W czwartkowej prasie Dariusz Wosz mówi o sytuacji Herthy Berlin i perspektywach tego klubu, Tomas Pekhart opowiada o swoim transferze do Legii i wcześniejszych zawirowaniach w karierze, Dusan Kuciak wspomina niektóre epizody z kariery, a Marek Papszun analizuje nowe transfery Rakowa i obecną sytuację beniaminka. Oprócz tego Piast chce Bartosza Nowaka, Przemysław Wiśniewski jest zmobilizowany zainteresowaniem Slavii Praga, a Paweł Cibicki odmówił Cracovii.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Dariusz Wosz to urodzony w Polsce były reprezentant Niemiec. W latach 1999–2002 był ważnym graczem Herthy Berlin, nowego klubu Krzysztofa Piątka. Jego zdaniem w nowym klubie będzie mu ciężko.
Jak pan ocenia dotychczasową postawę Piątka?
Trudno coś więcej o nim powiedzieć. To napastnik, którego postawa zależy od tego, jakie dostanie podania ze skrzydeł. A pomocnicy kreują mało sytuacji. To bardzo dobry zawodnik, ale nie wiem, czy latem wezmą lepszych graczy, aby go wsparli.
Dlaczego Polakom, może poza Łukaszem Piszczkiem, nie szło w Hercie? Niespecjalnie radzili sobie Piotr Reiss, Bartosz Karwan i Artur Wichniarek, nie grał tam Tomasz Kuszczak.
Niełatwo grać w tym klubie. W Berlinie jest wiele mediów, dziennikarze wiedzą wszystko o Hercie, wywierają dużą presję. Te rozgrywki mają być tylko przejściowe. Hertha powinna być mocna w kolejnym sezonie, o ile się utrzyma.
Po porażce z przeciętnym Mainz myśli pan, że grozi jej spadek?
W Bundeslidze wszystko jest możliwe, dlatego Hertha może mieć problemy z utrzymaniem. Teraz gra z Paderborn i moim zdaniem ten zespół wygra. Jak Hertha będzie przegrywać 0:1, to może się skończyć 0:3 lub 0:4.
Nie przesadza pan? Przecież to ostatnia drużyna w tabeli!
Ale widzę, jak ofensywnie gra Paderborn i bardziej mi się podoba niż Hertha, która dobrze wypadła w starciu z Schalke, choć odpadła z Pucharu Niemiec, ale już z Mainz zaprezentowała się gorzej.
Zakładając, że jednak się utrzyma, wierzy pan, że w przyszłym sezonie trafi do czołówki?
To nie takie proste, bo są w niej tak silne kluby jak Borussia Mönchengladbach, Eintracht Frankfurt, RB Leipzig, a ich władze wykonują dobrą robotę. Aby dołączyć do tego grona, Hertha musi znacząco się wzmocnić, a przy tym sprzedać kilku zawodników. W skrócie, powinna zbudować drużynę od nowa. Michael Preetz (dyrektor sportowy klubu z Berlina, dawny kolega Wosza z boiska – przyp. red.) chce, by wygrywała nie tylko 1:0, ale i ładnie grała, ale Hertha to nie Bayern czy Barcelona. Przydałby się jej stoper, który umie zagrać długą piłkę, by potrafiła strzelać gole jak my z Milanem. Poza tym potrzebny jest taki zawodnik, jak Mario Götze, bo brakuje jej piłkarzy dobrze wyszkolonych technicznie. Przede wszystkim Hertha musi mieć dobrego ofensywnego pomocnika, kogoś takiego jak Ondrej Duda.
Tomas Pekhart zamierza wypełnić 2,5-letni kontrakt w Legii Warszawa, którą polecił Adam Hlousek.
– Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, ale w Legii chciałbym wypełnić kontrakt do końca – powiedział blisko 31-letni Pekhart, kiedy zapytaliśmy o długość umowy. Zwróciliśmy przy tym uwagę, że w ostatnich czterech klubach nie grał dłużej niż półtora roku. – Ale za każdym razem sytuacja była inna. Jedynie w Ingolstadt, mogło to lepiej wyglądać i z perspektywy lat mogę powiedzieć, że chyba lepiej było zostać w Norymberdze. Z Ingolstadt awansowaliśmy do Bundesligi, zespół grał dobrze, ale mój udział w tym był nikły. Dlatego bez wahania zdecydowałem się na ofertę AEK Ateny. Tam wiodło mi się chyba najlepiej w karierze, byłem najlepszym strzelcem drużyny – opowiada Pekhart. Zaznacza, że w Grecji chciał zostać dłużej, ale nie mógł porozumieć się z klubem co do warunków nowej umowy. Wtedy pojawiła się propozycja z Hapoelu Beer Szewa. – Z mojej gry w Izraelu byłem zadowolony. Miałem przed sobą jeszcze dwa lata kontraktu, kiedy przyszła oferta z Las Palmas, gdzie chciał mnie mój były trener z Hapoelu. Można więc patrzeć, że często zmieniałem kluby, ale jak widać, za każdym razem sytuacja była inna – podkreślił Pekhart.
Dušan Kuciak opowiada o tym, jak zaczynał grać w piłkę, o dwóch wyjazdach do Anglii, córce trenującej tenis, a także o szansach drużyny z Gdańska na nawiązanie do świetnych wyników z ubiegłego sezonu.
O córce i grach komputerowych
Gry komputerowe nigdy mnie nie interesowały. Przede wszystkim nie miałem na to czasu. Teraz mam boiskowe obowiązki, a w wolnym czasie opiekuję się najbliższymi. Córka ma już dziewięć lat i potrzebuje, żebyśmy z żoną spędzali z nią jak najwięcej czasu. Lubi niektóre gry, zwłaszcza Minecrafta, ale nie zostawię jej samej, dając do ręki telefon albo mówiąc, by sobie pograła na komputerze. To byłoby sprzeczne z naszymi zasadami. Córka ma kontakt głównie z językiem polskim i angielskim. Ostatnio zauważyłem, że musimy częściej rozmawiać z nią po słowacku, żeby opanowała gramatykę. Chciałbym, żeby uprawiała sport, choć tutaj to ona dokonuje wyboru, czy jakaś dyscyplina jej się podoba, czy nie. Od dłuższego czasu gra w tenisa. Kiedyś miała dwa, trzy treningi w tygodniu, a teraz już nawet cztery czy pięć. I radzi sobie. Chodzi też na gimnastykę. Tenis to moim zdaniem ciekawy, ale zarazem bardzo wymagający sport. Podczas zgrupowania w Turcji oglądałem wielkoszlemowy turniej Australian Open. Żałowałem, że Novak Djoković i Roger Federer spotkali się w półfinale, a nie później, w meczu o tytuł. Dla mnie to dwaj geniusze, najbardziej trzymam kciuki właśnie za nich.
Trener Marek Papszun o nowych zawodnikach i pozaboiskowych problemach Rakowa Częstochowa.
MACIEJ WĄSOWSKI: Raków Częstochowa wzmocnił się na wszystkich pozycjach, na których pan chciał? Przyszło do was czterech nowych graczy: Daniel Mikołajewski, Marko Poletanović, Fran Tudor i David Tijanić.
MAREK PAPSZUN: Tak. Natomiast, jak to zwykle bywa, nowi zawodnicy będą potrzebować trochę czasu, żeby pokazać pełnię możliwości. Liczę na to, że cała czwórka będzie wartością dodaną do zespołu. Czas pokaże, jak będą się adaptować i wdrażać. Teraz wygląda to bardzo optymistycznie. Problemy ze zdrowiem ma jedynie Poletanović. Doznał już dwóch kontuzji w czasie przygotowań i czas jego wejścia do drużyny się wydłuży. Wszyscy szybko łapią sprawy taktyczne. Mówi się, że u mnie zawsze nowi zawodnicy mają problemy ze zrozumieniem, o co mi chodzi. Jednak oni wyjątkowo szybko zaczęli łapać i to dobrze rokuje. Mówię o systemie gry i jej organizacji.
Kiedy rozmawialiśmy latem, mówił trener, że nie wszyscy sprowadzeni wtedy zawodnicy byli waszym pierwszym wyborem. A jak było tym razem?
Latem nasza pozycja negocjacyjna była gorsza niż teraz, bo zajmujemy stosunkowo dobre miejsce w tabeli i mamy niezłą zdobycz punktową. Dlatego łatwiej było nam przekonać zawodników. Nie wszystkie plany zostały zrealizowane, ale chociażby transfer Vladislavsa Gutkovskisa, z którym podpisaliśmy umowę obowiązującą od 1 lipca, pokazuje, że wyprzedziliśmy konkurencję. Wiemy, że miał bardziej medialne oferty z innych klubów ekstraklasy, ale wybrał nas. To właśnie potwierdza, że dzisiaj Raków ma już markę i może konkurować na rynku transferowym. Myślę, że Tudor to taki zawodnik, na którego pozyskanie latem nie mielibyśmy szans. Nawet nie pytalibyśmy o niego, bo dużo większe kluby go chciały. On czekał i ostatecznie nie wypaliły mu duże tematy. Sam wspominał, że miał sygnały z klubów Bundesligi czy LaLiga.
Tudor to trzykrotny reprezentant Chorwacji, a to kadra aktualnych wicemistrzów świata. Ma 24 lata, jest więc stosunkowo młody. Trudno pozyskuje się takich graczy?
Zaznaczę tylko, że nie robiliśmy dla niego żadnego komina płacowego. Przekonaliśmy go naszym projektem i tym, że może się odbudować i zrobić postęp. System gry również będzie mu sprzyjał, bo jest to zawodnik o profilu skrzydłowego i radzi sobie również w obronie. Byli też inni podobni piłkarze, którzy nam odmówili.
Nowym zawodnikiem białostockiego klubu został Maciejem Makuszewski, a klub stara się także o Ariela Borysiuka. Obaj mają grać w Jagiellonii do końca sezonu.
Sprawa Borysiuka spadła znienacka. 28-letni defensywny pomocnik jesienią był zawodnikiem mistrza Mołdawii Sheriff a Tyraspol, ale wraca do Polski i był już nawet po słowie z I-ligowym Bruk-Betem, ale zamiast do Niecieczy zrobiło mu się bliżej do Białegostoku. Nad ofertą Jagiellonii długo się nie zastanawiał, choć kontrakt ma podpisać jedynie na pół roku. Nie bez wpływu na ten ruch jest też porażka Jagiellonii na start rundy wiosennej. Gładkie 0:3 z Wisłą Kraków dało do myślenia osobom decyzyjnym. Uznano, że piłkarz o walorach Borysiuka, czyli twardy i waleczny (by nie wspomnieć o mitycznym „potrafi uderzyć z dystansu”), przyda się w walce o awans do górnej ósemki. Na razie Jaga okupuje dziewiąte miejsce.
SPORT
Bartosz Nowak ze Stali Mielec może trafić do Piasta Gliwice. Z Waldemarem Fornalikiem pracował już w Ruchu Chorzów.
Umiejętności Nowaka cenić ma bardzo Marcin Brosz, szkoleniowiec Górnika, ale kilka podejść zabrzan do piłkarza zakończyło się fiaskiem. Teraz piłkarz łączony jest m.in. z Lechią Gdańsk i Piastem Gliwice. Trener gdańszczan Piotr Stokowiec wobec odejść tej zimy potrzebuje wzmocnień w środkowej linii, a niepewna jest przyszłość Patryka Lipskiego. Z kolei gliwiczanie aż takiego parcia nie mają, ale chętnie dodaliby do swojego składu kreatywnego pomocnika.
To mógł być jeden z najciekawszych transferów w zimowym okienku. Chodziło o zainteresowanie Slavii Praga Przemysławem Wiśniewskim.
Media nad Wełtawą informowały, że 21-letni Przemysław Wiśniewski może wzmocnić mistrza Czech i najlepszy zespół w naszej części kontynentu, który w poprzednim sezonie zagrał w ćwierćfinale Ligi Europy. – Faktycznie był temat Slavii Praga – przyznaje młodzieżowy reprezentant Polski. – Kluby ze sobą rozmawiały, ale ja nie myślałem o tym. Było to wszystko poza mną. Jestem w tej chwili w Górniku Zabrze i na grze w tym klubie się koncentruję, a przede wszystkim na tym, żeby wyjść z dołu tabeli w jej górne rejony. To jest w tej chwili najważniejsze, a ja robię wszystko, żeby pomóc drużynie – zaznacza. Młodego „Wiśnię”, który na boiskach ekstraklasy zadebiutował jako nastolatek latem 2018 roku, pytamy, czy zainteresowanie takiego klubu jak Slavia, który liczy się przecież w europejskiej rywalizacji, to nobilitacja i wyróżnienie. – Na pewno to, że taki klubu jak Slavia chce takiego młodego zawodnika jak ja, to powód do zadowolenia, ale też zachęta do jeszcze cięższej pracy, żeby w tych ligowych meczach pokazać jeszcze więcej i udowodnić, że mogę zabłysnąć także gdzieś indziej. Tak więc jest to dla mnie nobilitacja i impuls do jeszcze bardziej wytężonej pracy – podkreśla młodzieżowy reprezentant Polski.
Alon Turgeman szybko zaskarbił sobie sympatię kibiców Wisły Kraków.
– Decyzję o grze w Wiśle podjąłem szybko – dodaje Alon Turgeman. – Zdawałem sobie sprawę, jaka jest sytuacja. Wiedziałem, że klub bardzo chce, bym tutaj grał. Rozmawialiśmy o tym w nocy, a rano przyleciałem do Krakowa i podpisałem umowę. Chciałem grać, a w wiedeńskiej drużynie siedziałem ostatnio na ławce. Jestem więc zadowolony, że przyszedłem do Wisły, bo wróciłem do gry, a to jest dla piłkarza najważniejsze. Uważam, że podjąłem dobrą decyzję. Poparłem ją rozmową z byłymi zawodnikami krakowskiego klubu, Dudu Bitonem i Maorem Meliksonem. Usłyszałem od nich same dobre rzeczy o klubie, mieście i kibicach. Oglądałem też filmy w internecie o Wiśle i jej fanach. Teraz mogłem się przekonać, że nie tylko na ekranie, ale także w rzeczywistości wszystko jest perfekcyjne.
Rozmowa z Ryszardem Tarasiewiczem, trenerem GKS-u Tychy.
Czy wszyscy zawodnicy, którzy pojechali do Grodziska Wielkopolskiego są w pełni sił?
– Tak. Łukasz Grzeszczyk, który z racji grudniowego zabiegu przez większość okresu przygotowawczego nie wchodził do gry uważając na uraz, już jest zdrowy i potrzebuje „przepalenia”. Dla niego taka normalna gra z przeciwnikiem będzie więc miała wymiar przełamania psychicznego, potwierdzenia, że już wszystko jest w porządku. Marcin Biernat, który po sparingu z Ruchem Chorzów miał na wardze założone trzy szwy też już jest w pełni sił. Również Marcin Kowalczyk, który podczas sparingu z Podbeskidziem poczuł ból mięśniowy, odpoczął i stwierdził przed wyjazdem, że może pracować na sto procent.
Kiedy kadra GKS-u Tychy na rundę wiosenną zostanie zamknięta?
– Abdelaye Diakite nadal załatwia sprawy formalne swojego odejścia z tureckiego klubu. Mam sygnały, że wszystko jest na dobrej drodze, ale czas ucieka. Dajemy więc sobie jeszcze dwa-trzy dni na podjęcie decyzji. Tym bardziej, że mamy też innych kandydatów. Jeden jest w kadrze zespołu z ekstraklasy, a drugi ligi niemieckiej. W Grodzisku Wielkopolskim mamy jeszcze dwa wolne miejsca, ale nie znaczy to, że musimy je wypełnić, bo ci zawodnicy, którzy są w kadrze GKS-u udowodnili, że mogę na nich liczyć, więc ten, który miałby do nas dołączyć musi być naprawdę wartościowym zawodnikiem – godnym tego ostatniego miejsca.
Rozmowa z Dietmarem Brehmerem, trenerem Odry Opole.
Czy śledzi pan to, co dzieje się w innych drużynach z dołu pierwszoligowej tabeli?
– Ruch transferowy jest bardzo duży. Rzecz jasna, interesuje mnie, ale przede wszystkim uważam, że bardzo mądrze postępuje Odra. Nasze transfery były przemyślane. Liga nas zweryfikuje, ale dziś jestem zadowolony z naszej polityki. Działamy w rozsądny sposób, nie ściągamy przypadkowych ludzi, zawodników kontraktowaliśmy po długich rozmowach i przemyśleniach. Z Fedotowem było ich pięć, a trzeba jeszcze w zasadzie liczyć ruchy z końcówki rundy jesiennej – czyli Arkadiusza Piecha i Mateusza Kuchtę. W lidze trzeba będzie udowodnić wartość, ale jestem wyjątkowo spokojny. Jedynie lekko zdenerwował mnie ten sparing ze Skrą. Wcześniejsze trzy wygraliśmy, a w ostatni weekend wybrzmiał sygnał ostrzegawczy. Nie zostaje nam nic innego jak praca, praca, praca…
Z zupełnie innej beczki – w mediach społecznościowych opublikował pan zdjęcie ze zmarłym w ubiegłym tygodniu Janem Liberdą, wykonane w dniu pańskiego ślubu. Jaka historia się z nim wiąże?
– Z panem Liberdą w pewnym okresie mieliśmy bliski kontakt. Próbował załatwić mi klub w Niemczech, pojechał razem ze mną na testy. Trochę wspólnie podróżowaliśmy, rozmawialiśmy. Niesamowicie magiczny czas, niezapomniane chwile, bo opowieści pana Liberdy pozwalały mi przenieść się do najlepszych lat Polonii. Tak naprawdę wtedy uświadomiłem sobie, jak wielka była Polonia Bytom; jak wielcy piłkarze w niej grali, jak legendarni, jak ich szanowano. A co do pytania i wesela – to były czasy, gdy z trzymiesięcznym wyprzedzeniem wiedziało się, że Polonia gra mecz w sobotę o 15.00. Zaplanowałem ślub tak, by móc zagrać w meczu. Miesiąc wcześniej doznałem jednak poważnego urazu oka, na długi czas byłem wyłączony z treningów. Wesele, kościelna uroczystość się odbyła, pojechaliśmy z żoną na stadion Polonii na mecz, tam spotkaliśmy pana Liberdę. A że byliśmy w bliższych relacjach, wykonaliśmy zdjęcie. Gdy w ubiegłym tygodniu usłyszałem smutną informację o jego śmierci, poprosiłem żonę, by poszukała tego zdjęcia. By odświeżyć pamięć, powspominać tego wspaniałego człowieka i wspaniałe czasy, jakie współtworzył…
SUPER EXPRESS
Paweł Cibicki ma wymarzone wejście do polskiej ligi. W Płocku zapewnił Pogoni Szczecin zwycięstwo. Chciały go też inne polskie kluby.
– Co przekonało cię do gry w Pogoni?
– Styl gry, który lubię. Nie ma grania długich piłek, ale jest gra kombinacyjna. Przy takiej taktyce czuję się bardzo dobrze. Ponadto rozmawiałem kilka razy z Kostą Runjaiciem, który dużo o mnie wiedział. Zdołał mnie przekonać błyskawicznie, choć miałem propozycję od innych klubów, w tym od Cracovii.
– Rodzina ucieszyła się, że trafiłeś do Polski?
– Będę mógł teraz częściej odwiedzać babcię, która mieszka w Konstancinie. Rodzice mieszkają w Szwecji. Tata nie mógł przyjechać na mecz do Płocka, ale na pewno przyjedzie na mecz do Szczecina w sobotę.
– Grałeś już w kilku ligach, czy polska ekstraklasa czymś cię zaskoczyła?
– Tym, że było bardzo dużo fauli. Gra była siłowa, ale liczba fauli mnie zaskoczyła. W innych elementach nie chcę porównywać tej ligi z innymi zaledwie po jednym meczu.
GAZETA WYBORCZA
700 funtów kosztuje rodziców dziecka prawo wyprowadzenia piłkarza na boisko w meczu Premier League. Podobne praktyki zdarzają się w polskiej ekstraklasie.
Kluby polskiej ekstraklasy – choć ich budżety są nieporównywalne z tymi z Premier League – także nie gardzą pieniędzmi, jakie mogą zarobić na wyprowadzaniu przez dzieci piłkarzy na murawę. „Produkt” nosi nazwę „dziecięca eskorta” i jest w cennikach kilku klubów. Najbogatszą ofertę ma Lech Poznań. Za możliwość wyprowadzenia piłkarza na murawę stadionu przy ul. Bułgarskiej rodzic dziecka płaci od 300 do 1,4 tys. zł – cena różni się od dodatkowych benefitów zawartych w pakiecie i zawiera m.in. bilet na mecz dla opiekuna. Podobną taktykę stosuje Wisła Kraków, z tym że cena jest niższa: od 349 do 799 zł. „Dziecięca eskorta” jest też w ofercie Korony Kielce, kosztuje od 450 do 800 zł. Ciekawy model stosuje Pogoń Szczecin: tam dzieci obchodzące urodziny w okolicach dnia meczu wyprowadzają piłkarza bez opłat, trzeba tylko z wyprzedzeniem zasygnalizować taką chęć klubowi. Ale jeśli urodzin akurat nie ma – za 500 zł można ominąć tę niedogodność. Jak dowiedzieliśmy się w szczecińskim klubie, zdarzyło się to ledwie kilka razy w ciągu ostatnich ośmiu lat. W ŁKS Łódź piłkarzy wyprowadzają wychowankowie klubowej akademii. – Jeśli jednak zgłosi się ktoś, kogo dziecko nie jest jej wychowankiem, usiądziemy i porozmawiamy o zrobieniu tego odpłatnie – słyszymy w łódzkim klubie.
Fot. FotoPyK