Poniedziałkowa prasa to już głównie rozważania dotyczące tego, co i jak będzie wyglądało w futbolu po uporaniu się z koronawirusem oraz kolejne wieści z frontu.
PRZEGLĄD SPORTOWY
W przeszłości polska ekstraklasa już zawieszała rozgrywki. Niewielu pamięta, że ligę celowo zamrożono w tak niezapomnianym 1974 roku.
Cel był jasny: PZPN chciał dać reprezentacji więcej czasu na przygotowanie się do pierwszego powojennego startu w mistrzostwach świata. Dał tyle, że w momencie, kiedy Biało-Czerwoni zakładali na szyje medale za trzecie miejsce, tylko jeden z kadrowiczów miał pewność, które miejsce zajął w ekstraklasie 1973/74. Po powrocie z RFN dogrywano bowiem jeszcze aż trzy ligowe kolejki, a przerwy między sezonami w zasadzie nie było. Dziesięć dni później ruszyła edycja 1974/75.
Wisła Kraków – pięciu zawodników, Górnik Zabrze – czterech, Stal Mielec i Legia – po trzech, ŁKS – dwóch, Śląsk Wrocław, Gwardia Warszawa, Ruch Chorzów, Odra Opole i Lech Poznań – po jednym. Tak przedstawiała się liczebność graczy ówczesnej ekstraklasy na historycznym dla Polaków turnieju. Sami „krajowcy” – takie czasy. Liga przed wyjazdem do RFN po raz ostatni zagrała 11-12 maja. Sprawa tytułu była zamknięta (po rozegraniu 27 rund na 30 zaplanowanych Ruch miał siedem punktów przewagi, czyli reprezentujący Niebieskich Zygmunt Maszczyk jechał do RFN już jako mistrz Polski). Natomiast za plecami chorzowian panował ogromny ścisk, choć walczono już o prestiż, nie o miejsca w pucharach. PZPN musiał bowiem coś zrobić z faktem, że końcówkę ligi przełożył na okres po mundialu. Postanowiono więc, że do europejskich rozgrywek zgłosi się w UEFA tych, którzy w momencie przerwania ligi przed mundialem będą drudzy i trzeci. Już nie patyczkując się, czy faktycznie po 30. kolejce te lokaty utrzymają. Kiedy przyszło jechać do RFN, te pozycje w tabeli zajmowały Górnik i Legia i to one jesienią zagrały w Pucharze UEFA edycji 1974/75. Terminarz i wynikające z niego niedogodności, które w normalnych warunkach byłyby absolutnie nie do pomyślenia, zostały zapomniane nawet przez tych, którzy w tamtym czasie w budowaniu planów kadry aktywnie uczestniczyli.
Czesław Michniewicz kończy nieformalną kwarantannę, nie jest nosicielem koronawirusa.
(…) Wtedy na południu Italii w ogóle nie wyczuwało się tego, co nadciąga. Kiedy wyjeżdżałem z Włoch, pojawiła się informacja o pierwszym przypadku wirusa na Sardynii. 3 marca we wtorek byłem w Polsce, lądowałem w Krakowie – obejrzałem derby Cracovia – Wisła i następnego dnia przyjechałem do Gdyni. Prze tydzień starałem się nie wychodzić z domu. Po ośmiu dniach zgłosiłem się na badania. Będąc we Włoszech, nie widziałem żadnej psychozy, życie toczyło się normalnie, nikt nie rozmawiał o koronawirusie, ulice tętniły życiem. Kiedy wylądowałem w Neapolu, zmierzono mi temperaturę, tak samo było na Sardynii. I na tym się kończyło. Zdecydowanie więcej mówiło się o tym w Polsce – i dobrze! Wtedy, patrząc na to wszystko, w ogóle nie przypuszczałem, że sytuacja rozwinie się w taki sposób. Nie było żadnej paniki, można było swobodnie się przemieszczać. Dziś wiem, choćby od zawodników, że Włochy to już zupełnie inny kraj.
Jak Kuwejt walczy z koronawirusem? Opowiada Mariusz Mowlik, który od dłuższego czas tam mieszka.
(…) Kuwejt obala mit o w wysokich temperaturach niesprzyjających wirusowi, bo u was cały czas się rozprzestrzenia.
Nie jestem specjalistą w dziedzinie epidemiologii, oglądam za to dużo programów, słucham ekspertów, amerykańskich profesorów, którzy nie mówią, że ten wirus umiera w wysokiej temperaturze. W Kuwejcie utrzymuje się 28-30 stopni, jak widać w Katarze czy ZEA, gdzie jest trochę cieplej, tych przypadków jest jeszcze więcej niż w Kuwejcie, więc mit o temperaturze to raczej bzdura.
Kuwejtczycy normalnie pracują?
Wszystkie biura pracują on-line, zdalnie, nie ma z tym żadnego problemu. Jeśli ktoś musi jechać do pracy, to jedzie, ale ogłoszono dwutygodniowe „public holiday”. Biura są zamknięte, normalnie działają sklepy i stacje benzynowe. Jeżeli ktoś przyleciał do Kuwejtu z innego kraju w ostatnich dwóch tygodniach, to jest zobowiązany zgłosić się na badania. Testowanie na obecność wirusa przeprowadzane jest dzielnicami, jedna idzie w poniedziałek, druga we wtorek i tak dalej. Chodzi o to, żeby wszystko było sprawnie i dobrze zorganizowane. Takie badania trwają od czwartku. Tylko po sprawdzeniu jednej dzielnicy ujawniono 20 nowych przypadków. I oczywiście wszyscy od razu zostali wysłani na kwarantannę, do izolacji. Trzeba pamiętać, że nie każdy przypadek przebiega bardzo drastycznie. Jest stu zakażonych i ta liczba niestety rośnie. Z tego co wiem, pięcioro chorych wyzdrowiało. Dwie czy trzy osoby z intensywnej terapii przeniesiono do normalnych sal szpitalnych. W stanie krytycznym są chyba tylko dwaj pacjenci. Służba medyczna działa bardzo sprawnie i bardzo dobrze. Trzeba pamiętać, że Kuwejt jest niewielki i łatwo kontrolować kraj, który jest praktycznie odcięty od świata. Granice lądowe były zamknięte już chyba 10 dni temu, od piątku nieczynne jest lotnisko. Jeżeli ktoś przyleciał z Iranu niezależnie od tego, jaki miał stan, od razu był wysyłany na obowiązkową dwutygodniową kwarantannę.
I nie było dyskusji?
Nie, tu nie ma dyskusji. To kraj, w którym łatwo kontrolować obywateli. Zostawiasz odcisk palca i musisz uzupełnić ankietę. Trudno tutaj cokolwiek ukryć. Wiadomo, że to konserwatywne państwo. Jeśli tu jesteś, musisz zgodzić się na ich zasady. Można powiedzieć, że wszystko działa sprawnie, a dzieje się tak też dzięki temu, że zasady są jasne.
Konrad Michalak o tym, jak wzmocniły go przenosiny z Achmata Grozny do Ankaragucu.
IZABELA KOPROWIAK: Liga turecka jest jedną z niewielu, które jeszcze nie zawiesiły rozgrywek. Jak wygląda sytuacja w kraju, w którym pan występuje?
KONRAD MICHALAK (POMOCNIK ANKARAGÜCÜ): Jest spokojnie, Turcy podchodzą do tego tematu raczej na luzie. W klubie poinformowano nas, abyśmy przestrzegali zasad, które obowiązują wszędzie, czyli regularnie myli ręce, dbali o higienę i unikali zatłoczonych miejsc, ale na razie nie widać, aby ludzie tutaj się tym przejmowali. Zobaczymy, co będzie dalej. Ostatnią kolejkę rozegraliśmy bez kibiców, w poniedziałek lub wtorek ma zapaść decyzja, czy będziemy kontynuowali rozgrywki.
Patrząc ze sportowego punktu widzenia, pan pewnie żadnej przerwy by nie chciał. W Turcji pan odżył, wreszcie zaczął grał regularnie.
Jestem bardzo zadowolony, że trafiłem do Ankaragücü. Złapałem drugi oddech. Odchodząc z Rosji czułem niepewność, co mnie tu spotka, jak to wszystko będzie wyglądało. Na razie jest bardzo fajnie. Pasuje mi życie w Ankarze: zarówno klimat, jak i liga. Turcy są bardzo otwarci, gościnni. Początkowo sądziłem, że miasto czy pogoda nie mają większego znaczenia. Jestem młody, nie mam dzieci, więc nie stanowiło dla mnie różnicy, gdzie mieszkam. Jednak teraz, kiedy przeprowadziłem się do Ankary i rano budzi mnie słońce, na dworze jest 20 stopni, to odczuwam, że ma to spory wpływ na nastawienie, codzienny nastrój. Od razu mam więcej energii do życia. Oczywiście, że najważniejsze jest to, co na boisku, ale takie szczegóły też mają wpływ na formę.
Pewnie też łatwiej wejść do zespołu, w którym jest jeszcze dwóch Polaków.
W klubie nazywają nas „polish gang”. Michał Pazdan jest tu od roku, ma duże doświadczenie, na początku bardzo mi pomagał. Kiedy decydowałem się na transfer, nie wiedziałem, że trafi tu też Daniel Łukasik, którego dobrze znam ze wspólnej gry w Lechii. Często przylatuje żona „Pazdka” z synem, mamy więc małą, polską kolonię.
Piłkarzy Wuhan Zall bano się w Hiszpanii, bo utożsamiano ich z koronawirusem. Teraz wracają do kraju, bo tam jest bezpieczniej.
Kiedy piłkarze Wuhan Zall FC przylatywali w styczniu na zgrupowanie do Hiszpanii, na lotnisku w Maladze zastali „komitet powitalny” złożony z lekarzy i przedstawicieli mediów. Trener Jose Gonzalez i lokalne władze musieli wyjaśniać, że zawodników nie należy identyfikować z koronawirusem. Ale to nie było proste. Wuhan, jedenastomilionowe miasto w prowincji Hubei, było głównym ogniskiem choroby w Chinach. – Czuliśmy się, jakbyśmy byli z miejscowości nazywającej się „Ebola” – przyznawał You Li, jeden z pracowników klubu.
Panika, która wybuchła w Andaluzji, przybrała szalone rozmiary. I nie pomógł nawet fakt, że w trakcie wybuchu epidemii w Wuhan zawodnicy byli już w oddalonym o 600 kilometrów Guangzhou. Jak czytaliśmy w „The New York Timesie”, dzień przed przyjazdem zespołu na zgrupowanie w Hiszpanii ich hotel anulował rezerwację. Właściciel ośrodka treningowego powiedział, że inna występująca w nim drużyna nie życzy sobie, by akurat Wuhan Zall pracowało obok nich, więc Chińczycy musieli szukać nowego domu. Na domiar złego sparingowi rywale (FK Krasnodar czy Europa FC z Gibraltaru) odwoływali mecze, a jedna z rosyjskich ekip anulowała starcie, bo zmieniła rywala na inną drużynę z Państwa Środka. – Nazwa Wuhan budzi przerażenie. Ludzie myśleli, że my sprowadzamy ze sobą wirusa! – rozkładał ręce Gonzalez.
SPORT
– Jesteśmy ostatnim klubem, który podpisałby się pod tym, by przestać grać i zachować obecny układ tabeli – mówi Dariusz Czernik, prezes Górnika Zabrze.
(…) – Wyciszenie nastąpiło nie tylko u nas, ale w całej Europie. Mamy kontakt z innymi piłkarzami. rozmawialiśmy m.in. z Szymonem Żurkowskim, który opowiadał nam o tym, jak to wygląda we Włoszech, w jego klubie. Piłkarze dostają kilka dni wolnego, mają zostać w domach. Bardziej jest to dla nich kwarantanna niż wolne, chodzi o to, żeby nie mieli styczności z innymi. Marzenie całej ligi, nas wszystkich – trenerów, piłkarzy, działaczy, kibiców – jest takie, żeby rozgrywki zostały dokończone. Jesteśmy ostatnim klubem, który podpisałby się pod tym, żeby przestać grać i zachować tabelę i układ, który ma miejsce teraz. Jak wszyscy mamy nadzieję, że w kwietniu czy w maju wrócimy na stadiony. Oby z kibicami – podkreśla szef klubu z Zabrza.
Wydaje się nieprawdopodobne, by mające rozpocząć się już za niecałe trzy miesiące finały mistrzostw Europy zostały
rozegrane zgodnie z planem.
(…) Szef jednej z narodowych federacji powiedział Reutersowi, że obecnie „wszystkie opcje są w grze”, a inne źródło wskazało, że możliwe jest zrezygnowanie z dwumeczów na rzecz pojedynczych spotkań w danej fazie rywalizacji, by możliwie sprawnie dokończyć zmagania w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Główny problem z przeprowadzeniem Euro 2020 ma polegać natomiast na tym, że wciąż nieznani są wszyscy uczestnicy, a w dwustopniowych barażach – zaplanowanych na 26 i 31 marca – ma wystąpić aż 16 reprezentacji. FIFA już zaleciła, by do końca marca żadne rozgrywki piłkarskie się nie odbywały oraz zwolniła w tym okresie kluby z obowiązku dostosowania się do wymogów dot. wysyłania zawodników na zgrupowania drużyn narodowych. Kilka federacji narodowych już ogłosiło, że w planowanym terminie nie jest w stanie zorganizować bądź rozegrać meczów barażowych i wystąpiło oficjalnie o ich przełożenie.
SUPER EXPRESS
Ebi Smolarek (39 l.) jest obecnie szefem Polskiego Związku Piłkarzy, organizacji reprezentującej futbolistów. PZP było jedną z instytucji, która zaapelowała o wstrzymanie rozgrywek w Polsce, aby przeczekać trudną sytuację. Opowiada on o kulisach wstrzymania ligi, rozmowach z Jakubem Błaszczykowskim i tym, co się dzieje w Holandii.
(…) – Teraz jesteś w Holandii. Jak u was wygląda sytuacja?
– Mam wrażenie, że coraz gorzej. Mamy już ponad 1000 chorych. Niby na przykład część restauracji jest jeszcze otwarta, ale ludzie już do nich nie chodzą. W miejscu, gdzie mieszkam, pod Rotterdamem, szkoły są otwarte, ale nie wiadomo jak długo…
– A jak oceniasz działania polskich władz? Zamykamy, co się da…
– Ilu jest chorych w Polsce?
– W momencie, w którym rozmawiamy, nieco ponad 100 osób zdiagnozowanych…
– No właśnie. Sto osób i praktycznie wszystko zamknięte, a w Holandii ponad tysiąc i nie wszystko. Uważam, że Polska dobrze robi. Im szybsza reakcja, tym lepiej.
GAZETA WYBORCZA
– Gdy skończy się już epidemia, zaczną się kłopoty – uważa szef PZPN Zbigniew Boniek. Według Ekstraklasy kilku
klubom grozi bankructwo.
Kluby chciałyby prawa do renegocjacji kontraktów z zawodnikami. – Gdy w 2002 roku Canal+ w trakcie sezonu zmniejszył o 40 proc. opłatę za transmisje [motywował to recesją], PZPN zezwolił na negocjacje z piłkarzami. Teraz związek nie chce o tym słyszeć – mówi jeden z prezesów. Podobne zastrzeżenia mają dwaj inni, twierdząc, że sezon raczej nie zostanie dokończony, a to oznacza aż o 38 proc. mniejsze wpływy z telewizji. Najlepsi sobie jakoś poradzą, jednak słabsi naprawdę mogą zbankrutować.
Dlaczego PZPN nie chce dać zielonego światła na obniżkę zarobków? – Nie obroni się tego w FIFA i UEFA, do których będą się odwoływać piłkarze – opowiada działacz związku. Boniek powiedział „Wyborczej”, że na razie związek nie jest stroną w ewentualnych sporach między piłkarzami a Ekstraklasą. – Stoimy z boku, a jeśli już dojdzie do konfliktu, wtedy nasze organy będą rozstrzygać. Uważam, że kluby mają podstawy do obniżenia zarobków, bo przecież liga nie gra z powodu siły wyższej, a zawodnicy nie świadczą pracy.