Sobotnia prasa to koronawirus w piłce we wszelkich formach. Najczęściej temat sprowadza się do pieniędzy, bo nie ma żadnych wątpliwości, że cały futbolowy świat tutaj ucierpi i każdy będzie miał jakieś rany do lizania.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Jedni rezygnują z pensji, inni dotują szpitale tysiącami lub milionami. Ludzie piłki nożnej nie zostawili innych samym sobie.
Jeżeli w Niemczech sezon nie zostanie dokończony, drużyny z pierwszego i drugiego poziomu rozgrywkowego stracą w sumie mniej więcej 700 milionów euro. We Włoszech – kraju najbardziej dotkniętym pandemią w Europie – deficyt będzie podobny, gdyby do tego doszło, według wstępnych szacunków nawet połowa zespołów Serie A miałaby problem z przystąpieniem do następnych rozgrywek. Jednak w tym momencie na Półwyspie Apenińskim priorytet jest inny – zatrzymanie zarazy. Dlatego ze świata calcio do tamtejszej służby zdrowia trafiły miliony euro.
Nie, to nie pomyłka. Miliony. Andrea Agnelli – prezes Juventusu i członek rodziny, która jest właścicielem Fiat Chrysler Automobiles oraz Ferrari – przekazał na powstrzymanie koronawirusa 10 milionów i produkty medyczne. Szef Juve może i w sprawach futbolu nie wykazuje się romantyzmem (np. chciałby zakazać klubom bez wyjątkowej historii, jak np. Atalanta Bergamo, udziału w Lidze Mistrzów), jednak kiedy nastała chwila próby, okazało się, że ma serce we właściwym miejscu. Szczodrością wykazał się również Silvio Berlusconi, obecnie właściciel Monzy (lider Serie C grupy A), przez dekady rządzący Milanem, a także krajem (trzykrotnie był premierem). Lista przewin, procesów i skandali z jego udziałem byłaby dłuższa nawet od tej z sukcesami Rossonerich za jego kadencji (a m.in. pięć razy zwyciężali w Champions League), jednak podczas największego od dawna kryzysu Italii nie zapomniał o rodakach. Berlusconi zdecydował się przekazać władzom regionu Lombardia 10 milionów euro, by w jednym ze szpitali w Mediolanie stworzyć oddział intensywnej opieki na 400 miejsc.
Epidemia Covid-19 sprawiła, że branża bukmacherska – jeden z głównych sponsorów sportu – przeżywa największy kryzys w historii.
– Liczba rozgrywek na świecie zmalała o ponad 80 procent, a są wprowadzane kolejne ograniczenia, co sprawia, że oferta zakładów we wszystkich firmach jest nieporównywalnie mniejsza w stosunku do tego, co mamy zazwyczaj. Można powiedzieć, że świat sportu stanął i ma to odzwierciedlenie w ofercie zakładów – podkreśla Łukasz Seweryniak, chief operating officer w Totolotek SA.
Wszyscy przedstawiciele firm bukmacherskich mówią, że spadek liczby zawieranych zakładów sięga kilkudziesięciu procent. Najbardziej konkretny jest Komarczuk, który przytacza dane kuponów on-line z Fortuny. – Porównując niedzielę 8 marca do niedzieli 15 marca, kiedy większość lig wstrzymała rozgrywki, liczba kuponów spadła o 39 procent. Bardziej reprezentatywne mogą być dane z wtorku 10 marca i wtorku 17 marca, i tu mówimy o spadku na poziomie 40 procent. Trzeba pamiętać, że są to dane z momentu, kiedy grały jeszcze ligi turecka, ukraińska, rosyjska i część azjatyckich. One też już wstrzymują rozgrywki. – Spadki przychodów prawdopodobnie będą jeszcze głębsze – zaznacza szef Fortuny.
Problemem dla liderów polskich bukmacherów jest zamknięcie ich punktów stacjonarnych. – W Totolotek SA stało się to 15 marca. Firma zrobiła to w trosce o bezpieczeństwo. W związku z tym nasze kanały stacjonarne nie generują obrotów. Zachęcamy graczy do pozostania w domu i korzystania z dostępnej oferty on-line – mówi Seweryniak. – Do 27 marca wszystkie lokale stacjonarne STS są nieczynne. Podjęliśmy taką decyzję i czekamy na rozwój sytuacji. Wszyscy pracownicy zostali poinformowani, że wynagrodzenia będą wypłacane normalnie, zresztą ponad 90 procent z nich jest na etatach – wyjaśnia Juroszek. Przedstawiciele firm, z którymi rozmawialiśmy, na razie zgodnie twierdzą, że nie planują zwalniać pracowników.
Już przed czasami koronawirusa pojawiały się w sieci. Teraz fałszywych informacji jest więcej i trudno je odróżnić od tych prawdziwych. Dotyczy to również świata piłki.
1. UEFA ŻĄDA 300 MLN EURO
Informacja pojawiła się 16 marca. Był to dzień przed wideokonferencją UEFA ze wszystkimi europejskimi federacjami. Piłkarska centrala miała w jej trakcie podać m.in., kiedy odbędzie się EURO 2020. Dziennikarz David Ornstein z serwisu „The Athletic” napisał, że władze europejskiej federacji żądają od klubów i wszystkich lig 300 milionów euro za przeniesienie mistrzostw Europy na 2021 rok. Zaczęło się gremialne komentowanie i podawanie „newsa” dalej, bo Ornstein uchodzi za rzetelnego i wiarygodnego dziennikarza. Poza tym „The Athletic” wydawało się poważnym źródłem informacji z piłkarskiego światka. Tymczasem kilka godzin po publikacji tekstu okazało się, że nie ma on nic wspólnego z rzeczywistością. UEFA sama wyszła z inicjatywą przeniesienia EURO na kolejny rok. O tym, że są to „absolutne bzdury”, mówił m.in. w „Kanale Sportowym” prezes PZPN Zbigniew Boniek, który jest też członkiem Komitetu Wykonawczego UEFA.
Czas na Magazyn Lig Zagranicznych.
Piłka nożna przetrwa kryzys związany z pandemią koronawirusa i prędzej lub później znów będzie się toczyć. Ale w zupełnie innej rzeczywistości.
O bajecznych kontraktach, często liczonych w milionach euro, wielu zawodników będzie mogło zapomnieć. Te zostaną zarezerwowane dla najlepszych. Wielu z nich jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy, jednak do większości powoli zaczyna docierać, że eldorado dobiega końca i jeśli zawodnicy nadal chcą żyć na wysokim poziomie, ale wciąż grać i dostawać za to godziwe wynagrodzenie, muszą zwyczajnie zgodzić się na obniżenie zarobków. Przykład dali piłkarze Borussii Mönchengladbach, na jakiś czas zrzekając się pensji. – Jestem z nich dumny – stwierdził Max Eberl, dyrektor sportowy niemieckiego klubu.
Na razie nie wiadomo, jak długo na konta zawodników nie będzie wpływała pensja, ale pewne jest, że to znacznie pomoże Borussii przetrwać. To i tak wcale nie będzie takie proste. Już pierwsze szacunki pokazują, że jeśli sezonu w Niemczech nie udałoby się dograć do końca, kluby pierwszej i drugiej Bundesligi będą stratne około 700 milionów euro. Nie trudno się domyślić, że nie wszyscy poradzą sobie z obecną sytuacją i piłkarska mapa może niedługo wyglądać zupełnie inaczej niż obecnie i pojawi się na niej sporo białych punktów. – Trzeba się zastanowić, co jest sportową rywalizacją, a co nie jest. Nie może być tak, że kluby, które ostatnio poczyniły nierozważne ruchy, będą w uprzywilejowanej sytuacji w stosunku do tych działających ostrożnie – stwierdził Hans-Joachim Watzke. Słowa zarządzającego Borussią Dortmund spowodowały spore oburzenie w środowisku.
Keisuke Honda został pierwszym znanym piłkarzem, który strzelał gole dla klubów na pięciu różnych kontynentach. Osiągnął to, choć gdy był nastolatkiem, nikt w niego nie wierzył.
(…) I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od kasety, którą przyniósł do domu ojciec, gdy Keisuke miał sześć lat.
– Chcę ci coś pokazać – usłyszał.
– Co będzie na fi lmie? – spytał chłopiec.
– Pele.
Kilka minut później mały Honda był zafascynowany akcjami Brazylijczyka, który dryblował z piłką w niezwykłym tempie. Po obejrzeniu kasety usłyszał od taty, że Pele nie gra w piłkę dla zabawy. – On jest wybitny bo wie, że jeśli zostanie wielkim piłkarzem, wyrwie się z biedy i pomoże swoim bliskim – tłumaczył ojciec. To właśnie wtedy sześciolatek z Osaki obiecał sobie, że dokona czegoś podobnego. Od tamtego dnia liczyła się tylko piłka. To ona pozwalała pokonywać kolejne problemy, jak rozstanie rodziców. Honda zamieszkał z babcią, której bardzo nie podobało się to, że chłopiec stawiał tylko na futbol i w szkole z tego powodu opuszczał inne przedmioty. „Babcia wychowywała się w biedzie. Uważała, że nie jesteśmy i nie będziemy bogaci, więc musimy skupić się na skromnych celach. Nie zgadzałem się z tym, a ją denerwowało, że stwarzałem problemy w szkole. Wiem, że to zabrzmi mocno, ale zdarzało się, że leciała mi krew po tym, jak mnie dyscyplinowała. Dziś uważam ją za bohaterkę” – napisał Honda w głośnym tekście „More Than the Ball”, opublikowanym w czerwcu 2018 roku w serwisie The Players Tribune.
Cholera wie, czy i kiedy wrócimy do gry. Jest trudno, bo niewiele możemy zrobić. Mam wrażenie, jakbym był na wakacjach, a to wcale nie są wakacje! – mówi „PS” Javier Aguirre, meksykański trener 19. w tabeli LaLiga Leganes.
Kto ma w obecnej sytuacji większy problem – pan czy zawodnicy? W Polsce piłkarze mogą wyjść pobiegać czy pojeździć na rowerze, ale w Hiszpanii rząd tego zakazał.
Bez wątpienia gracze. Mogą wyjść do sklepu po najpotrzebniejsze rzeczy czy skoczyć na spacer z psem, ale nic więcej. Nie mogą się spotykać ze znajomymi w parkach, nie mogą trenować w salach gimnastycznych czy na ogólnodostępnych boiskach. Niektórzy mają szczęście, bo dysponują w domu bieżnią czy rowerkiem stacjonarnym. Ale co z resztą? Mają biegać od pokoju do pokoju? Chodzić schodami w górę i w dół? Szukają jakiegokolwiek sposobu na utrzymanie formy, ale to naprawdę nie jest łatwy okres. Nasz trener od przygotowania fizycznego codziennie wysyła drużynie filmiki z tym, co dokładnie muszą robić. Wraz ze sztabem przygotowaliśmy widea z analizą gry poszczególnych piłkarzy, wskazywaliśmy ich błędy itd. Co więcej możemy zrobić? Myślę, że naprawdę niewiele.
SPORT
Sytuacja w Górniku Zabrze jest odzwierciedleniem trudnych chwil, które przeżywają rodzime kluby, ale życie musi się toczyć…
– Wiemy, że dziś sport nie jest najważniejszą sprawą w otaczającym nas świecie, ale też mamy świadomość, że jesteście zainteresowani tym, co dzieje się w Górniku. Przecież dziś żylibyśmy meczem z Lechią Gdańsk, pewnie niebawem ruszyłaby sprzedaż biletów na klasyk z Legią Warszawa, czekalibyśmy na zlot gwiazd Górnika w związku z 50. rocznicą gry w finale Pucharu Zdobywców Pucharów – mówi sternik Górnika.
A jak to wygląda teraz? – Piłkarze wciąż nie trenują na stadionie, dzieje się tak w niemal całej Europie. To nie znaczy jednak, że nic nie robią. Na ile to możliwe, wykonują pewne ćwiczenia w domach, sporo czasu zajmuje też analiza wideo. Czekają na sygnał, by mogli wrócić do normalnych zajęć. Nie jest czynny Sklep Kibica, ale zachęcamy do robienia zakupów w sieci. To dziś jedna z niewielu form wspierania klubu. Jesteśmy aktywni w wirtualnym świecie, dlatego zapraszamy do odwiedzania naszej strony czy mediów społecznościowych. Już niebawem zaproponujemy kilka rodzajów aktywności. Zaczniemy na razie wirtualnie świętować 50. rocznicę meczów z Romą i finału z Manchesterem City. Pojawią się specjalnie przygotowane na ten czas produkty, koszulki, szaliki… Wszystko z myślą o naszych kibicach. Co poza tym? Kończy się proces licencyjny na nowy sezon, więc pracy nie brakuje. Trwa też internetowa dyskusja między wszystkimi klubami ligi, jak poradzić sobie w tym trudnym czasie. O wszystkich ustaleniach będziemy na bieżąco informować – zaznacza prezes Czernik.
Zawodnicy Rakowa nie opuścili Częstochowy, stosując się do zaleceń wydanych przez klub i sztab szkoleniowy.
Marka Papszuna, medialnie mocno sumitującego się z własnego komentarza wypowiedzianego po apelu Jakuba Błaszczykowskiego o przerwanie rozgrywek, od przełożonej potyczki ze Śląskiem Wrocław nie ma pod Jasną Górą. Przy Limanowskiego nie jest to żadną niespodzianką, bo opiekun czerwono-niebieskich już od dawna stosuje taką taktykę, że po każdym pojedynku ligowym wraca do Warszawy. Dlatego treningi wyrównawcze po weekendowym graniu w lidze odbywają się bez jego udziału. W zastępstwie Papszuna prowadzą je asystenci. – To nie jest tak, że trener nagle opuścił swoich zawodników. Sytuacja z epidemią na to nie wpłynęła – zapewnia prezes klubu z Częstochowy, Wojciech Cygan.
Ekspert od Bundesligi, Tomasz Urban, kreśli scenariusze na kryzysowe czasy.
Wszyscy debatują nad możliwościami, aby ten sezon w jakikolwiek sposób dograć, ale co jeśli się nie uda? Wiadomo, że mogłoby upaść kilka klubów, ale czy w Niemczech pojawiają się już jakieś konkretne, najczarniejsze wizje?
– Nikt nie kreśli jeszcze takich scenariuszy, bo wszyscy wierzą, że ten sezon jakoś uda się dociągnąć do końca. Pojawiła się nawet w „Kickerze” wypowiedź dyrektora zarządzającego drugoligową Arminią Bielefeld, Markusa Rejeka, który stwierdził, że nie ma innej opcji, bo niektóre kluby faktycznie znikną z mapy. Poza tym trudno snuć jakiekolwiek scenariusze, skoro nie wiemy, kiedy i czy w ogóle zaczniemy grać w piłkę. Dopóki wszystko jest zawieszone, to jak pisanie patykiem po wodzie. Na poniedziałkowym zebraniu Christian Seifert poprosił kluby, aby do następnego zebrania – czyli do 29 marca – nakreśliły najbardziej pesymistyczne scenariusze. To znaczy, do kiedy będą się w stanie utrzymać, funkcjonować i być wypłacalnymi bez grania meczów. Dopiero później DFL będzie podejmować jakieś decyzje. Dla mnie oczywiste jest to, że Bundesliga wznowi rozgrywki. Nie wiem kiedy, ale wznowi. W miarę realny wydaje się początek maja, chociaż nie wiemy, jak wirus będzie się rozprzestrzeniał. Ale wykluczone jest, że do gry wróci w kwietniu. Czy sezon zostanie dokończony? Tego też nie wiemy. Bo jeśli zaczną grać w maju, a znowu dwóch czy trzech piłkarzy zakazi się, trzeba będzie cały klub wysłać na kwarantannę. Jak to potem rozegrać, skoro terminarz będzie napięty do granic możliwości? Wypadnięcie z obiegu na dwa tygodnie sprawi, że nie będzie się w stanie dokończyć sezonu, bo nie będzie czasu na zaległe spotkania.
Są jakieś inne opcje?
– O jeszcze jednej możliwości wspominał Reiner Calmund (niemiecki działacz – dop. red.) w programie „Doppelpass”. Wszyscy mówią o tym, że terminem granicznym ze względu na obowiązujące kontrakty jest 30 czerwca. Calmund natomiast powiedział, że to nie jest wielki problem, ponieważ UEFA mogłaby odgórnie wydać odpowiednie rozporządzenie, które jednym ruchem przedłużyłoby umowy o dwa tygodnie czy o miesiąc, żeby dograć sezony w ligach europejskich. Potem oczywiście przesunęłoby się okienko transferowe i tak dalej, chociaż ja nie wiem, czy to jest prawnie możliwe i czy Calmund mówiąc to miał jakieś podstawy. Niepewności i pytań jest całe mnóstwo i zastanawianie się nad tym, jak niemiecka piłka będzie wyglądać, gdy kilka klubów splajtuje, jest bezzasadne. Po pierwsze, one jeszcze funkcjonują. Po drugie, wszystko się jeszcze może zdarzyć. Po trzecie, wszyscy Niemcy wychodzą z założenia, że Bundesliga do grania wróci.
SUPER EXPRESS
Wspominkowa rozmowa z Edsonem, który w drugiej połowie pierwszej dekady tego wieku stał się idolem kibiców Legii.
„Super Express”: – Kibice Legii pytają od czasu do czasu, co słychać u Edsona. Przekazuję pytanie…
Edson Luiz da Silva: – Wszystko dobrze. Jestem od kilku lat trenerem, najpierw pracowałem jako asystent, a teraz jestem pierwszym szkoleniowcem w zespole Gremio Anapolis, którego właścicielem jest portugalski biznesmen.
– Kibice Legii wspominają cię bardzo dobrze. A ty jak wspominasz Legię?
– Super! Grałem w kilku krajach, przy różnych publikach, jak choćby w Olympique Marsylia czy Sportingu Lizbona. Ale Legia i jej kibice zawsze będą mieli wyjątkowe miejsce w moim sercu. Tam nie ma obojętności i ty jako piłkarz to czujesz. Te uczucia są bardzo gorące.
– Najbardziej wyjątkowy moment w Legii?
– Legii nie zapomnę nigdy z jednego powodu: dała mi jako piłkarzowi możliwość walki o najwyższe trofea. A to jest bezcenne. Mistrzostwo Polski, puchar… Niezapomniane chwile.
– Trochę czasu od twojej gry w Legii minęło. Pamiętasz jakieś polskie słowa?
– “Żurek to najlepsza zupa na świecie. Poproszę żurek” – to mogę powiedzieć po polsku w nocy, o północy.
GAZETA WYBORCZA
Nic ciekawego.
Fot. FotoPyK