza, że zawodowo walczy z podróbkami.
“SPORT”
PZPN uwzględnił Stadion Śląski w najbliższych meczach kadry. W listopadzie Polska zagra w Chorzowie z Ukrainą i Holandią.
Stało się coś, na co można było liczyć. Stadion Śląski nie „stracił” spotkania z Ukrainą, które pierwotnie miało się odbyć 31 marca, będąc jedną ze składowych przygotowań do Euro 2020. Na początku marca trudno było przewidzieć, co się wkrótce wydarzy. Przecież jeszcze trzeciego dnia tego miesiąca odbyło się losowanie Ligi Narodów, po którym niejeden kibic ze Śląska liczył, że mecz z Holandią przypadnie właśnie „Kotłowi czarownic”. Wartość jest sentymentalna – w tym roku mija 45 lat, odkąd Polska rozbiła Holandię 4:1 w eliminacjach Euro 1976. Był to jeden z najlepszych występów w historii biało-czerwonych, a miał miejsce właśnie w Chorzowie. Po golach Grzegorza Laty, Roberta Gadochy i dwóch Andrzeja Szarmacha kadra pokonała ówczesnych wicemistrzów świata Johanem Cruyffem na czele, a z trybun Stadionu Śląskiego widziało to 85 tysięcy ludzi. – Pamiętam ten mecz bardzo dobrze, bo też na nim byłem – wspomina prezes Kula. – Z mojej rodzinnej miejscowości to była prawdziwa wyprawa. Autobusem do Pszczyny, pociągiem do Katowic, a potem tramwajami na stadion. Wyjeżdżało się z samego rana, by zdążyć na wieczór, a wracało… nad ranem. Stałem na samej koronie stadionu, do dziś pamiętam tę radość, śpiewy. Żyliśmy wtedy w innej Polsce, takie zwycięstwa cieszyły niczym odzyskana wolność. Życzylibyśmy sobie, aby teraz wynik 4:1 się powtórzył, byśmy obejrzeli w ten listopadowy wieczór trochę bramek, ale choć Holandia nie jest tak silna jak 45 lat temu, to chyba wszyscy bylibyśmy zadowoleni nawet z wygranej 1:0 – dodaje z uśmiechem szef Śląskiego ZPN.
Piast znów będzie zmuszony przebudować linię pomocy. Odejdą prawdopodobnie Felix i Hateley, a tego drugiego może zastąpić Javier Hyjek, 19-letni wychowanek Atletico Madryt.
W rolę Hateleya może wcielić się Javier Hyjek. 19-letni pomocnik, który ustalił warunki kontraktu i przeszedł badania, dziś może oficjalnie zostać pierwszym wzmocnieniem Piasta. Wychowanek Atletico Madryt w Hiszpanii często grał bowiem w środku pomocy. Czy będzie preferował podobny styl gry, co Anglik, to się dopiero okaże. Pytanie, jak nowe klocki poukłada sztab z Waldemarem Fornalikiem na czele, gdyż z klubu może odejść też Jorge Felix. Wydaje się, że gliwiczanie potrzebują kreatywnego piłkarza, który będzie mógł wcielać się w role ofensywnego pomocnika. Teoretycznie kimś takim mógłby być Vida, który jednak nominalnie jest skrzydłowym. Trener Fornalik już niejednokrotnie udowadniał, że potrafi zmieniać piłkarzom pozycje i to z korzyścią dla nich i dla drużyny. Znaków zapytania jest też więcej. Wciąż swojej przyszłości nie określił w stu procentach skrzydłowy Gerard Badia. Być może jeszcze wzrośnie odpowiedzialność Patryka Sokołowskiego.
GKS Jastrzębie zwolnił trenera, ale następcy Jarosława Skrobacza szuka tak nieporadnie, że na następny mecz może się nie wyrobić. Zajęcia albo są odwołane, albo prowadzi je były asystent Skrobacza.
Wtorkowy trening został odwołany, ale środowe zajęcia piłkarzy GKS-u 1962 Jastrzębie miały się odbyć już pod nadzorem nowego szkoleniowy. Tymczasem trening, który rozpoczął się o godzinie 9.30 poprowadził Łukasz Włodarek, czyli „stara twarz”. – Nie znam nazwiska następcy trenera Skrobacza, widocznie moi przełożeni jeszcze z nikim się nie porozumieli, więc ja poprowadziłem trening – przyznał asystent Jarosława Skrobacza. – Na ten moment czwartkowy trening ma się odbyć rano, ale jeżeli zostanie zatrudniony w naszym klubie nowy trener, to mogą być zmiany. Nic więcej nie mam do powiedzenia. W GKS-ie 1962 Jastrzębie okres „bezkrólewia” trwa już trzy dni, a bardzo ważny mecz z Podbeskidziem Bielsko-Biała zbliża się milowymi krokami. Nieoficjalnie udało nam się ustalić, że z jednym z kandydatów na następcę Jarosława Skrobacza rozmowy były daleko zaawansowane, lecz ostatecznie strony nie doszły do porozumienia (mniejsza o szczegóły).
RB Lipsk szybko zastępuje Timo Wernera. Do Niemiec przeniesie się Hee-chan Hwang, z – a to niespodzianka – RB Salzburg.
Koreańczyk miał kosztować Lipsk podobno 9 mln euro, co po aktywowaniu ewentualnych bonusów może wzrosnąć do 14 mln; niektóre źródła sugerowały kwotę 15 mln do ręki i kolejne 3 mln w bonusach. Jak to jednak wygląda naprawdę, pewnie się nie dowiemy. W każdym razie Hwang otrzyma kontrakt do 2025 roku i koszulkę z numerem 11, w której ostatnio występował Werner. 24-latek, jak jego poprzednik, jest piłkarzem bardzo szybkim, napastnikiem mogącym grać również w bocznych sektorach boiska, który często „dzieli się” z kolegami piłką i nie dąży za wszelką cenę do wpisania się na listę strzelców. Hwang potrafi też mocno stać na nogach, co jest istotne w walce z obrońcami i co charakteryzowało także Timo Wernera. Koreańczyk nie jest jednak zweryfikowany w żadnej mocnej lidze, w końcu Austria to zupełnie inny futbolowy świat, ale biorąc pod uwagę to, że Lipsk i Salzburg nadają na niemalże tych samych falach, jego aklimatyzacja powinna być ułatwiona.
“SUPER EXPRESS”
O, a kogo my tu widzimy? Rozmówka z Wojciechem Kowalczykiem – o wyborach, jego aktywności na Twitterze i ostatnich wpisach politycznych.
W niedzielę II tura wyborów. Idziesz?
Nie idę, bo nie ma mojego kandydata. W takiej sytuacji mogę zacytować powiedzenie, że to jak wybór między dżumą a cholerą. A ja nie chcę chorować, chcę być zdrowy. A nawet gdybym się wybrał, bo tak wypada, bo frekwencja i tak dalej, to przekreślę obu kandydatów.
Niektórzy mówią: „Kowal się nawalił i jedzie w internecie bez trzymanki”…
O! U nas najłatwiej się obraża. Jeśli ktoś wygłosi swoje zdanie, to zaraz jedna albo druga strona napada. Zbigniew Boniek wyraził swoje zdanie i zaczęła się jazda z Bońkiem. A nie może się wypowiedzieć?! Jest prezesem PZPN. I co z tego? Jest obywatelem, ma prawo. Ale nie, od razu część musiała go zmieszać z błotem. Albo wybitny polski piłkarz, legendarny Włodzimierz Lubański. Powiedział, na kogo zagłosuje, i spadła na niego lawina krytyki. To wybitny sportowiec, medalista, legenda, nie może się odezwać? Ma zamknąć, za przeproszeniem, ryj?
“GAZETA WYBORCZA”
Dziś znów nie ma tu niczego o piłce.