Reklama

Rozgrywki krajowe schodzą na dalszy plan. Liga Mistrzów jest najważniejsza

redakcja

Autor:redakcja

17 września 2019, 08:45 • 9 min czytania 0 komentarzy

Wtorek w prasie poświęcony jest przede wszystkim startującej Lidze Mistrzów. Mamy też m.in. felietonowy debiut Kamila Kosowskiego. 

Rozgrywki krajowe schodzą na dalszy plan. Liga Mistrzów jest najważniejsza

PRZEGLĄD SPORTOWY

W top klubach kontynentu to, co dzieje się w rozgrywkach krajowych, schodzi na drugi plan. Najważniejsza jest Liga Mistrzów.

Mizerne emocje w fazie grupowej Liga Mistrzów oddaje, kiedy rozgrywa się dwumecze i wielcy zaczynają masowo wpadać na siebie. Ścisła europejska czołówka minionych latach mocno się rozrosła. O ile jeszcze na początku wieku do zwycięstwa w Lidze Mistrzów aspirowały zwykle po dwa najsilniejsze kluby z Włoch, Hiszpanii i Anglii oraz Bayern Monachium – jedynym wyłomem z tej zasady w XXI wieku była wygrana FC Porto w 2004 roku – o tyle teraz grono chętnych należy znacznie poszerzyć. Przypadek Tottenhamu, który w lidze z trudem zajął czwarte miejsce, ale w poprzednim sezonie dotarł aż do finału Ligi Mistrzów, pokazał, że praktycznie każdego z pięciu angielskich uczestników rozgrywek należy traktować jako potencjalnego triumfatora. W Hiszpanii kluby z wielkimi aspiracjami są już trzy, a nie dwa. Na europejską obsesję wciąż chorują szejkowie z Paris Saint-Germain. Podobnie jak właściciele Juventusu Turyn, w którym nawet seryjne panowanie we Włoszech nie uchroniło trenera Massimiliano Allegriego przed zwolnieniem. W końcu nie po to kupowali Cristiano Ronaldo, by wygrywać w Serie A. To robili także i bez Portugalczyka.

Może jedynie poza Anglią wszędzie definiuje się już trenerów i piłkarzy przede wszystkim przez pryzmat tego, jak radzą sobie w Lidze Mistrzów. Mniejsze znaczenie ma to, że Ernesto Valverde panuje w bardzo trudnej lidze hiszpańskiej, gdy jednocześnie dwa lata z rzędu odpada z Ligi Mistrzów, pozwalając rywalom na odrobienie trzybramkowej straty. Pozycja Thomasa Tuchela w Paryżu nie jest mocna, mimo że w pierwszym sezonie pracy we Francji zdobył mistrzostwo kraju, bo jednocześnie dał się w zaskakujących okolicznościach wyeliminować Manchesterowi United. Los Allegriego w Turynie był praktycznie przesądzony po odpadnięciu z Ajaksem Amsterdam. A Niko Kovač do ostatniego dnia sezonu musiał się obawiać, że zostanie zwolniony z Monachium, mimo zdobycia dwóch krajowych trofeów, bo dał się we wczesnej fazie wyprosić z Ligi Mistrzów Liverpoolowi. Robertowi Lewandowskiemu z kolei co roku wypomina się, że w najważniejszych momentach w Europie nie daje Bayernowi tyle, ile w lidze. Jedynie Pepowi Guardioli udaje się zachować silną pozycję w klubie dzięki panowaniu na Wyspach Brytyjskich, mimo trwających już od lat niepowodzeń w Lidze Mistrzów.

Reklama

ps1

Napoli zaczyna zmagania w Lidze Mistrzów od meczu z obrońcą tytułu Liverpoolem. To będzie wyjątkowy test dla Piotra Zielińskiego.

Kolejna rywalizacja tych zespołów będzie też szczególna dla Piotra Zielińskiego, który mógł grać u trenera rywali Jürgena Kloppa. Niemiecki szkoleniowiec dzwonił do niego, jeszcze gdy nasz pomocnik był zawodnikiem Udinese. Szykował dla niego pomysł na ścieżkę rozwoju, reprezentant Polski nawet pozował swego czasu w koszulce Liverpoolu, ale ostatecznie trafi ł do Napoli Maurizio Sarriego. Klopp ma jednak sentyment do talentu, umiejętności technicznych i swobody z piłką przy nodze Zielińskiego. Jego zwyczajem jest obserwowanie przeciwników podczas przedmeczowej rozgrzewki, a przed ostatnim meczem na Stadio San Paolo był wpatrzony w rozgrywającego z Ząbkowic Śląskich. Głównie wtedy mógł śledzić zagrania pomocnika, bo w obu spotkaniach z wicemistrzem Anglii Zieliński był zmiennikiem – w Neapolu grał 9 minut, w Liverpoolu 28. Jego doświadczenie i pozycja u trenera Carlo Ancelottiego zdążyły jednak wzrosnąć od tamtej pory.

ps2

Żaden z młodzieżowców nie prezentuje się tak, jak życzyłby sobie sztab szkoleniowy Arki Gdynia.

W pierwszych czterech kolejkach w pierwszym składzie wybiegał sprowadzony latem z II-ligowej Resovii Kamil Antonik. Zieliński przekonywał, że obserwował tego zawodnika i uważa go za jeden z największych talentów na Podkarpaciu. Antonik zaczął nieźle, w meczu pierwszej kolejki przeciwko Jagiellonii (0:3) był najlepszy w beznadziejnie grającej drużynie. Wygrywał pojedynki, trafił w poprzeczkę. W kolejnych meczach było już jednak tylko gorzej – nie radził sobie z rywalami, a w spotkaniach z Pogonią w Szczecinie (0:2) i z Lechem w Gdyni (0:0) dał się poznać jako zawodnik, który co prawda dochodzi do świetnych sytuacji, ale nie potrafi ich wykorzystać.

Reklama

ps3

Felietony w “PS” zaczyna pisać Kamil Kosowski. Na początku wziął na tapet Ligę Mistrzów, również w kontekście swoich pucharowych przeżyć.

Nawet jeśli naprzeciw stawała silna ekipa, przed nikim nie klękaliśmy. Widzę jednak, że nie byłem świadomy swojej wartości ani odpowiednio pewny siebie. Kiedyś rozmowy o psychice to był zawstydzający temat. Gdy pokonywaliśmy Parmę czy Schalke, siadaliśmy w solance na starym stadionie Wisły. Zamiast wielkiej radości, było niedowierzanie. Później świętowaliśmy, mało profesjonalne, ale osiągaliśmy coś wielkiego w rywalizacji z bogatszymi zespołami. Z Pawłem Sobczakiem mieliśmy takie powiedzonko: „I znów udało się zrobić kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty”. Było to jakieś natchnienie dla kibiców i kolejnych zawodników, bo robiliśmy coś ponad siły. Za Oresta Lenczyka mierzyliśmy się z Porto, w szatni trzy dni przed meczem nad naszymi szafkami zawisły zdjęcia przeciwników. Przygotowanie do meczu jest nie do porównania: dziś badasz, kto ile biega, gdzie zostawia więcej miejsca, kto jest skoczny, a kto szybki. A my tylko mieliśmy oswoić się z twarzą przeciwnika. Wychodziłem na boisko, patrzyłem na jego nogi, sprawdzałem, jakie ma łydki, jaki mięsień czworogłowy i to była cała moja analiza. Żadnej świadomości.

ps4

SPORT

Życie to sztuka wyboru. Mirosław Smyła jest dobrym przykładem. Mógł być w trzecioligowym Ruchu Chorzów, jest w ekstraklasowej Koronie.

Na przykładzie Mirosława Smyły można stwierdzić, jakże przewrotne jest piłkarskie życie. To już niesprawdzalne, ale idziemy o zakład, że drzwi ekstraklasy nie otwarłyby się przed nim, gdyby nie… Andrzej Witan. W maju to gol bramkarza Bytovii (a dziś – Chojniczanki) zadecydował o spadku GKS-u Katowice z pierwszej ligi, a utrzymaniu w niej Wigier Suwałki. Oczywiście, suwalczanom punktów to nie dodało, ale jakże mocno rzutowało na ogólną ocenę tej „mission impossible”, jakiej na polskim biegunie zimna podjął się szkoleniowiec w kwietniu. Wygrał 3 mecze, 2 zremisował, a 2 przegrał, co wystarczyło do dokonania niemalże cudu, jakim było utrzymanie. Mirosław Smyła mógł zostać w Wigrach. Nie chciał. Latem był niezwykle bliski objęcia Ruchu Chorzów. Wycofał się w ostatniej chwili, choć szef rady nadzorczej, Zdzisław Bik, przystał już na jego warunki. Sztuka wyboru. Po cichu mógł liczyć, że to, czego dokonał w Suwałkach, skonsumuje przy bardziej suto zastawionym stole.

sport1

ŁKS to drużyna składająca się w zdecydowanej większości z polskich piłkarzy, bez cudzoziemskiego „szrotu”, z trenerem, pracującym od czerwca 2018 roku. I tylko wyników brak.

Trener Kazimierz Moskal przeprowadził brawurowo swój zespół przez I ligę i po roku wywalczył awans. Po awansie nie było latem lawiny transferów i masowych testów nieznanych zawodników, jakich po Polsce wożą menedżerowie. Dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła oglądał dokładnie każdego kandydata do drużyny, wiedział, kogo szuka. Rzadko który trener ma komfort pracy z zespołem od początku okresu przygotowawczego, a tak było w ŁKS – transfery były dopięte zanim w niektórych innych klubach zaczęto się dopiero rozglądać, kogo by tu kupić. Do tego wszystkiego klub ma wsparcie miasta, które rozpoczęło wreszcie rozbudowę stadionu do ekstraklasowych rozmiarów. Sezon w I lidze był tak efektowny pod względem wyników i samej gry, że wydawało się, iż podbicie ekstraklasy to wręcz formalność. Początek zresztą na to wskazywał – wiadomo, że kibice są nieobiektywni, ale ŁKS pokazał się w transmisjach telewizyjnych całej Polsce, a zachwytów i pochwał w mediach nie brakowało. Nawet gdy ŁKS przegrał pierwszy, drugi czy trzeci mecz, chwalono odważną, ofensywną grę drużyny. 

Szósta kolejna porażka to już nie tylko ostrzeżenie, a wręcz „czerwony alarm”. W Szczecinie ŁKS przegrał z Pogonią po najgorszym meczu w tym sezonie. Winą za porażkę obciążono „dziurę w murze”, a właściwie dwóch zawodników, którzy dopuścili do tego, by po rzucie wolnym piłka przeleciała między nimi. Do obrony i mało doświadczonego bramkarza nie można jednak mieć pretensji, bo przecież lider strzelił im tylko jednego gola. Nie było tym razem charakterystycznej dla ŁKS-u gry do przodu, akcji ofensywnych z wieloma podaniami, lawiny strzałów, z której kibice i fachowcy już zaczynali się podśmiewać, bo nie przynosiły efektów, ale świadczyły o tym, że zawodnicy mają głowy podniesione do góry i szukają celu. W Szczecinie ŁKS po raz pierwszy ustępował rywalom pod względem czasu posiadania piłki, a i strzałów było rekordowo mało. Zdezorientowani pewnie zmianą nastawienia piłkarze (najważniejsze to „zero z tyłu” – słychać było zewsząd przed meczem) biegali ze spuszczonymi głowami, bez radości i satysfakcji z gry, za to z widocznym strachem w oczach, ze świadomością, że kolejna porażka spycha ich na ostatnie miejsce w tabeli i definitywnie kończy miodowy miesiąc po awansie do ekstraklasy. 

sport2

Kolejna zmiana wajchy w relacjach na linii klub – miasto. Wczoraj rano w chorzowskim ratuszu gościł wiceprezes „Niebieskich” Marcin Waszczuk.

Sytuacja wokół Ruchu jest bardzo dynamiczna, podobnie jak spojrzenie na klub w chorzowskim Urzędzie Miasta. Najnowsze doniesienia pozwalają wierzyć, że magistrat – jako jeden z trzech największych udziałowców – pomoże klubowi w przeżyciu niełatwego września.

Po zorganizowanej niespełna dwa tygodnie temu manifestacji kibiców w sprawie przeciągającej się budowy nowego stadionu, prezydent Andrzej Kotala nie był zachwycony. Dochodziły słuchy, że miasto ma żal do wiceprezesa Ruchu Marcina Waszczuka, iż ten podczas manifestacji zabrał głos. Kilka dni później Kotala na spotkaniu z przedstawicielami chorzowskich klubów miał wypowiedzieć słowa, które sygnalizowały jego opowiedzenie się za końcem walki o Ruch funkcjonujący w obecnej formule, czyli jako mocno zadłużona spółka akcyjna. Dużą determinację w woli jej ratowania mają wyrażać za to prywatni akcjonariusze, a zwłaszcza Zdzisław Bik. Te niekorzystne dla Ruchu SA wieści zbiegły się ze wstrzymaniem przez miasto wypłaty klubowi środków za sierpniowe świadczenia promocyjne, które zostały wycenione na 600 tysięcy złotych brutto. Miasto na opłacenie faktury ma 30 dni.

– Jesteśmy objęci prawem zamówień publicznych, dlatego zrealizowane świadczenia muszą precyzyjnie zgadzać się z zamówieniem, którego udzieliliśmy. Musimy przeanalizować, czy nadal jest realizowany główny przedmiot umowy – przy odpowiedniej publiczności. Te analizy trwają, pracują nad tym prawnicy, jesteśmy oczywiście w kontakcie z przedstawicielami spółki. Oni wiedzą, dlaczego tyle to trwa. To ma chronić publiczne pieniądze i sprawiać, że będą odpowiednio wydatkowane. W tym tygodniu sprawa się rozwiąże. Problemy są różne, ale na pewno trzeba przyznać, że większość zadań za sierpień jest zrealizowana – mówi Magdalena Sekuła, pełnomocnik prezydenta Chorzowa ds. promocji i aktywizacji społecznej.

sport3

SUPER EXPRESS

se1

GAZETA WYBORCZA

Rafał Stec przed startem Ligi Mistrzów w kontekście mistrza Anglii.

Wraca Liga Mistrzów, więc nasz wzrok znów przyciąga Manchester City. Drużyna, która teoretycznie nie ma prawa uchodzić za faworyta, a zarazem jest faworytem oczywistym. W piłkarzach Pepa Guardioli głównego kandydata do triumfu dostrzegają właściwie wszystkie firmy bukmacherskie. Czyli instytuty pomiarowe skazane na racjonalność i dokładność – dla swojego własnego dobra, by maksymalizować zyski. Gdyby jednak ktoś niezorientowany próbował zhierarchizować uczestników Ligi Mistrzów na podstawie jej minionych edycji bez znajomości przebiegu innych rozgrywek, mógłby osłupieć. Dlaczego na faworyta lansować drużynę, która do tej pory do trofeum nawet się nie zbliżyła? W poprzednim sezonie Manchester City odpadł w ćwierćfinale (po 4:4 w dwumeczu z Tottenhamem), w przedostatnim – również w ćwierćfinale (1:5 z Liverpoolem), a w inauguracyjnym pod rządami Guardioli – wręcz w 1/8 finału (6:6 z Monaco). A przecież podczas wakacji wykosztował się na transfery, które obiecywały gwałtowną zmianę układu sił. 70 mln euro rzucone na Rodriego było kwotą w historii klubu najwyższą (burżujom z Wysp dyktuje się osobne ceny), ale w sensie sportowym nie więcej niż drobnym retuszem kadry. Podobnie jak wymiana prawych obrońców z Juventusem.

gw1

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...