Chińskie bajki. Muzeum Albertina w Wiedniu. Dziennikarstwo w erze Tony’ego Blaire’a. Podcast o Złotej Piłce w odniesieniu do Oscarów. Śpiew mew. Mickiewicz. Noszenie lamp na planie filmowym. Wyobrażenie Lubina po grze w Gorky 17. Wąs jako panegiryk. Numerologia. Efekt motyla. Sztuka. Poezja. Dziennikarstwo. Muzyka. Film. Jewgienij Baszkirow zdecydowanie nie jest banalnym rozmówcą. Prawdopodobnie żaden piłkarz PKO Bank Polski Ekstraklasy nie ma tak szerokiego spektrum zainteresowań. Sam mówi, że dobry wywiad jest jak portret. Spróbowaliśmy więc go narysować. A także… przetłumaczyliśmy jeden z wierszy piłkarza Zagłębia Lubin. Zapraszamy!
Jesteś prawdopodobnie jedynym piłkarzem, któremu można zadać to pytanie – dlaczego najbardziej na świecie gardzisz człowiekiem, który zabraniał Hitlerowi malować obrazy?
Gdy miałem 20 lat, udzielałem wywiadu do radia, coś w rodzaju ankiety. Stawiałem swoje pierwsze kroki w dorosłej piłce i na uniwersytecie. Redaktor zapytała mnie: – Czy jest osoba, którą gardzisz bardziej niż kimkolwiek innym?
Rozmyślałem wtedy o tym, jak bardzo destrukcyjny wpływ na drugiego człowieka mogą mieć różne, niepozorne zachowania. I bardzo możliwe, że to jest jedno z nich. Pewien człowiek nie pozwolił Hitlerowi spełnić się w malarstwie. Nie pozwolił mu zrobić czegoś pozytywnego. Może między innymi to miało na niego tak destrukcyjny wpływ. To ciekawy przykład, jak jedna sytuacja może wpłynąć na coś dużego. W zasadzie na całą epokę. Na historię ludzkości.
To efekt motyla.
Małe rzeczy mają wpływ na duże rzeczy.
Identycznie jest w piłce. Ciągle mówimy o detalach. Kiedy przygotowujesz się do meczu, kiedy wychodzisz na trening, myślisz o szczegółach. Zawsze możesz znaleźć coś, co możesz poprawić. Zawsze. I każdy twój krok ma wpływ na to, gdzie zajdziesz.
Mam w domu swój duży kalendarz. Plan na kilka dni do przodu. Gdy spojrzysz na kalendarz, zawsze zaczynasz myśleć. To dla mnie najważniejsza rzecz, gdy wstanę rano – nigdy nie przestać myśleć. Kiedy myślisz, nie masz możliwości, by się zatrzymać. Widzisz nowe opcje, by robić więcej i więcej. Rozwijasz się. To mała rzecz, która mi pomaga.
Miałeś w swoim życiu małą sytuację, która miała wielki wpływ na to, kim dziś jesteś?
Gdy patrzę wstecz, myślę, że największe znaczenie dla mojego życia miała decyzja o opuszczeniu St. Petersburga. Trafiłem do Tomska, na Syberię, do zimnego miejsca, o którym niewiele wiedziałem i w którym nie znałem nikogo. W Petersburgu miałem wszystko – przyjaciół, rodzinę, cel, by przebić się do pierwszego zespołu Zenita, z którym trenowałem, a grałem wtedy z drugą drużyną. Nie chciałem tkwić w strefie komfortu. Chciałem odnaleźć samego siebie w piłce.
Oczywiście wielki wpływ na to, gdzie teraz jestem, miała decyzja mojej mamy, która zaprowadziła mnie na pierwszy trening. Nie chciałem dalej trenować gimnastyki czy chodzić na basen. Chciałem grać w piłkę i czuć się wolny. Obok naszego domu było boisko. Spytałem, czy mogę trenować tam razem z chłopakami.
I ta sytuacja miała faktycznie ogromny wpływ.
Czym jest dla ciebie strefa komfortu? Jak ją rozumiesz?
Piłkarz wpada w strefę komfortu wtedy, gdy przestaje wierzyć. Nie grasz na tej pozycji, na której chcesz, nie w tej drużynie, w której chcesz. Tak było ze mną w Zenicie, gdy grałem z drugą drużyną. Trenujesz w mieście, w którym się urodziłeś. Znasz ludzi. Każdy mówi ci, że jest super i w końcu dostaniesz szansę. Masz dobry kontrakt, zarabiasz pieniądze. Ale twoja kariera nie idzie w górę. Jest linią ciągłą. I to duży błąd.
Uważam, że trzeba zbierać doświadczenia.
Jeden z trenerów w Zenicie powiedział mi kiedyś: czasem lepiej, gdy przegrasz mecz. Możesz dzięki temu dowiedzieć się, czego ci jeszcze brakuje. Pomyśleć, znaleźć coś. Wejdziesz na schody, łatwo nie będzie, ale jak je pokonasz, będziesz wyżej. Schodzisz z prostej linii, wchodzisz na krzywą wznoszącą. Jeśli wyjdziesz ze strefy komfortu, krzywa opada albo wzrasta. Jeśli w niej jesteś, jest linią ciągłą.
Odpowiedź na pytanie o obrazach Hitlera pokazuje, jak szeroko patrzysz na świat. Generalnie słyszałem przed wywiadem, że nie lubisz rozmawiać o piłce.
Lubię, to był tylko żart!
Próbuję odnaleźć piękno w każdym momencie życia – w sztuce, muzyce, ale także w sporcie. Piłka to nie tylko fizyczność. Piłka to też inteligencja i zarazem rodzaj sztuki. Ludzie myślą czasami, że futbol jest brudny. Dlaczego nie traktować meczu jak występu scenicznego?
Pamiętasz pierwszy moment, gdy zainspirowałeś się sztuką i tworzeniem?
Śmieszna sprawa, bo mam właśnie na sobie koszulkę z napisem “creative director”. Moja babcia ciągle czytała książki. Ja sam zacząłem czytać, gdy miałem trzy lata. Uwielbiałem czytać chińskie bajki. Pamiętam, miałem w domu wiele takich historii. Gdy zaczynałem szkołę, jeden z moich nauczycieli zachęcał mnie do czytania rosyjskich klasyków. Nauczycielka angielskiego studiowała z kolei na jednej uczelni z Walerym Łobanowskim. Znała go i gdy miałem 15-16 lat, często ze mną rozmawiała.
– Żenia, piłka jest świetna, ale musisz patrzeć szerzej. Poznać świat, nauczyć się języków.
Dobrze mieć ludzi, którzy pokazują ci inną perspektywę życia. Gdy zacząłem studiować dziennikarstwo na uniwersytecie w St. Petersburgu, otaczała mnie masa rozwijających rzeczy. Gazety, grafika, polityka, sztuka. Zacząłem tym przesiąkać. Wtedy zacząłem jeszcze bardziej chłonąć filmy i sztukę. Czytałem książki o awangardzie, impresjonizmie, generalnie o sztuce.
Wtedy jeszcze nie miałem możliwości podróżowania, ale potem dowiedziałem się, że kiedy podróżujesz, otwierasz swój umysł. Znajdujesz nowe miejsca, nowych ludzi. Gdy podróżuję, staram się odwiedzić muzea i galerie sztuki. Rozmawiam z ludźmi będącymi w sercu każdej wystawy. Dziś moim ulubionym miejscem jest Muzeum Albertina w Wiedniu. Na studiach profesorowie, którzy mieli wielkie doświadczenie z pracy w mediach, rozmawiali z nami o sytuacji na świecie, o wszystkich formach i kanałach dziennikarskich. Pamiętam wykłady o dziennikarstwie w erze Tony’ego Blaire’a. Ja sam inspirowałem się komentatorem sportowym, Władimirem Masłaczenko. Mieliśmy też wiele filologicznych zajęć, które bardzo mnie rozwinęły.
Trochę jestem zaskoczony, że studia dziennikarskie otworzyły ci umysł. U nas są traktowane jako coś kompletnie niepotrzebnego do tego zawodu, strata czasu.
Tak samo jest pewnie w każdym kraju, może z wyjątkiem kilku szczególnych miejsc. Myślę, że każdy dziennikarz byłby zachwycony teorią komunikacji w Stanach czy dziennikarstwem politycznym w Anglii. Same studia dziennikarskie nigdy nie mogą być ostatnim przystankiem, ale to dobra okazja, by złapać kontakty i nauczyć się podstaw. Aktywizują człowieka, sprawiają, że działasz w tym konkretnym momencie, masz możliwość praktyk w gazecie czy telewizji. Dziennikarstwo jest bardzo szybkie. To jak moment. Znajdujesz materiał i… znowu działa efekt motyla. Piszesz, publikujesz. Często inspiruje mała rzecz.
To była dobra edukacja. Ale jeśli miałbym być szczery – ważne było też dla mnie to, żeby studia umożliwiły mi profesjonalną grę w piłkę. Moja mama zawsze chciała zapewnić mi dobrą edukację. Ale ciężko to pogodzić – jeździsz na obozy, masz każdego dnia trening, mecze. Na takich studiach jak dziennikarstwo możesz zrobić wiele sam, nie musisz spędzać tyle czasu przy książkach czy na kolokwiach. Profesorowie to rozumieli – mogłem robić wszystko trochę na własnych zasadach, bo przecież oni sami też pracują w ten sposób. Ich biuro to dom, samochód, hotel, gdy są w podróży. Na innych studiach jak filologia, ekonomia czy finanse musiałbym poświęcić 24 godziny każdego dnia, żyć tym przez kilka lat i napisać wyczerpującą pracę. A moim sposobem na życie jest piłka. Nie jestem dziennikarzem, muzykiem czy kimkolwiek innym. Jestem piłkarzem.
Tak szeroka perspektywa na świat pomaga czy przeszkadza w piłce? Ktoś może powiedzieć – skoro masz tyle pasji, nie jesteś w stu procentach skupiony na piłce. Dla mnie to bzdura, ale niektórzy myślą w ten sposób, na przykład Tymoteusz Puchacz, gdy mu nie szło, był wyszydzany ze względu na rapowy kawałek, który kiedyś nagrał.
Zawsze mówimy o takich rzeczach, gdy nie idzie. Miał zły okres, więc kibice zaczęli szukać powodów i uznali, że to przez piosenkę.
Jeśli pytasz, czy jestem skupiony na piłce – zawsze, w stu procentach. Kiedy idę na trening, wychodzę na boisko, nie liczy się nic innego. Mam dni, kiedy mam dwa treningi i cały dzień wypełniony jest tylko piłką. Ale jako człowiek potrzebuję inspiracji. Nie ma jednej teorii sukcesu. Jasne, są fenomeny typu Cristiano Ronaldo, ale nawet Cristiano ma swoją rodzinę, poświęca jej czas, nie jest do końca niezależny. Gdy masz dziewczynę, dzieci, gdy jesteś z nimi, też nie myślisz o piłce, nie jesteś skupiony.
Jestem szalony na punkcie wygrywania. Myślę o nim w każdym momencie treningu i meczu. Mam szeroką gamę zainteresowań, moje życie wypełnione jest sztuką, poezją czy muzyką, dają mi one wiele inspirujących momentów, ale to piłkę mam w pierwszej kolejności przed oczami. Widzę ją wszędzie, nawet jak patrzę na meble w kuchni. Reakcje ludzi na to, gdy ci nie idzie, to reakcje ludzi. Najważniejsza jest twoja, jeśli jesteś szczery ze sobą. I gdy przytrafia ci się niepowodzenie, pracujesz tak samo albo ciężej, by to zmienić. Za chwilę masz następny mecz. Piłka jest szybka. Schodzisz z boiska i już musisz myśleć o następnym spotkaniu. Wygrana to tylko chwila. Nie możesz być z siebie dumny, gdy przed tobą kolejny dzień pracy.
Co uważasz za swój najlepszy artykuł, podcast, jakąkolwiek formę działalności?
Nie wiem, czy to ważne dla ludzi. Nie zrobiłem filmu o miłości, nie napisałem książki.
Mogę powiedzieć o tym, co robiłem ostatnio. Brałem udział niedawno w podcaście jednego z rosyjskich dziennikarzy. Nazywa się on „ Przepraszam, pierogi”. To taki żart. Rubin zagrał kiedyś fatalne spotkanie. Po meczu w strefie mieszanej żaden z piłkarzy nie chciał rozmawiać. Po tym jak kilku odmówiło, dziennikarz zapytał Aleksandra Riazancewa, który jadł właśnie pierogi.
– Aleksander, co się stało w meczu?
– Sorry, pierogi.
I stąd ta nazwa, stała się kultowa. To podcast o historii piłki, o futbolu w czasach sowieckich, ale też o koszulkach. Ten, do którego byłem zaproszony, był o numerologii, numerach piłkarzy. Moje numery zawsze miały jakieś znaczenie. Zwykle wybieram jak najmniejsze numery – 2, 4, 8. W pierwszym zespole jako młody piłkarz brałem zawsze 13. Moja mama uwielbia tę cyfrę. Mówiła, że to jej szczęśliwa liczba, choć w rosyjskiej numerologii to zły numer. Mama zawsze wybierała miejsce 13 – czy w pociągu, czy w kinie. Grałem też z numerem 69, ale nie przez pozycję seksualną, to rok urodzenia mojego ojca. Miałem też 44. Nikita Bażenow grał już z ósemką, więc uznałem, że wezmę dwie czwórki. Teraz gram z numerem 4 i to liczba, którą lubię.
A propos podcastów, tworzysz też swój.
Jego nazwa to Gorizont Sobytiy (po polsku – Horyzont Zdarzeń). Marek Wachnik z Zagłębia pomógł mi kupić mikrofon i zrobiliśmy dwa podcasty. Zaprosiłem do niego swojego kolegę. Pierwszy był o Złotej Piłce, epoce Messiego i Ronaldo w odniesieniu do sztuki. Jak można to zestawić z Oscarami czy Złotymi Globami? Drugi był o Tarkowskim (rosyjski reżyser – red.) i Strugackich (rosyjscy literaci – red.). Jeśli pytałeś o najlepszy podcast, to właśnie ten, nawet, jeśli zrobiłem go tylko na próbę!
A co jako absolwent dziennikarstwa sądzisz o wywiadach? Lubisz je? Co cię w nich denerwuje, gdy je czytasz?
Jeśli chcę o czymś powiedzieć, mogę zrobić to samemu. Na przykład napisać artykuł, może nawet nie tak źle. Wywiady są dobre, ale nie lubię, gdy są proste, trywialne. Niektórzy próbują prowadzić je jak zwykłą rozmowę w kuchni. Każdego dnia w kółko to samo. Te same pytania, te same odpowiedzi. Słowa mają wartość, ale gdy każdego dnia mówisz to samo, tracą ją. Wywiad powinien być dla mnie jak portret postaci. Nie powinien być trywialny.
Ja sam udzielam wywiadów, bo to wynika z mojego podejścia do pracy. Przyjechałem do nowego kraju i rozumiem, że dla klubu może być to ważne, bym rozmawiał z dziennikarzami. To nasza praca. Mogę w nich mówić o ambicjach naszego klubu. Ale najlepszą formą, w jakiej mogę przemawiać, jest boisko, po prostu.
Co myślisz sobie teraz, gdy czytasz swoje wiersze sprzed lat?
Może nie są zbyt szczególne, ale czasami możesz znaleźć w nich momenty, po których się uśmiechniesz. Piszę wiersze cały czas. W każdym miesiącu powstaje coś nowego. Próbuję łapać dni.
Opowiedz o swoim ostatnim wierszu. O czym był?
Opisywałem swój nastrój. Morze Bałtyckie, śpiew mew, pogoda, deszcz. Porównałem tę chwilę do momentu, gdy pierwszy raz byłem w Wenecji. To paralela do poety, Iosifa Brodskiego.
(pod wywiadem publikujemy jeden z wierszy Jewgienija)
Czytałeś już jakieś polskie lektury?
Nie czytałem jeszcze Trylogii. Mój kolega czytał ją na obozie, ale uznałem, że to jeszcze nie ten moment. Chcę ją jednak przeczytać.
Czytałem wiersze Mickiewicza. Gdy przyjechałem do Lubina, odświeżyłem je w polskim języku. Jeśli chodzi o polską sztukę, świetnym doświadczeniem było obejrzenie filmów Pawlikowskiego – “Zimna Wojna” i “Ida”. Planuję też przeczytać Antoniego Czechowa w polskim języku. Wiem, jak brzmi w rosyjskim języku, chciałbym to porównać. Uczę się polskiego, ale jest trudny – póki co znam tylko proste zwroty, które używam na treningu albo w życiu codziennym.
Jakie są twoje wrażenia po Mickiewiczu?
Smakowałem każde słowo. Poezja jest muzyką bez melodii. Tak samo melodia jest poezją bez słów. Wszystko, co czytasz, może cię zahipnotyzować. Ale nie powiem, czy to jest dobre, czy to polubiłem.
Masz jakieś twórcze plany? Jakie masz marzenia związane ze sztuką?
Chciałbym tworzyć w każdej formie, sprawdzić się na każdym polu. Teraz myślę o filmach – o roli producenta, reżysera, scenarzysty albo chociażby gościa, który nosi lampy. Chcę być częścią filmu. Jeden z moich najlepszych przyjaciół ma takie same marzenie. Może któregoś dnia się uda.
Ale moim marzeniem jest gra w piłkę tak dobrze, jak się da. Cieszenie swoją grą ludzi, którzy ją oglądają. Inne plany? Nie patrzę tak daleko. Jeśli będę miał umiejętności, pewnie coś zrobię.
Jaki film chciałbyś zrobić?
Pewnie dokument. Piszę scenariusz o rodzinie, która żyła na pewnej opustoszałej wiosce. W Rosji wsie się wyludniają. Nie ma tam już takiego życia jak w czasach, gdy żyli tam moi dziadkowie. To wioska oddalona o 500 kilometrów od St. Petersburga, w połowie drogi do Mińska. Życie na przestrzeni lat totalnie się zmieniło. Kiedyś było tam 30 domów, teraz żyją tam może trzy-cztery rodziny. Piękne miejsce. Ale jeszcze nie wiem, bo kiedy zaczynasz myśleć, znajdujesz nowe pomysły, nowe miejsca, które chcesz sprawdzić.
Czy Lubin, który zastałeś, zgadza się z tym, jak sobie go wyobrażałeś po grze w Gorky 17?
(śmiech) To gra, która toczyła się w postapokaliptycznej Polsce i Lubin był centrum wydarzeń. Grałem w nią, gdy byłem dzieckiem. Ale porównując do tego, co było w grze… dziś Lubin jest najpiękniejszym miejscem na ziemi! Może nie ma za dużo rozrywkowych miejsc, ale to świetne miasto do życia. Bardzo krótka droga na stadion, do domu, do ludzi – też w sensie metaforycznym. Mieszkałem w Tomsku, jak na rosyjskie warunki to także małe miasto i moje odczucia są podobne. No, poza jednym – muszę nauczyć się żyć ze swoją alergią, bo macie bardzo dużo roślinności. Cieszy mnie to, że blisko jest do dużego miasta, ale też do Niemiec czy Czech. Gdy będę miał okazję – przez pandemię nie miałem – sprawdzę nowe miejsca.
Słyszałem dobrą historię, która pokazuje twoje podejście do pracy. W debiucie ze Śląskiem przebiegłeś prawie 13 kilometrów, wygraliście derby. Co zrobiłeś od razu po zejściu z boiska?
To, co po każdym innym meczu – poszedłem na siłownię. To niezbędne, by szybciej się zregenerować. Jeżdżę na rowerku, roluję się, rozciągam. Dla mnie to normalna rutyna.
Słyszałem, że kilku twoich kolegów było zdziwionych, że zamiast się cieszyć z wyniku, Ty od razu idziesz na siłownię.
Gdy kończysz mecz, od razu zaczynasz przygotowania do następnego. OK, gdy masz tydzień przerwy, możesz odpocząć, ale gdy masz angielski tydzień, a wtedy mieliśmy trzy mecze na przestrzeni kilku dni, trzeba zadbać o regenerację. Tak samo będzie teraz. Zadaję sobie pytanie – co mogę zrobić, żeby się przygotować? Twoje mięśnie nie mogą czuć, że po meczu wysiłek się skończył. Nawet dodatkowe 30 minut może przynieść duże efekty. Albo wejście do zimnej wody na dziesięć minut.
Znowu efekt motyla.
Dokładnie.
Ty sam wyznajesz teorię, że zmęczenie to iluzja.
Powiedziałem to zdanie po jednym z meczów, gdy grałem w Krylji Sowietow Samara. Byłem zmęczony, ciężka pierwsza połowa. Dostałem pytanie o mecz i odpowiedziałem, że zmęczenie to tylko iluzja. Mecz może mieć 96 minut. W zeszłym tygodniu w meczu Krasnodaru z Rostowem padł rekord rosyjskiej ligi – 116 minut meczu ligowego. VAR zabrał trochę czasu. Jako sportowiec musisz mieć przekonanie, że nie jesteś zmęczony. Musisz znaleźć więcej sił. Grać do końca. I jeśli masz takie przeświadczenie, to je znajdujesz. Dlatego to iluzja.
Dlaczego podpisałeś pierwszy kontrakt z Zagłębiem tylko na pół roku?
Bo taki mi zaproponowano.
A co przekonało cię, by zostać dłużej?
Wiele czynników. Po pierwsze – bardzo lubię tu być, pracować, klub ma swój plan. Jestem piłkarzem Zagłębia i chcę odnosić z tym klubem sukcesy. Drugi – wiesz, jaka była sytuacja z pandemią. Gdyby mój kontrakt wygasł latem, nie wiedziałbym, co się stanie. Sytuacja jest niepewna. Często myślałem, jak wrócić do Rosji do domu, ale musiałem tu zostać. Po dwóch miesiącach nie chciałem już wracać do Rosji. Klub powiedział „Baszka, w takim razie zaproponujemy ci nowy kontrakt” i to w tej sytuacji dla mnie najlepsze rozwiązanie. Miałem też swój cel – dostać się do pierwszej ósemki. Nie udało, się, ale chcę budować karierę w Zagłębiu.
Ostatnia, ale najważniejsza kwestia – opowiedz historię twojego wąsa!
Często noszę zarost, w pewnym momencie pomyślałem sobie, że fajnie byłoby zostawić tylko wąsa. Mój dziadek zawsze go nosił, bez brody. W zasadzie nie pamiętam, by kiedykolwiek go zgolił. Mój wąs to panegiryk dla dziadka i lat siedemdziesiątych. Także dla wielu polskich czy rosyjskich piłkarzy, którzy mieli taki styl. Każdego dnia jestem na odprawie w naszej sali, gdzie są portrety legend Zagłębia. Trzech z nich ma wąsy! Uznałem, że to dobry moment. Zwłaszcza, że w przeszłości często zmieniałem styl. Byłem przez trzy lata blondynem, miałem bardzo krótkie włosy, nie miałem ich w ogóle, w Tomsku wyglądałem jak ortodoksyjny kapłan – długie włosy, długa broda. To rodzaj ekspresji. Ale też to nic, co ma wpływ na moją grę na boisku. Jak mówiłeś – trzeba być skupionym na grze! To tylko kilka ruchów maszynką, wychodzisz na boisko i o tym nie myślisz.
Ale kiedy przychodzę na trening z wąsem i widzę uśmiechnięte twarze moich kolegów, trenerów i wszystkich pracowników, uznaję, że to najlepsza rzecz, jaką można zobaczyć zaczynając zajęcia!
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. newspix.pl
WIERSZ (styczeń 2020, autor Jewgienij Baszkirow)
Chciałbym żyć nie w mieście i bez rzeki
Gdzie Charon odpuszczałby moje grzechy,
Gdzie mógłbym spacerować z sobowtórem
boso po piasku.
Aby nocą nie doskwierało mi dziąsło,
Aby ryba sądziła, że przynęta, to nic innego jak przysmak.
Radość ze zmiany miejsc
złożyłbym na pół jak czystą kartkę.
Poza kulisami chciałbym spróbować
umieścić w Twoich snach dreszcz obojczyka,
i krzew rokitnika.
Całowałbym rybie usta zaszyte zielonymi nićmi,
pomóżcie mi, pomóżcie mi.
I nawet zwierzęcy skowyt pośród głosu ludzkiego
uznałbym za coś naturalnego
Chciałbym, plując na piach
pośród fałd skóry odzyskać przeszłość utopioną w tieriojckim szlamie
Ale kochać przy tym Boga
Tak jak Bóg kocha Twoje kolana.
Chciałbym nie mieć odcisku na sercu
i w głowie nie słyszeć, żem zły.
A w piątki, kiedy jestestwo płonie w dziewczyn wnętrzu,
ległbym jak pies u wejściowych drzwi.
Roztapiałbym się po cichutku,
przelewając sąsiedzkie mleko z baniek i wiader
które rdzewiejąc obok studni
denerwowały ojca.
Z koszulek wysuszonych na przedniej szybie
ułożyłbym opowieść i opowiadał na przestrzeni lat
o drodze, o głosie w przenikliwej ciemności,
o wszystkich, dla których się męczyłem
o naszej zależności od nieustannych psot,
o Odetcie, w którą wierzył Swan.
Pod żółto-szarym niebem, jak to się mówi,
usunąłbym wszystkie choroby historii
z jej wybrakowanych kart
I wtedy, kiedy milczeć nie ma jak
I jest przyjemnie dla rąk,
I dla innych pewnie też,
chciałbym zjednoczyć się z dźwiękiem,
rozkodowawszy noc intymnością liter
Dziękuję za pomoc w tłumaczeniu wiersza Roksanie Zygulskiej i Karolowi Bochenkowi.