W piątkowej prasie sporo ciekawego. Rafał Gikiewicz mówi o konflikcie z bratem, Tomas Pekhart przedstawia swoją historię, Dominik Hładun i Jakub Łabojko komentują doniesienia transferowe na swój temat, jest sylwetka Thiago z Cracovii i kilka innych rzeczy. Zapraszamy.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Dawid Kownacki miał fatalny sezon, w którym będąc najdroższym piłkarzem w historii Fortuny Düsseldorf, nie strzelił gola i nie miał asysty, a klub spadł do 2. Bundesligi.
Kownacki ma trzy wyjścia z obecnej sytuacji: pozostanie w Düsseldorfie i zgoda na zmniejszenie kontraktu, odejście do innego klubu lub wypożyczenie. Pytanie tylko, czy po tak słabym sezonie znajdą się na niego chętni. – Dziś Dawid ma duży dylemat i bardzo mu współczuję. Wiem, że przeżywa to, co się ostatnio działo, bo to bardzo wrażliwy chłopak. 2. Bundesliga to niższa półka finansowa, kluby mniej dostają z tytułu sprzedaży praw telewizyjnych. Nie wiem, czy Fortunę będzie stać na utrzymanie jego kontraktu – uważa Michniewicz.
– Pozostanie w 2. Bundeslidze też nie byłoby złym rozwiązaniem. Zapewne trzeba by było nieco zredukować oczekiwania finansowe, ale Dawid musi też porozmawiać z trenerem na temat pozycji, na której ten go widzi. Ważny będzie sposób grania drużyny. Fortuna jako spadkowicz stanie się pewnie kandydatem do awansu. Możliwe, że zespół będzie częściej przy piłce, a to nie do końca służy pokazaniu wszystkich atutów Dawida. On lepiej wygląda, kiedy zespół gra z kontry. Kluczowe po kontuzji i nieudanym sezonie jest to, żeby zaczął regularnie grać. Dawid ma już 23 lata. To jest przełomowy wiek. Musi potwierdzać, że jest lepszym i dojrzalszym piłkarzem. Moim zdaniem powinien znaleźć klub, w którym będzie miał pewność grania, a drużyna zostanie ustawiona pod niego – dodaje Rumak.
Napastnik Legii, Tomas Pekhart przeżył w karierze tak wiele, że w przyszłości napisze książkę.
Jedną z nim był alarm bombowy, który przeżył pan w Izraelu?
To bardzo specyficzny kraj, strefa wojny, ludzie żyją tam w ciągłym napięciu. Kiedy grałem w Hapoelu, mieszkaliśmy 30-40 kilometrów od Strefy Gazy, gdzie permanentnie trwał konflikt, zrzucano bomby. To naprawdę inny świat. W dniu meczu z APOEL Nikozja w eliminacjach Ligi Europy, pięć kilometrów od mojego domu spadła bomba. Pierwszy raz miałem poczucie takiego zagrożenia. To był moment, w którym zdecydowałem, że nie chcę tam dalej być. Nie miało znaczenia, co się działo na boisku, bo sportowo wszystko się układało. Zdobyliśmy mistrzostwo, zabrakło nam jednej bramki, by awansować do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Bałem się jednak o rodzinę. To było dla mnie za dużo. Mimo że miałem dobry kontrakt, zdecydowałem się odejść.
Rok później trafił pan do Las Palmas, a tam kolejne sytuacje, które musiały pana zaskoczyć. Tyle że tym razem, to sportowo przestało się układać.
Byłem w szoku już na początku, kiedy okazało się, że trzeba tam lecieć trzy godziny. To niesamowite miejsce, niby Hiszpania, a jednak Wyspy Kanaryjskie są oddalone od całego kraju. Każdy wyjazd wiązał się z trzema, czterema dniami spędzonymi poza domem. Gdy tam przyszedłem, mieliśmy loty czarterowe, bo klubowi zależało, by wrócić do LaLiga. Wiedzieli, że to ważne, bo gdy występowaliśmy w najwyższej klasie rozgrywkowej, udało nam się wygrać tylko jeden mecz wyjazdowy. Właśnie dlatego, że wszyscy byli zmęczeni ciągłymi podróżami. Mieliśmy jak na Segunda Division wysoki budżet, stąd czartery. Kiedy jednak zwolnili trenera Manolo Jimeneza, skończyły się też loty.
Przy Bułgarskiej i gdziekolwiek indziej, świętowanie mistrzostwa przez Legię zaboli tak samo mocno – mówi wychowanek Lecha Tymoteusz Puchacz.
Szczerze? Świętowanie przez Legię mistrzostwa zaboli mnie tak samo mocno, niezależnie od tego, czy będzie to przy Bułgarskiej, czy gdziekolwiek indziej, bo to my chcieliśmy ten tytuł zdobyć. W tym momencie mało istotne jest, gdzie oni będą celebrować zwycięstwo w lidze i w ogóle nie patrzę na nasz mecz pod tym kątem. Skupiam się wyłącznie na tym, żeby ich pokonać i zdobyć trzy punkty, bo tylko dzięki nim będziemy mogli wspiąć się w tabeli i skończyć sezon z wicemistrzostwem. No i przy okazji dobrze będzie wziąć na nich rewanż za dwie poprzednie porażki w tym sezonie, gdy wcale nie wyglądaliśmy na boisku gorzej. Kiedy przyjechali do nas miesiąc temu do Poznania, na pewno nie byli lepsi, a przy Łazienkowskiej jesienią przecież prowadziliśmy 1:0 i przegraliśmy po dwóch prostych błędach. Wtedy brakowało nam jeszcze doświadczenia i zgrania. Myślę, że teraz już je mamy, bo to przychodzi z czasem i liczbą rozegranych meczów. Musimy to wykorzystać. No i tym razem na trybunach będą wreszcie kibice i liczę, że ich doping nam jeszcze dodatkowo pomoże.
Jakub Łabojko, rodowity gliwiczanin, zagra przeciwko swojemu byłemu klubowi. Nie pierwszy raz, ale teraz o medale. Pomocnik Śląska ciągle robi postępy i zaczął być łączony z klubami włoskimi.
Rozwinął się na tyle, że ostatnio pojawiły się nawet plotki o możliwym transferze do Włoch, do któregoś z klubów balansujących między Serie A, a Serie B. Ze Śląskiem wiąże go jeszcze roczny kontrakt. W klubie żadnej propozycji transferowej nie widzieli na oczy, co nie oznacza, że taka się nie pojawi. Łabojko, rocznik 1997, osiągnął górną granicę grupy wiekowej, na którą jest największy popyt, jeśli chodzi o transfery zagraniczne z ekstraklasy. Jego agent Jarosław Kołakowski doskonale o tym wie.
– Jeśli pojawi się na stole oferta, ale zaznaczam – konkretna oferta, można ją rozważyć. Mam już 23 lata i wydaje mi się, że ograłem się na poziomie ekstraklasy, choć oczywiście około 50 gier to nie jest jakaś wstrząsająca liczba. Nie napalam się na nic przedwcześnie. Mam menedżera. Dajmy mu spokojnie wykonywać swoją pracę. Jeśli chodzi o temat Włoch… Coś jest na rzeczy, ale co, to okaże się dopiero po sezonie. Żadnej oficjalnej oferty nie ma, poza tym, to nie jest czas myślenia o transferach, bo rozgrywki wchodzą w decydującą fazę. Jeśli ktoś o mnie coś pisze, mogę się tylko cieszyć, bo to znaczy, że moja praca wkładana w treningi i mecze jest doceniana – mówi pomocnik.
Największą inspiracją dla Thiago, pomocnika Cracovii, jest jego tata, który też grał w piłkę, ale przez kontuzję musiał zakończyć karierę. Nim trafił do Polski, musiał sporo przejść.
Campo Grande liczy niemal 800 tysięcy mieszkańców i leży niedaleko granic z Paragwajem oraz Boliwią. To typowe brazylijskie miasto, w którym tysiące dzieciaków biega po ulicach z piłką i marzy o zostaniu profesjonalnym graczem. Thiago i jego najlepszemu koledze, starszemu niemal o rok Luanowi Leite są Silvie, to się udało. Obaj występowali w klubie z rodzinnego miasta, a później, choć w różnym czasie, byli zawodnikami Red Bull Brasil. To klub stworzony w Brazylii od podstaw przez słynną austriacką firmę, od lat inwestującą w sport. Drużyna występowała w niższej lidze, chodziło przede wszystkim o dawanie szansy młodym zawodnikom, często z trudnych środowisk, którzy mieli się w niej rozwijać i następnie trafić do mocniejszych klubów Red Bulla w innych krajach, najlepiej do Salzburga albo Nowego Jorku. Brzmi pięknie, ale, jak przekonuje nas Thiago, realia w Red Bullu Brasil były nieco inne.
– Byłem tam rok i rozegrałem tylko dwa spotkania. Trener wyjątkowo nie lubił młodych graczy. Nie wiem, dlaczego. W dodatku w ogóle ze mną nie rozmawiał, nie tłumaczył swoich decyzji. A kiedy powiedziałem mu, że zamierzam odejść, bo nie gram, stwierdził tylko: „Ok, idź”. To był dla mnie trudny moment, bo zawodnika, który nie gra, nikt nie chce. Odszedłem do Operario, drużyny występującej na czwartym poziomie rozgrywek – opowiada pomocnik. Luanowi, jego koledze, gra w Red Bullu dała nieco więcej. Jako 18-latek odszedł stamtąd do Austrii, gdzie występuje w kolejnych klubach. Dziś jest zawodnikiem SKN St. Pölten.
Całkiem możliwe, że dla Dominika Hładuna to ostatnie tygodnie w Zagłębiu Lubin. Bramkarzem interesuje się m.in. Legia.
– Pewnie, że trudno tak zupełnie się wyłączyć, ale nawet gdy coś słyszę, to nie drążę. W każdym razie, gdzie co zajrzę do internetu, to czytam, że Hładun blisko Legii. A nawet jeśli nie wchodzę na żadną stronę, znajomi pytają, czy to prawda, że idziesz do Legii. I proszą, żebym nie odchodził, bo oni akurat są z Lubina. Jeśli nawet o jakimś zainteresowaniu słyszałem, to na razie nic z tą wiedzą nie robię – podkreśla Hładun.
– Legia to najlepszy, najbogatszy polski klub. W niej zawsze stawiają na awans do fazy grupowej Ligi Europy czy Ligi Mistrzów. Świetnie szkolą bramkarzy. Przygotowali na dobre europejskie transfery Artura Boruca, Łukasza Fabiańskiego czy ostatnio Radosława Majeckiego. Pewnie, że czasami o tej Legii rozmawiam z trenerem bramkarzy Grzegorzem Szamotulskim. W prywatnych rozmowach poleca mi ten ruch i nie ma co się dziwić, w końcu sam kiedyś bronił przy Łazienkowskiej. Wcale jednak nie naciska – zapewnia.
Rodzina Hundsdorferów uważa inwestycję w Koronę za błąd. Mimo to nie chce się z klubu wycofać.
Przy Ściegiennego tak naprawdę nikt nie wie, jakie są zamiary Niemców. Co prawda Zając zapewnia, że większościowi udziałowcy nie mają zamiaru wycofywać się z klubu i dalej chcą być jego właścicielem, ale taka deklaracja nikogo w stolicy województwa świętokrzyskiego raczej nie uspokaja. Wręcz przeciwnie. Fani są wściekli i rozochoceni sukcesem pierwszej akcji rozpoczęli drugą, tym razem domagając się dymisji prezesa Zająca. Ten ustępować nie zamierza i wydaje się, że dopóki decyzja będzie należała do Hundsdorferów, będzie rządził klubem.
Dlaczego Niemcy, chociaż nie interesują się losami klubu, nadal chcą utrzymać większościowy pakiet akcji? Kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. I tak jest też w tym przypadku. Jak wynika z danych finansowych klubu, które można znaleźć w KRS, inwestor zza naszej zachodniej granicy, owszem, przekazywał na działanie Korony pieniądze, ale robił to w formie pożyczek. Teraz chciałby je po prostu odzyskać, a wycofanie się z Kielc byłoby równoznaczne z ich utratą.
Krzysztof Kamiński swoimi występami dla Wisły Płock już zaskarbił sobie sympatię kibiców, ale na takie uwielbienie, jakie spotkało go w Azji, nie ma co liczyć.
Kamińscy na pobycie w Azji zyskali pod każdym względem. Poznali nową kulturę i poszerzyli horyzonty. Zabezpieczyli się finansowo na tyle, że szukając klubu po odejściu z Jubilo, aspekt zarobków nie musiał być na pierwszym miejscu. Japonia „zbudowała” ich także medialnie. Natalia gościła w programie „Dzień Dobry TVN”, gdzie opowiadała, jak żyje się w Kraju Kwitnącej Wiśni. Pisze bloga o Japonii i wydała kulinarnego e-booka. Krzysztof po powrocie do kraju nie mógł opędzić się od propozycji wywiadów, miał zaproszenia do telewizji. Często odmawiał, bo chciał się skupić na trenowaniu. Nie oznacza to jednak, że nie robił nic innego. Podczas przymusowej przerwy w rozgrywkach oboje z żoną pomogli płockiemu szpitalowi, przekazując mu 10 palet z wodą, ponad 3100 sztuk środków czystości oraz posiłki dla służby zdrowia.
Kamiński: – Rzeczywiście, zapytań o wywiady było wiele. Zdawałem sobie sprawę, że ludzie będą chcieli posłuchać, co mam do powiedzenia, bo kilka lat mnie nie było. Poza tym niewielu polskich zawodników grało w Japonii. Ten kraj dał nam bardzo dużo. Dlaczego zatem odszedłem z Jubilo? Spędziłem tam pięć lat, mogłem jeszcze zostać, ale uznałem, że czas wrócić do Europy. Będąc w Japonii, gdy miałem 2–3 dni wolnego, nie mogłem przylecieć do domu, bo to za daleko. Teraz, kiedy jest wolny czas, wsiadam do samochodu i jadę np. do rodziny. Chciałem być bliżej domu.
SPORT
Sylwester Czereszewski komentuje sytuację w Ekstraklasie.
(…) A czy ta jakość wystarczy na awans chociażby do Ligi Europy?
– Daj Boże chociaż tę Ligę Europy… Wiele będzie zależeć od losowania, ale nie możemy tylko łudzić się, że uda nam się wylosować słabszego rywala. Każdy mecz trzeba potraktować jak pojedynek o życie, ponieważ nawet w Lidze Europy są do zgarnięcia bardzo duże pieniądze. Trzeba walczyć do końca. Obecnie personalnie Legia ma lepszy zespół niż ten na przykład dwa lata temu, więc może zajść dalej.
Kto zakończy sezon za Legią i zagra w eliminacjach do europejskich pucharów?
– Piast ma świetnego trenera oraz wyrachowany i doświadczony zespół. Gra niezłą piłkę, widać, że nie odpuści wicemistrzostwa i wraz z Lechem stanie na podium. W Lechii i Cracovii dostrzegam huśtawkę nastrojów. Potrafią wygrać dwa spotkania, by dwa kolejne przegrać. Oczywiście, nadal są w kręgu zespołów, które mogą zagrać w pucharach i pamiętajmy jeszcze o Pucharze Polski. Jeżeli jednak chodzi o stabilność formy i umiejętności piłkarskie, to z całej tej czwórki Lech i Piast mają zdecydowanie największe szanse.
Po ewentualnym awansie Podbeskidzia do ekstraklasy pod Klimczokiem może się znaleźć grupa zawodników z Zabrza.
Z tego co się słyszy, w bielskim klubie spoglądają na Górnika. Z końcem czerwca umowy skończyły się kilku zawodnikom. Wśród nich jest kapitan zespołu Szymon Matuszek, a także Kamil Zapolnik. Obaj znaleźli się w grupie siedmiu piłkarzy, z którymi Górnik podpisał aneksy do umów, więc do końca sezonu pozostaną w Zabrzu. Co dalej? Obaj ostatnio grają mniej. O ile doświadczony Matuszek znajduje miejsce w meczowej kadrze i wybiega na plac gry, o tyle Zapolnik już nie. W tym roku 27-latek zaprezentował się zaledwie trzy razy, spędzając na boisku niewiele ponad godzinę. Matuszek z kolei zaczął ten rok od występów w podstawowym składzie, ale potem sztab szkoleniowy stawiał w środku pomocy na Romana Prochazkę oraz Alasana Manneha. Teraz Matuszek i Zapolnik są w kręgu zainteresowań Podbeskidzia. Tego pierwszego „górale” chcieli ściągnąć już zimą 2016 roku. Piłkarz wybrał jednak Zabrze. Teraz śląski pomocnik jest graczem z najdłuższym stażem w górniczej szatni. Podbeskidzie kusiło go też rok temu. 31-letni Matuszek nie zdecydował się jednak na transfer. Jak będzie teraz?
Na pięć kolejek przed końcem sezonu można gorzko zażartować, że największym atutem katowiczan w walce o I ligę jest… postawa Widzewa. – Musimy złapać się za ryje – mówi Adrian Błąd, kapitan GieKSy.
W dwóch poprzednich kolejkach GKS i Widzew zdobyły łącznie… punkt. Katowiczanom dwie porażki z rzędu (2:3 z rezerwami Lecha i 1:2 z Polkowicami) wcześniej w tym sezonie się nie zdarzyły. – Graliśmy słabiutko. Stać nas na więcej. Jestem zawiedziony. To moment, w którym nasza lokomotywa trochę się wykoleiła. Zadaniem sztabu i nas wszystkich jest przywrócić ten pociąg na właściwe tory – przyznał trener Rafał Górak po środowej konfrontacji z polkowiczanami, którzy zakończyli świetną (10 zwycięstw i remis) domową serię GieKSy. Już wcześniej nie zachwycała. O ile na wyjazdach w tym roku nie potrafi zwyciężać, o tyle była w stanie przepychać domowe wygrane z Łęczną, Stalą Rzeszów czy Garbarnią i to utrzymywało ją w strefie premiowanej bezpośrednim awansem. Patrząc jednak na dyspozycję zespołu, taki stan nie mógł trwać w nieskończoność i kiedyś karta musiała się odwrócić.
– Przyda nam się trochę lodu na głowy – mówi Adrian Błąd, kapitan drużyny z Bukowej. – Po pandemii myśleliśmy, że jesteśmy w nie wiadomo jakiej grze, a ostatnie dwa mecze pokazały nam miejsce w szeregu. Powiem brzydko – musimy się złapać za ryje, bo coś nam zaczyna uciekać przez palce, a nie chcemy do tego doprowadzić. Ja jako pierwszy muszę wziąć to na klatę i zrobić wszystko, by przez kilka dni dźwignąć zespół mentalnie. Nie będzie łatwo. Nie chodzi już o to, że ciśnienie rośnie, ale po prostu nikt z nas nie chce prezentować się tak, jak z Polkowicami. Chcemy postawić krok do przodu, a takimi meczami go nie zrobimy. W sobotę czeka nas kolejne ciężkie spotkanie i musimy się podnieść, trzymać głowy w górze.
SUPER EXPRESS
Filip Mladenović dostał w Legii Warszawa świetne pieniądze.
Z naszych informacji wynika, że Mladenović będzie jednym z najlepiej opłacanych piłkarzy Legii. Warszawski klub, z tego co usłyszeliśmy, zaoferował mu ponad 150 tys. zł miesięcznie, czyli niemal trzy razy tyle, ile Serb zarabiał w Gdańsku. Do tego Filip otrzymał kilkaset tysięcy złotych za złożenie podpisu pod umową. Nie jest to inwestycja tania, ale za to pewna, bo Mladenović w polskiej lidze pokazał się z doskonałej strony.
Rafał Gikiewicz chce pojednać się z bratem Łukaszem. Panowie od wielu miesięcy ze sobą nie rozmawiają. Na razie spotykają się ich rodziny.
– To jest jeden z moich dwóch braci. Kiedyś zabraknie naszych rodziców i będziemy tylko we trójkę na tym świecie. Wszyscy mamy synów i chciałbym, żeby oni mieli ze sobą kontakt. Rodzina to jest rodzina. Ale moim zdaniem popełnił błąd, bo takich historii się nie sprzedaje do mediów. Prędzej czy później trzeba się pojednać. Ludzie wybaczają sobie znacznie gorsze rzeczy, a w naszym przypadku ten „zapalnik” czy powód konfliktu był tak śmieszny, że nie wypada tracić tylu miesięcy. Te sprawy powinny zostać między nami. Bardzo się cieszę, że jutro zobaczę pierwszy raz syna Łukasza, który ma 1,5 roku.
GAZETA WYBORCZA
Nic o piłce.
Fot.