Surowe kary w Napoli za bunt wobec właściciela, Milika i Zielińskiego to nie ominęło. Wspomnienia o Pogoni Szczecin Sabriego B. Wisła Kraków dopina pierwszy zimowy transfer. Zapraszamy na środową prasówkę.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Piotr Zieliński jedzie na Anfield, gdzie wcześniej widział go Jürgen Klopp. Liverpool zagra z Napoli o pierwsze miejsce w grupie E.
Nie tylko rezultaty i wypadnięcie poza strefę pucharową w Serie A dołują piłkarzy wicemistrza Włoch. Uznawani w kraju za wiarygodnych dziennikarze „Sport Mediaset” zdradzili, że większość graczy została ukarana odebraniem 25 procent październikowej pensji za odmówienie wyjazdu na karne zgrupowanie po remisie 1:1 z RB Salzburg. Ich zdaniem najpierw zamrożono pensje za poprzedni miesiąc, po czym prezes Aurelio De Laurentiis zdecydował o tak dużych konsekwencjach za „bunt i straty wizerunkowe”. Z kolei w „La Gazzeta dello Sport” znajdziemy wyliczenie kar, które w sumie wyniosły 2,3 miliona euro. Allan, awizowany do gry w środku pola z Zielińskim, oraz Lorenzo Insigne mieli stracić połowę miesięcznej pensji brutto, pozostali jej czwartą część. Oni protestowali najmocniej, a Brazylijczyk miał nawet szarpnąć wiceprezesa klubu i syna właściciela, Edoardo De Laurentiisa, gdy ten nie pozwolił mu wrócić do żony będącej w zaawansowanej ciąży. W dzienniku podano konkretne kwoty, choć należy je traktować raczej orientacyjnie. Według zestawienia Arkadiusz Milik miał stracić 95 tysięcy euro, a Zieliński 40 tysięcy. Najwięcej Lorenzo Insigne – 350 tysięcy i Allan – 250 tysięcy.
Śląsk, który nie załamuje się po utracie gola – tego kibice z Wrocławia nie widzieli od dwóch lat.
W meczu z Wisłą Kraków już drugi raz w tym sezonie piłkarze Śląska potrafili odnieść zwycięstwo, choć to rywal strzelił pierwszego gola. To, poza dorobkiem punktowym, najlepszy miernik pracy trenera Vitezslava Lavički. Czech wyłącza swoim piłkarzom układ nerwowy. W lidze, gdzie kunktatorstwo i minimalizm jednych potrafią iść w parze z nieumiejętnością budowania ataku pozycyjnego drugich (żeby nie powiedzieć więcej: często w tym elemencie prawie nic nie potrafi żadna ze stron), matematyka nie jest łaskawa dla drużyn, które tracą bramkę na 0:1. W poprzednim sezonie w całej ekstraklasie przegrywającym udawało się w takiej sytuacji ostatecznie zdobyć trzy punkty w niecałych 12 proc. przypadków. W rozgrywkach 2019/20 ten wskaźnik jest na razie nawet jeszcze niższy (8 proc.). W bieżącym sezonie, poza Śląskiem, dwukrotnie mimo utraty gola na 0:1 po pełną pulę potrafi li sięgnąć piłkarze Pogoni, Legii i Lechii. Jeśli chodzi o wrocławian, zaszła jednak o tyle radykalna zmiana, że od blisko dwóch lat był to zespół grający tylko do utraty pierwszej bramki. Jeśli rywal trafiał 1:0 – mecz praktycznie się kończył. W sezonie 2018/19 Śląsk ani razu nie wygrał spotkania, które tak się rozpoczęło. Ba, prawie nigdy nawet nie umiał już choćby wyrównać.
Początkowo był przepych, później piłkarze musieli nawet zrzucać się na paliwo, by wrócić z meczu. Tak rodziła się i upadała Pogoń Szczecin Sabriego B. Wspomnienia sprzed prawie dwóch dekad.
– Twardy negocjator. Ale przy tym bardzo miły i wesoły człowiek. Czasami rozmawialiśmy do drugiej, trzeciej w nocy w dymie cygar, bo pan B. zawsze je palił. Najważniejsze, że kiedy już dochodziliśmy do porozumienia, nigdy nie zmieniał zdania – opowiada Dariusz Wieczorek, były wiceprezydent Szczecina, który negocjował z B. przekazanie 18 hektarów ziemi. Turek – uspokojony, że wszystkie szczegóły są już dogadane – przystąpił do budowy wielkiej Pogoni. Najpierw spłacił zadłużenie, a następnie zaczął skupować najlepszych piłkarzy w kraju. Latem 2000 roku do Szczecina przyszło w sumie 15 nowych graczy. Poprzedni sezon Pogoń zakończyła na 13. miejscu w tabeli, ale B. nie miał problemów z nakłanianiem do podpisania kontraktów piłkarzy z o wiele silniejszej Wisły Kraków (Kazimierz Węgrzyn, Brasilia, Grzegorz Kaliciak) czy Legii (Jacek Bednarz, Paweł Skrzypek). Przyszedł także występujący jeszcze do niedawna w Porto Grzegorz Mielcarski. Padł nawet pomysł sprowadzenia Chorwata Roberta Prosinečkiego, ale w tym przypadku właściciel klubu przekonał się, że jednak nie na wszystkich go stać.
– Pamiętam, że zwykle nie negocjował długo. Składał jedną propozycję, w odpowiedzi słyszał inną i zazwyczaj się na nią godził. Łatwo mu to przychodziło – mówi Bednarz i dodaje: – Sabri sprawiał wrażenie orientalnego emira. Zawsze przyjeżdża na pięknym koniu, czyli na dzisiejsze czasy drogim samochodem. I nigdy nie jest sam, wokół niego jest wianuszek ludzi ze srogimi minami, którzy zamiast szabel, bo jest XXI wiek, mają broń automatyczną i ostentacyjnie pokazują wszystkim wokół, że jeśli zajdzie taka potrzeba, mogą być groźni.
Szef szkolenia Legii Warszawa od stycznia będzie szukał talentów dla Chelsea.
Radosław Mozyrko, menedżer Akademii Legii, w styczniu przenosi się do Anglii. Od nowego roku będzie pracował w Chelsea Londyn, zostanie szefem skautów na Europę Środkowo-Wschodnią. Jego zadaniem będzie wyszukiwanie utalentowanych piłkarzy w wieku 16–20 lat z tego regionu. Ma duże rozeznanie, co udowodnił w ostatnich latach przy Łazienkowskiej. Pracuje tam od sierpnia 2016 roku i jest autorem nowego systemu szkolenia Legii, czego efekty widzimy przede wszystkim w tym sezonie. Coraz więcej wychowanków akademii trafi a do pierwszego zespołu. Obecnie w drużynie Aleksandara Vukovicia jest pięciu takich zawodników: Mateusz Wieteska, Radosław Majecki, Michał Karbownik, Maciej Rosołek i Mateusz Praszelik, z których pierwszych trzech to piłkarze podstawowego składu. Latem odszedł kolejny: Sebastian Szymański, na którym wicemistrzowie Polski zarobili 5,5 miliona euro. Niewykluczone, że w przyszłości piłkarzom Legii będzie „najbliżej” właśnie do Londynu, Mozyrko wie, kogo warto polecić swoim przyszłym pracodawcom. Choć nie musi być to tak oczywiste.
SPORT
Pech Michała Koja. Obrońca Górnika Zabrze długo czekał na szansę gry w lidze, a kiedy ta się pojawiła, przytrafił się mu uraz.
Na ponowną grę w ekstraklasie czekał ponad pół roku. Tyle że w derbowym, marcowym meczu z Piastem otrzymał w drugiej połowie czerwoną kartkę, co – między innymi – sprawiło, że na kolejny występ czekał aż do początku października. Skorzystał z kontuzji i pauzy za żółte kartki Pawła Bochniewicza. Zagrał od początku z Cracovią, a potem z ŁKS-em Łódź. Za mecz z łodzianami został zresztą wyróżniony w InStat Index, która liczbowo ocenia grę zawodników. Otrzymał 274 punkty i był najlepszy w swoim zespole. Dobrze grał w tyłach, a przy stałych fragmentach mocno dawał się we znaki przeciwnikowi w jego polu karnym. Po spotkaniach z „Pasami” i ŁKS-em ponownie wrócił jednak na ławkę. W meczu z Lechią od początku grał już Bochniewicz.
– To tylko czy aż statystyki – powiedział, nawiązując do meczu z ŁKS-em. – Muszę uszanować decyzję szkoleniowca i codzienną ciężką pracą na treningach przekonywać go, by w kolejnym meczu dał mi szansę. W spotkaniach, w których wystąpiłem, starałem się grać jak najlepiej. Szkoda, że ich nie wygraliśmy, aczkolwiek ze swojej postawy mogę być zadowolony. Ale też tym większy jest mój żal – tłumaczy.
Na jego nieszczęście ponownie przytrafił mu się uraz.
Jakub Czerwiński już trenuje, co oznacza, że w styczniu powinien normalnie rozpocząć zimowy okres przygotowawczy z resztą drużyny.
Ktoś mógłby powiedzieć, że drużyna Piasta zrobiła wszystko, żeby brak Czerwińskiego nie był mocno odczuwalny. Gliwiczanie tracą bardzo mało goli i mają jedną z najlepszych defensyw w ekstraklasie. I nie zmieni tego nawet ostatni, kompletnie nieudany mecz w Poznaniu. Piotr Malarczyk i Urosz Korun szybko złapali wspólny język i wraz z resztą kolegów mocno zacieśnili szyki obronne. Dzięki temu Czerwiński w spokoju i bez zbędnej presji mógł pokonywać kolejne etapy rehabilitacji kontuzjowanego kolana.
Przypomnijmy, że w sierpniu środkowy defensor mistrzów Polski doznał zwichnięcia rzepki. Po konsultacji w Barcelonie podjęto decyzję o zabiegu operacyjnym. Okres rehabilitacyjny miał potrwać ok. 4 miesięcy i wszystko wskazuje na to, że tyle właśnie potrwa. – Kuba wrócił do treningów na boisku i to już jest bardzo dobra wiadomość. Był na konsultacji, okres rehabilitacji przebiegł wzorowo, a teraz wchodzi w zajęcia indywidualne na boisku. Biega i ćwiczy z piłką oraz na siłowni. Wykonuje wszystkie te działania, które pozwolą mu od pierwszych styczniowych treningów pracować już z pełnymi obciążeniami – poinformował trener Waldemar Fornalik.
Żeby kibice choć na chwilę zapomnieli o fatalnej serii porażek i trudnej sytuacji, działacze Wisły Kraków… awizują zimowe transfery.
Budując atmosferę przed kolejnym spotkaniem i próbując odwrócić uwagę kibiców od fatalnej serii porażek oraz trudnej sytuacji finansowo-organizacyjnej, działacze „Białej Gwiazdy” rzucili w eter nazwisko nowego zawodnika. Do Krakowa przyjechał środkowy pomocnik reprezentacji Kazachstanu, 25-letni Gieorgij Żukow i jeżeli pomyślnie przejdzie testy medyczne, podpisze umowę. Problem jednak w tym, że wychowanek Germinal Beerschot z Antwerpii, mający za sobą 3 występy w juniorskiej reprezentacji Belgii U-19, do 31 grudnia jest związany kontraktem z kazachskim klubem Kajrat Ałmaty. Dopiero od 1 stycznia będzie więc wolnym zawodnikiem i najwcześniej w rundzie wiosennej 15-krotny reprezentant „Jastrzębi” będzie mógł zasilić zespół, który wzmocnień potrzebuje od zaraz.
– Od większości rywali graliśmy lepiej, ale punkty i miejsce w tabeli tego nie oddają – mówi Maciej Mańka, obrońca GKS-u Tychy.
Po meczu z GKS-em 1962 Jastrzębie tyszanie mieli trochę czasu na odpoczynek, bo pierwszy trening kolejnego mikrocyklu, przygotowującego zespół do ostatniego już w tym roku meczu ligowego trener Ryszard Tarasiewicz wyznaczył na wtorkowe popołudnie.
– Był więc czas, żeby to pomeczowe wkurzenie… rosło – dodaje Maciej Mańka. – Zdajemy sobie sprawę, że punkty uciekają nam nie z powodu naszej słabej gry, ale dlatego, że przytrafiają się indywidualne błędy. Przypadek – to najczęściej wymieniany „winny” straconych przez nas bramek. Raz zagraliśmy bezbłędnie i jeden gol wystarczył, żeby pokonać Stomil Olsztyn. W pozostałych spotkaniach ta sztuka jednak się nam nie udała. Gdyby rywale wpakowali piłkę do naszej siatki po składnej akcji, moglibyśmy się pogodzić z taką stratą, ale rykoszety albo inne sytuacje, których nie da się przewidzieć, sprawiają, że jesteśmy bezradni. Gra obronna zespołu jest poukładana, ale musimy wyeliminować indywidualne błędy i myślę, że nad tym czeka nas najwięcej pracy podczas zimowej przerwy.
SUPER EXPRESS
Adam Buksa strzelił dwa gole Legii, a Pogoń wskoczyła na pozycję lidera. Napastnik szczecinian nie zadowala się tym faktem i chce więcej.
„Super Express”: – To był twój najlepszy występ w ekstraklasie ?
Adam Buksa: – Statystycznie tak. Wcześniej cztery razy w barwach Pogoni strzelałem po dwa gole, ale z Legią podparłem jeszcze asystą. Miło byłoby w końcu strzelić hat tricka, ale to nie jest mój cel nadrzędny.
– Obserwując pana grę, odnosiłem wrażenie, że daje pan z siebie 120 procent zaangażowania.
– Tego wymaga ode mnie trener Kosta Runjaic. W fazie defensywnej mam być pierwszym naszym obrońcą, wywierać presję na stoperów rywali i odcinać defensywnego pomocnika, żeby rywale mieli trudności w swobodnym rozgrywaniu piłki. Czuję się w tej roli dobrze, bo nie jestem typem napastnika, który tylko czeka na podania.
Flavio Paixao jest od weekendu najskuteczniejszym obcokrajowcem w historii polskiej ekstraklasy. Dwa gole w meczu z ŁKS Łódź (3:1) sprawiły, że gracz Lechii wyprzedził o jedno trafienie Miroslava Radovicia (68-67). Teraz celuje w 100 goli.
– Podkreślasz, że rekordy nie są dla ciebie najważniejsze, ale trudno się z nich nie cieszyć…
– Jeśli chodzi o ten weekend, to najważniejsze było zwycięstwo. Bo przecież nie wygraliśmy pięciu ostatnich meczów. A że przy okazji pobiłem rekord, to fajnie. Jestem najlepszym strzelcem Lechii w his torii jej występów w ekstraklasie (44 bramki – przyp. PK), najlepszym strzelcem w historii derbów z Arką, a teraz najlepszym strzelcem cudzoziemcem w historii ekstraklasy.
– Jeszcze żaden obcokrajowiec nie zdobył 100 goli w ekstraklasie. Wierzysz, że możesz zostać pierwszym? Brakuje 32…
– Jeśli myślisz pozytywnie, to nic nie jest wykluczone. Więc i te 100 goli jest możliwe. Może za dwa, trzy lata strzelę setną bramkę w ekstraklasie?
GAZETA WYBORCZA
Komitet Zgodności Światowej Agencji Antydopingowej (WADA) rekomenduje odsunięcie Rosji na cztery lata od światowego sportu. Decyzja – 9 grudnia. Na Kreml zostali wezwani szefowie wszystkich sportowych federacji.
W poniedziałek na stronie WADA ukazał się raport Komitetu Zgodności, który wnioskuje o odebranie RUSADA akredytacji z powodu nieprzestrzegania kodeksu antydopingowego, co w praktyce oznacza banicję Rosji w sporcie. To nie koniec, bo najbardziej dotkliwą karą miałoby być odsunięcie rosyjskich reprezentacji od startów międzynarodowych na cztery lata (bardzo ściśle wyselekcjonowani sportowcy – z udokumentowaną absolutnie czystą kartą dopingową – mogliby startować pod neutralną flagą, tak jak to już raz się zdarzyło, na zeszłorocznych zimowych igrzyskach w Pjongczangu). Kara obowiązywałaby na igrzyskach olimpijskich i paraolimpijskich, mistrzostwach świata i Europy – w tym także piłkarskich. Rosja awansowała na Euro 2020 jako wicelider grupy I, trzy mecze oraz ćwierćfinał przyszłorocznego turnieju zaplanowano w St. Petersburgu. Londyński dziennik „The Guardian” pisze, że Rosjanie będą mogli jednak wystartować w Euro i być gospodarzami turnieju ze względu na nieprecyzyjne przepisy co do wymagań dla regionalnych zawodów sportowych. Euro jest właśnie regionalnym turniejem.
Fot. newspix.pl