Sobotnia prasa to echa meczu z Łotwą i sporo przed meczem z Macedonią Północną. Jedni Jerzego Brzęczka krytykują (Jacek Ziober), drudzy trochę bronią (Paweł Sibik).
PRZEGLĄD SPORTOWY
Niedzielna wygrana z Macedonią Północną da Polsce awans do finałów EURO 2020. Ale atmosfera w reprezentacji daleka jest od wesołej.
Zamiast odbudowy wizerunku zrobiło się nieprzyjemnie przed spotkaniem z Macedonią Północną. – Przez pierwsze 20 minut spisywaliśmy się świetnie, ale później już każdy grał pod siebie, popisywał się jakimiś „piętkami”, tylko po to, by strzelić gola. Nie o to w piłce chodzi. Nie ukrywam, że bardzo mnie to irytowało – mówił obrońca Monaco. Niby nie powiedział niczego odkrywczego, bo jak na dłoni widać, że w kadrze wiele rzeczy wciąż nie funkcjonuje jak należy, jednak tak mocne stwierdzenia w takim momencie – trzynaście miesięcy po debiucie Brzęczka, chwilę przed awansem do wielkiego turnieju – dają do myślenia. Przypominają, że zwycięstwa z tak słabymi drużynami jak Łotwa nie powinny zamazywać rzeczywistości.
– Rzadko daję się wyprowadzić z równowagi, ale w szatni podzieliłem się swoimi przemyśleniami. Po tylu latach gry w kadrze chyba mogę sobie na to pozwolić. Do każdego meczu podchodzę z wielką pokorą. Piłka tego uczy. W spotkaniu z Łotwą długimi fragmentami nam tej pokory po prostu brakowało – stwierdził Glik, co mocno kontrastuje z wypowiedzią Grzegorza Krychowiaka. – To był bardzo dobry mecz w naszym wykonaniu. Wygraliśmy 3:0, pokazaliśmy wysoką koncentrację od pierwszej do ostatniej minuty, więc uważam, że każdy powinien być zadowolony – głosił pomocnik Lokomotiwu Moskwa. I zapewniał, że w szatni nie usłyszał żadnych krytycznych słów Glika. Dwie skrajne postawy uwypuklają, że po trzynastu meczach pod wodzą Brzęczka ta drużyna nie jest spójna. Ani na boisku, ani w szatni.
W Rydze Polacy potrafili spokojnie budować akcje składające się z wielu podań. Przeciwko Macedonii Północnej ta umiejętność będzie potrzebna tym bardziej, że rywale raczej nie zostawią już tak wiele przestrzeni.
Mecz w Rydze był inny. Polacy błyskawicznie zrobili swoje. O ile wcześniej niektóre mecze w eliminacjach układały im się korzystnie, o tyle tym razem sami go sobie korzystnie ułożyli, przeprowadzając akcję, która rzadko się im zdarza, nawet w meczach z tak słabymi rywalami. Krótkie podanie Wojciecha Szczęsnego do Grzegorza Krychowiaka w 6. minucie i 56. sekundzie rozpoczęło 77-sekundową akcję, w której piłkę dotknął każdy polski zawodnik. Polacy wymienili 29 podań. We wszystkich bramkowych sytuacjach było widać, dlaczego kolejni selekcjonerzy wciąż próbują wykorzystać umiejętności Zielińskiego. Zawodnik Napoli nie miał asyst, nie rozrywał obrony podaniami, nad którymi można by cmokać. Jednak w fazach długiego i powolnego krążenia piłki to zwykle on był tym, który potrafił zrobić coś niekonwencjonalnego. Jednym dotknięciem otworzyć przestrzeń czy wprowadzić akcję na wyższe obroty. Kluczowy przy pierwszym golu był ruch bez piłki wykonany przez Klicha. Z kolei cichym bohaterem drugiego był Sebastian Szymański, który po dośrodkowaniu Kamila Grosickiego na tyle inteligentnie zbiegł na bliższy słupek, że zabrał ze sobą dwóch stoperów, zostawiając Lewandowskiemu hektary przestrzeni w polu karnym, jakich dawno nie miał.
Jacek Ziober uważa, że Kamil Glik mocnymi słowami po meczu z Łotwą obnażył słabość selekcjonera.
W Rydze Kamil Glik, mimo dobrego wyniku, był bardzo krytyczny wobec gry zespołu.
Kto wie, może to zdenerwowanie wynika m.in. z roszad w składzie. Piłkarze mają prawo czuć się niepewnie. Bereszyński mógł spodziewać się, że zagra, a tymczasem usiadł na ławce. To nie wpływa dobrze na atmosferę w szatni. Takie wypowiedzi jak ta Glika świadczą o tym, że selekcjoner pogubił się, nie panuje nad szatnią. Piłkarze, zwłaszcza ci doświadczeni, mają jednak prawo do powiedzenia prawdy, jeśli dzieje się coś złego. Autokrytyka jest potrzebna.
To chyba spory paradoks reprezentacji: jest krytykowana, a awansuje do ME miesiąc przed końcem eliminacji.
Ale to nie ma żadnego znaczenia! Spójrzmy na naszą grupę. My w niej nie mieliśmy żadnych schodów czy nawet schodeczków. Pytam ponownie: co będzie, gdy zmierzymy się z zespołami klasy Hiszpanii, Włoch, Francji czy Portugalii? W tym momencie nie widzę szans, byśmy się im przeciwstawili.
Tak dobrego debiutu w pierwszej jedenastce Sebastian Szymański nie miał ani w Legii, ani w Dinamie. Do kadry wszedł z przytupem.
Za chudy, za drobny, za granicą przepadnie – takie stwierdzenia Szymański słyszał regularnie, zanim wyjechał do Dinama Moskwa. Wciąż kwestionowano jego warunki fizyczne, na co on cierpliwie odpowiadał, że mięśnie to nie wszystko. W ostatnich miesiącach udowadnia, że jest gotowy na poważną piłkę. Z marszu przebił się do składu rosyjskiego zespołu, teraz to samo robi w kadrze, choć przyznaje, że to zdecydowanie wyższy poziom. – Gra w reprezentacji to zupełnie inna półka niż klub, nawet z takim rywalem jak Łotwa. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie tempo gry w tym spotkaniu. Czasem było aż za szybkie. Nie ukrywam, że jestem zmęczony bardziej niż po meczach nie tylko w Legii, ale i w Dinamie, choć liga rosyjska jest naprawdę mocna – opowiada.
Odrobina piłki ligowej. Po przerwie na mecze reprezentacji do gry ma być gotowy Krzysztof Mączyński. Pomocnik Śląska leczył przeciążone kolano.
Wrocławianie czekają na jego powrót z niecierpliwością. Z sześciu meczów, które piłkarz opuścił w tym sezonie (łącznie w lidze i w Pucharze Polski) wygrali tylko jeden (bilans 1–3–2). Z Mączyńskim w składzie osiągnęli bilans 3–3–0. – Bardzo żałuję, że wypadłem ze składu na kilka spotkań, bo uważam, że byłem naprawdę dobrze przygotowany do rozgrywek. Długo fizycznie czułem się świetnie, ale nagle na jednym z treningów poczułem ukłucie w stawie. Potem ten ból narastał i trzeba było poświęcić trochę czasu, żeby się go pozbyć. Łapałem się wszystkiego, byle jak najszybciej wrócić do zdrowia. Miałem między innymi spotkania z fizjoterapeutą reprezentacji Bartłomiejem Spałkiem, który mieszka w Katowicach – dodaje kapitan Śląska.
SPORT
Zwycięstwo nad Słowenią zwiększyło szanse Macedończyków na awans do finałów. Jedyni w naszej grupie mają dwie możliwości, żeby tam się znaleźć.
Od premiowanego miejsca dzielą Macedonię Północną tylko dwa punkty i ma lepszy bilans bezpośrednich spotkań ze Słowenią. Przy minimalnych różnicach w czołówce może to mieć duże znaczenie w końcowych obrachunkach. O drugie miejsce biją się Austria ze Słowenią, jednak Macedończycy mogą pomieszać im szyki. Na razie rozdzielili ich w tabeli i czekają na wynik jutrzejszego meczu obu konkurentów w Lublanie. Dwa kolejne mecze grają z Polską i Austrią na wyjazdach, ich szanse na awans są raczej teoretyczne. Ale nawet jeśli nie zajmą premiowanego miejsca, to pozostaje im jeszcze jedna furtka do finałów, którą stworzyła Liga Narodów UEFA. Macedończycy grali w Dywizji D, wygrali grupę, uzyskali awans do Dywizji C. Jednak najważniejsze, że zapewnili sobie udział w barażach, jakie rozegrane zostaną w marcu przyszłego roku.
Paweł Sibik nie dołącza do grona krytyków Jerzego Brzęczka, ale też ma swoje uwagi co do gry biało-czerwonych.
Co nasza reprezentacja powinna jeszcze poprawić w swojej grze?
– Brakuje mi jednej rzeczy, lepszego odbioru piłki już na połowie przeciwnika. Uważam, że to jest nasza bolączka. Trzeba zagrać i zaatakować rywala „wyżej”, już na jego połowie. Tym bardziej, że gramy przecież z przodu jednym napastnikiem, a w pomocy mamy pięciu zawodników. Dzięki temu obrońcy mają więcej czasu na zorganizowanie się, a rywal nie zawsze potrafi rozwinąć skrzydła. Tego mi w grze naszej reprezentacji brakuje. Cofamy się na swoją połowę i pozwalamy rywalowi na spokojne rozgrywanie piłki. Uważam, że jest to błąd.
Transferowy hit na obrzeżach śląskiego futbolu? Niewykluczone, że wkrótce zawodnikiem SFC Opava zostanie Bartosz Pikul.
Pomocnik Odry Wodzisław, od weekendu lidera grupy II czwartej ligi, przebywa na testach w klubie z Opawy. Dla kibiców wodzisławskiego klubu mamy jednak dobrą wiadomość – nie ma zagrożenia, żeby 21-letni Bartosz Pikul, który w tym sezonie ma na koncie 3 bramki i 1 asystę, nie zagrał w meczu przeciwko Unii Książenice.
Jak to się stało, że Pikul trafił do opawskiego klubu, który po 12 kolejkach, z 9 punktami, zamyka tabelę czeskiej ekstraklasy? Za wszystkim stoi Janusz Pontus, szef i właściciel Wodzisławskiej Szkoły Piłkarskiej, który ma „oko” do wyławiania i szkolenia zdolnych zawodników. Jego wychowankami są przecież tacy piłkarze, jak Kamil Glik, Kamil Wilczek i Szymon Matuszek. To on polecił Pikula klubowi z Opawy. – Dość nagle i niespodziewanie pojawiła się dla mnie okazja wyjazdu i sprawdzianów w czeskim klubie. Nie wiedziałem, co z tego wyniknie, bo przecież najpierw potrzebna była zgoda Odry. Klub się zgodził i mogłem w poniedziałek pojechać na kilkudniowe testy – opowiada nam zawodnik.
Zwycięstwo GKS-u Katowice w dzisiejszym starciu z byłym pracodawcą trenera Rafała Góraka Elaną Toruń, mającym kibicowską temperaturę, byłoby wskazanym scenariuszem w walce katowickiej drużyny o sympatię trybun.
Skoro katowiczanie walczą o sympatię trybun, to dziś jest ku temu okazja. Seria dobrych wyników i kibicowska temperatura – Elana ma „sztamę” z chorzowskim Ruchem – powinna sprawić, że przy Bukowej zanotowana zostanie najwyższa tej jesieni frekwencja. Dotąd liczba 2000 widzów przekroczono tylko dwukrotnie: na inaugurację ze Zniczem Pruszków (2320) i 21 sierpnia z Olimpią Elbląg (2020). Dziś powinno być ich więcej i nie wypada zawieść… Kibice z Torunia zamówili 400 biletów. Choć to spotkanie miało „potencjał”, by decyzją wojewody odbyło się przy zamkniętym sektorze gości, to ostatecznie policja poprosiła jedynie o przełożenie godziny (z 17.00 na 15.00).
SUPER EXPRESS
Mateusz Borek ostrzega przed Macedonią Północną.
– W niedzielę gramy z Macedonią o awans. Zaskoczyło cię ich zwycięstwo ze Słowenią?
– Nie wiem, czy to aż taka sensacja. Pamiętamy, jak wyglądał nasz mecz z Macedonią, jakie mieliśmy problemy. Młoda gwiazda Macedonii, Eljif Elmas, jest bohaterem transferu z Fenerbahce do Napoli. Widać, że chłopak u Ancelottiego jeszcze się rozwija, dojrzewa. W tak młodym wieku potrafi unosić rolę lidera drużyny. U nas cieszymy się, że Szymański notuje pierwszą asystę. To promyk nadziei. Natomiast u nich chłopak 21-letni ciągnie grę. Uważam, że w niedzielę czeka nas kilka razy trudniejsze zadanie. Ale Narodowy to nasz dom, nasze gniazdo, tam gramy w piłkę zdecydowanie lepiej.
GAZETA WYBORCZA
Rafał Stec również porusza temat atmosfery w polskiej szatni związany ze słowami Kamila Glika po meczu z Łotwą.
Nie ulega wątpliwości, że sytuacja jest napięta. Już po czerwcowym 4:0 z Izraelem Lewandowski psioczył na plan gry Polaków, nie wprost formułując zarzuty pod adresem selekcjonera („zagubiliśmy się, ważne, by nie kombinować, nie szukać tego, co nam nie pasuje”). Pozostaje tylko pytanie, w jakim stopniu ciśnienie podnoszą toksyczne emocje, które grupę dezintegrują i mogą ją zniszczyć przy okazji wyzwań poważniejszych niż mecz z Łotwą, a w jakim aspiracje piłkarzy. Świadomość, że grają źle, poniżej swoich umiejętności, na poziomie odbierającym jakiekolwiek szanse na sukces podczas Euro 2020. Każda odpowiedź może zabrzmieć niepokojąco.
Niezależnie od tego, czy zgrzyta w relacjach międzyludzkich, czy piłkarze stracili zaufanie do trenera, pomyślnej przyszłości to nie obiecuje. Zwłaszcza że z upływem czasu klimat się pogarsza. Im bliżej awansu, tym więcej niebezpiecznych sygnałów – w czwartek znów usłyszeliśmy je po wysokim zwycięstwie, kolejnym w eliminacjach generalnie udanych pod względem wyniku. Polacy pozwolili strzelić sobie gole tylko Słowenii, od początku zajmują pozycję lidera, prawdopodobnie znajdą się wśród szczęściarzy, którzy awansują na turniej najszybciej. I w listopadzie, gdy zamkną kwalifikacje podróżą do Izraela oraz przyjęciem Słowenii na swoim stadionie, oba mecze będzie można potraktować ćwiczebnie, jako przygotowanie do Euro 2020.
Fot. FotoPyK