Zbigniew Boniek broni Jerzego Brzęczka, Lothar Matthaeus znów chwali Roberta Lewandowskiego, a Dawid Kort tłumaczy, o co oskarżyli go w Atromitosie. Zapraszamy na czwartkową prasówkę.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Rozmowa ze Zbigniewem Bońkiem o tematach reprezentacyjnych.
TOMASZ WŁODARCZYK: Notowania Jerzego Brzęczka w narodzie nie są najwyższe. A jaką pozycję ma selekcjoner u Zbigniewa Bońka?
ZBIGNIEW BONIEK: Jeśli dziesięciu ludzi ubzdura sobie, że jest zagrożony i należałoby go wyrzucić, nie oznacza to, że muszę reagować lub dementować. Nie mam w zwyczaju wpadać w histerię. Temat zwolnienia nie istnieje. Mamy swoje problemy i od nich nie uciekamy. Szukamy rozwiązania, ale nie jest nim wyrzucenie trenera. Wierzę w proces, a nie gwałtowną zmianę. Śmiać mi się chce, gdy dominuje przekonanie, że najlepiej zaorać wszystko i jedziemy od początku. W taki sposób niczego nie zbudujemy.
Dziś mówi pan, że nie ma tematu. A jeśli w dwumeczu z najsłabszymi zespołami grupy nie zdobędziemy kompletu punktów?
To tak jakbym miał zakładać: nie wsiadam do samolotu, bo silnik zgaśnie. Typowe negatywne myślenie. To samo było z kadrą U–21 Czesława Michniewicza. Wygraliśmy baraże z Portugalią? Przypadek. W grupie na mistrzostwach Europy pokonaliśmy Belgów i Włochów? Wymęczyliśmy dzięki defensywnej zaporze. Zawsze szukamy negatywnego aspektu pozytywnej historii i tylko z nami nikt nie ma prawa sprawić niespodzianki. Zakładamy, że teraz takiej nie będzie. Plan na mecze z Łotwą i Macedonią Północną to sześć punktów.
Kadra wygrywa, jest liderem grupy, ale gra słabo, więc trudno skakać ze szczęścia pod sufit.
Myśli pan, że nie widzę problemów? Jednym jest negatywne nastrajanie się przed czymś co może, ale nie musi nastąpić, a drugim praca nad poprawą słabszych stron, aby nic złego się nie stało. Wybieramy drugi wariant. Niech mi pan wierzy – gdybym widział, że Jurek nie jest w stanie zmienić stylu, byłbym pierwszy, żeby zareagować. U mnie wystarczyłoby dziesięć procent zwątpienia. Poza tym prezesem jestem osiem lat, a człowiekiem całe życie. Szanuję ludzi.
Czyli jeśli awansujemy…
Gwarantuję panu, że awansujemy. Obiecałem, że podczas moich kadencji pojedziemy na wszystkie duże imprezy. Proszę mnie trzymać za słowo.
Lothar Matthaeus od dawna chwali Roberta Lewandowskiego i teraz może triumfować.
– Trudno grać lepiej. Jestem jego fanem od lat, cenię go jako zawodnika i człowieka. Kiedy nie tak dawno krytykowano go w Niemczech, stawałem w jego obronie. Już dwa czy trzy lata temu powiedziałem, że to najlepsza dziewiątka na świecie. W ostatnim czasie Robert to udowadnia. Pokazuje wybitne umiejętności. Jest napastnikiem kompletnym, a przy tym gra dla drużyny – chwali Polaka Lothar Matthäus. 58-letni Niemiec to były mistrz i dwukrotny wicemistrz świata, laureat Złotej Piłki w 1990 roku. Z Bayernem zdobył siedem tytułów mistrza kraju.
– Widać, że Lewandowski jest w Monachium szczęśliwy. Wreszcie nikt nie pyta go o transfer do Realu, skończyły się spekulacje. Ma bardzo silną pozycję w klubie, znajduje się w radzie drużyny. Czuje się pewnie, co widać po mowie ciała, która jest inna niż dwa, trzy lata temu. Bayern to jego rodzina i podczas meczów daje całe swoje serce – dodaje ekspert.
Lechia Gdańsk buduje długofalowo, o czym świadczy przedłużenie umów z Piotrem Stokowcem i Dusanem Kuciakiem. Na tym nie koniec.
Następny w kolejce jest Filip Mladenović, który z końcem obecnego sezonu stanie się wolnym zawodnikiem. W jego przypadku kluczowa nie jest jednak spokojna głowa zawodnika, a kwestia finansowa. Bardzo dobry sezon w wykonaniu reprezentanta Serbii sprawił, że latem często podnoszona była kwestia jego transferu. On sam nie chciał opuszczać Gdańska, nie było też oferty, która byłaby w stanie i jego, i klub do tego przekonać. – Konkretnie jeszcze nie rozmawialiśmy. Wiem, że w czerwcu kończy mi się umowa, ale czasu na negocjacje jest dużo – stwierdza Mladenović, choć klub może patrzeć na to nieco inaczej. Już w styczniu jeden z najlepszych lewych obrońców ligi będzie mógł podpisać umowę z nowym pracodawcą, a pół roku później odejść za darmo. I choć dziś zapewnia, że dobrze czuje się w obecnej drużynie, to w interesie Lechii byłoby, gdyby miało to potwierdzenie na papierze.
Dawid Kort opuścił Grecję po absurdalnym oskarżeniu działacza Atromitosu. Wybrał Miedź, bo była najkonkretniejsza.
– Na początku wiosny wiedziałem, że w Atromitosie nie będę występował dużo, bo przychodziłem do zespołu będącego w trakcie sezonu. Natomiast latem w okresie przygotowawczym grałem od początku do końca, a w meczach o stawkę wyszło inaczej. W kwalifikacjach LE z Dunajską Stredą byłem dwa razy w kadrze meczowej, a nawet nie kazano mi się rozgrzewać jako zawodnikowi mogącemu wejść na boisko – opowiada Kort.
Potem doszło do kuriozalnej sytuacji po starciach z Legią, w których nie był nawet rezerwowym. – Dyrektor sportowy trochę obwinił mnie za odpadnięcie z Legią. Rzekomo jej… pomagałem, ale niby jak? Szkoda to komentować. Odpowiedzcie sobie sami na pytanie, czy to może mieć jakiekolwiek podstawy. Nie zagłębiałem się, o co im chodzi. Jak tylko to usłyszałem, straciłem chęć do bycia w tym zespole – twierdzi Kort.
SPORT
Rozmowa z Januszem Kupcewiczem o reprezentacji.
Czego brakowało panu we wrześniowych meczach reprezentacji?
– Prowadzimy w swojej grupie, ale jak przyjrzymy się eliminacyjnym spotkaniom, to z wyjątkiem meczu z Izraelem, w pozostałych nasza gra pozostawiała wiele do życzenia. Na Euro pojedziemy, ale muszę powiedzieć, że gra reprezentacji nie przekonuje mnie. Jest w tej kadrze duży potencjał, bo przecież piłkarze grają regularnie w silnych europejskich drużynach, ale co do gry w narodowym zespole, można mieć zastrzeżenia. Przecież poczynając od pierwszego meczu z Austrią, to trzeba powiedzieć, że mieliśmy sporo szczęścia. Niektórych z tych spotkań mogliśmy nie wygrać. Na szczęście stało się inaczej. A czego brakuje? Weźmy pod uwagę lewą obronę. To naprawdę niepojęte, że w tak dużym kraju, jak Polska, nie jesteśmy w stanie znaleźć piłkarza grającego na tej pozycji.
Aleksandar Kolew musi uzbroić się w cierpliwość. Rywalizacja z Brownem Forbesem nie należy do najłatwiejszych.
Brown Forbes, który przed sezonem trafił na Limanowskiego z Korony Kielce, odnalazł rytm i coraz częściej zdobywa bramki. Ostatnie trzy spotkania zakończył z trafieniem. To ugruntowało jego pozycję w drużynie Marka Papszuna i raczej trener ekipy spod Jasnej Góry nie zmieni najlepszego strzelca zespołu bez przyczyny. Kolew docenia swojego rywala: – Forbes to bardzo dobry napastnik! Może nie strzelał w Kielcach zbyt wielu bramek, ale jego praca i zachowanie na boisku wyglądają świetnie. Analizowaliśmy jego grę przeciwko Arce. Wspólnie stwierdziliśmy, że zagrał dobre spotkanie.
Oprócz miejsca dla Browna Forbesa w ataku Rakowa w zależności od taktyki Papszuna znajduje się jeszcze jeden wakat. Rolę wspierającego napastnika zwykle odgrywa Sebastian Musiolik. Na to miejsce ostrzy sobie zęby również Maciej Domański. Jednak ich forma pozostawia wiele do życzenia – Musiolik nie zdobył jeszcze gola, Domański z kolei jednego w konfrontacji z pierwszoligową Chojniczanką.
Ryszard Komornicki, obecnie dyrektor sportowy GKS-u Tychy, wspomina swoją grę w tym klubie.
Jak trafił pan do Tychów?
– Żeby zostać piłkarzem, uciekłem ze Stronia Śląskiego. Prezes Kryształu, Kazimierz Drożdż, nie chciał mnie puścić, więc zrobiłem wszystko w tajemnicy. Konspiracja była pełna i tylko zaufany przyjaciel oraz wtedy moja dziewczyna, a obecnie żona, byli wtajemniczeni. Bożena miała mówić, że nic nie wie, bo zerwałem z nią i wyjechałem. A wszystko zaczęło się od pucharowego meczu, w którym jesienią 1979 r. Kryształ po bezbramkowym remisie pokonał GKS Tychy w rzutach karnych. Prezes Edward Kucowicz zainteresował się moją osobą, a pochodzący ze Śląska Tadek Olma, który był wtedy w wojsku w Lądku i grał w Krysztale, przekazał mi informację, że II-ligowy klub jest mną zainteresowany. Z jednej strony poczułem się wyróżniony, bo zaplecze ekstraklasy w tamtych czasach wydawało mi się wyżynami futbolu, a ja chciałem być piłkarzem. Miałem 19 lat i stanąłem przed dylematem, czy opuszczać swój świat, rodzinę, dziewczynę, kolegów. Piłka jednak zwyciężyła, a zaufany kolega podpowiedział: jeżeli zostaniesz tu jeszcze dwa lata, to już nigdy stąd nie wyjedziesz.
Kiedy się pan zdecydował?
– 1 stycznia 1980 r. O zabawie sylwestrowej nie było więc mowy, a wieczorem wsiadłem w pociąg. Nic nie było jednak proste. Najpierw przespałem stację Tychy i musiałem czekać na pociąg w drugą stronę. W biurach klubu pojawiłem się 2 stycznia około 7 rano, bo nim znalazłem stadion, a wtedy nie było komórek z nawigacją, to trochę czasu minęło. Pan Klekot już czekał na mnie. Wziął mnie od razu do białego malucha i zawiózł na kopalnię, gdzie zostałem przyjęty do pracy. To było bardzo ważne, bo jako górnik nie musiałem się bać, że zostanę powołany do służby wojskowej, którą mnie straszono w Stroniu Śląskim. Prezes Drożdż skłonny był raczej negocjować z Wisłą Kraków, a w ogóle nie miał zamiaru mnie puszczać, więc żeby spróbować większej piłki musiałem zaryzykować.
SUPER EXPRESS
Wieść o zatrzymaniu Dawida K. poszła już w świat, więc najciekawsza informacja to trening Jana Tomaszewskiego z 2-letnim wnukiem.
GAZETA WYBORCZA
Nic o piłce.
Fot. FotoPyK