W poniedziałkowej prasie m.in. Robert Lewandowski zbliżający się do rekordu, rozmowa z Ivicą Vrdoljakiem o Legii i rynku transferowym, Łukasz Załuska wspomina czasy w Warszawie, Bożydar Iwanow o powrocie I ligi w kontekście transmisji w Polsacie Sport i Diego Maradona junior oceniający Polaków z Napoli.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Robert Lewandowski jest coraz bliżej wyrównania własnego rekordu strzeleckiego w Bundeslidze – 30 goli w jednym sezonie.
Jedna trzecia obecnego bramkowego dorobku mistrza Niemiec to zasługa Lewandowskiego, który trochę stracił w wirtualnym wyścigu z Gerdem Müllerem (legendarne 40 trafień w 34 kolejkach w sezonie 1971/72), ale za to jest już bardzo blisko wyrównania własnego rekordu, czyli co najmniej 30 goli w sezonie. Na zdobycie trzech bramek Polak ma aż siedem meczów, więc zasadnym jest jedynie pytanie kiedy, a nie czy mu się uda. Tym bardziej że już jutro Lewandowski zmierzy się z Borussią Dortmund w hicie rundy wiosennej Bundesligi. A przeciwko byłej drużynie strzelanie goli przychodzi mu wyjątkowo łatwo. W sześciu ostatnich starciach ligowych z BVB zdobył aż 12 bramek!
Rozmowa z Ivicą Vrdoljakiem, oczywiście w znacznej mierze o Legii.
Na których pozycjach potrzebne są wzmocnienia?
Zbliża się magiczny transfer Michała Karbownika, który ustabilizuje sytuację finansową. Ale jego też trzeba zastąpić. Na pewno przyda się jeszcze jeden napastnik. Mój były trener Miroslav Blažević, który w 1998 roku doprowadził reprezentację Chorwacji do trzeciego miejsca podczas mundialu we Francji, zawsze powtarzał, że w każdym oknie transferowym potrzebuje zawodnika do ataku. Zgadzam się, a w przypadku Legii jest to szczególnie istotne, bo nie ma egzekutora, który gwarantowałby 20 bramek w sezonie. A w takich klubach musi być atakujący tej klasy. Może też brakuje jej zawodnika na skrzydło? Ja lubię technicznych skrzydłowych, którzy schodzą do środka, jak kiedyś Guilherme.
Jak dziś pan ocenia środek pola? Przed rokiem miał pan do niego wiele zastrzeżeń.
Jest solidny. Andre Martins i Domagoj Antolić dobrze współpracują, szczególnie Chorwat prezentuje w tym sezonie bardzo wysoką formę.
To duże zaskoczenia, bo latem Antolić był jednym z najmocniej krytykowanych. Jesienią zaczął pokazywać drugą twarz, kreować akcje.
Dlatego, że jest chwalony, nabrał pewności, stał się jednym z liderów Legii. Jednak z krytyką, która wcześniej go spotkała, zupełnie się nie zgadzam. On od wielu lat gra bardzo solidnie, jeszcze w Dinamie Zagrzeb pokazywał, że potrafi kreować akcje, i teraz to potwierdza. Daje Legii o wiele więcej niż drugi ze środkowych pomocników, którego nie chcę krytykować. Dlatego wrócę do Domagoja. On jest w Legii jak Sergio Busquets. Ma duży procent celnych podań, daje ogromną pewność. Gdyby Legia zaczęłaby seryjnie przegrywać, a on grałby na takim samym poziomie, miałby identyczne statystyki indywidualne, to i tak uderzano by głównie w niego, a nie w jego partnera w środku pola.
Ireneusz Mamrot uważa, że przed takimi meczami jak derby Trójmiasta łatwo przesadzić z motywacją, zapominając o piłce.
– My musimy przede wszystkim zdobywać punkty i to jest dla mnie największą motywacją. Zdaję sobie sprawę, czym jest mecz derbowy, ale dla nas ważny jest każdy przeciwnik. Mamy stratę, którą musimy regularnie odrabiać. Często przy okazji derbów przesadzamy z motywacją, a zapominamy o piłce. Nigdy nie widziałem zespołu, który nie walczy i nie zostawia zdrowia w derbach, niezależnie od tego, na którym poziomie są rozgrywane. Zaangażowanie jest zawsze, ale samo to nie wystarczy. Musi dojść do tego odpowiednia taktyka i jakość piłkarska. Nasza liga nie kończy się na jednym spotkaniu. Chcemy grać w określonym systemie, więc trzeba przygotować do tego piłkarzy. Obejmując zespół w sezonie między jednym a drugim meczem, nie ma wyjścia i trzeba się przygotować pod konkretnego rywala. Ja miałem tego czasu nieco więcej, dlatego dopiero od poniedziałku zaczniemy obmyślać plan na spotkanie z Lechią – wyjaśnia Mamrot.
Pierwsza część rozmowy Łukasza Olkowicza z bramkarzem Miedzi Legnica, Łukaszem Załuską. Kiedyś za swój wywiad wyleciał z Polonii Warszawa.
W wywiadzie dla „Naszej Legii”, a później dla PS przyznałeś, że kibicujesz Legii. Na Konwiktorskiej dostałeś wilczy bilet.
Łukasz Załuska: Człowiek był młody, nie do końca znał życie i konsekwencje takiego wyznania.
Pamiętam, że siedzieliśmy i rozmawialiśmy na korytarzu gdzieś przy szatniach Legii. Wiedziałeś, że odbezpieczyłeś zawleczkę?
Łukasz Załuska: Nie zapominaj, że miałem wtedy 21 lat.
A ja 20. I kompletnie nie zdawałem sobie wtedy sprawy z tego, jakie powstanie zamieszanie.
Łukasz Załuska: No ja też nie. Myślałem, że jak będą mówił prawdę, wszyscy wokół to docenią. Moim menedżerem został później Mariusz Piekarski, na wspomnienie tego wywiadu podsumował: „Oj Załucha, czasem milczenie jest złotem”.
W tej zawierusze wstawili się za tobą zawodnicy Polonii. Igor Gołaszewski mówił, że chcą, byś został.
Łukasz Załuska: Gołaszewski, Dźwigała. Starszyzna tak zareagowała i miło z ich strony, że chcieli pomóc. Wywiad jednak mocno poruszył władze Polonii. Zapowiedzieli, że ich decyzja – choćbym sprostował, przeprosił – nie podlega negocjacjom. Moje pozostanie na Konwiktorskiej nie wchodziło w grę. Nie mam żadnego oficjalnego występu w barwach Polonii, może to i lepiej. Jak już mnie z niej wyrzucili, to zostało kilka dni do startu ligi, a ja na lodzie. Straciłem cały okres przygotowawczy z Legią. Wróciłem, ale…
Pobite gary.
Łukasz Załuska: Poszedłem na rozmowę do Jerzego Engela, wtedy dyrektora sportowego Legii. Mówi: „Dobra, dzisiaj o 16 jest trening pierwszej drużyny, wracaj i trenuj z chłopakami”. Chyba zapomniał przekazać tę informację trenerowi Kubickiemu. On miał zwyczaj, że przed zajęciami wchodził do szatni omówić to, co będziemy robić na boisku. Po kilku minutach mnie zauważył, przerwał: – Poczekajcie, poczekajcie. A co ty tutaj robisz? – wskazał na mnie. O Boże.
Co powiedziałeś?
Łukasz Załuska: Że… przyszedłem na trening.
I tylko treningi ci pozostały.
Łukasz Załuska: Nie było szans załapać się nawet na ławkę. Niekwestionowanym numerem jeden był Artur Boruc, szykowany na gruby, zagraniczny transfer. Zaczynał już pukać do reprezentacji. Na jego zastępcę ściągnięto Andrzeja Krzyształowicza, a ja miałem ogrywać się w Polonii. Gdy moje plany się zmieniły, usłyszałem od trenera, że jestem daleko, daleko za tymi, którzy byli na obozach. Nie mogłem wskoczyć nawet na ławkę.
SPORT
Trener Piasta Gliwice, Waldemar Fornalik o tym, co było i o tym, co będzie.
Przed restartem ligi znów jesteście w ścisłej czołówce. Zakończenie sezonu kolejnym medalem byłoby równie wielkim wyczynem, co zdobycie mistrzostwa?
– Powiem inaczej, po zdobyciu mistrzostwa mówiłem, że chciałbym, żebyśmy systematycznie osiągali dobre wyniki i prezentowali równą, wysoką formę. Po roku można powiedzieć, że tak się dzieje. Ktoś będzie przypominał europejskie puchary, ale trzeba pamiętać, że wpływ na tamtą postawę i wyniki miały różne sprawy, m.in. to, że niektórzy z powodu transferów nie mogli w pełni skupić się na grze. To jednak zupełnie inny temat. Chcemy kontynuować dobre wyniki, ale patrzymy na każdy kolejny mecz i tak będzie do końca sezonu. Tak było i w poprzednim sezonie.
Przerwa w rozgrywkach ekstraklasy mocno wybiła was z rytmu? Jesteście w stanie odpowiednio się przygotować?
– Sport, mecze, wyniki, to zawsze spora niewiadoma. Niektórzy mówią, że ostatni okres był podobny do zimowej lub letniej przerwy. Nie zgodzę się, bo to była inna, specyficzna przerwa. Przypomnę, że najpierw piłkarze długo trenowali w domu, później mogliśmy w małych grupkach i dopiero od pewnego czasu znów ćwiczymy razem. Poza tym nie będzie możliwości rozegrania sparingu przed ligą, a taki mecz dałby nam odpowiedź na pytanie – w jakiej
jesteśmy dyspozycji. Tego nie będzie i wszystko okaże się w meczach. Staramy się jednak zrobić wszystko, żeby być gotowym już na pierwszy mecz. Wiemy, że rozgrywki zostały przerwane, gdy w lidze wygraliśmy z Legią i wskoczyliśmy na drugie miejsce w tabeli. Wszyscy pytają, czy znów damy radę dogonić klub z Warszawy. Powiem tak, przewaga Legii jest znaczna i jeśli będzie grała tak, jak przed przerwą, to nie tylko nam, ale i innym zespołom, które są w czołówce, będzie bardzo trudno. Peleton jednak będzie chciał gonić i nikt łatwo się nie podda.
Bożydar Iwanow o powrocie I ligi, którą transmituje Polsat Sport.
Polsat sprawił miłą niespodziankę kibicom klubów Fortuna 1 Ligi i sympatykom tych rozgrywek.
– Będziemy tak naprawdę pokazywać wszystkie mecze. Sześć – naszym zdaniem najważniejszych w każdej kolejce – trafi na anteny Polsatu Sport i, choć rzadziej, Polsatu Sport Extra, a pozostałe trzy spotkania będą dostępne na naszej platformie internetowej Ipla.TV.
Transmisje na Ipli będą się różnić od tych telewizyjnych?
– Nie będą to realizacje pełnym zestawem kamerowym, nie będzie też póki co komentarza, ale zostanie użyty takiej jakości sprzęt, by kibice tych drużyn, których w danej kolejce akurat zabraknie na antenach Polsatu, i tak mogli zobaczyć swoich zawodników na żywo i w dobrych warunkach. Dodam, że 1-2 mecze w każdej kolejce będziemy się starali transmitować bezpośrednio ze stadionów. Wiemy, jakie są obostrzenia i z czym to się wiąże. Cała nasza ekipa telewizyjna – realizatorzy, dźwiękowcy, operatorzy, dziennikarze, komentatorzy, reporterzy, eksperci – zostali włączeni do programu medycznego. Wypełniamy codziennie ankiety, ja sam w czwartek przechodziłem przesiewowe testy na koronawirusa, jako że jadę do Legnicy na ćwierćfinał Pucharu Polski. Tymi rozgrywkami kończyliśmy w marcu rywalizację i nimi zaczynamy. Nawet te osoby, które tylko siedzą na wozie transmisyjnym i z niego nie wychodzą, też są poddani tym samym medycznym zasadom. Mamy nadzieję, że nikt nie okaże się zakażony i nie będzie konieczności przetasowań, wprowadzania kogoś z „rezerwy”.
60 lat temu, jedyny raz w dziejach, Pele wystąpił w Polsce – z Santosem przeciwko kadrze PZPN. Na Stadionie Śląskim podziwiało go ponad 100 tysięcy ludzi.
(…) Reasumując, przeciwko kadrze PZPN zagrali wówczas najlepsi piłkarze na świecie. – To było niesamowite wydarzenie – to kolejny raz Eugeniusz Lerch. – Większość moich kolegów po raz pierwszy widziała piłkarzy o… czarnym kolorze skóry. A żaden z nas nigdy wcześniej nie widział zawodników tak doskonale wyszkolonych technicznie. Zanim doszliśmy do siebie, rywal zdążył nam wbić kilka bramek i było po meczu. Cóż, gdyby nie Edward Szymkowiak, to wynik byłby dwucyfrowy – słowa byłego gracza „Niebieskich” najlepiej oddają przewagę, jaką mieli goście z Brazylii.
„Elek” w tym spotkaniu wystąpił u boku takich asów polskiego futbolu, jak Lucjan Brychczy, Ernest Pohl, Jan Liberda czy Eugeniusz Faber. Dwaj ostatni z wymienionych wsławili się tym, że trafiali do siatki Santosu. – Dzięki Bogu, że tylko pięć dostaliśmy – uśmiechał się w jednym z wywiadów przeprowadzonych kilka lat temu Eugeniusz Faber. – Pele był młodszy ode mnie. Gra przed tyloma tysiącami kibiców była wielką przyjemnością – wspominał były znakomity lewoskrzydłowy chorzowskiego Ruchu, który należy do „Klubu 100”. W ekstraklasie strzelił bowiem 104 gole.
Sezon w III lidze został zakończony, ale szum po decyzji Komisji do spraw Nagłych PZPN o wprowadzeniu dwóch beniaminków z grupy IV, jeszcze trwa. Ruch Chorzów i Radunia Stężyca zwróciły się oficjalnie do PZPN, a o sprawiedliwość apelują rezerwy Legii Warszawa.
Ruch Chorzów sporządził pismo do prezesa PZPN Zbigniewa Bońka. Zawiera prośbę, by z III grupy III ligi awansowały dwa kluby; by została potraktowana na równi z grupą IV, z której kontrowersyjną decyzją Lubelskiego ZPN awansował Motor Lublin, a Komisja ds. Nagłych PZPN-u „dorzuciła” jeszcze Hutnika Kraków, mającego na koncie tyle samo punktów, co Motor. Wykreowanie przez PZPN nadprogramowego beniaminka – zamiast zarządzenia o rozegraniu dodatkowego meczu – obudziło drużyny z innych grup III ligi, które mogły się poczuć skrzywdzone. Chorzowianie wyrazili swe stanowisko w spokojnym tonie. Pisali raczej nie o sobie, a po prostu awansie dla dwóch zespołów grupy III. Sezon na 2. miejscu skończyli nie oni, a Polonia Bytom, której przedstawiciele jasno wypowiadają się jednak, że „zielonostolikowy” awans do II ligi ich nie interesuje i w przyszłym sezonie na pewno wystartują w III lidze. W takim układzie, kolejni do awansu z grupy III byliby trzeci w tabeli „Niebiescy”. W piśmie do PZPN wyrazili gotowość do startu w II lidze, złożyli zresztą wniosek licencyjny na ten szczebel.
SUPER EXPRESS
Legia chce Mateusza Młyńskiego z Arki Gdynia.
Z informacji „SE” wynika, że Legia interesuje się też mocno Mateuszem Młyńskim (pomocnik/napastnik). Utalentowany 19-latek jest zawodnikiem Arki Gdynia, która chciałaby przedłużyć umowę z„Młynkiem”, bo obecny kontrakt kończy się już za rok. Z tego co słyszymy, negocjacje są jednak trudne, bo poza Legią o Młyńskiego pytają też kluby z zagranicy i piłkarz ze swoim agentem zastanawiają się nad najlepszą opcją.
“Super Express” pogadał z Diego Maradoną juniorem, który mieszka w Neapolu.
– Jak pan ocenia Polaków z Napoli? Zacznijmy od Piotra Zielińskiego…
– Jeden z moich ulubionych piłkarzy Napoli. Uważam go za najlepszego rozgrywającego w Europie! Niezwykle pożyteczny: może grać na środku, po obu stronach, udziela się w defensywie i ofensywie. Piłkarz kompletny. Przedłużenie z nim kontraktu to musi być absolutny priorytet klubu.
(…) – Arkadiusz Milik? Też się mówi, że może odejść…
– Szanuję Milika, bardzo dobry napastnik. Choć ciężkie kontuzje go przyhamowały. Gdybym miał wybierać, którego Polaka mogę zatrzymać w klubie, to wolałbym Zielińskiego. Tak samo w parze Mertens – Milik. Belg ma przedłużyć umowę i gdybym miał wybierać jednego, to wolę, żeby przedłużył Mertens niż Milik.
GAZETA WYBORCZA
Jacek Gmoch uważał, że nawet trenowanie bez dopingu to absurd, więc podczas zajęć puszczał go swoim piłkarzom z głośników.
Borussia Mönchengladbach wpadła na prosty i genialny pomysł. Skoro nie może wpuścić żywych kibiców na swój wielki stadion Borussia Park, umieści tam ich atrapy. W sobotę po raz pierwszy rozegrała mecz w ich obecności (przegrała 1:3 z Bayerem Leverkusen). Tacy kibice nazywani są w Niemczech „Pappkameraden” (papierowi towarzysze). To kartonowe ludzkie sylwetki, na każdej nadrukowane jest popiersie kibica. Można było wykupić taką sylwetkę i miejsce na stadionie tak, jak kupuje się bilety na mecz. Kosztowały 19 euro, z czego większość niemiecki klub przeznaczył na cele charytatywne. Sobotni mecz Borussii oglądało w ten sposób 13 tys. tekturowych kibiców.
– Tylko tyle zdołaliśmy zamontować na czas. Zamówień mamy już około 20 tys. i liczba rośnie – powiedział Thomas Ludwig, który zajmuje się realizacją trybun awatarów. Austriacki obrońca Borussii Stefan Lainer stwierdził: – Wspaniale to wygląda. Z daleka mam wrażenie, że na stadionie są ludzie. Wróciła atmosfera.
Ugrupowania ultrasów w Niemczech jednak protestują. Już przed wznowieniem rozgrywek zapowiadały walkę z grą przy pustych trybunach, bo uważają to za patologię i powolną śmierć futbolu. Ugrupowanie Sottocultura, zrzeszające najbardziej radykalnych kibiców Borussii Mönchengladbach, komentuje: – Ponure tło pustych stadionów jest dokładnie tym, na co obecnie skomercjalizowany futbol zasługuje. Teraz rozumieją, co znaczą kibice. Szanujemy charytatywne cele akcji, ale kartonowi fani to jakaś kpina.
Fot.