Reklama

Kadra nadzieją PZPN. Bez jej meczów jesienią byłoby ciężko

redakcja

Autor:redakcja

04 maja 2020, 09:00 • 13 min czytania 2 komentarze

W poniedziałkowej prasie m.in. perspektywy finansowe PZPN, Artur Sobiech krytycznie o Lechii i Piotru Stokowcu, prezes Zagłębia Sosnowiec o kulisach odejścia Dariusza Dudka. Zapraszamy. 

Kadra nadzieją PZPN. Bez jej meczów jesienią byłoby ciężko

PRZEGLĄD SPORTOWY

Brak meczów drużyny narodowej na razie nie rujnuje finansów Polskiego Związku Piłki Nożnej. Problem pojawi się, gdy nie uda się zagrać jesienią.

(…) Ten rok z punktu widzenia liczby meczów reprezentacji wciąż nie musi oznaczać dramatycznej zapaści, bo istnieje optymistyczne założenie, że jesienią uda się rozegrać 8 spotkań: od września do października sześć w Lidze Narodów (po dwa z Holandią, Bośnią i Hercegowiną oraz Włochami), do tego dwa towarzyskie w październiku i listopadzie, czyli tyle samo, ile Biało-Czerwoni mieli w 2017 roku, kiedy nie istniały żadne przeszkody w organizowaniu meczów międzypaństwowych. – Trzeba również zaznaczyć, że to nie my jesteśmy dysponentem praw telewizyjnych spotkań reprezentacji. Zasada jest taka, że kupuje je od nas UEFA i ona negocjując z nadawcami, sprzedaje je osobno do każdego kraju – wyjaśnia sekretarz PZPN.

Osobna kwestia to brak przychodów ze sprzedaży biletów na mecze kadry, z dnia meczowego, z akcji prowadzonych ze sponsorami reprezentacji. Kilka tygodni temu Zbigniew Boniek sygnalizował, że PZPN stracił na tym około 50 milionów złotych. Jeśli nawet uda się rozegrać zaległe spotkania, nie ma szans, by te straty odrobić, przede wszystkim dlatego, że zapewne pierwsze mecze kadry po „odmrożeniu” nie będą się odbywać w trybie imprez masowych.

Reklama

Trener Lechii Gdańsk, Piotr Stokowiec nie ukrywa, że w przyszłości chciałby pracować z reprezentacją i spróbować sił w innej lidze. Ze spraw bieżących: zapowiada odejście Filipa Mladenovicia i (prawdopodobnie) Karola Fili.

Latem zapowiada się kolejna rewolucja w Lechii? Można się spodziewać, że okno transferowe będzie krótsze niż zazwyczaj.

Myślę, że nikt nie planuje rewolucji. Zresztą zimą też nie planowaliśmy takich zmian. Po prostu tak to się potoczyło. Na pewno latem przyjdzie Bartosz Kopacz, raczej odejdzie Filip Mladenović, bo jego oczekiwania przerastają nasze możliwości finansowe. W każdym oknie wskazanych jest kilka ruchów transferowych, chociażby dla odświeżenia szatni, poprawy atmosfery sportowej i zwiększenia rywalizacji.

A Karol Fila?

Wiemy, że klub musi domknąć budżet. Myślę, że jest to dobry moment, żeby Karol Fila odszedł do mocnego klubu, którego poziom będzie adekwatny do jego możliwości. Żeby mógł się rozwinąć, a jednocześnie, żeby Lechia złapała trochę oddechu pod względem finansowym. I dla zawodnika, i dla klubu byłaby to dobra decyzja. Musimy natomiast szukać nowego Karola Fili.

Reklama

Jakie są pańskie trenerskie cele?

Nie ma co ukrywać, marzeniem każdego trenera jest prowadzenie reprezentacji. Chciałbym usłyszeć hymn Ligi Mistrzów, będąc na ławce trenerskiej, nie mówiąc już o Mazurku Dąbrowskiego, bo jest to naturalne. Patrzę na 10 lat do przodu. Uważam, że moja kariera trenerska przebiega prawidłowo. Cieszę się z tego, że nadal mam zapał i entuzjazm do pracy. Proszę mi wierzyć, że to nie jest zajęcie na kilka godzin dziennie. Dużą sztuką jest znalezienie odpowiedniej równowagi między odpoczynkiem a pracą, żeby się nie wypalić. Powiem szczerze, że chciałbym też pojechać za granicę, poznać inną kulturę, zobaczyć trochę świata. Pozytywnie zazdroszczę Maćkowi Skorży, którego uważam za czołowego polskiego trenera, a który już wiele doświadczył. Na pewno nie zamykam się na to, żeby popracować za granicą i nie chodzi tylko o pieniądze, ale zwykłą ludzką ciekawość.

Zagraniczne kluby chcą pozyskać napastnika Górnika Zabrze, Igora Angulo. Hiszpan może w nich zarobić dużo więcej, a już w styczniu zapowiedział, że latem odejdzie po wygaśnięciu umowy.

Gdzie trafi 36-letni Angulo? Piłkarz otrzymał propozycję gry w lidze indyjskiej. Nieoficjalnie mówi się, że napastnik zarabia w Górniku około 12 tysięcy euro miesięcznie. Tam może liczyć na lepszą pensję. W Indiach funkcjonują dwie niezależne ligi: historyczna I-League oraz Indian Super League, komercyjne rozgrywki, w których nie ma awansów i spadków. Gracz zabrzańskiej drużyny ma ofertę od jednego z klubów ISL. Gra tam wielu Hiszpanów. Z piłkarzy zagranicznych to najbardziej liczna nacja. W poprzednim roku pomocnik Javi Hernandez z Cracovii podpisał umowę z ATK Kalkuta. Wciąż zainteresowana jest Angulo turecka Adana Demirspor, która w ostatnich latach trzykrotnie próbowała wykupić Hiszpana z Górnika.

Rozmowa z prezesem Stomilu Olsztyn, Wojciechem Kowalewskim. Były reprezentant Polski jest w grupie roboczej, która bada możliwości wprowadzenia w I lidze salary cap.

MICHAŁ GUZ: Skąd pomysł na salary cap, czyli wprowadzenie limitu wydatków na pensje piłkarzy, w pierwszej lidze?

WOJCIECH KOWALEWSKI (PREZES STOMILU OLSZTYN): Pomysł zrodził się z sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Epidemia i kryzys gospodarczy bardzo mocno zmienią realia finansowe. Nie potrafimy jeszcze szacować w konkretnych liczbach tego, co się stanie, ale z pewnością zmiany będą znaczne. Dlatego też prezes Pierwszej Ligi Piłkarskiej Marcin Janicki powołał szereg grup zajmujących się różnymi zagadnieniami dotyczącymi prowadzenia rozgrywek. W tym grupę, która ma przeanalizować możliwości, jakie daje salary cap. To dobry czas, żeby mocno zastanowić się nad polityką wydawania pieniędzy przez kluby. Być może nawet sięgnąć po rozwiązania, jakich nie było jeszcze w Polsce, ale zdarzały się już w Europie. Salary cap nie jest stosowany wyłącznie w Stanach Zjednoczonych.

Zetknął się pan jeszcze w trakcie kariery piłkarskiej z jakimikolwiek ludźmi znającymi od kuchni założenia tego typu systemów?

Jako piłkarz występowałem w Szachtarze Donieck czy w Spartaku Moskwa, które w tamtym czasie miały naprawdę wielkie zasoby finansowe. Nie tyle nieograniczone, co nieograniczane. Wiadomo, że tam nie miałem jak poznać tego systemu. Natomiast wiedza, gdzie te odgórne wytyczne dotyczące płac funkcjonują i jak działają, jest już dość powszechna. To nie tylko zawodowe ligi w różnych dyscyplinach w Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie czy Australii. Salary cap spotyka się także w Europie.

Adam Stachowiak rozwiązał kontrakt z Denizlisporem. Zarzuca szefom klubu, że zmyślili powody rozstania.

Do rozstania polskiego golkipera z dziesiątą drużyną tureckiej ekstraklasy doszło kilkanaście dni temu. Na oficjalnej stronie Denizlisporu pojawiło się oświadczenie mocno krytykujące zachowanie zawodnika. Jego postawę nazwano „agresywną”, szefowie klubu zarzucili mu, że w czasie, gdy w Europie panuje zaraza i w związku z tym duża część piłkarzy dobrowolnie godzi się na obniżkę pensji. Stachowiak w tych trudnych czasach zażądał wręcz podwojenia wynagrodzenia.

Były zawodnik m.in. Górnika Zabrze zapewnia, że to kłamstwa. – Musieli coś wymyślić, bo kibice są źli, że klub opuścił czołowy gracz. A sytuacji z koronawirusem użyli jako pretekstu. Prawda jest taka: to klub był mi winien trzy ostatnie wypłaty plus premię za rozegranie 25 meczów. Taka sytuacja wystąpiła nie po raz pierwszy. W poprzednim sezonie grałem pół roku bez pensji, co jest moim rekordem w karierze. Pieniądze dostałem dopiero, gdy awansowaliśmy do ekstraklasy i to tylko dlatego, że w przeciwnym razie odmówiłbym podpisania nowego kontraktu. Na wypłacenie premii za awans umówiliśmy się na sierpień, ale nie doczekałem się jej. W październiku wysłałem więc pismo z wezwaniem do zapłaty i dopiero wtedy kasa się znalazła. Teraz po raz trzeci musiałem upomnieć się o swoje. Otrzymałem zaledwie 10 procent wynagrodzenia za ostatnie trzy miesiące – opowiada Stachowiak.

Dariusz Dziekanowski i Jerzy Dudek w swoich felietonach zauważają, że jeśli wrócimy do gry oczy piłkarskiego świata mogą się na nas zwrócić tak samo jak wcześniej na Białoruś.

Dudek: – Swoją drogą, wtedy dopiero nasi zawodnicy będą mogli poczuć się dziwnie. Patrzył będzie na nich praktycznie cały piłkarski świat. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, pod koniec maja grać będziemy my, Niemcy, Austriacy, Duńczycy czy Farerowie (Wyspy Owcze), no i Białorusini, których – jak żartują moi kumple – epidemia koronawirusa najwyraźniej omija. Dla polskich piłkarzy będzie to świetna okazja do przyciągnięcia uwagi i do poprawienia swojego wizerunku nie tylko w oczach naszych kibiców, ale też skautów czy ekspertów z reszty europejskich krajów. Być może w tym okresie udałoby się ich przekonać do jeszcze częstszego zaglądania na nasz rynek, tym bardziej że – jak widzimy na przykładach łączonych z Barceloną Olka Buksy czy Michała Karbownika – talent da się u nas znaleźć.

SPORT

Rozmowa z Marcinem Jaroszewskim, prezesem Zagłębia Sosnowiec. Oczywiście głównie w kontekście zmiany trenera.

(…) Nawiążmy jeszcze do Dariusza Dudka. Po rozstaniu zarzucił wam mówienie nieprawdy. Klub podał, że nie dogadaliście się w tematach finansowych, a trener przekonuje, że nawet nie negocjowaliście warunków nowego kontraktu; że zadecydowały rozbieżności w obszarze funkcjonowania sztabu czy transferów. No to jak?

– Te kwestie trener Dudek podjął w mediach po zwolnieniu. Od czasu ostatniego meczu, z Puszczą, minęło około 50 dni. Tydzień po tej porażce wszystkie tematy podnoszone teraz przez trenera Dudka zostały między nami wyjaśnione, podaliśmy sobie ręce. Zaczęliśmy rozmowy o przyszłości, zaproponowaliśmy przedłużenie kontraktu. Wobec okoliczności pandemicznych – takich, w których właściciel zdecydował o zawieszeniu finansowania spółki i zadeklarował, że pieniędzy będzie mniej – podjęliśmy najpierw rozmowy o obniżeniu umów. Trener Dudek zbył je milczeniem, wystawił pełną fakturę i jako jedyny nie podpisał aneksu. Oferta nowego kontraktu, jaką przysłał, zakładała dla niego 50 procent podwyżki. Umotywował to następująco. A – „bo tyle miałem w GKSie Katowice”. B – „bo żaden piłkarz w klubie nie może zarabiać więcej niż ja”. Wobec faktu, że planowaliśmy poprosić trenera, by z obecnego kontraktu jednak trochę zszedł – przynajmniej 10, 15 procent – to różnica zrobiła się kolosalna. Poza tym, jesteśmy ludźmi pewnej idei. Nawet pracownicy zarabiający nieduże pieniądze sami deklarowali, że są gotowi na redukcje. Kibice robią na nas składki, kupują bilety na wirtualne mecze, wspierają klub czy szpitale. I co, ja w tym momencie miałbym dawać komuś podwyżkę bez merytorycznego uzasadnienia? Komuś, kto przestał z nami grać w jednej drużynie, nie godząc się na aneks? Gdybym na to przystał, to nie szanowałbym tych wszystkich ludzi dookoła. Powiem szczerze, że gdy zobaczyłem rzuconą przez trenera Dudka kwotę do negocjacji, zakładającą 50-procentową podwyżkę, to uznałem, że nie podejmę tematu, bo już nie mam na to ochoty.

Odrze Opole przygotowują się do walki o utrzymanie w I lidze. Mimo izolacji drużyna w ubiegłym tygodniu trenowała.

– Działamy zgodnie z wytycznymi PZPN – mówi trener Dietmar Brehmer. – Jesteśmy izolowani de facto od 6-7 tygodni, dlatego ten „dzień zero” to była tylko techniczna nazwa. Od 24 kwietnia zostaliśmy objęci medycznymi ankietami, a od 27 kwietnia – jak napisano w dokumencie PZPN – podjęliśmy treningi indywidualne w gronie jednego trenera i maksymalnie dwóch zawodników. Jednego dnia z danym trenerem spotyka się jedna para, drugiego – druga, czyli krąg osób spotykających się jest zawężony do 6 osób. Treningi przeprowadzane są w pełni bezpieczny sposób, nie łamiemy żadnych przepisów państwowych ani wytycznych PZPN. Słyszałem, że są kluby w I lidze, które poszły w kierunku różnych innych działań, ale ja jako trener na pewno pod czymś takim bym się nie podpisał. Robię tylko to, co nakazuje PZPN, bo to związek, wydając licencję, uprawnił mnie do wykonywania zawodu. Pilnujemy bezpiecznych przestrzeni, nie zbliżamy się do siebie, zawodnicy przyjeżdżają w teren przebrani, ze swoją wodą, zapewniamy stanowisko do dezynfekcji, ograniczamy ryzyko do minimum. Tak będzie do dnia testów – dodaje szkoleniowiec drużyny z Opola.

Trzecioligowcy z zachodniopomorskiego chcą dwóch grup II ligi i proszą, by taki wniosek w ich imieniu złożył m.in. wiceprezes PZPN. – Mało realne, by do tego doprowadzić – mówi Jan Bednarek, odnosząc się też do problemów amatorskiej piłki, za którą odpowiada.

(…) Jako się rzekło, Świt Skolwin powołał się na Pawła Wojtalę (nie tylko członka zarządu PZPN, ale też prezesa Wielkopolskiego ZPN, prowadzącego w tym sezonie II grupę III ligi, w której grają „pomysłowe” kluby z zachodniopomorskiego), a także Jana Bednarka (prócz roli wiceprezesa PZPN, jest też prezesem Zachodniopomorskiego ZPN). Skontaktowaliśmy się z Bednarkiem.

Opowiada: – Zorganizowałem wideokonferencję dla naszych klubów z trzeciej i czwartej ligi oraz klasy okręgowej. Na spotkanie z trzecioligowcami zaprosiłem też prezesa Wojtalę, jako szefa Wielkopolskiego ZPN, prowadzącego w tym sezonie rozgrywki trzeciej ligi. Podyskutowaliśmy, to była fajna, merytoryczna rozmowa z przedstawicielami sześciu klubów. Cieszę się, że pan prezes Wojtala z nami był. Kluby zaproponowały dwie grupy drugiej ligi. Teraz od prezesa Wojtali zależy, czy przedstawi taki wniosek w PZPN-ie, czy nie. My powiemy, że taki pomysł był, ewentualnie o tym porozmawiamy. Taka reforma nie została oczywiście zaplanowana w ramach żadnej regulaminowej struktury i mało realne, by do niej doprowadzić. Jako PZPN dążymy do tego, by podnieść wartość piłki, a rozszerzenie drugiej ligi do dwóch grup raczej by tę wartość osłabiło. Nie wiem, czy zdałoby to egzamin – nie kryje Jan Bednarek, nie chcąc rozdmuchiwać tematu ewentualnej reformy II ligi, co w obliczu tych słów wydaje się niezwykle mglistą perspektywą. Dosadnie skwitował to też prezes Zbigniew Boniek. „Fajnie sobie dyskutujecie. Wirtualna piłka” – napisał szef PZPN na Twitterze.

Rozmowa z Jarosławem Skrobaczem, trenerem GKS-u Jastrzębie z okazji jego czterech lat pracy w tym klubie.

(…) Co pan uzna za największy sukces w okresie pracy w Jastrzębiu?

– Znowu stawia mnie pan w niewdzięcznym położeniu, bo bardzo trudno wybrać jedną rzecz. Każdy z awansów był ogromnym sukcesem drużyny i klubu, a o utrzymaniu w III lidze nawet nie wspominam. W sezonie, w którym wywalczyliśmy awans do II ligi, przed rozpoczęciem rywalizacji nie było takiego planu. Celem miało być spokojne utrzymanie, zwłaszcza że w poprzednich rozgrywkach do końca o nie walczyliśmy. Drugim znaczącym sukcesem był ćwierćfinał Pucharu Polski, co dla klubu III-ligowego stanowiło nie lada wyczyn. Trzecim natomiast był awans do I ligi, tym bardziej, że po awansie do II nie dokonaliśmy spektakularnych transferów, bo na takowe nie było nas stać. Taka polityka kadrowa się jednak sprawdza, bo krawiec tak kraje, jak mu materii staje. Nasze zakupy muszą być przemyślane, by ograniczyć ryzyko do minimum. Za duży wyczyn uważam również zajęcie 5. miejsca w poprzednim sezonie na zapleczu ekstraklasy. Gdybym jednak miał wybrać jeden z nich, to postawiłbym na utrzymanie w III lidze. Gdyby się wtedy tego nie udało wywalczyć, to kto wie, gdzie bylibyśmy dzisiaj.

SUPER EXPRESS

Artur Sobiech ujawnia kulisy rozstania z Lechią Gdańsk i transferu do drugiej ligi tureckiej. Stawiają one klub i trenera Piotra Stokowca w złym świetle.

„Super Express”: – W styczniu dostałeś zgodę na transfer, ale podobno tylko do klubu za granicą. To prawda?

Artur Sobiech: – Gdy pod koniec ubiegłego roku wraz z dwoma kolegami z zespołu (Sławomir Peszko i Rafał Wolski – red.) upomniałem się o zaległe pieniądze za 2019 r., stałem się wrogiem prezesa Adama Mandziary. Dostałem od niego SMS, że klub nie wiąże ze mną przyszłości. 7 stycznia na wniosek sztabu szkoleniowego zostaliśmy odsunięci od treningów z pierwszym zespołem. Zaproponowałem rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, na co usłyszałem, że to klub zadecyduje o mojej przyszłości. Zaczęło się rzucanie kłód pod nogi.

– Jakich?

– Choćby w sprawie klauzuli odstępnego. Prezes powiedział, że ustali to z klubem, który będzie mną zainteresowany. Od pani Martyny Góral, odpowiedzialnej za organizację i administrację, usłyszałem, że przyszedłem do Lechii za 50 tys. euro i tyle wynosiło odstępne za mnie, co było nieprawdą. Do Lechii trafiłem za darmo, a kwota odstępnego obowiązywałaby tylko w przypadku zdobycia przez Lechię mistrzostwa. Gdy wyszło na jaw, że mam zgodę na odejście, dostałem dwie propozycje z czołowych polskich klubów, na co usłyszałem od prezesa, że nie będzie wzmacniał konkurencji. Gdzie tu logika?! Na Lechię byłem za słaby, a mógłbym wzmocnić rywali? Usłyszałem, że mogę odejść jedynie za granicę i to za pieniądze. Jedynym wyjątkiem była Viktoria Koeln, do której mogłem odejść za darmo, a Lechia dopłacałaby do mojej pensji 8 tys. zł.

GAZETA WYBORCZA

Felieton Rafała Steca o uderzaniu w piłkę w czasach pandemii.

Odkąd wszyscy zapadliśmy na COVID-19 – toż niezdiagnozowani też chorują, mentalnie – zawrotną popularność zyskała nowa dyscyplina sportu. Wcześniej też uprawiana, ale nigdy aż tak modna, w aż tylu krajach. Polega na hucznym oznajmianiu wszem i wobec, że do szczególnie nikczemnego gatunku człowieka należą członkowie środowiska piłkarskiego.

Obelgi podaje się owinięte w szczere, jedynie słuszne moralnie oburzenie, bo dotyczą grzechów ciężkich. Otóż futbol ma przyciągać ludzi rekordowo pazernych, a rekordowa pazerność nakazuje zawodnikom przystawać niechętnie lub nie przystawać wcale na obniżki pensji, natomiast organizatorom całego interesu – ślepo przeć ku wznowieniu rozgrywek, nie bacząc na to, że przygnieciona przez globalną zarazę ludzkość cierpi, bo traci życie, zdrowie, bliskich, pracę. Za inwektywami stoi czasami mściwa satysfakcja z tarapatów, w jakie wpadły prymitywy od kopania piłki, czyli działalności obrażającej naszą inteligencję, a czasami naturalny niepokój, czy wypada uruchamiać błahą rozrywkę, gdy wokół dzieje się tragedia. Czy powinniśmy angażować w to jakąkolwiek energię i zasoby, przecież ograniczone.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...