Środowa prasa przesadnie nas nie rozpieszcza. W zasadzie wyróżnić można tylko wywiad z Pawłem Wszołkiem o letnich zawirowaniach i dwa materiały reportażowe.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Paweł Wszołek o tym, dlaczego tak późno znalazł nowy klub.
(…) Wtedy zrozumiał pan, że musi szukać nowego klubu.
Nie ja, bo nie jest zadaniem piłkarza jeździć po klubach i oferować swoje usługi. W takim momencie wszystko zależy od agenta: jak zaprezentuje cię w innych zespołach. Sądziłem, że to nie będzie takie trudne, przecież nie byłem piłkarzem anonimowym. Powiem szczerze: sam też dostawałem jakieś oferty od innych agentów, klubów, agencji menedżerskich. Otrzymywałem od nich smsy, wysyłali mi gotowe kontrakty na maila. Ale ja byłem lojalny wobec swojego agenta. Niestety do końca lipca nie przedstawił mi on żadnej konkretnej oferty. Nie chcę tego rozdrapywać. Być może dla mojego menedżera, byłego menedżera, priorytetem było załatwienie klubu innemu piłkarzowi.
Coraz głośniej mówiło się, że problemem są pana wygórowane wymagania finansowe, pojawiała się informacja, że chce pan otrzymać milion euro za podpis.
Niech ludzie gadają, co chcą. Ja wiem, że to bzdura. Oczekiwałem, że moje zarobki będą na podobnym poziomie, jak przez poprzednie sześć lat, albo trochę wyższe, skoro nie trzeba było za mnie nic płacić. Szczególnie że miałem za sobą dobry sezon. Jeśli dostałbym ofertę ze znanego klubu, to zszedłbym z zarobków, bo najważniejszy jest rozwój. Ale gdybym miał przenieść się do Turcji, to kontrakt musiałby być lepszy, bo to nowa liga, inne otoczenia, wiem też, że kluby stamtąd płacą dużo. Ale nie chcę już mówić o pieniądzach, bo wyjdzie na to, że liczyła się dla mnie tylko kasa. Gdyby tak było, poszedłbym do Kataru czy Arabii Saudyjskiej, bo stamtąd też pojawiły się latem propozycje. Dla mnie najważniejsze jest, by coś pokazać, udowodnić, także sobie.
Legia traci Cafu aż na pół roku.
To fatalna wiadomość zarówno dla piłkarza, jak i wicemistrzów Polski. Portugalczyk jest jednym z najważniejszych zawodników w drużynie z Łazienkowskiej: silny fizycznie, ma bardzo dobry odbiór piłki, nie raz pokazał, że dysponuje mocnym uderzeniem z dystansu. Poprzedni sezon zakończył z sześcioma bramkami i czterema asystami (w 42 spotkaniach we wszystkich rozgrywkach).
W serii reportażowej dwa tematy piłkarskie.
– Czasem proszę go, żeby przyszedł do mnie, ale jakoś nie słucha… – mówi Dominik Furman. Minął rok od śmierci Krystiana Popieli, pomocnika Stali Rzeszów.
Do trumny włożyli mu piłkę, czarną czapeczkę z daszkiem, buty i telefon. Jego ulubione gadżety. Bali się tego ostatniego pożegnania, jeszcze bardziej niż samego pogrzebu. Pojechali w czwórkę i przez całą drogę z Tarnowa do Dębicy nikt nie odezwał się słowem. – Na ręku zostawiłem mu swoją bransoletkę, przytuliłem się mocno. A tego, co wydarzyło się później, nie da się opisać. Wyszedłem uśmiechnięty od ucha do ucha, energia tak mnie rozpierała, że niemal unosiłem się nad chodnikiem. Zapytałem pozostałych: Macie tak samo? – wspomina Łukasz Popiela, stryjek Krystiana. Mieli.
W drodze powrotnej atmosfera zmieniła się diametralnie, roześmiani opowiadali najzabawniejsze anegdoty na temat Krystka. – Dał nam mnóstwo pozytywnej energii, wiedział, kiedy wesprzeć nas najbardziej. Nie zapomnę tego uczucia do końca życia – dodaje Jarosław Popiela, ojciec Krystiana.
Od śmierci 20-latka minął ponad rok, ale Dominik Furman do dziś wozi w samochodzie jego zdjęcie. Z jednej strony wizerunek Chrystusa z hasłem: „Jezu, ufam tobie”, z drugiej Krystian. Wisi w widocznym miejscu, tuż przy biegach. – Jest ze mną cały czas. Czasem proszę go, żeby przyszedł do mnie, ale jakoś nie słucha… – mówi kapitan Wisły Płock. Poznali się w 2016 roku, kiedy Nafciarze sprowadzili utalentowanego wówczas 18-latka. Wypatrzył go dyrektor sportowy Wisły Łukasz Masłowski i zaproponował kontrakt. Piłkarze szybko się polubili, sześć lat starszy Furman zaopiekował się nowym kolegą. Do tego stopnia, że razem zamieszkali. Popiela wynajmował mieszkanie tuż przy stadionie Wisły, ale trafi ł na nieuczciwego właściciela, który wyczuł, że może naciągnąć młodego. Furman zaproponował więc Krystianowi, by ten wprowadził się do niego. – Zabierałem go ze sobą do Warszawy, gdy mieliśmy dzień wolny, czasem siłą ściągałem z łóżka, by przed treningiem pojechał ze mną na śniadanie. Nie zawsze mi się udawało. Można o mnie powiedzieć, że jestem leniwy, ale jak się okazało, on jeszcze bardziej – uśmiecha się największa gwiazda zespołu z Płocka.
– Murawa, po której biega dwudziestu dwóch ludzi, to coś zupełnie innego niż pielęgnacja trawnika w ogródku. Tutaj zabawa zaczyna się już nawet na etapie plantatora – mówi Bogdan Dyguła, odpowiedzialny za płytę boiska na Stadionie Wrocław.
W Polsce na murawach piłkarskich liczą się już tylko dwa gatunki traw: wiechlina łąkowa i życica trwała. Tej pierwszej na boiskach jest nawet 80 procent. Uważa się ją za szczególnie wartościową, gdyż mocno się ukorzenia, po dwóch latach wypuszcza rozłogi i „trzyma w kupie” całą murawę, niczym pręty zbrojeniowe w betonie. Przy tym dobrze znosi temperaturowe ekstrema. Życica jest stopniowo wypierana, bo nie przepada za mroźnymi zimami i letnimi upałami. Aczkolwiek też ma swoje zalety: trzy razy szybciej kiełkuje, stąd nabiera znaczenia tam, gdzie trzeba doraźnie dosiać i nie ma dużo czasu na uzyskanie pożądanego efektu. Zanika użycie kostrzewy czerwonej, najmniej wymagającej co do składników pokarmowych i odpornej na mróz, co przy braku podgrzewanych boisk miało kiedyś znaczenie. W obecnie używanych mieszankach byłaby po roku „zagłuszana” przez wspomnianą konkurencję.
No a dlaczego widzimy na murawie pasy? Nie, wcale nie dlatego, że poszczególne gatunki sieje się osobno. Ani nie dlatego, że ktoś murawę tak maluje. To efekt odpowiedniego przycinania za pomocą kosiarek ze specjalnym bębnem, które kładą trawę w odpowiednim kierunku, powodując, że inaczej odbija się od niej słońce. Źdźbła zwrócone w tym samym kierunku, w którym patrzy obserwator, są jaśniejsze, te położone do widza – ciemniejsze. Malowanie jednak jak najbardziej się zdarza. Na przykład wtedy, kiedy piłkarze murawę zniszczą. Wówczas prowadzi się zabieg tzw. korkowania: trzeba wyciąć niemożliwy do zregenerowania fragment boiska, a w jego miejsce wstawić nowy, z tzw. szkółki, która znajduje się pod stadionem.
SPORT
Igor Angulo chce zostać w Górniku Zabrze, ale na razie klub nie oferuje mu nowej umowy.
Jak podkreślał, w Górniku czuje się najlepiej i najchętniej grałby w nim jak najdłużej. Żeby tak jednak było, to potrzebna jest nowa umowa. W klubie dało się słyszeć, że klub będzie chciał przedłużyć z nim umowę o rok. Sam zawodnik, co w jego wieku jest zrozumiałe, myśli o dłuższym, dwuletnim kontrakcie. Jak jest faktycznie? Indagowany o tą kwestię Angulo tłumaczy. – Nie dostałem żadnej oferty ze strony klubu, ani oficjalnej, ani nieoficjalnej. Władze klubu dobrze wiedzą, że chcę zostać w Górniku, a to też wiąże się z tym, że mocno stracę na tym finansowo. Decyzja należy zatem do władz klubu – tłumaczy nam krótko hiszpański napastnik.
Dla napastnika GKS-u Jastrzębie Jakuba Wróbla (ostatnio hat-trick z Zagłębiem Sosnowiec) środowy mecz pucharowy z Bruk-Betem Termaliką Nieciecza będzie wyjątkowy, bo grał tam przez pięć lat.
– W zespole z Niecieczy mam jeszcze bardzo dużo kolegów, z którymi mam stały kontakt. Darzę ogromnym sentymentem Termalikę, ponieważ w tym klubie debiutowałem w pierwszej lidze i w ekstraklasie. Pamiętam, że mecze w I lidze były wtedy transmitowane przez stację Orange Sport. Moim trenerem w Niecieczy był Piotr Mandrysz, który w tym sezonie wrócił do klubu. U niego przez rok byłem „kulawym” stoperem, bo uznał, że na tej pozycji mogę się sprawdzić ze względu na swoje warunki fizyczne. W jednym meczu od pierwszej minuty zagrałem nawet na lewej obronie, to było spotkanie z Ruchem Chorzów, z którym wygraliśmy na jego boisku 1:0. Jeszcze nie wiem, czy zagram w środowym meczu z Termaliką, bo nie znam planów naszego trenera, Jarosława Skrobacza. Może będzie rotował składem i zagrają ci koledzy, którzy do tej pory rzadziej pojawiali się na boisku? Nie ukrywam jednak, że chciałbym bardzo wystąpić w tym spotkaniu.
SUPER EXPRESS
Nic odkrywczego.
GAZETA WYBORCZA
Tylko krótki tekst o wybraniu Leo Messiego piłkarzem roku 2019 wg FIFA.
Faworytem plebiscytu był Virgil van Dijk, stoper Liverpoolu. Ale w plebiscycie FIFA za van Dijkiem opowiedzieli się głównie dziennikarze. Po zsumowaniu głosów od selekcjonerów, kapitanów reprezentacji narodowych i kibiców zwycięzcą został Leo Messi przed van Dijkiem. Trzecie miejsce zajął Cristiano Ronaldo. To van Dijk zatrzymał Argentyńczyka w słynnym rewanżowym meczu półfinału Ligi Mistrzów, w którym na Anfield Road Liverpool pobił Barcelonę 4:0 i odrobił stratę trzech goli z pierwszego pojedynku na Camp Nou. Kilka tygodni później, już po wygranym fi nale z Tottenhamem (2:0) w Madrycie, dziennikarze zapytali van Dijka, czy czuje się faworytem do tytułu piłkarza roku. Odpowiedział, że najlepszy na świecie i tak jest Messi. Holender okazał się wierny swoim słowom, bo gdy przyszło do oddania głosów w plebiscycie FIFA, umieścił Argentyńczyka na pierwszym miejscu.
Fot. newspix.pl