Poniedziałkowa prasa rzecz jasna skupia się na reprezentacji i wywalczonym awansie (euforii zgodnie nie ma), ale przez weekend nazbierało się także co nieco tematów ligowych.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Awans jest, ale eliminacje były dalekie od ideału. Selekcjoner Jerzy Brzęczek ma więc co korygować.
WSPÓŁPRACA MIĘDZY FORMACJAMI
W stanowczo zbyt dużej liczbie meczów eliminacyjnych można było zapomnieć, że Polacy grają w sport zespołowy. Wiele punktów kadra zdobyła przede wszystkim dzięki indywidualnościom, które samotnie musiały ciągnąć wózek. Żaden z grupowych rywali nie miał z przodu takich postaci, jakimi dysponował Brzęczek. To sprawiało, że dobra forma którejś z polskich gwiazd czy jej błysk geniuszu w pojedynczych zagraniach pozwalały przykrywać słaby występ całej drużyny. Na turnieju indywidualności będzie więcej, przez co Polska straci w niektórych meczach ten atut. Trzeba będzie sprawić, by zespół był silniejszy niż suma umiejętności indywidualnych jego członków, czego na pewno nie można było powiedzieć o tej drużynie w ostatnich miesiącach. Zbyt często każdy z Polaków rozgrywał swoje mecze. Szwankowała nawet najprostsza do wykonania współpraca pomiędzy bocznymi pomocnikami a obrońcami. Napastnicy nierzadko biegali między defensorami rywali kompletnie odcięci od podań. Polska musi się znowu stać jednym, zorganizowanym zespołem, a nie jedynie zbieraniną całkiem niezłych piłkarzy.
Przemysław Frankowski przyznaje, że na razie reprezentacji Polski brakuje stylu.
Czy po awansie atmosfera wokół reprezentacji i w niej poprawi się?
Przecież jest dobra. Mówię z ręką na sercu, z tą reprezentacją nic złego się nie dzieje. Od momentu, kiedy dostałem pierwsze powołanie, do dziś nie zauważyłem jakichś zgrzytów. Nie wszyscy muszą się kochać, lecz nikt nikomu w tej kadrze nie wadzi. Panuje normalny, fajny i koleżeński klimat. A jeśli któryś z nas po meczu coś skrytykuje, odnosi się to do gry, a nie szatni. Przestańmy szukać problemów tam, gdzie ich nie ma.
Ale z waszą, często przeciętną grą, EURO raczej nie podbijemy.
Brakuje nam stylu, ale wierzę, że z każdym zgrupowaniem będzie lepiej, że to się sklei. Może potrzebujemy jeszcze chwili? Mamy jakościowych piłkarzy i naprawdę wierzę, że to zaskoczy, ruszy, zaprezentujemy większy rozmach i ciekawszą dla kibica grę. Ta kadra ma rezerwy. Obyśmy je uwolnili w najlepszym momencie.
Coś z piłki ligowej. Zawodnicy Cagliari byli zaskoczeni umiejętnościami piłkarzy Pogoni Szczecin, mimo że wygrali z nimi 3:1. Najkorzystniejsze wrażenie pozostawił po sobie Srdjan Spiridonović.
Zapewne najbardziej gospodarzy zaskoczył Spiridonović. W niedzielę Austriak skończył 26 lat, koledzy zgodnie odśpiewali mu w winiarni „Sto lat”, choć największym prezentem dla wychowanka Rapidu Wiedeń była wolność i swoboda, którą w czwartek dał mu na boisku Runjaic. Tak dobrze jak przeciwko Radji Nainggolanowi czy Lucasowi Castro pomocnik w koszulce Pogoni jeszcze nie grał. Sam wywalczył karnego, na jego prośbę Kowalczyk odstąpił mu jego wykonanie, poza tym kilkukrotnie zabrakło mu centymetrów do zdobycia kolejnej bramki.
Ponadto powody do zadowolenia po wizycie w Cagliari może mieć Tomas Podstawski. Ostatnio dawny reprezentant młodzieżowy Portugalii spisywał się słabo, w starciu z rossoblu na oczach dziewczyny i mamy wypadł bardzo dobrze. Fotografia zrobiona z najbliższymi mu kobietami pod Sardegna Arena będzie budzić dobre wspomnienia.
Dariusz Dziekanowski uważa, że nie ma już co oczekiwać, że Piotr Zieliński stanie się jednym z liderów reprezentacji.
Po Rydze straciłem ostatecznie wiarę w to, że Zieliński (i Klich) mogą być pierwszoplanowymi postaciami kadry. Jeśli jesteś krytykowany za to, że nie grasz na miarę oczekiwań, że nie masz liczb (goli i asyst), to jaka jest lepsza okoliczność, żeby zatrzeć złe wrażenie, od meczu z takimi rywalami jak Łotysze? Jeśli nie potrafisz poprawić sobie statystyk w Rydze, to kiedy możesz to zrobić? Na treningu? Niestety Zieliński po raz kolejny (i już chyba definitywnie) przekonał mnie, że jego na to nie stać. Nie ma w nim determinacji, pazerności, a wręcz ochoty, żeby postawić pieczątkę w tej drużynie. Jemu pasuje rola piłkarza drugoplanowego i zostawmy go w spokoju, nie wpychajmy go do pierwszego rzędu, jeśli on tam źle się czuje. Jego piruety z piłką na środku boiska wyglądają efektownie, ale niewiele dają drużynie. Futbol to nie łyżwiarstwo figurowe. Efektownie wygląda zagranie A, ale na B (czyli podanie otwierające albo chociaż napędzające akcję) nie ma już co liczyć. Dobrze to w końcu wiedzieć i przestać żyć w utopii. Cechy, których brakuje Zielińskiemu, zademonstrował Sebastian Szymański. Niech więc do ról pierwszoplanowych aspirują inni, na przykład Szymański czy Krystian Bielik.
SPORT
Nic ciekawego z piłki reprezentacyjnej, więc spójrzmy na ligę.
Jego transfer do Piasta nie wzbudzał emocji. W poprzednim sezonie wchodził jedynie z ławki rezerwowych. W tym Patryk Sokołowski stał się ważnym ogniwem mistrzów Polski.
Obecne rozgrywki to widoczny progres nie tylko w statusie piłkarza, ale i w jego grze. Licząc wszystkie rozgrywki, „Sokół” zaliczył już 16 spotkań, strzelając gola w Superpucharze Polski (1:3 z Lechią). Trener Waldemar Fornalik chętnie na niego stawia, przez to tworzy się nowy środek pomocy mistrzów Polski. – W tym sezonie pomogło najpierw trochę to, że sprawa z powrotem Tomka Jodłowca przeciągała się w czasie. Patryk otrzymał szansę gry w pierwszym składzie i ją wykorzystał. Ostatnio udowadnia, że może być mocnym punktem drużyny i mamy nadzieję, że utrzyma się to w dalszej części sezonu – tłumaczy menedżer piłkarza. Powrót Tomasza Jodłowca nie spowodował utraty pozycji przez „Sokoła”, a w dodatku – jak sam przyznaje – obecność byłego reprezentanta Polski jeszcze bardziej go motywuje. – Na pewno Tomek to niezwykle doświadczony zawodnik. Bez rywalizacji umiejętności nie idą w górę, dlatego cieszę się, że mamy w klubie taką konkurencję – przekonuje 25-latek.
Cracovia nie jest liderem, ale trener Michał Probierz nie rozpacza z tego powodu.
Szkoleniowiec krakowian najpierw dał swoim podopiecznym 3 dni wolnego na złapanie oddechu, a następnie spokojnie wrócił do swojej pracy. – Naszym celem jest mistrzostwo Polski – przypomina Michał Probierz. – Złożyłem taką deklarację przed inauguracją sezonu i dziwię się, że nikt inny nie mówi o tym, że walczy o tytuł. Nie wiem, czy pozostali trenerzy boją się powiedzieć tego głośno, czy nie wierzą w swoje zespoły. Przecież przystępując do rozgrywek, tak naprawdę można mieć dwa cele – mistrzostwo albo utrzymanie. My budowaliśmy zespół na walkę o najwyższe miejsca i tego się trzymamy, a to że od 1948 roku Cracovia nie była liderem i nadal nim nie jest, niczego nie zmienia. Jeszcze nikt po 11 kolejkach nie został obwołany mistrzem. Dlatego mnie tak naprawdę interesuje miejsce mojej drużyny po ostatniej kolejce i z tą myślą pracujemy.
SUPER EXPRESS
Kibice Pogoni Szczecin starli się z kibolami Cagliari, ale są zupełnie różne wersje odnośnie tego, kto był prowodyrem.
Zupełnie inną wersję zdarzeń przedstawia nieoficjalny portal Pogoni (pogonsportnet. pl), który miał swojego wysłannika w Cagliari. Twierdzi on, że w szarpaninie, którą rozpoczęli Włosi, jeden z nich doznał obrażeń, co miało być powodem do… rewanżu kibiców Cagliari po meczu. W wyniku zajść aresztowano sześciu Polaków i trzech Włochów. Polacy byli sądzeni w trybie przyspieszonym i otrzymali po cztery miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu i zostali zwolnieni z aresztu.
GAZETA WYBORCZA
Jakoś się udało. Polacy wcisnęli dwa gole Macedonii Północnej, wystąpią na Euro 2020. Awansowali inaczej niż kiedykolwiek wcześniej, wywołując umiarkowaną radość – także u siebie.
Zamaszyście grali za to wówczas Polacy dłońmi. Ten, kto miał piłkę przy bucie, często rozkładał ręce, komunikując partnerom, że nie widzi żadnej możliwości podania. Bez przerwy gestykulował też Kamil Glik, który zachowywał się jak grający trener. Co rusz instruował, jak się ustawić – nie tylko obrońców, ale również zawodników atakujących. Jakby chciał poprzeć czynami słowa rzucone po czwartkowym meczu z Łotwą, gdy oznajmił, że Polacy nie stanowili drużyny, lecz zbieraninę skupionych na własnym interesie jednostek. Tym razem Glik podobnych oskarżeń nie wysunie, bo nasi piłkarze współpracowali chętnie. I zwłaszcza po przerwie sensowniej niż w poprzednich jesiennych meczach. Mimo to euforii raczej nie wywołali. Ani sami jej nie poczuli. Po ostatnim gwizdku nikt nie podskoczył, nie wyrzucił rąk w powietrze. Piłkarze tylko się poklepali, podziękowali sobie za wykonanie zadania. To był awans na imprezę mistrzowską właśnie dlatego nietypowy, że dający zaledwie umiarkowaną radość i poniekąd przykryty. Przez sprawy zarówno z zewnątrz, jak i z wewnątrz reprezentacji.
Fot. FotoPyK