Reklama

PRASA. “Odejście zimą czy latem? Obie możliwości wchodzą w grę”

redakcja

Autor:redakcja

14 grudnia 2019, 09:02 • 13 min czytania 0 komentarzy

Jak zawsze w sobotę sporo ciekawego w prasie. Rozmowy z Jose Kante, Jarosławem Niezgodą i Krzysztofem Brede, analiza rozwoju Cracovii, echa pirotechniki we Wrocławiu i kilka fajnych tekstów z lig zagranicznych. 

PRASA. “Odejście zimą czy latem? Obie możliwości wchodzą w grę”

PRZEGLĄD SPORTOWY

Napastnik Legii, Jose Kante zagra przeciw byłym kolegom z Płocka. Ostatnio spisuje się jeszcze lepiej niż w Wiśle.

MACIEJ KALISZUK: Przed Legią starcie z Wisłą Płock. Gdy poprzednio przyjechała do Warszawy wkrótce po pana przeprowadzce, to wygrała 4:1, a kibice gości wywiesili prowokujący pana transparent. Jak się pan czuje przed kolejnym spotkaniem z tym zespołem?

JOSE KANTE: Oczywiście, że jest to dla mnie szczególny mecz. Cały czas mam sentyment do tego klubu. Kiedy ostatni raz grałem przeciw niemu w Warszawie, to rywale nas zabili. A jeśli chodzi o transparent – nie widziałem go. Ktoś mnie spytał, czy zobaczyłem, co kibice zrobili. Odparłem, że nie. „Napisali coś o twojej żonie” – ktoś odpowiedział (napisali po hiszpańsku: wiemy, co robi twoja kobieta, gdy nie ma cię w domu – przyp. red.). To zabawne. Ci ludzie nie są na tyle bystrzy, by napisać coś, co mogłoby mnie zaboleć.

Reklama

Ma pan z nimi problem?

Nie mam i dlatego nie rozumiem ich zachowania. Nic złego im nie powiedziałem, byłem tam dwa lata, zawsze grałem na sto procent, prawie awansowaliśmy do eliminacji Ligi Europy. Skończył mi się kontrakt, więc to normalne, że chciałem odejść do lepszego zespołu. Nie rozumiem więc ich reakcji. Piszą do mnie na Facebooku, ale to nie są mądrzy ludzie, więc trudno się tym przejmować. Mam za to dobre relacje z piłkarzami i innymi ludźmi z Płocka.

W Wiśle był pan ważną postacią i teraz taką jest też w Legii. Początki w Warszawie nie należały jednak do łatwych, odpadliście z europejskich pucharów, potem u Ricardo Sa Pinto zwykle nie mieścił się pan w podstawowym składzie, aż musiał pan odejść.

W walce o miejsce w składzie nie miałem łatwo, w kadrze znajdowało się sześciu zawodników mogących występować w ataku: Carlitos, Sandro Kulenović, Miroslav Radović, Kasper Hämäläinen, Jarosław Niezgoda i ja.

Rozmawiał pan z Sa Pinto o swojej sytuacji?

Niewiele. Powiedział mi tylko, że nie jestem typem napastnika, jaki mu się  podoba. Trudno, czasami lepiej nie pamiętać o takich rzeczach. To tylko jedna osoba. Poza tym nie grałem wówczas dobrze.

Reklama

Musiał pan szukać klubu, zdawało się, że przejdzie do Ankaragücü, gdzie trafił Michał Pazdan. Dlaczego transfer do Turcji nie wypalił?

Z powodu agentów. Czasami tak bywa, że ludzie, którzy są zaangażowani w transfer, nie pomagają w jego przeprowadzeniu. Poza tym ja też nie byłem pewien, czy chcę tam iść.

ps1

Nie milkną echa skandalu na meczu z Legią. Wrocławski klub sprawdza, jak wniesiono na stadion aż tyle pirotechniki.

Wydarzenia na trybunach towarzyszące meczowi Śląska z Legią Warszawa i surowe sankcje nałożone na klub zarówno przez wojewodę, jak i Komisję Ligi mają już swoje konsekwencje. Klub zwolnił koordynatora ds. współpracy z kibicami oraz powiadomił policję o nowych okolicznościach. Wygląda bowiem na to, że potwierdza się wstępna hipoteza, stawiana od kilku dni przez pracowników Śląska: nielegalne środki pirotechniczne zostały przywiezione na stadion na wiele godzin przed ustawieniem na bramkach ochrony. 

– Pewne rzeczy stały się już rutyną. „Jeśli jest mecz, to robimy tak i tak”. Za łatwo zapomnieliśmy, że mamy do czynienia z grupą ludzi, o których jakiego byśmy nie mieli zdania, to jednak inteligentnych. To nieustająca zabawa w kotka i myszkę. Jest przeszkoda i jest szukanie sposobu, jak ją ominąć – mówił „PS” jeszcze w czwartek rano prezes Piotr Waśniewski. – Tych środków odpalono tak dużo, że w mojej ocenie nie dało się ich wnieść mrówczym trudem przez bramki, gdy już pilnują ich służby. Odpalono elementy, które są zwyczajnie za duże, by je tak po prostu wnosić bez ryzyka – dodawał prezes. Przypomnijmy, że już po meczu na terenie sektora „B” i w jego okolicach znaleziono ponad 300 „niedopałków” o różnych gabarytach – taką liczbę oficjalnie potwierdzała policja.

ps2

Rozmowa z trenerem Podbeskidzia, Krzysztofem Brede.

MICHAŁ TRELA: Trzecia lokata i punkt straty do miejsca premiowanego awansem to wynik, z którego jest pan zadowolony?

KRZYSZTOF BREDE (TRENER PODBESKIDZIA BIELSKO-BIAŁA): Całokształt jest dobry, ale nie bardzo dobry. Patrząc na to, ile mamy punktów i na to, jak prezentowaliśmy się w całej rundzie, czuję niedosyt. Brakuje nam straconych w końcówkach punktów z silnymi drużynami tej ligi, z którymi rozgrywaliśmy dobre mecze. Z Bruk- -Betem oraz GKS Tychy straciliśmy zwycięstwa w ostatnich akcjach meczu. Dlatego nie mogę powiedzieć, że jestem usatysfakcjonowany. W tej rundzie piłka więcej nam zabrała, niż dała. Gdy wygrywaliśmy, to tylko zasłużenie. Niczego nie dostaliśmy szczęśliwie. A w przegranych meczach często mieliśmy sporo pecha.

Może jednak to lepsza pozycja wyjściowa? Strata jest niewielka, ale konieczność gonienia sprawia, że czujność nie zostanie uśpiona.

W sporcie czasem się mówi, że lepiej gonić niż uciekać. Jednak wychodzę z założenia, że lepiej uciekać. Jeśli ktoś jest mocny i dobrze przygotowany, nie powinien bać się tej odpowiedzialności. Wolałbym mieć kilka punktów przewagi niż stratę. Dalibyśmy sobie radę z tą presją.

Klucz do dobrych wyników to poprawa gry u siebie? Jeszcze niedawno to był wielki problem Podbeskidzia. Tymczasem w 2019 roku wasz obiekt stał się najtrudniejszym do zdobycia.

Nie było to łatwe, bo im więcej się o takich negatywnych seriach mówi, tym bardziej spirala się nakręca. Rozmawialiśmy o tym dużo. Pracowaliśmy także mentalnie, by czuć się tu jak w domu. Nie było jednego klucza do ledwie dwóch porażek w Bielsku-Białej. Zaczęła wychodzić dojrzałość tego zespołu. Mogły też pomóc pozornie drobne zmiany. Wcześniej nie wisiał na stadionie ani jeden znaczek Podbeskidzia. Zespół przeciwny czuł się identycznie jak my. Czy poszlibyśmy w lewo, czy w prawo, byłoby tak samo. Można było z meczu na mecz zmieniać szatnie i nikt by się nie zorientował. Zostało to zmienione. Dziś mamy już na stadionie konkretne hasła, są herby Podbeskidzia, barwy. Zawodnicy widzą, że grają u siebie. Robimy wszystko, by drużyny przeciwne czuły, że wchodzą na stadion Podbeskidzia.

ps3

W Magazynie Lig Zagranicznych kilka ciekawych tekstów.

Wielkie kluby, zwalniając trenerów w trakcie sezonu, nie mają ich kim zastąpić. To otwiera szanse przed ludźmi z cienia.

O tym, że nawet w największych klubach świata prowizoryczne rozwiązania bywają najtrwalsze, przekonał już w zeszłym sezonie przykład Ole Gunnara Solskjaera. Norweg prowadził trzy lata Molde FK, lecz z dnia na dzień wszedł do szatni pełnej graczy wartych miliony funtów, zastępując Jose Mourinho. Zaczął na tyle dobrze, że Manchester United zaproponował mu stałą umowę. O podobnej ścieżce marzy dziś w Arsenalu Fredrik Ljungberg, który dotychczas prowadził jedynie rezerwy londyńczyków. A podobną historię przerabiał jeszcze sezon temu Santiago Solari w Realu Madryt. Wielkie kluby stały się tak wielkie, że coraz trudniej im zatrudnić trenerów na miarę ich ambicji. A to doprowadza do paradoksalnej sytuacji, w której ludzie z drugiego szeregu na starcie trenerskich karier dostają do prowadzenia kluby, które w normalnych warunkach byłyby zwieńczeniem udanej wieloletniej pracy. W ostatnich latach w europejskiej czołówce namnożyło się superklubów, mających ambicje nie tylko lokalne, ale wręcz globalne. W triumfy w europejskich pucharach celuje co roku kilka gigantycznych angielskich klubów, trzy hiszpańskie, Juventus Turyn, Bayern Monachium i Paris Saint-Germain. Każdy z nich chciałby mieć jako trenera wybitnego stratega, który wyciska z zawodników maksimum, a przy tym jest rozpoznawalną marką na całym świecie. W skrócie, każdy chciałby mieć Jürgena Kloppa i Pepa Guardiolę. Jednak poza tą dwójką, na rynku brakuje trenerów bez skazy na wizerunku, mogących przebierać w najlepszych ofertach.

ps4

Twarde ojcowskie zasady sprawiły, że Son Heung-min został jednym z najlepszych zawodników świata, a gwiazdorstwo jest mu obce.

Rytmiczny, jednostajny dźwięk podbijanej nogami piłki słychać było od blisko czterech godzin. Mniej więcej 240 minut wcześniej do pokoju kłócących się braci dynamicznie wszedł zdenerwowany ojciec. Son Woong-jung spojrzał na synów karcącym wzrokiem i szybko ich uspokoił. Kiedy małolaci byli już cicho, wymierzył karę: cztery godziny kapkowania. – Pod koniec miałem przekrwione oczy i widziałem potrójnie. Byłem zmęczony, ale odbijałem dalej. Ani razu nie upuściłem piłki na podłogę – opowiadał w rozmowie „Guardianem” Son Heung-min. 

Dziś nad futbolówką panuje jeszcze lepiej. Kiedy w ostatniej kolejce Premier Leagie Tottenham mierzył się z Burnley, Koreańczyk przejął piłkę na swojej połowie i ruszył na bramkę przeciwnika. – Chciałem podać, ale rywale tak się ustawili, że nie miałem jak tego zrobić. No i pobiegłem dalej – opowiadał w pomeczowym wywiadzie Son. Rajd zaczął się tuż przed jego polem karnym, a skończył w objęciach kolegów za linią końcową boiska. W międzyczasie minął kilku rywali i precyzyjnym strzałem pokonał bramkarza. Tottenham prowadził 3:0, a fani na stojąco oklaskiwali popis swojego ulubieńca.

ps5

Strzela więcej niż Cristiano Ronaldo, jest autorytetem dla młodych, w szatni mówią o nim Profesor. Karim Benzema w klasyfikacji kanadyjskiej jako jedyny rywalizuje z Leo Messim.

– Gram dla ludzi, którzy rozumieją piłkę, znają mechanizmy, wiedzą o niej sporo i orientują się, co robię na boisku – uważa napastnik Realu Madryt. I rzeczywiście przez lata najbardziej krzywdzące było ocenianie go przez pryzmat samych goli i asyst, skoro wykonywał tytaniczną pracę na rzecz kolegów. Zwłaszcza dla Cristiano Ronaldo, który zajmował jego miejsce na środku ataku. Trzeba było spojrzeć wnikliwie i analitycznie na mecz, by zrozumieć wielką rolę Francuza. Wysłuchiwał wyliczeń, w ilu meczach z rzędu nie zdobył bramki, w tym samym czasie absorbował rywali, wykonywał ruchy tworzące wolną przestrzeń innym czy przyspieszał inteligentnymi zagraniami grę w bocznym sektorze boiska. W zasadzie był kreatorem, a nie człowiekiem od wykańczania akcji i goli – dlatego zaczęto o nim mówić zawodnik „9,5”, czyli pomiędzy środkowym napastnikiem a rozgrywającym z „10” na plecach.

– Mam takie wrażenie, że dzisiaj zabijamy futbol. Niebezpiecznie zbliżamy się do modelu używanego w NBA. Nie rozmawiamy o występach drużyny, ale analizujemy liczby i statystyki indywidualne. To prowadzi do tego, że wkrótce będziemy nagradzać pucharami graczy za największą liczbę dryblingów albo podań. Kiedyś w programach i analizach mówiło się o poruszaniu, taktyce, analizowano całość. Teraz ocenianie jest mocno ograniczone: „Strzeliłeś, jesteś wielki” albo „Nie strzeliłeś, jesteś mierny” – tłumaczył Benzema w rozmowie z magazynem „Les Inrockuptibles”.

ps6

Gennaro Gattuso, który nosi to samo imię, co święty January, patron Neapolu, debiutuje w sobotę w roli szkoleniowca SSC Napoli. Czy uratuje przegrany sezon?

Misji ratunkowej podejmuje się trener, co do którego wydawało się, że może nie być predestynowany do pracy z wielkimi klubami. Dwa i pół roku temu jego menedżer zaproponował kandydaturę byłego reprezentanta Włoch na stanowisko szkoleniowca… Jagiellonii Białystok, ale nazwisko Gattuso nie wzbudziło jakiegoś szalonego entuzjazmu u prezesa Jagi Cezarego Kuleszy. To było bezpośrednio po rozstaniu trenera z drugoligową Pisą. To on wprowadził klub z miasta Krzywej Wieży do tej klasy rozgrywek, ale mierzył się tam z rozmaitymi problemami z działaczami, narzekał na warunki pracy i po awansie do Serie B na miesiąc zrezygnował ze stanowiska. Kłopoty finansowe miało też OFI Kreta, które trenował wcześniej. Włoch narzekał, że piłkarze… chodzą głodni. Na konferencjach prasowych walił pięścią w stół, przeklinał po włosku, angielsku i grecku. A zanim wyjechał na grecką wyspę, próbował sił w występującym w Serie B Palermo. Z marnym skutkiem, szalony prezes Maurizio Zamparini szybko go zwolnił. Na pocieszenie dla Gattuso – w tym klubie to zdarzało się właściwie każdemu szkoleniowcowi…

ps7

SPORT

W Tychach wciąż jeszcze słychać echo losowania ćwierćfinału Pucharu Polski, w którym GKS zagra z Cracovią. Odżyły też wspomnienia.

Choć piłkarze GKS-u Tychy już zaczęli urlopy, w klubowych korytarzach ciągle mówi się o losowaniu Pucharu Polski. Podopieczni Ryszarda Tarasiewicza wiosną staną bowiem przed historyczną szansą awansu do półfinału Pucharu Polski. Tak wysoko jeszcze nigdy zespół „trójkolorowych” nie doszedł, a najlepszym jak dotąd osiągnięciem jest ćwierćfinał osiągnięty przez wicemistrzów Polski, którzy 16 marca 1977 roku odpadli po przegranym 1:2 wyjazdowym spotkaniu z Legią Warszawa. – To był dziwny mecz – wspomina Jerzy Kubica, który niemal 43 lata temu zapewnił tyszanom prowadzenie 1:0. – Legia zajmowała miejsce w środku tabeli i w pucharowej drodze widziała swoją szansę na europejskie występy, a my walczyliśmy o utrzymanie i koncentrowaliśmy się raczej na ligowych spotkaniach. Nie pojechaliśmy jednak do Warszawy po to, żeby przegrać, bo zawsze wychodziliśmy na boisko walczyć o zwycięstwo, ale kiedy dotarliśmy na stadion, przez naszą szatnię zaczęła się „przewalać” procesja ludzi, którzy sugerowali, że gra o Puchar Polski nie jest nam potrzebna, a jak przegramy, to w ligowym rewanżu za kilka tygodni możemy się w Warszawie spodziewać punktów. Drzwi do szatni praktycznie się nie zamykały i fałszywi przyjaciele próbowali nam zrobić wodę z mózgu. Wyszliśmy jednak na boisko, żeby walczyć o zwycięstwo i w sumie dobrze nam szło.

sport1

– Od żadnego zawodnika nie usłyszałem, by chciał odejść z klubu – mówi trener GKS-u Katowice, Rafał Górak.

Szkoleniowiec po zakończeniu rundy jesiennej odbył indywidualne rozmowy ze swoimi piłkarzami. – Nie otrzymałem ani jednej informacji, by któryś zawodnik chciał od nas odejść. Wprost przeciwnie. Ci, którzy grali mniej, zadeklarowali walkę o miejsce w podstawowej jedenastce. Wszyscy są pełni wigoru, rozstawali się z nami z błyskiem w oku. Wszyscy przyjęli sposób prowadzenia zespołu, uznając, że jesteśmy na dobrej drodze – podkreśla Górak. Na masowe odejścia tych, którzy grali mniej, zimą zatem przy Bukowej się nie zanosi. Osobna kwestia to ci, którzy spisywali się lepiej i mogłyby sięgnąć po nich wyżej notowane kluby. – Dyrektor Góralczyk na razie nie informuje mnie o lawinie zapytań o naszych zawodników. Podchodzimy do tego realnie i na chłodno. Na dziś wiem, że tą samą ekipą 6 stycznia wracamy do zajęć. Zawodnicy rozjechali się do domów, od wtorku ruszyli z indywidualnymi przygotowaniami. Trochę roboty w tym okresie przejściowym do wykonania mają. To ma przynieść efekty – mówi szkoleniowiec GKS-u, zimującego na 3. miejscu w tabeli II ligi.

sport2

SUPER EXPRESS

Jarosław Niezgoda wreszcie uporał się z problemami zdrowotnymi i znów popisuje się świetną skutecznością, wzbudzając zainteresowanie zagranicznych klubów. Jak sam przyznał, to dobry okres, aby rozpędzić swoją karierę.

– Zacząłeś strzelać i od razu pojawiły się plotki o zainteresowaniu twoją osobą klubów z Rosji.

– Wiem, że pojawiły się takie doniesienia. Wiem też o zainteresowaniu, obserwacjach, ale jak na razie żadne oferty się nie pojawiły. Szczerze mówiąc, nie chcę na razie słyszeć o takich rzeczach. Nie chcę zawracać sobie tym głowy. Czas na to będzie. Po zakończeniu rundy lub po sezonie.

– Wolałbyś odejść już zimą czy jednak rozegrać cały sezon i o transferze pomyśleć latem?

– Ciężko powiedzieć. Obie możliwości wchodzą w grę. W dodatku pojawia się trzecia opcja, że nie odejdę w ogóle. Pół roku temu był taki moment, że było konkretne zainteresowanie z Danii, a dokładnie z Midtjylland. Było bardzo blisko transferu. Wówczas sam chciałem takiego rozwiązania, bo nie grałem i chciałem poszukać czegoś nowego. Obecnie moja sytuacja w Legii zmieniła się i nie jest to moment, w którym za wszelką cenę muszę wyjeżdżać. Jeśli z jakiejś propozycji i ja, i klub będziemy zadowoleni, to wtedy poważnie się nad nią zastanowię.

se1

GAZETA WYBORCZA

Jak to się stało, że Cracovia wyrosła na drużynę z czołówki piłkarskiej Ekstraklasy? Rok temu nawet jej kibice szydzili z hasła: „Idziemy po tytuł”.

W piłce nożnej czas płynie szybko. 15 miesięcy temu najbardziej zirytowani kibice ryknęli, że chcą zmian. We wrześniu podczas tysięcznego meczu Cracovii w ekstraklasie nie świętowali jubileuszu, lecz ogłosili protest. Rozdawali ulotki uderzające w zarząd, narzekali na nieudolne ich zdaniem decyzje prezesa Janusza Filipiaka, jakby zapominając, że głównie dzięki pieniądzom jego firmy zespół utrzymywał się przez lata w ekstraklasie. Uważali jednak, że klub – jeden z nielicznych, który od wielu sezonów nie miał najmniejszych problemów z płynnością finansową – marnuje potencjał. Pod jedną z trybun rozwiesili transparent: „15 lat frazesów, zero sukcesów. Mamy tego k…a dość”. Przy okazji naśmiewali się z trenera Michała Probierza, który przed startem poprzedniego sezonu oznajmił, że jego drużyna będzie się bić o pierwsze miejsce. Krzyczeli: „Trenerze, gdzie to mistrzostwo?”.

Probierz sam przyznaje, że gdyby był trenerem innego klubu, pewnie już dawno zostałby zwolniony. Przetrwał dwa poważne kryzysy, dwa pierwsze sezony pod jego rządami Cracovia zaczynała źle lub bardzo źle, dopiero na koniec się odbijała. Dziś na trybunach atmosfera jest sielankowa. Drużyna kręci się przy podium, a statystyki mówią, że nie jest to ani przypadek, ani chwilowy wyskok. Od września 2018 r., od tamtego tysięcznego meczu, wygrała w lidze 27 razy. Dorównuje jej w tym tylko Legia Warszawa, która w tym czasie uzbierała dwa punkty więcej.

gw1

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Francja

Lens odpadło z Pucharu Francji. Dobry występ Frankowskiego

Bartosz Lodko
0
Lens odpadło z Pucharu Francji. Dobry występ Frankowskiego

Komentarze

0 komentarzy

Loading...