Środowa prasa to m.in. próba odpowiedzi na najtrudniejsze pytania dotyczące powrotu do gry w Ekstraklasie, kulisy zainteresowania Barcelony Aleksandrem Buksą, rozmowy z Jackiem Krzynówkiem i Michaelem Coxem oraz wspomnienie finału Pucharu Zdobywców Pucharów sprzed dokładnie pięćdziesięciu lat, gdy Górnik Zabrze zagrał z Manchesterem City.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Co w sytuacji, kiedy piłkarze się rozchorują? Co z wygasającymi kontraktami? Specjaliści odpowiadają.
Co jeżeli cała drużyna trafi na kwarantannę?
To jest obecnie omawiane i precyzowane, zarówno z PZPN (Komisja Medyczna), jak i na poziomie międzynarodowym z innymi ligami. Warto zaznaczyć, że o tym, kto będzie na kwarantannie, nie decyduje ESA czy PZPN, tylko Państwowa Inspekcja Sanitarna, czyli sanepid. Każde laboratorium w kraju ma obowiązek zgłosić do niego pozytywny wynik testu na COVID-19. To sanepid przeprowadza dochodzenie epidemiczne, obojętnie w jakim miejscu – szpitalu, domu opieki społecznej czy w klubie, gdyby zawodnicy okazali się zakażeni. I to oni wyznaczają osoby na kwarantannę. – My ze swej strony możemy proponować sanepidowi krótszą drogę kwarantanny. Ale podkreślam: proponować – wyjaśnia profesor Krzysztof Pawlaczyk, szef sztabu medycznego Lecha i jeden z twórców planu powrotu ekstraklasy do gry.
Normalna kwarantanna trwa dwa tygodnie, a ta skrócona 7–8 dni. Stosuje się ją przede wszystkim w przypadku pracowników służby zdrowia. Są traktowani inaczej, żeby nie zabrakło rąk do pracy. Jeżeli istnieje podejrzenie kontaktu z osobą zakażoną, to w odstępie siedmiu dni są wykonywane dwa testy, jak również stale monitoruje się temperaturę ciała, objawy. – Jeżeli oba testy wykażą wynik ujemny, to ryzyko zakażenia jest minimalne – tłumaczy profesor Pawlaczyk. W przypadku piłkarza można wtedy zaproponować, by wcześniej wrócił do treningów, ale sanepid ma prawo nie zgodzić się na taki powrót. Wciąż wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Nie wiadomo, czy jeżeli drużyna trafiłaby na kwarantannę, to jej mecze byłyby przekładane i grane w środku tygodnia. I co, jeżeli kwarantanna zaczęłaby się zaraz po restarcie ligi? Czy oznaczałoby to koniec tego projektu? Przykłady piłkarzy Valencii czy Sampdorii Genua pokazują, że są to pytania jak najbardziej zasadne.
Jacek Krzynówek uważa, że Canal+ tak czy siak powinien wypłacić klubom Ekstraklasy ostatnią transzę.
Wracajmy, żeby uniknąć bankructw?
To bardzo obszerny temat, nie mam zamiaru go bagatelizować. Argument finansowy jest ważny, tym bardziej że zdecydowanie nie tylko sami piłkarze żyją z piłkarskiego biznesu. Inna sprawa, że gdy słyszę, że trzeba wracać do grania, bo tylko dzięki temu do klubów trafi 100 proc. pieniędzy z kontraktu telewizyjnego, to trochę zaczynam się denerwować.
Dlaczego?
Bo według mnie ostatnia rata powinna trafić do Ekstraklasy niezależnie od tego, czy będzie dograny sezon. No chyba że Canal+ w związku z niedokończeniem rozgrywek swoim abonentom również obniży wysokość miesięcznych opłat. Jeśli nie zamierza tego robić, a przynajmniej ja jako abonent o tym nie słyszałem, nie powinien redukować pieniędzy dla klubów. Kibice często potrafią wydać ostatnią złotówkę, żeby oglądać kodowane mecze, a ich od wielu tygodni nie ma. Płacimy za produkt, na który umówiliśmy się i go nie dostajemy. Mam nadzieję, że nadawca telewizyjny bierze to pod uwagę, kiedy zastanawia się, ile powinien zapłacić klubom. Również dlatego lepiej będzie dla wszystkich, jeśli ligowe rozgrywki w tym sezonie wrócą i zostaną dokończone. Wcale nie jest to błahy powód.
W Sztokholmie już nie grają. Polonijne drużyny rozegrały w stolicy Szwecji derby, nim piłkarskie władze zakazały meczów seniorów.
Według oficjalnych danych z 28 kwietnia zakażonych koronawirusem w Szwecji jest prawie 19 tys. ludzi, z czego blisko 2,3 tys. zmarło (w Polsce te liczby to odpowiednio ponad 12 tys. zakażonych i 570 ofiar). Czy można im wierzyć? – W Szwecji już tego nawet nie sprawdzają. Mój kolega miał gorączkę 40 stopni. Zadzwonił i usłyszał, że nie ma problemu, niech zostanie w domu, a zgłosi się do lekarza, kiedy będzie z nim naprawdę źle. Mówią o liczbach zakażonych, ale tak naprawdę nie wiedzą, ile jest takich osób. Zresztą niewykluczone, że ktoś był po prostu chory na coś innego, ale żeby nie ryzykować, został w domu – mówi Żuchowski.
– U nas w drużynie teoretycznie nikt nie zaraził się koronawirusem, ale mamy taką porę, że przeziębienia się zdarzają. Jeżeli ktoś źle się czuł, to zostawał po prostu w domu i izolował się na tydzień albo dwa. Ale mieliśmy przypadki, że niektórzy przerwali treningi w obawie przed wirusem – przyznaje Staręga. W Polonii Falcons zakażonych też nie było, jeden z zawodników czuł się gorzej i dla pewności siedział w domu dwa tygodnie, ale wszystko jest już w porządku i w niedzielę grał w polskich derbach Sztokholmu.
Górą była Polonia, która zwycięstwem 4:1 uczciła debiut nowych, biało-czerwonych strojów (bramki: Janusz Godziszewski 2, Damian Czapliński, Dawid Olejniczak – Mariusz Szaflik). Sokoły, powstałe w 2008 roku, czekają na start Division 6 (ósmy poziom rozgrywek w Szwecji). Od tego sezonu ma też drużynę oldbojów. Istniejąca od trzech lat Olympia gra klasę niżej i celuje w awans. – Mamy młodą kadrę i chcemy piąć się w górę. Mam nadzieję, że jeszcze przy innej okazji o nas usłyszycie – śmieje się Staręga.
Rozmowa z Michaelem Coxem z okazji premiery jego książki. To angielski dziennikarz i autor książek, jest twórcą kultowego serwisu Zonal Marking, a od dłuższego czasu publikuje w The Athletic.
(..) Guardiola, pracując w Bayernie Monachium, prowadził Roberta Lewandowskiego. To dziś najlepszy środkowy napastnik świata? Gdy spytałem o to w lutym Savo Miloševicia, króla strzelców EURO 2000 i byłego napastnika m.in. Aston Villi, Serb stwierdził, że dla niego numer jeden to Karim Benzema, a Polaka umieścił na drugim miejscu.
Ja postawiłbym na Lewandowskiego. Najbardziej imponuje mi w nim jego regularność w ostatnich latach. Z jednej strony jest klasyczną „dziewiątką”, strzelającą gole, ale potrafi też zagrać nieco dalej od bramki rywala, wygrać pojedynek z przeciwnikiem. Lewandowski jest drużynowym graczem, a nie tylko egzekutorem, co bardzo w nim cenię. Myślę, że właśnie ten aspekt – grę zespołową – nieco poprawił w ostatnich kilku latach.
W Polsce, gdy tylko pojawiały się informacje, że mógłby zmienić klub, spekulowano, do jakiej wielkiej drużyny najbardziej by pasował.
Myślę, że Lewandowski poradziłby sobie w każdej, choć może nieco więcej czasu potrzebowałby na dostosowanie się do gry Barcelony czy Manchesteru City. W Realu Madryt na pewno dałby sobie radę, podobnie w Manchesterze United, mimo że tam z przodu grają szybcy piłkarze.
W ostatnich kilku latach pewne kraje można utożsamiać z pozycjami, na których udało im się wykształcić klasowych piłkarzy. Portugalia to skrzydłowi, Francja – szybcy napastnicy. W Polsce często mówi się o rodzimej szkole bramkarzy. Który z naszych golkiperów robi na panu największe wrażenie?
Nigdy nie widziałem Polaka grającego tak, jak w ubiegłym sezonie Łukasz Fabiański. Moim zdaniem był wtedy najlepszym bramkarzem Premier League. W historii tych rozgrywek być może najbardziej należałoby cenić Davida de Geę, ale Hiszpan w swoim najlepszym czasie nie zatrzymywał strzałów tak, jak Fabiański w sezonie 2018/2019. Pamiętam, jak Polak trafił do Arsenalu i rozgrywał w nim pierwsze mecze. Ludzie mówili, że brakuje mu warunków fizycznych, że jest za mały, ale i trochę za cichy w bramce. Widać też było, że Fabiański miał na początku pewien problem z zatrzymaniem dośrodkowań, ale przez lata bardzo się poprawił. Pamiętam też Jerzego Dudka z czasów Liverpoolu, ale on jest od niego lepszy.
SPORT
Górnik Zabrze jest kolejnym klubem, w którym zawodnicy zgodzili się na obniżenie pensji o 50 procent.
Piłkarze z Zabrza – wzorem innych klubów – zgodzili się na obniżki, a do ligowych krezusów nie należą. Z raportu firmy Delloite za sezon 2018/19 wynika, że Górnik na zarobki zawodników wydaje najmniej spośród ekstraklasowych zespołów, bo tylko 50 procent swojego budżetu. Jak czytamy w opracowaniu, „wskaźnik wynagrodzeń zbliżony do optymalnego utrzymują też Arka Gdynia (56 proc.), Cracovia (57 proc.) i Jagiellonia Białystok (58 proc.)”. Do tego system premiowania jest tak skonstruowany, że piłkarze mają niską bazę płacową. Motywować do pracy mają wyniki; jeśli zespół wygrywa, to piłkarze zarabiają. Bonusy, a co za tym idzie płace rosną w momencie, kiedy drużyna plasuje się w ósemce. Mimo to zawodnicy poszli klubowi na rękę.
W dobie pandemii 24 trenerów powoli kończy kurs na licencję UEFA Pro. – Staramy się przygotowywać kursantów na różne sytuacje kryzysowe, ale na taką przerwę w rozgrywkach nikt by nie wpadł – przyznaje Dariusz Pasieka, dyrektor Szkoły Trenerów PZPN.
Przesunięte terminy egzaminów końcowych i wstępnych, niemożność spotykania się na tradycyjnych zjazdach w Białej Podlaskiej czy przeprowadzania pokazowych treningów w swych klubach w ramach mikrogrup, małe szanse na tradycyjną wizytę w Nyonie, prezentacje z zagranicznych staży dokonywane w formie internetowych wideokonferencji. Tak w dobie pandemii wygląda rzeczywistość Szkoły Trenerów PZPN i uczestników kursu UEFA
Pro.
– Mieliśmy trochę szczęścia, bo w drugim tygodniu marca, w środę, zakończyliśmy sesję nr 8, a w piątek odwołano już wszelkie aktywności w PZPN czy wojewódzkich związkach. Chwilę poczekaliśmy, a potem podjęliśmy decyzję o przeprowadzaniu zajęć w wirtualnej formie. Dwa razy w tygodniu spotykamy się na platformie online. Jednym z warunków ukończenia kursu jest odbycie tygodniowego stażu w klubie zagranicznym i przedstawienie przed całą grupą prezentacji. Te kwestie w ostatnim czasie załatwiliśmy. Do zakończenia kursu pozostała nam jeszcze jedna 4-dniowa sesja, wyjazd do siedziby UEFA w szwajcarskim Nyonie oraz sesja egzaminacyjna – opowiada Dariusz Pasieka, dyrektor Szkoły Trenerów PZPN.
O licencję UEFA Pro – najwyższą, uprawniającą do samodzielnej pracy na szczeblu centralnym – ubiega się obecnie 24 trenerów. Kurs zaczął się w ubiegłym roku, do końca kwietnia trenerzy mają czas na składanie prac dyplomowych, egzamin końcowy był przewidziany na początek czerwca. Wskutek pandemii trenerom przepadły już dwa zjazdy. Wizyty w Białej Podlaskiej kojarzą się z dużą intensywnością. Trenerzy na kilka dni opuszczają swe kluby, by maksymalnie, od świtu do zmierzchu, wykorzystywać ze swymi wykładowcami czas w Szkole Trenerów. Teraz trzeba to odrabiać online. – Nie da się siedzieć przed komputerem cały dzień, dlatego ograniczamy się maksymalnie do trzech godzin. Tak czy inaczej, zostanie nam do odbycia około czterech dni kursu – zaznacza Pasieka.
Łukasz Grzeszczyk dzięki dobrej grze w GKS-ie Tychy wywalczył miejsce w „Jedenastce dekady I ligi 2010-2020”, ale chętnie by się zamienił.
Kapitan GKS-u Tychy Łukasz Grzeszczyk w koszulce z trójkolorowym trójkątem na piersiach gra już szósty sezon. Od debiutu – 8 marca 2015 roku – wychowanek Narwi Ostrołęka, zanotował już w tyskim zespole 151 ligowych spotkań, w których strzelił 46 goli. Gdy w sezonie 2015/16 tyszanie po rocznej kwarantannie w II lidze wracali na zaplecze ekstraklasy, „Grzeszczu” mógł się pochwalić, że w 32 spotkaniach zdobył 16 bramek i został królem strzelców. O tym, jak ważną rolę spełnia w tyskiej drużynie, świadczą nie tylko gole i asysty oraz kapitańska opaska, ale także nominacja do „Jedenastki dekady I-ligi 2010-2020”, w której znalazł się z największą liczbą występów.
– Wyróżnienia cieszą, ale gdybym mógł je zamienić na jeden pełny sezon w ekstraklasie, nie zastanawiałbym się ani chwili – mówi Łukasz Grzeszczyk, który w najwyższej klasie rozgrywkowej zanotował 7 występów. – Były momenty, w których wydawało się, że jestem blisko, ale w Wiśle Płock, Widzewie Łódź czy GKS-ie Bełchatów nie grałem na tej pozycji, na jakiej powinienem grać. Nigdy tak do końca nie dostałem szansy, żeby móc zaistnieć w tych zespołach i pokazać swoje umiejętności na dobre. Grałem epizody i nie na swojej pozycji.
Dokładnie pięćdziesiąt lat temu Górnik Zabrze wystąpił w finale europejskiego pucharu. Po dziś dzień jest jedynym polskim klubem piłkarskim, który dostąpił takiego zaszczytu. Niestety po Puchar Zdobywców Pucharów sięgnął Manchester City.
Jedna z wielkich legend Górnika jeszcze dziś nie może odżałować tego, co stało się pół wieku temu. – Niespełniony moment… Liczyliśmy, że wygramy i będziemy zdobywcą Pucharu Europy Zdobywców Pucharów. Tak się jednak nie stało. Oczywiście, docenialiśmy klasę rywala, bo angielskie zespoły zawsze liczyły się w pucharowej konfrontacji. Każda drużyna z ligi angielskiej prezentowała wysoki poziom. Trzeba jednak przyznać, że Górnik akurat w tym finałowym spotkaniu rozegrał swoje najsłabsze spotkanie w całej tej pucharowej rywalizacji – przyznaje pan Stanisław [Oślizło] i dodaje: – Po meczu rozmawialiśmy, analizowaliśmy z kolegami, dlaczego tak się stało. Przemawiała taka opcja i sugestia, że na pewno nie pomogła nam zmiana trenera przed tymi decydującymi spotkaniami. W półfinale prowadził nas nowy trener Matyas. Zupełnie nowa twarz w Górniku, nowa taktyka, nowe ustawienie. To raz. Druga rzecz – to te trzy spotkania z Romą. Dogrywki i mecz na neutralnym terenie w Strasburgu, ledwie tydzień przed finałem, też pewnie miały jakiś tam fizyczny wpływ na naszą dyspozycję. Odczuwaliśmy zmęczenie tymi spotkaniami, no i ten finał nie wyszedł nam tak, jak chcieliśmy. Nie mówiąc już o pogodzie, o atmosferze na stadionie. Kibiców w Austrii to spotkanie w ogóle nie obchodziło. Dla naszych fanów, tych wywodzących się z Polski, nie było możliwości załatwienia w krótkim czasie wiz; a to był warunek, by do Wiednia pojechać. Wyjechały za to dwa autokary z działaczami i osobami, które współpracowały z Górnikiem. Byli to dyrektorzy oraz inżynierowie z kopalń. Drugi autokar to nasze żony, które dzień przed meczem nocowały w Bratysławie, a potem otrzymały zgodę na to, żeby w dniu meczu przyjechać do nas. To wszystko było niekorzystne dla nas. Odbiło się na poziomie spotkania, na tym, co pokazaliśmy – tłumaczy ówczesny kapitan górniczej jedenastki, który jest jedynym polskim zawodnikiem w historii, który miał szczęście trafić do siatki w finałowym meczu europejskiego pucharu.
SUPER EXPRESS
“SE” sprawdził, jak to się stało, że Barcelona wzięła na celownik Aleksandra Buksę z Wisły Kraków.
W sprawę zaangażowani są „wszystkowiedzący” dyrektor sportowy Barcy i dwóch trenerów, którzy pracowali w Polsce! Ramon Planes – to kluczowa postać w tej historii. Jak słyszymy, dyrektor sportowy Barcelony jest doskonale zorientowany na rynku w większości krajów i lubi podpytywać swoich znajomych z branży o poszczególnych graczy, tych nie z pierwszych stron gazet. Jak wynika z naszych informacji, Planes pytał o Buksę Kiko Ramireza, byłego szkoleniowca Wisły Kraków. Choć Kiko z Buksą nie pracował, bo Olek za jego czasów nie był jeszcze w pierwszej drużynie, to Ramirez jest dobrze zorientowany w krakowskich realiach.
Z tego, co usłyszeliśmy w Hiszpanii, Planes już kilka razy pytał Ramireza o różnych polskich piłkarzy. W tym właśnie o Buksę. Drugą osobą, która ma tu duże znaczenie, jest Jose Maria Bakero, również kiedyś związany z Polską jako trener Polonii Warszawa i Lecha Poznań. Obecnie Bakero odpowiada za futbol młodszych kategorii wiekowych w Barcelonie.
RZECZPOSPOLITA
W czwartek rozpoczął się ramadan – święty miesiąc muzułmanów. Z powodu koronawirusa inny niż zwykle, także dla sportowców.
Mohamed Salah pokonuje kilometry na bieżni i podciąga się na drążku w domowej siłowni. Można powiedzieć – nic nadzwyczajnego, w dobie pandemii tak wygląda życie nie tylko zawodowych piłkarzy, podobnych zdjęć w internecie są tysiące. Fotografię wyróżnia jednak pewien szczegół. Na zegarze dochodzi trzecia w nocy. Trenowanie po zmierzchu to sposób na poradzenie sobie z wymogami ramadanu. W dziewiątym miesiącu kalendarza muzułmańskiego wyznawcy islamu zobowiązani są do przestrzegania określonych zasad, m.in. ścisłego postu od wschodu do zachodu słońca. Zamknięte w tym roku meczety z tego obowiązku nie zwalniają. Przymusowa przerwa w rozgrywkach pozwala jednak zmienić organizację dnia i ćwiczyć nocą między posiłkami.
I choć trener Liverpoolu Juergen Klopp podkreśla, że decyzje Salaha szanuje, specjaliści od żywienia zwykle zachwyceni nie są. – Jeśli zaczną teraz pościć, ich organizm się rozreguluje, poziom cukru spadnie, a wraz z nim koncentracja i refleks – ostrzegał holenderski dietetyk, krytykując zawodników Ajaxu Hakima Ziyecha i Noussaira Mazraoui, którzy przed zeszłorocznym rewanżem w półfinale Ligi Mistrzów z głodówki nie zrezygnowali.