Reklama

“Polacy, przegrajcie z Łotwą i Macedonią! Wtedy Boniek nie będzie miał wyjścia”

redakcja

Autor:redakcja

30 września 2019, 08:38 • 8 min czytania 0 komentarzy

Poniedziałkowa prasa zawsze ma ograniczone możliwości, żeby nas zaskoczyć. Tym razem udało się to tylko w felietonach, oprócz tego warto polecić Prześwietlenie od Łukasza Olkowicza. 

“Polacy, przegrajcie z Łotwą i Macedonią! Wtedy Boniek nie będzie miał wyjścia”

PRZEGLĄD SPORTOWY

Dariusz Dziekanowski zastanawia się, co mają siatkarze, czego brak piłkarzom. Wnioski wyciąga prozaiczne.

Przez ostatni tydzień z równą ciekawością, jak mecze piłkarskie, śledziłem losy naszej reprezentacji siatkarskiej. Dorobiliśmy się bowiem drużyny, z której możemy być dumni. Ekipy, która może być wzorem dla futbolistów i trenerów tych zespołów. Chciałbym zwrócić uwagę zwłaszcza na jeden element, który da się z siatkówki przenieść na grunt piłkarski. Chodzi mi o „team spirit”. W siatkówce jest to już wręcz część walki psychologicznej z rywalem – zdobywamy punkt, to obowiązkowo wspólnie się cieszymy, gratulujemy sobie po udanym zagraniu, ale też wspieramy się wzajemnie, kiedy coś nie wyjdzie. W ten sposób pokazujemy przeciwnikowi, że łatwo nie da się nas złamać. Jedną z tajemnic sukcesu Vitala Heynena w pracy z naszą reprezentacją jest to, że stworzył szeroką kadrę zawodników, w której każdy czuje się potrzebny. Ta więź wzmacniana jest takimi rytuałami, jak przybicie piątki, klepanie się po plecach. Mam wrażenie, że w drużynach piłkarskich ten element jest mocno zaniedbywany.

ps1

Reklama

Łukasz Fabiański z powodu kontuzji musiał zejść z boiska w trakcie meczu z Bournemouth. Kolejna wymuszona zmiana w bramce reprezentacji?

Była 34. minuta meczu (2:2). Polak wykopywał piłkę i w tym momencie poczuł ból w biodrze. Fabiańskim zajęli się lekarze, ale nie byli w stanie sprawić, by kadrowicz Jerzego Brzęczka mógł kontynuować grę. Decyzja mogła być tylko jedna – zmiana między słupkami. Bramkarz zszedł z boiska, a w jego miejsce wszedł Hiszpan Roberto. – Fabiański ma kłopot z biodrem, jeszcze nie wiemy, jak poważny jest to uraz – mówił od razu po meczu menedżer Manuel Pellegrini. Wstępne diagnozy mówiły nawet o tym, że 34-latek miałby pauzować trzy tygodnie. 

Fabiański jest w tym momencie bramkarzem numer jeden reprezentacji, więc jego nieobecność byłaby dla selekcjonera problemem. Chociaż nie jakimś ogromnym, bo od dawna wiadomo, że drużyna narodowa nie narzeka na brak klasowych golkiperów. Fabiańskiego z powodzeniem mógłby zastąpić Wojciech Szczęsny. Wówczas można byłoby powiedzieć, że los sprzyja golkiperowi  Juventusu. Kilka tygodni temu Szczęsny dowiedział się od Brzęczka, że na razie będzie jedynie zmiennikiem kolegi z West Hamu i są znaki mówiące o tym, że 29-latek niezbyt dobrze przyjął tę decyzję. Świadczyć może o tym fakt, że kiedy bramkarz wrócił z ostatniego zgrupowania kadry, napisał na Instagramie: „Dom to miejsce, w którym czujesz się kochany i doceniany. Wspaniale do niego wrócić”. Miała to być jasna sugestia, że w reprezentacji na miłość i docenienie nie może liczyć.

ps2

Małolaci, co przed starszymi nie klękali. Jaki wpływ na Lewandowskiego miało judo? Kiedy mistrz świata zachwycił się małym Kubą Błaszczykowskim? Czy gra ze starszymi pomaga w rozwoju?

Większość, jeżeli nie wszystkich reprezentantów Polski, łączy jedno. Gra ze starszymi. Na podwórku, w przerwach między lekcjami, szkolnych zawodach czy ligowej rywalizacji. Ciągle najmłodsi, najmniejsi. Na boisku proste cele, łatwi do odepchnięcia. Wylane przez nich łzy po faulach, kopniakach czy po prostu z bezsilności pewnie dziś zapełniłyby nieckę Stadionu Narodowego. Wątpliwe jednak, żeby wtedy po kolejnym ciosie ktokolwiek z nich myślał o grze w reprezentacji. Liczyło się, by wstać, zacisnąć zęby, szybkim ruchem przetrzeć oczy, żeby przypadkiem nikt nie zobaczył łez. Ale te zawody ze starszymi zapewniały im coś, z czego wtedy nie zdawali sobie nawet sprawy. Nieświadomie wykuwali w sobie spryt. I upór. W końcu musieli znaleźć sposób na przechytrzenie silniejszych rywali, często wyższych o głowę. Piłkę przy nodze wypadało chronić wyjątkowo troskliwie, bo inaczej zaraz jej nie mieli. Musieli szybciej myśleć, mózg stał się ich bronią w konfrontacji z siłą mięśni rywali. Po takim meczu z pięć lat starszymi późniejsza gra z rówieśnikami była już inna – korzystali z tych doświadczeń.

Reklama

Osiedlowe granie zapewniało rozwój, choć najpierw trzeba było wejść na boisko. To nie dzisiejsze czasy, gdy na furtkach prowadzących na Orliki trzeba zrywać pajęczyny. W czasach ich dzieciństwa nie było równych, zielonych dywanów – oni biegali po piaszczystej, pozbawionej trawy nawierzchni. Mimo to chmara dzieciaków czekała, żeby tam wejść i rozegrać swój własny finał mistrzostw świata. Pierwsze boisko Michała Pazdana nazywało się „Kurzawa”. Pofałdowane jak fale na Bałtyku, gdzie po kopnięciu trzeba było czyścić zęby z piasku. Piach był też wszechobecny na boisku, gdzie umiejętności doskonalił Arkadiusz Milik. – Nazywało się „Wembley”, mieliśmy tam turnieje osiedlowe. Kiedy wracałem do domu, trzeba było szczotką wyciągać brud zza paznokci – wspomina napastnik Napoli. Jacek Góralski zaczynał w Zawiszy Bydgoszcz. – Trenowaliśmy na dwóch boiskach. Jednym żwirowym, drugie nazywaliśmy „piach”. Na początku meczów linie były jeszcze widoczne, ale im dłużej tam biegaliśmy i bardziej się kurzyło, tym one robiły się mniej wyraźne. Aż w końcu znikały. Trzeba było grać na wyczucie – przedstawia swoje początki Góralski. Karol Linetty w małym Damasławku grał wszędzie, gdzie tylko dostrzegł odrobinę miejsca.

ps3

SPORT

Niepocieszony Tomas Petrasek po kolejnej frajerskiej porażce Rakowa Częstochowa.

Co się dzieje? Przegrywacie kolejny mecz w bardzo podobnych okolicznościach.

– Nie wiem sam. Brakuje nam koncentracji. Jakaś dziwna słabość nas dopada. Nie potrafimy odpowiednio się zachować, zażegnać niebezpieczeństwa, kiedy trzeba być skupionym. Ale wierzymy, że to może się zmienić. Potrafimy grać w piłkę i możemy naprawdę dawać wszystkim radość. Teraz zboczyliśmy z tego kursu, którym powinniśmy kroczyć. Wszyscy mamy świadomość, że to się musi zmienić.

Tej radości w meczu z Wisłą nie daliście nikomu, kto sercem jest z Rakowem…

– I to mnie boli. Szczególnie, że dziś była na trybunach moja rodzina, mama, kumple, z którymi się wychowywałem, trenerzy prowadzący mnie jeszcze wtedy, gdy marzyła mi się kariera hokeisty. Co prawda koncentrowałem się na spotkaniu, ale gdy zaczęli wykrzykiwać moje nazwisko, pokazali te tabliczki…

sport1

Rafał Boguski dużo zyskał w oczach Bogdana Nathera swoim zachowaniem po porażce Wisły Kraków z Błękitnymi.

Nie we wczorajszym meczu z Cracovią (spędził go na ławce rezerwowych), ale w ogóle zaimponował mi pomocnik krakowskiej Wisły, Rafał Boguski. Po przegranym meczu „Białej Gwiazdy” w Pucharze Polski z Błękitnymi Stargard jako jedyny piłkarz swojej drużyny miał cywilną odwagę postawić się szalikowcom. Uznał (słusznie!), że nie będzie słuchał gorzkich żalów i połajanek ze strony kibiców, by nie powiedzieć – kiboli, i odwracając się na pięcie udał się do szatni szatni. Pozostali zawodnicy Wisły nie mieli jaj, by pójść śladami kolegi i pokornie słuchali „zarzutów” kibiców. Awanturę (nawet karczemną) może urządzić Boguskiemu tylko jego zwierzchnik, czyli na przykład trener Maciej Stolarczyk. Takiego prawa nie mają sympatycy zespołu, nawet najbardziej mu oddani. W przypadku krakowskiej Wisły nie mają zwłaszcza moralnego prawa osądzać piłkarzy, biorąc pod uwagę ich niechlubną przeszłość, nie tak przecież odległą. A domaganie się zabrania mu kapitańskiej opaski (w zastępstwie Jakuba Błaszczykowskiego) brzmi jak niesmaczny żart. Powinni pamiętać, że dawne grzechy rzucają bardzo długie cienie.

sport2

GKS Katowice odniósł kolejne domowe zwycięstwo. Tym razem pogonił rezerwy Lecha Poznań i to grając już w dziesiątkę.

GKS, choć miał w nogach ponad 120-minutowy środowy bój w Pucharze Polski i grał w osłabieniu, w ostatnim kwadransie pozamiatał. Arkadiusz Woźniak skorzystał z dogrania Szymona Kiebzaka, dając drużynie prowadzenie. Gdy kilka chwil później został zmieniony przez Zbigniewa Wojciechowskiego, publika pożegnała go gromkimi brawami – jakby doceniając nie tylko ten występ, ale ogólny progres dyspozycji i fakt, że stał się jednym z motorów napędowych GKS-u.Wygraną przypieczętował Marcin Urynowicz. Napastnik wypożyczony z Górnika Zabrze dobrze czuje się w roli dżokera. Tydzień wcześniej w roli zmiennika wpisał się na listę strzelców starcia z Garbarnią.

– Czerwona kartka wzbudziła w zespole to, co chciałbym widzieć zawsze. Wiemy, co tak banalne słowo jak „charakter” oznacza dla GKS-u Katowice. Ten charakter w tym meczu zawodnicy pokazali i mam nadzieję, że wszyscy są zadowoleni. Powinniśmy wyjść na prowadzenie już w I połowie. Kwadrans po przerwie był dobry w wykonaniu Lecha i zrobił się dla nas trudny mecz, może nawet zbyt otwarty. Wyszło, jak wyszło. Cieszę się, że będziemy mogli w spokoju przygotowywać się do następnego spotkania – podkreślał Rafał Górak.

sport3

SUPER EXPRESS

Tylko rzeczy z ligowego weekendu.

GAZETA WYBORCZA

Wojciech Kuczok apeluje do naszych reprezentantów o porażki w październikowych meczach, żeby Jerzy Brzęczek został zwolniony. Przy okazji miesza w ten temat politykę…

Zapewne trener Brzęczek podnosi swoje kwalifikacje jako selekcjoner kadry narodowej, ale wierzę, że to nie był nadrzędny cel prezesa Bońka, kiedy przed ponad rokiem uczynił nam tego psikusa. Wedle obliczeń tęgich dziennikarskich głów nie możemy już nie awansować na Euro, skoro może wystarczyć nam do tego piąte miejsce w grupie. Nie wiem, jak to możliwe: po wymyśleniu Ligi Europy miała spaść liczba spotkań rozgrywanych po nic (czyli meczów towarzyskich), tymczasem wzrosła liczba spotkań o punkty do niczego niepotrzebne. Brzęczek dostał zadanie awansu na Euro, ergo: nie zająć ostatniego miejsca w grupie. Z tego będzie rozliczany? Będziemy się tak z nim bujać aż do mistrzostw? Błagam, nieee.

Uwaga, teraz będzie głęboko nieetyczny fragment felietonu, czytelników prawych i wrażliwych proszę o zaniechanie lektury. Pomyślmy zawczasu o tym, jak w październiku przegrać, żeby wygrać. Wystarczy, że kaczyści nie dostaną większości do samodzielnych rządów. Wystarczy, że prezes Boniek dostanie pretekst do tego, by zachować twarz. Lepiej nam będzie przeżyć rozkosz przemyślanej i dobroczynnej porażki, niż po raz kolejny jęczeć nad wymęczonym, niechcianym zwycięstwem. Żeby coś osiągnąć na Euro, żeby nie stać się pokoleniem zmarnowanym, Polacy muszą przegrać z Łotwą i Macedonią Północną. Boniek nie będzie miał wyjścia – kiedy ostatni raz z Łotyszami przegraliśmy, sam się przecież zwolnił.

gw1

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...