Sobotnia prasa to kilka bardzo ciekawych lektur: wywiady z Jesusem Jimenezem, Rafą Lopesem i Markiem Koziołem, monolog… Radosława Sobolewskiego, ciekawa teoria Cezarego Kuleszy na temat transferu Mudrinskiego oraz parę interesujących rzeczy z lig zagranicznych.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Jesus Jimenez z Górnika Zabrze o aklimatyzacji w Polsce i innych sprawach.
A jakie są według pana największe różnice między Polakami a Hiszpanami?
Myślałem, że Polacy są bardziej zamknięci w sobie, nie są tak spontaniczni, ani nie mają takiego temperamentu jak ludzie urodzeni w Hiszpanii, ale okazało się, że jesteśmy pod tym względem bardzo do siebie podobni. Są osoby, które podchodzą do drugiego człowieka z dystansem, ale nie ma ich w Polsce zbyt wiele. O Hiszpanach mówi się, że są otwarci, lubią poklepać po plecach, ale Polacy też tak się zachowują. Większe różnice są pod względem kulinarnym. Macie przepyszne zupy, moje ulubione to żurek i barszcz czerwony. W Polsce bardzo podobają mi się także góry i lasy. Tydzień temu pojechałem z moją dziewczyną i dwójką naszych psów do Szczyrku. Zabraliśmy je nawet na górę kolejką linową. Nasz chart trochę zmarzł, ale i tak ma tutaj o niebo lepiej niż w Hiszpanii. Przygarnęliśmy go przed przybyciem do Polski, bo poprzedni właściciel złamał mu łapę, aby psiak nie mógł uciec. W Hiszpanii charty są źle traktowane. Używa się ich do polowań, wyścigów, a kiedy już nie są potrzebne, pozbywa się ich. To bardzo przykra sprawa.
Boris Sekulić, odchodząc z Górnika, powiedział, że nigdy w karierze nie czerpał takiej radości z gry jak w Zabrzu.
Atmosfera, jaka panuje w szatni i na trybunach, jest naprawdę wyjątkowa. Górnik pod tym względem jest na całkiem innym poziomie niż drużyny, w których grałem wcześniej. Fani w Zabrzu są unikalni, lubią dawać prezenty. Dostałem od nich cukierki, szalik oraz czapkę w barwach klubu, a przed świętami Bożego Narodzenia bombkę na choinkę. Ona także była oczywiście w kolorach biało-niebiesko-czerwonych.
Napastnik Cracovii, Rafael Lopes musiał poradzić sobie ze złamaniem nogi, chorobą synka i opiniami, że nadaje się tylko na III ligę.
Pan występował w różnych portugalskich klubach i dopiero w 2017 roku przeniósł się na Cypr, choć, jak słyszałem, była też wtedy oferta z Krakowa. Tylko z innego klubu.
Chcieli mnie działacze Wisły. Wybrałem jednak Omonię Nikozja, bo do ligi cypryjskiej przenosiłem się z dwoma kolegami z Portugalii, a kiedy pierwszy raz jedziesz grać za granicę, to ważne, by mieć wokół siebie przyjaciół. Wisła odezwała się jeszcze raz, rok później, gdy wracałem z Cypru do Portugalii. Odmówiłem.
Z powodu choroby syna, prawda?
Kiedy występowałem na Cyprze, żona poszła w Portugalii z dwuletnim synkiem na rutynowe badania. Lekarz go osłuchał i stwierdził, że coś mu się nie podoba. Wypisał skierowanie do kardiologa. Akurat miały się zacząć święta, gdy poszli na wizytę i usłyszeli: „Jest poważny problem z sercem. Syn w ciągu roku musi przejść operację”. Taki dostaliśmy prezent na święta. Uznałem, że rodzina jest najważniejsza, więc, choć miałem kilkuletnią umowę, odejdę latem 2018 roku z Omonii, by być z moim synkiem w Portugalii. Powiedziałem działaczom na Cyprze, co się stało. Na szczęście zrozumieli mnie, nie robili problemów. Trafiłem do Boavisty, której trener pozwolił mi być w szpitalu przy operacji. Pamiętam jej datę – 8 stycznia 2019 roku. Od kilkunastu dni miałem w głowie, że to poważny zabieg, którego synek może nie przeżyć. Nie było łatwo skupić się na treningach, meczach. Czas, gdy w szpitalu kilka godzin czekałem na wieści, wiedząc, że operują moje dziecko, był najgorszym w życiu. Później nastał najlepszy moment, kiedy pojawił się lekarz i powiedział, że wszystko poszło zgodnie z planem.
Działacze Arki Gdynia odezwali się po operacji syna?
Spotkaliśmy się w lutym. Do Porto przylecieli Antoni Łukasiewicz i bardzo młody prezes. Poszliśmy na lunch, spodobało mi się to, co mówili.
Był pan wtedy numerem jeden na ich liście życzeń.
Byłem zdecydowany na transfer do Arki, ale nie puścili mnie działacze Boavisty. Trafiając do klubu z Porto, byłem szczery i mówiłem: „Wykonuję ten ruch ze względu na moje dziecko. Zrobię wszystko, by pomóc drużynie, ale nie chcę dłużej występować w Portugalii”. Gdy ze zdrowiem mojego dziecka było lepiej, powiedziałem, że chcę odejść, ale nie dostałem zgody. Mogłem dopiero latem. Myślałem, że Arka, która utrzymała się w lidze, dalej będzie zainteresowana, ale pojawiła się oferta z Cracovii. Nie żałuję, że ją wybrałem. Mamy ciekawy zespół, w Krakowie realizowany jest przemyślany projekt.
Trener Radosław Sobolewski opowiada o tym, co działo się w ostatnich tygodniach w Wiśle Płock.
O KONFLIKCIE Z FOJUTEM
Z żadnym z moich zawodników nie mam konfliktu. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że ktoś może być mniej lub bardziej zadowolony z niektórych spraw i decyzji. To jest normalne, bo pełnię taką funkcję w klubie i muszę wybierać. Nie jestem w stanie zadowolić wszystkich z naszej kadry. Miejsc w wyjściowym składzie jest jedenaście, a na ławce może usiąść dziewięciu piłkarzy. Ktoś musi być poza kadrą meczową. Niestety. Dużo zależy od reakcji takiego gracza, który jest poza „dwudziestką”. Jak weźmie się do mocniejszej pracy, to wszystko jest możliwe. Najgorsze co może zrobić, to pokazywać fochy czy się obrazić.
O NAJWIĘKSZYCH WYGRANYCH ZIMY
Angel Garcia świetnie wygląda pod względem fizycznym. Bardzo dobrze wywiązuje się również ze swoich obowiązków taktycznych. Podobnie Maciek Ambrosiewicz. On sygnały o lepszej formie dawał już w końcówce poprzedniego roku. Wtedy częściej zaczął pojawiać się na boisku. Zimą pracował bardzo dobrze i jest dużo mocniejszy motorycznie. Złapał też większą pewność siebie. Obaj faktycznie sporo wygrali w ostatnim czasie. To jest też sygnał dla innych zawodników, że jak ktoś jest poza wyborem do wyjściowej jedenastki, to przez swoją ciężką pracę i upór może udowodnić, że zasługuje na szansę. Inna sprawa, czy odpowiednio ją wykorzysta.
Lechia jest jednym z niewielu zespołów, którym Dani Ramirez w tym sezonie jeszcze nie zrobił krzywdy. Nie udało się w barwach ŁKS-u, to może uda się w barwach Lecha.
W szybkim zasymilowaniu się w drużynie pomaga mu Pedro Tiba, z którym Hiszpan bardzo szybko złapał dobry kontakt i to nie tylko na boisku. Portugalczyk zresztą mocno namawiał Ramireza na transfer do Poznania. – Nie jest tak, że to wyłącznie Pedro przekonał mnie do przyjścia do Lecha, bo ja sam chciałem tu trafić i grać w tak dużym klubie. Gdy jednak zadzwonił do mnie i opowiedział z entuzjazmem, jak dobrym zespołem jest Lech i jak wszystko fajnie tu wygląda, dodał mi jeszcze pewności, że wykonuję dobry ruch. Pedro mówi bardzo dobrze po hiszpańsku, dzięki czemu moje wejście do drużyny jest łatwiejsze, bo mi w tym pomaga – opowiada Ramirez. – Nasza współpraca na boisku też układa się doskonale, bo gramy podobny futbol. Pedro jest piłkarzem świetnym technicznie i dobrze się z nim rozumiem, dzięki czemu potrafi my na murawie na przykład szybko wymienić się pozycjami, a to może być duże utrudnienie dla rywala – kończy.
Pora na Magazyn Lig Zagranicznych.
Kiedyś Frank Lampard i Jose Mourinho byli w stałym kontakcie. Dzisiaj to co najwyżej znajomi. Uścisk dłoni przed i po meczu i nic więcej. W sobotę spotkają się na Stamford Bridge.
(…) Dziś pewnie Lampard powtórzyłby te słowa, ale już bez wielkiej sympatii, jak kiedyś. Menedżer The Blues mówi, że czasy się zmieniają i ludzie, którzy wcześniej byli przyjaciółmi, później stają się zwykłymi znajomymi. Tak stało się z jego relacjami z 57-latkiem. Dziś obaj to najwyżej koledzy. Uścisk dłoni przed meczem, po ostatnim gwizdku sędziego i to wszystko. Kontakt Mourinho i Lamparda znacznie osłabł i na pewno nie miał na to wpływu tylko fakt, że dziś pracują w różnych londyńskich klubach, rywalizujących o miejsce w Lidze Mistrzów. Zaczęło się znacznie wcześniej, podobno już wtedy, gdy w 2014 roku Anglik strzelił gola Chelsea w koszulce Manchesteru City (1:1). Mourinho oświadczył po tamtym spotkaniu, że „historie miłosne” są już przeszłością, jeśli możliwe jest, że piłkarz tak bardzo związany z jednym klubem, przechodzi do wielkiego rywala i jeszcze trafi a do jego bramki. Mało tego, „Cfcuk”, magazyn kibicowski Chelsea, napisał, że Portugalczyk namawiał ludzi zasiadających na trybunach Stamford Bridge, by przestali skandować nazwisko piłkarza, bo od kiedy poszedł do Manchesteru City, nie powinien dłużej liczyć na uwielbienie zachodniego Londynu.
Od wyceny na 100 milionów euro przez wyzwiska własnych fanów i wystawienie na sprzedaż domu po gole strzelane Juventusowi oraz Interowi i walkę o mistrzostwo Włoch. Tak wyglądało ostatnie półtora roku Sergeja Milinkovicia-Savicia, lidera Lazio.
Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale przecież można się nimi poruszać w dwie strony, prawda? I chyba tylko cud sprawił, że Sergej Milinković-Savić ciągle nie odjechał gdzieś w siną dal i nie zostawił za plecami stolicy Italii. Najpierw latem 2018 roku chciały go największe kluby Europy, mówiło się o 100 milionach euro za transfer, jednak właściciel Lazio Claudio Lotito ani myślał go sprzedawać. Później pewnie żałował, bo SMS spisywał się znacznie słabiej i to do tego stopnia, że szybciutko zraził do siebie tifosich Biancocelestich. Już w październiku tamtego roku przeczytał na transparencie wywieszonym na Stadio Olimpico, że razem z innym pomocnikiem Luisem Alberto są „fałszywymi talentami, które gonią jedynie za kasą”. Potem w grudniu dowiedział się z trybun, że ponoć jest „cyganem” („zingaro”), choć tak naprawdę próżno szukać akurat romskich korzeni w jego drzewie genealogicznym. W związku z tym nic dziwnego, że to już faktycznie miały być ostatnie rozgrywki Serba w Lazio. Według miejscowego dziennika „Il Messaggero” w lipcu 2019 wystawił na sprzedaż posiadłość, znajdującą się nieopodal ośrodka treningowego w Formello. To musiał być koniec…
20-letni pomocnik Kai Havertz będzie jednym z bohaterów letniego okna transferowego. O pomocnika Bayeru Leverkusen walczą najlepsze kluby.
– Kai ma wszystko, co nowoczesny piłkarz mieć powinien. I nie mam wątpliwości, że piłkarsko poradzi sobie w każdym europejskim klubie. Nie wiem jednak, czy jest już mentalnie przygotowany na transfer do giganta. Pod tym względem powinien wziąć chyba przykład z Erlinga Haalanda, który zimą przecież spokojnie mógł już iść do Barcelony lub Manchesteru City, ale uznał, że po Salzburgu lepiej zrobić przystanek w Borussii Dortmund i dopiero potem zdecydować się na transfer do jeszcze mocniejszej drużyny – uważa Michael Ballack, były kapitan Bayeru Leverkusen i Bayernu. – W takich klubach jak Bayern, Barcelona czy Liverpool nie wystarczy być po prostu świetnym piłkarzem. Trzeba mieć jeszcze odpowiedni charakter, olbrzymią pewność siebie. Nie wiem, czy Kai już teraz to ma – uważa były reprezentant Niemiec.
Zarząd Josepa Marii Bartomeu przeszedł już wiele kryzysów, ale żaden nie był tak poważny jak ten obecny. Prezes Barcelony stracił wiarygodność w oczach piłkarzy i opinii publicznej. Czy ugnie się pod presją i poda do dymisji?
Od stycznia 2015 roku, gdy Bartomeu objął rządy, na Camp Nou przyzwyczaili się do życia w atmosferze skandali. Wystarczy wspomnieć konflikty z Neymarem, ciągnące się latami sprawy sądowe czy prawomocne skazanie klubu jako instytucji, ale w ostatnich dniach prezes i jego zarząd przechodzą samych siebie. Wybuchła BarçaGate – afera hejterska, która może okazać się gwoździem do trumny obecnych szefów Blaugrany, tak jak słynna Watergate była nim dla prezydenta USA Richarda Nixona. Choć wydaje się to szalone, za klubowe pieniądze wynajęta została firma PR-owa dbająca nie tylko o wizerunek Barcy i jej dyrektorów, ale też realizująca kampanie przeciwko politykom, kontrkandydatom w wyborach prezydenckich czy nawet piłkarzom.
– Nie wiem, czy to prawda. Trzeba poczekać na dowody. Ale naprawdę dziwi mnie, że dzieją się takie rzeczy – mówił zszokowany Leo Messi, którego agencja atakowała w mediach społecznościowych za wysokie żądania płacowe przy podpisywaniu nowego kontraktu. Afera wybuchła w poniedziałek. Od tego czasu ujawnionych zostało wiele powiązań między zarządem a firmą I3 Ventures. Tak samo wiele było wersji prezentowanych przez zaangażowane strony. – Nigdy nie zatrudniliśmy firmy do atakowania kogoś w mediach społecznościowych! To kłamstwo! – grzmiał Bartomeu. Ale ujawnione bardzo szczegółowe plany kampanii przeciwko Victorowi Fontowi, potencjalnemu kontrkandydatowi w wyborach prezydenckich w 2021 roku, nie mogły powstać bez wiedzy klubu. Kataloński przedsiębiorca jest właścicielem gazety „ARA” i Marcal Llorente, dziennikarz mocno wspierający Bartomeu, na Twitterze sugerował, że BarçaGate może być sposobem na wykorzystywanie klubu do własnych interesów. – Jesteś marionetką (zarządu – przyp. red.) – odpowiedział mu Gerard Pique, który w mediach społecznościowych był z kolei atakowany np. za organizację Pucharu Davisa kosztem futbolu.
SPORT
Waldemar Fornalik i Michał Probierz grali ze sobą w latach 90. w Ruchu Chorzów, a potem współpracowali w Górniku Zabrze. To coś więcej niż znajomość.
Stosunki między oboma panami są bardzo dobre. Obaj swego czasu polecieli oglądać mundial w RPA w nagrodę od PZPN. Obaj, gdy mają okazję, komplementują się nawzajem. W przeszłości Probierz bronił Fornalika, gdy ten jako selekcjoner był krytykowany, gdy waliły w niego jak w bęben zwłaszcza warszawskie media. – Wielu Waldka odbiera negatywnie, a to bardzo fajny gość, z poczuciem humoru. Znamy się bardzo dobrze. To jeden z lepszych trenerów w Polsce. To, że nie prowadzi Legii czy Lecha, gdzie jest dużo pieniędzy, sprawia, że mu dużo trudniej. Z krytycznymi opiniami o jego reprezentacji też się nie zgodzę – mówił wtedy Probierz.
Jak go odbiera Waldemar Fornalik? – Znamy się jakieś 30 lat. Nasze rodziny również się znają. Z całą pewnością jest to inna znajomość niż w przypadku pozostałych trenerów – mówi trener mistrzów Polski. – Graliśmy razem i pracowaliśmy razem w sztabie szkoleniowym. Byliśmy też wysłannikami z ramienia związku na mistrzostwach świata. Nasza znajomość nie ma jednak większego znaczenia, ponieważ skupiam się na analizie gry przeciwnika i nad tym, jak funkcjonuje zespół prowadzony przez Michała – dodaje trener Fornalik, pytany o przygotowania do sobotniego meczu z „Pasami”.
Marek Kozioł jest dziś podporą Korony Kielce, ale jeszcze nie tak dawno miał wątpliwości, czy dalej grać w piłkę.
16 czystych kont w poprzednim sezonie, 8 w obecnym. To życiowa forma?
– Myślę, że tak. Czuję się pewnie na boisku i w treningu, co przekłada się na ogólną postawę w bramce. Już rok temu, w Sandecji, było bardzo dobrze. Odkąd osiągnąłem trzydziestkę, mogę spokojnie powiedzieć, że ten wiek mi służy. Sekret tkwi w doświadczeniu. Trochę już w piłce przeżyłem, sporo przeanalizowałem. Coraz lepiej wiem, jak podchodzić do tego zawodu, jaką postawę przybierać w danym momencie w klubie, na treningu czy meczu. Tego doświadczenia się nie kupi. Miałem to szczęście, że na stare lata ktoś dał mi szansę, bym z niego skorzystał. Staram się czerpać z tego, co w życiu przeżyłem.
A przeżył pan… trzy powroty do Sandecji, której jest pan wychowankiem – z Kolejarza Stróże, Zagłębia Lubin i Stali Mielec.
– Dwa sezony temu siedziałem w Mielcu na trybunach, nawet nie łapałem się do „osiemnastki” i miałem już nawet takie myśli, by powoli kończyć. Nic nie zapowiadało, że się to zmieni.
Był pomysł, co jeśli nie piłka?
– Nie było (śmiech). Ale to już były takie rozważania – nazwijmy je – ostateczne. Przed sezonem 2018/19 pojawiła się możliwość powrotu do Sandecji. Gdyby jej nie było, pewnie zostałbym w Mielcu i jeszcze próbował coś zdziałać. W Nowym Sączu ułożyło się dla mnie dobrze, ale biorę to na zimno. Mam z tyłu głowy, że za chwilę sytuacja znów może się odwrócić. Życie bywa przewrotne, dlatego nie ma się co ekscytować. Z biegiem lat ma się chyba coraz bardziej chłodną głowę i przyjmuje się takie rzeczy na spokojnie. Bo co z tego, że jeden czy drugi mecz jest udany? Trzeba cały czas robić swoje, nie zmieniać się. Lubię grać w piłkę, cieszy mnie to i chcę to robić tak długo, jak zdrowie pozwoli.
Na finiszu zimowego okienka piłkarz z ciekawym CV trafił do GKS-u Tychy.
Natomiast w GKS-ie Tychy, choć zanosiło się, że zmian personalnych nie będzie, coś drgnęło. Z oferty tyszan postanowił skorzystać Wilson Kamavuaka. Urodzony w Niemczech reprezentant Demokratycznej Republiki Konga, ma w biografii występy w Bundeslidze, w barwach 1. FC Nuernberg i Darmstadt 98, którego zawodnikiem był ostatnio. Zbliżający się do 30. urodzin defensywny pomocnik i obrońca z niemieckim paszportem, grał także w belgijskim KV Mechelen, austriackim Sturmie Graz i greckim Panetolikosie. Jego obecność w kadrze daje trenerowi Tarasiewiczowi większe pole manewru w linii obrony, bo po grudniowej operacji Bartosz Szeliga, choć szybko wraca do zdrowia, jeszcze nie jest gotowy do gry. Przynajmniej na początek rundy wiosennej trzeba więc znaleźć „wariant zastępczy” na lewej obronie. Nominalnym lewym obrońcą jest Ken Kallaste, ale czy szkoleniowiec tyszan zaufa reprezentantowi Estonii? W trakcie zimowych sparingów sprawdzał również na tej pozycji Koena Daniela, który jednak na finiszu zgrupowania w Grodzisku Wlkp. nabawił się lekkiego urazu i jego występ przeciwko Górnikowi Łęczna stanął pod znakiem zapytania.
SUPER EXPRESS
Prezes Jagiellonii, Cezary Kulesza uważa, że brak formy Mudrinskiego wypromował Klimalę, więc w sumie Serb nie był taką wtopą transferową…
„Super Express”: – Jagiellonii brakuje skuteczności. Widać stratę Patryka Klimali, którego sprzedaliście do Celticu?
Cezary Kulesza: – Oczywiście. Dużo się mówi, że zrobiliśmy nieudany transfer Mudrinskiego, że wtopiliśmy pieniądze (600 tys. euro –red.). Wręcz przeciwnie, ja się cieszę, że Mudrinski przyszedł. Odwróćmy sytuację –Mudrinski strzela 10 bramek w Jagiellonii. Gdzie wtedy byłby Klimala? Grałby ogony, wszedłby na 5–10 min. A ja w życiu nie sprzedałbym Mudrinskiego za 4 mln euro, bo ma już swoje lata. A dzięki temu, że Mudrinski nie odpalił, szansę dostał Klimala. Zyskał klub i zyskał piłkarz.
– Pojawiają się już głosy, że popełnił pan błąd, zatrudniając trenera Iwajło Petewa.
– My lubimy szybko zwalniać trenerów. Zdąży ktoś przyjść do Polski, to kibice piszą: „Szrot, nie nadaje się, po co przyszedł”. Złośliwość. Jak nasi piłkarze idą grać za granicę, to kibice mówią: „Super, będziesz gwiazdą, kochamy cię”. A u nas nie zdąży jeszcze dojechać, a już się nie nadaje. Zapraszam tych, którzy negatywnie wszystko widzą, niech wyłożą własne pieniążki, zarządzają jakimś klubem. A ja zboku usiądę i też będę krytykował.
RZECZPOSPOLITA
Nic o piłce.
Fot. FotoPyK