Lavicka coraz bliżej nowego kontraktu w Śląsku Wrocław. Gytkjaer zapewnia, że do Legii nie pójdzie nawet w razie konkretnej oferty. Sylwetka Sebastiana Musiolika. Parzyszek ciągle na celowniku Włochów. Kilka ciekawych tekstów z lig zagranicznych. Zapraszamy na sobotnią prasówkę.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Śląsk Wrocław u bram górnej ósemki, trener Vitezslav Lavicka przybliża się do nowego kontraktu.
Awans Śląska do górnej ósemki prawdopodobnie przypieczętuje przedłużenie kontraktu z trenerem Vitezslavem Lavičką. Czech, podejmując w styczniu tego roku pracę we Wrocławiu, podpisał umowę na półtora roku z klauzulą dotyczącą możliwości przedłużenia o kolejne dwa sezony. Nieoficjalnie wiadomo, że jest w niej zapisany wymóg osiągnięcia czegoś więcej, niż tylko awansu do górnej ósemki, ale pod kierownictwem Czecha wrocławianie zrobili tak duże postępy, że zasadność dalszej współpracy zaczyna się robić oczywistością. W całej swojej historii Śląsk tylko raz miał po siedemnastu kolejkach lepszy dorobek niż obecnie: pamiętnej dla wrocławian jesieni 2011 roku, kiedy zespół zbudowany za nieporównywalnie większe pieniądze niż dzisiejszy, ale też świetnie prowadzony przez Oresta Lenczyka, szedł po mistrzostwo Polski.
– Jeśli awansujemy do grupy mistrzowskiej, zrealizujemy nasze założenie, co może stanowić podstawę do kontynuowania współpracy z trenerem Lavičką i przedłużenia jego kontraktu. Oczywiście, jeśli się w niej w końcu znajdziemy, nie zamierzamy poprzestać na awansie, tylko będziemy chcieli walczyć o wysokie cele, ale górna ósemka jest głównym, choć nie jedynym kluczem, według którego oceniamy sezon – deklaruje prezes wrocławskiego klubu Piotr Waśniewski.
Jako nastolatek Sebastian Musiolik z Rakowa był wysoki i wątły. Miał jednak technikę i papiery na granie.
Dziś to jeden z najwyższych i najsilniejszych napastników w ekstraklasie. Ma 193 centymetry i waży blisko 90 kilogramów, a nie zawsze tak było. W dwóch z ostatnich trzech ligowych meczów Rakowa Częstochowa zdobywał istotne bramki. Najpierw zapewnił beniaminkowi punkt w wyjazdowym spotkaniu z Zagłębiem Lubin (2:2), a w poprzedniej kolejce jego trafienie dało ekipie Marka Papszuna trzy punkty w starciu z Jagiellonią Białystok (2:1).
– Od dawna widziałem w nim materiał na piłkarza. Nie było to wszystko jednak takie łatwe, jak mogłoby się wydawać – mówi trener Piotr Piekarczyk, który prowadził napastnika w ROW Rybnik, a wcześniej był koordynatorem Szkoły Mistrzostwa Sportowego numer 3 w Rybniku, do której uczęszczał nastoletni Musiolik. – Długo nie mogliśmy go namówić na zmianę szkoły. Sebastian nie chciał opuszczać Czerwionki. W końcu się zgodził. Był z niego taki patyczak – chudy, ale wysoki. Już wtedy miał odpowiednią technikę i wyróżniał się bardzo sprawną lewą nogą – dodaje Piekarczyk.
Lechia Gdańsk ma problemy na skrzydłach. Nie rozwiąże ich Jaroslav Mihalik, który został pominięty w pucharowym meczu z Zagłębiem Lubin i wydaje się być wykluczony z zespołu.
Lukaš Haraslin był jednym z bohaterów pucharowego spotkania Lechii Gdańsk z Zagłębiem Lubin. To dzięki jego bramce lechiści doprowadzili do remisu w spotkaniu z Zagłębiem Lubin, choć przegrywali 0:2, a ostatecznie zwyciężyli 3:2. W sobotę Słowak nie będzie mógł jednak pomóc zespołowi. W miniony weekend otrzymał żółtą kartkę w starciu z Wisłą Kraków (1:0) i z Wisłą Płock będzie pauzował za ich nadmiar. Trener Piotr Stokowiec został zapytany, dlaczego nie pokusił się o sprawdzenie zmiennika, czyli sprowadzonego latem z Cracovii Jaroslava Mihalika. – Zbieram odpowiednio dużo materiału poglądowego na treningach, żeby wiedzieć, który zawodnik jest gotowy do gry. Drużyna to nie Caritas, żeby dawać ot tak miejsca w podstawowym składzie. W ostatnim czasie Mihalik nie prezentuje się najlepiej. Grał na słowo honoru w czwartoligowych rezerwach – odpowiedział dosadnie szkoleniowiec Lechii.
Napastnik Piasta, Piotr Parzyszek jest nieskuteczny, ale Włosi z Serie B wciąż go obserwują.
W połowie października w starciu z Wisłą Kraków (2:1) strzelił dwa gole i od tamtej pory jest posucha. To jednak nie przeszkadza klubowi Serie B Frosinone Calcio, które wciąż chce go pozyskać. Latem Włosi oferowali około 1,4 mln euro plus bonusy. W sumie śląski klub zarobiłby na tym transferze około 1,5 mln euro. Przejście zablokował trener Waldemar Fornalik, który nie chciał, aby drużyna była dalej osłabiana (wcześniej Piast opuścili Joel Valencia, Patryk Dziczek i Aleksandar Sedlar). Szefowie Frosinone nie zdecydowali się podwyższyć propozycji do 2 mln euro, bo taką kwotę odstępnego ma wpisaną w kontrakcie Parzyszek. Dyrektor Bogdan Wilk przyznaje, że Włosi wciąż są zainteresowani najlepszym napastnikiem drużyny. W obecnych rozgrywkach Frosinone miało walczyć o awans, a plasuje się dopiero na 10. miejscu zaplecza Serie A.
Szkolić każdy może, ale nie trochę gorzej – puentują Ofensywni, czyli Łukasz Olkowicz i Piotr Wołosik.
OLKOWICZ: Spodobało mi się wystąpienie Radka Mozyrki, menedżera Legii, który niestety będzie nim tylko do końca roku. Niestety, bo znika z polskiej piłki i od nowego roku zacznie pracować na chwałę Chelsea jako jej skaut w Europie. Ale wierzę, że za jakiś czas Radek do nas wróci. Znam go już trochę i wiem, że nie nosi różowych okularów, a problemy zżerające polską piłkę nazywa po imieniu. – Pierwszy krok alkoholika? Przyznać się do nałogu. Tak samo w piłce. My wszyscy jesteśmy winni: trenerzy, prezesi, dyrektorzy. Trenerzy młodzieży mają ciśnienie na wynik. 90 procent środowiska chce wygrywać za wszelką cenę. Infrastruktura? To nasza wymówka, dla mnie to nie jest problem. Najważniejsi są ludzie – punktował Radek na konferencji.
Od razu przypomniałem sobie naszą rozmowę w „Prześwietleniu” sprzed dwóch i pół roku. Już wtedy mówił coś, co niekoniecznie mogło spodobać się w środowisku. Ale nie jesteśmy od tego, żeby się klepać po plecach, tylko wdrażać plan naprawczy, który jest potrzebny, gdy spojrzy się na ekstraklasę i wyniki jej przedstawicieli w Europie. A Radek idzie pod prąd. – Boiska nie są najważniejsze, dla mnie są na dziesiątym miejscu w procesie szkolenia. Jest wiele istotniejszych spraw. W Nottingham Forest, gdzie pracowałem, w jednym ośrodku jest osiem boisk, a w drugim trzy. Ktoś przyjedzie i się zachwyci: „Wow, ale macie warunki do pracy”. Ale tam do szesnastego roku życia piłkarze korzystają z dwóch boisk – jednego ze sztuczną murawą i drugiego wielkości Orlika. Najważniejsze w szkoleniu są zasoby ludzkie. Programy szkoleniowe można znaleźć w internecie. Ale to trener musi reagować na potrzeby zawodników, czuć, co jest ważne w ich rozwoju. Liczą się umiejętności elastycznego reagowania na sytuację. Dla mnie najważniejsze jest stworzenie środowiska, gdzie wszyscy wierzą w sukces i nie pozwala się zawodnikom i trenerom na minimalizm. Środowiska, gdzie dąży się do bycia najlepszym i przekonania, że drugie miejsce jest słabe. To fundamenty.
Oprócz tego mamy Magazyn Lig Zagranicznych, a tam m.in. tekst o specyficznej karuzeli trenerskiej we Włoszech. W niedzielę Eugenio Corini, zwolniony miesiąc temu ze stanowiska szkoleniowca Brescii, znowu jest w tej roli.
W trwającym sezonie, licząc także okres wakacyjny, doszło do zmian już w dziewięciu klubach, w niektórych po dwa razy. Trenerzy są odsuwani od drużyny, ale pozostają przecież na kontraktach w klubach, w związku z czym np. kiedy Milan chciał, by następcą Marco Giampaolo został Luciano Spalletti, musiał negocjować wykupienie jego kontraktu z Interem i nie zdecydował się na to, wolał sięgnąć po tańszego Stefano Pioliego. A często działacze zamiast rekrutować nowego allenatore (wł. „trener”) z zewnątrz, wolą spojrzeć na klubową listę płac i ponownie zainstalować tego, którego i tak mają niejako na stanie. Lista zespołów Serie A, które decydowały się na taki krok w ostatniej dekadzie: Brescia (dwa razy), Cagliari (trzy), Carpi, Catania, Chievo, Empoli, Genoa (dwa), Livorno, Novara, Palermo (pięć), Sassuolo, Udinese. Sami średniacy i słabeusze, dla których miejsce w górnej połowie tabeli to szczyt marzeń. Upokorzony i przywrócony do łask w Brescii Corini doskonale wie zresztą, z czym to się je. Sześć lat temu rozstał się latem z Chievo, by w listopadzie wrócić do pracy w Weronie. Utrzymał się w lidze.
Diego Simeone ciągle usprawiedliwia się, że jego drużyna jest w okresie przemiany, jednak eksperci nie mają wątpliwości – za kadencji Argentyńczyka Atletico tak źle jeszcze nie grało.
Argentyński szkoleniowiec sukcesami z Atletico zdobył sobie na tyle zaufania, by wierzyć mu, gdy mówi: „Trzeba wiedzieć, że ten sezon jest dla nas przejściowym”. Ale kibice wicemistrzów LaLiga mają powody do niepokoju. Atletico ostatni raz tak słabe liczby miało w sezonie 2011/12. Zrządzeniem losu jest fakt, że to w nim Argentyńczyk rozpoczął pracę w Madrycie – po 17. kolejce LaLiga zwolniony został Gregorio Manzano i na ratunek ruszył właśnie Cholo.
Teraz 49-latek znowu ma uratować Los Colchoneros, choć sytuacja, w której znalazł się jego zespół, jest zdecydowanie inna. Już nie martwi się Barcą i Realem Mimo że cele Simeone („Chcemy wygrywać tylko następny mecz”) nie zmieniły się od lat, inne są priorytety. Za czasu pracy Argentyńczyka jego zespół stał się równorzędnym rywalem dla Barcelony i Realu, jednak w tym sezonie statystyki tego nie pokazują, choć coraz więcej osób domaga się walki o najwyższe cele, czemu zresztą nie można się dziwić – w ciągu ostatnich trzech lat Rojiblancos na transfery przeznaczyli ponad pół miliarda euro. W gablocie z pucharami efektów nie widać, a piłkarze, którzy mieli być największymi wzmocnieniami (jak Joao Felix, Thomas Lemar czy Diego Costa) nie spełniali oczekiwań. Prezes Enrique Cerezo mówi, że od drużyny oczekuje po prostu dobrego sezonu. – Oznacza to miejsce na podium, znalezienie się w półfinałach Ligi Mistrzów i długą walkę w Pucharze Króla – tłumaczył szef Atletico. Ale na razie trudno wyobrazić sobie nawet realizację tego pierwszego celu, bo po porażce z Barceloną (0:1) w ostatnim tygodniu trzecia w tabeli Sevilla uciekła madrytczykom w tabeli LaLiga już na pięć punktów.
SPORT
Raków był podwójnym przegranym meczu z Cracovią. Nie dość, że odpadł, to jeszcze w składzie znacznie bardziej optymalnym od tego, który wystawiły „Pasy”. W niedzielę rewanż na ekstraklasowym gruncie.
Marek Papszun nie oszczędzał swoich największych gwiazd. Na spotkanie z „Pasami” desygnował najmocniejsze zestawienie.
– Trener Rakowa nas zaskoczył. Nie spodziewaliśmy się, że dokona w zespole tak małej liczby zmian – nie ukrywał Michał Probierz, dla którego czwartkowy pojedynek był setnym na ławce trenerskiej Cracovii. Mimo tej dysproporcji w podejściu do meczu, ekipa z Częstochowy odpadła z PP. Straciła nie tylko szansę na dobry pucharowy wynik, ale też siły. – Spełnił się czarny scenariusz. Zagraliśmy 120 minut i przegraliśmy w karnych. Chcieliśmy tego uniknąć, biorąc pod uwagę, że w niedziele gramy z Cracovią mecz ligowy. A jeżeli już miała być dogrywka, to chcieliśmy to spotkanie wygrać, do czego dążyliśmy. Był to otwarty mecz, pełny sytuacji bramkowych, emocji i dramaturgią do końca. Niestety, dla nas bez happy endu. Musimy się zebrać, przyjechać w niedzielę i powalczyć o ligowe punkty – mówił Papszun.
Wojciech Szumilas z GKS-u Tychy, po zdobyciu szóstej bramki i awansie do ćwierćfi- nału Pucharu Polski, w dobrym humorze zakończył rundę jesienną i udał się na urlop.
– Zostały już niemal same zespoły z najwyższej półki – mówi Wojciech Szumilas, którego gol otworzył tyszanom drogę do ćwierćfinału. – Ale w środowy wieczór przyjechała drużyna z ekstraklasy i wygraliśmy, więc zobaczymy co los przyniesie. Do finałowego meczu na PGE Narodowym na razie myślami nie wybiegamy. By zdobyć Puchar Polski, trzeba jeszcze wygrać trzy mecze, a my zawsze koncentrujemy się na tym najbliższym, więc poczekajmy. Szumilas może więc czekać z nadzieją. Z ŁKS-em dostał szansę gry na ulubionej pozycji z racji nieobecności kapitana Łukasza Grzeszczyka i udowodnił, że jest w stanie poprowadzić drużynę do zwycięstwa. – Zrobiło się trochę miejsca na oddanie strzału z dystansu, bo w pierwszej połowie rywale nas od tego odcinali, więc… dałem okazję pomylić się bramkarzowi – opisuje swoje trafienie tyski pomocnik. – Można powiedzieć, że to był strzał z kategorii „piłka leciała i płakała”. Uderzyłem i już w momencie wiedziałem, że mogłem to zrobić lepiej. Okazało się jednak, że bramkarz się pomylił z korzyścią dla nas. Nie było co prawda okazji do strzału z rzutu wolnego, a te ostatnio mi ładnie wchodziły, ale ten, choć nie był efektowny, też dał radość.
Uhonorowany „SuperBukiem” Piotr Piekarczyk wierzy, że wkrótce nie będzie już miał statusu ostatniego trenera, który wywalczył awans z GKS-em Katowice.
To ostatni szkoleniowiec, który wywalczył z GieKSą awans. W sezonie 2006/07 wprowadził ją z III grupy III ligi do II ligi, czyli na ówczesne zaplecze ekstraklasy. – Zimowaliśmy na 1. miejscu, z przewagą kilku punktów nad Jastrzębiem. I… trochę nas wtedy poniosło, chcieliśmy przedobrzyć, ten awans nie został wywalczony tak pewnie. Wiemy, jakie są wiosny. Za trenerów Brzęczka, Moskala czy nawet Nawałki wielu chciało już widzieć GKS w ekstraklasie. Dlatego teraz trzeba chłodnej, spokojnej głowy, by doprowadzić ten sezon do szczęśliwego końca. Podoba się, że nie ma w tym zespole bojaźni. Przede wszystkim – obrona wygląda solidniej niż w I lidze. W poprzednim sezonie na nią nie dało się patrzeć. GKS spadł przez głupie domowe remisy, po błędach, które na takim poziomie nie powinny się zdarzać. Teraz blok defensywny sprawia korzystniejsze wrażenie. A z przodu? W oko wpadł mi Szymon Kiebzak. Trenerzy czasem zabraniają skrzydłowym „kiwać”. Kiebzak ma wolną rękę w pojedynkach, robi na boku pomocy to, co powinien. Takich zawodników lubię – podkreśla Piotr Piekarczyk.
SUPER EXPRESS
Christian Gytkjaer zapewnia, że jeśli ma zostać w polskiej lidze, to tylko w barwach Lecha Poznań.
– Po sezonie odejdziesz z Lecha?
– Tego nie wiem, zostało kilka miesięcy i w tej chwili nie przejmuję się tym. Nie wydzwaniam do mojego agenta. Wiem, że wkrótce być może wydarzy się coś nowego, ale nie podjąłem jeszcze decyzji.
– Rozważyłbyś ofertę Legii?
– Nie, zdecydowanie nie! Być może powinienem powiedzieć coś w stylu „piłka jest nieprzewidywalna”, ale w Lechu czuję się dobrze i jeśli miałbym zostać w Polsce, to tylko w Poznaniu.
– Strzeliłeś już 11 goli. Jaki masz cel na ten sezon?
– Były już sezony, w których licznik zatrzymał się na 19 bramkach, a trzeba się przecież rozwijać i przekraczać granice. Chciałbym przekroczyć 20.
GAZETA WYBORCZA
Tylko boks i skoki.
Fot. FotoPyK