Czwartkowa prasa to już więcej tematów ligowych, ale nadal słychać echa ostatnich meczów reprezentacji, o czym najlepiej świadczy rozmowa ze Zbigniewem Bońkiem w “Super Expressie”.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Spora rozmowa z trenerem Jagiellonii, Ireneuszem Mamrotem. O Legii przed Legią, ale też o jego zespole.
Wysoko ocenia pan Legię, lecz i pański zespół wypada komplementować. Po trzech wygranych z rzędu jesteście wiceliderem, trzeba docenić Jesusa Imaza, strzelca siedmiu goli. Spodziewał się pan, że aż tak wystrzeli z formą?
Na pewno nie. Chociaż zwróciłem uwagę na pewną prawidłowość. Jeśli w poprzednim klubie piłkarz miał asysty i gole, to w następnym też tym imponuje. Jestem przekonany, że tak samo będzie z Tomašem Přikrylem. Szkoda, że ze względu na ciężkie przeziębienie opuścił dwa mecze. Wcześniej, gdybyśmy byli skuteczniejsi, miałby dwie asysty. Widać, że jego liczby w Mladzie Boleslav nie były przypadkowe.
A wracając do Imaza?
Ma fantastyczny czas, wychodzi mu wszystko. Wystawię go jako napastnika, ofensywnego pomocnika czy skrzydłowego, a on strzela i strzela. Niech nie przestaje. Jeśli obrońca wybija piłkę i trafi Jesusa w głowę, to można być pewnym, że zaraz będzie gol. Czuje, że jest w formie, czują to też koledzy. Złapał luz, wie, że stać go na wiele. Najistotniejsze, że nie odpływa. Zachowuje się jak wcześniej. Choć ja oceniam piłkarza, kiedy mu nie idzie. A Jesus kilka miesięcy temu po kontuzji usiadł na ławce. Nie było żadnego obrażania się, tylko ciężka robota.
Ma również coś do udowodnienia. Przychodzą nam na myśl zmarnowane rzuty karne w końcówce poprzedniego sezonu, które być może zdecydowały, że Jagiellonia nie zagrała w europejskich pucharach. Jeden wykonany wręcz kuriozalnie, gdy właściwie podał piłkę bramkarzowi.
Do tej pory w szatni z tego żartują. Przypominają mu, że nie ma go na liście wykonujących karne, a on wciąż zgłasza gotowość do ponownego strzelania. Najważniejsze, że golami spłaca tamten dług.
Nie obawia się pan, że zimą może zniknąć z Jagiellonii? Chętni pewnie są. W krajach arabskich okno transferowe otwarte jest do końca września…
Nie będę ukrywał, że jakieś obawy mam. Jesus dobiega trzydziestki i jak każdy piłkarz w tym wieku chciałby zarobić i odłożyć na przyszłość. Przypuszczam, że w Hiszpanii nie zarabiał wielkich pieniędzy, bo nie grał wysoko. Zakładam, że w Polsce przy pierwszym kontrakcie również nie dostał największej pensji. Jeśli do Jagiellonii wpłynie oferta zadowalająca klub i Jesusa, to trudno będzie go utrzymać. Słyszałem, że za Carlitosa zapłacono około dwóch milionów euro, piłkarza już niemłodego. Takiej sumy za starszego gracza nikt w ekstraklasie nie odrzuci. Podkreślam, że nie chciałbym stracić Jesusa. Zimą odszedł Karol Świderski, a takiego zawodnika trudno zastąpić. Wystarczyła jedna runda, nawet pół i jego już nie było.
Kadra przy Łazienkowskiej zamknięta. Po sprzedaży Carlitosa Legia zmieni się w tym roku tylko wtedy, gdy trafi się wyjątkowa okazja.
Po odejściu Carlitosa oraz sprzedaży Sandro Kulenovicia do Dinama Zagrzeb, napastnikiem numer jeden Legii został Jarosław Niezgoda, który w dwóch ostatnich meczach ligowych zdobył pięć bramek. – Hierarchia jest chyba jasna – uśmiechał się 24-latek po hat tricku z Koroną, kiedy w klubie byli jeszcze Hiszpan i Chorwat.
Dziś jest właściwie jedynym zdrowym atakującym w zespole, bo Jose Kante dopiero powoli wraca po urazie, a Vamara Sanogo przynajmniej do końca roku będzie przechodził rehabilitację po operacji kolana. Legii zostało do rozegrania 14 meczów ligowych i trzy w Pucharze Polski – zakładając, że przejdzie I rundę (rywalem Puszcza Niepołomice) oraz 1/16 finału. Po sprzedaży Carlitosa oraz Kulenovicia do klubu trafi ają propozycje od agentów napastników pozostających bez kontraktów. Jednym z nich był Brazylijczyk Jonathas, który rozwiązał umowę z niemieckim Hannoverem, ale w Legii zrezygnowano nawet z testów medycznych. – Weźmiemy kogoś, jeśli trafi się wyjątkowa okazja – mówią przy Łazienkowskiej.
Sławomir Grzesik po raz trzeci pełni rolę tymczasowego trenera Korony i zapewnia, że kielczanie znów mogą grać dobrze.
W podobną rolę wciela się już po raz trzeci. I po raz trzeci terminarz mu nie sprzyja. Sześć lat temu musiał się mierzyć z Lechem (0:2), w 2016 roku z Legią (2:4) i Termalicą, która wtedy była w czołówce tabeli (3:1). Teraz Grzesik ma obmyślić plan, jak pokonać Wisłę Kraków. Później prawdopodobnie wróci do pracy z drugim zespołem. – Nie mam z tym żadnego problemu. Traktuję te kilka tygodni jako bardzo dobre doświadczenie i wyróżnienie – mówi. Łatwo jednak nie ma. Po pierwsze, zespół jest rozbity. Korona zaczęła sezon fatalnie i po serii sześciu meczów bez zwycięstwa zajmuje ostatnie miejsce w lidze. Po drugie, próżno szukać w grze złocisto-krwistych jakichkolwiek pozytywów. Zespół nie funkcjonował ani w ofensywnie, ani w obronie. Dodatkowo przed startem rozgrywek doszło do wymiany większości drużyny, co też nie wpływa korzystnie na funkcjonowanie zespołu.
Michał Mak strzelając gola dla Wisły Kraków spełnił swoje marzenie.
MICHAŁ TRELA: Kiedyś podawał pan Pawłowi Brożkowi piłki ręką, teraz nogą. Chyba nie aż tak wiele się zmieniło w trakcie pana nieobecności w Wiśle?
MICHAŁ MAK: Chyba jeszcze to, że wtedy podawałem mu zza boiska, a teraz mogę już być koło niego na murawie. Moja asysta przy jego golu pokazała jednak przede wszystkim, w jakiej formie jest Brożek i jaki to jest klasowy piłkarz. Większość akcji bramkowej w meczu z Zagłębiem zrobił on. Wcześniej otrzymał świetne podanie od Kuby Błaszczykowskiego. Przy Pawle łatwiej o asysty, bo jeśli ma pół cienia szansy, zamienia to na bramki.
Jakie to uczucie być kolegą z drużyny zawodników, którym jako dziecko podawało się piłki?
To na pewno robi wrażenie. Nawet jeśli nie mam już 18 lat, a 27, to dla mnie wyróżnienie i nobilitacja grać z nimi do jednej bramki. Tym bardziej że to normalni i bardzo przyjaźni ludzie, którzy wszystkich nas nowych fajnie przyjęli. Jestem w zespole kilka miesięcy, a czuję się już naprawdę super. Z najbardziej doświadczonymi piłkarzami można porozmawiać na każdy temat. Cieszę się, że mogę z nimi grać, trenować, spędzać czas.
Pan pamięta z tamtych czasów Brożka, Błaszczykowskiego czy Rafała Boguskiego. A oni pana?
Pamiętam, że gdy już grałem w ekstraklasie w barwach GKS Bełchatów, po jednym z meczów Brożek powiedział do mnie: „Maczek, wracaj do Wisły, do domu”. Zawsze dobrze mu życzyłem, przybijaliśmy piątki po meczach. Cieszę się, że w końcu tu jestem. Staram się czerpać z tego jak najwięcej przyjemności.
Wisła Płock złożyła Dominikowi Furmanowi kilka ofert nowego kontraktu. Na razie porozumienia nie ma.
– Dominik w rozmowie z Weszło.com powiedział, że żaden z przedstawicieli klubu nie zaoferował mu nowej umowy. To nie do końca tak. Kilka ofert kontraktu zaproponowaliśmy i to na piśmie jego menedżerowi Marcinowi Kubackiemu – mówi prezes Wisły Płock Jacek Kruszewski.
– Sprawa jego pozostania jest jednym z naszych priorytetów, dlatego składaliśmy oficjalne propozycje jego agentowi. Jak na możliwości naszego klubu były to oferty niezwykle atrakcyjne. Na razie porozumienia nie ma. Podobne negocjacje mieliśmy swego czasu z Arkadiuszem Recą. Wtedy też reprezentował go Marcin Kubacki i ostatecznie się dogadaliśmy. Tym razem może być jednak trudniej, bo zdajemy sobie sprawę, że Dominik ma ambicje, żeby spróbować jeszcze sił w dobrym zachodnim klubie – dodaje Kruszewski.
SPORT
Rozmowa z Arturem Wichniarkiem o naszej reprezentacji.
W tym jak nasza reprezentacja gra widzi pan jakiś pomysł?
– Bardzo podoba mi się gra Krychowiaka. Przeciwko Austriakom był taką bardzo dobrą „szóstką”. Defensywnym pomocnikiem, którego chcemy widzieć w reprezentacji. Takiego Krychowiaka chcemy oglądać.
A jak ocenia pan innych piłkarzy?
– Bielik, który zagrał od początku, był jednym z najlepszych aktorów poniedziałkowego spotkania. Nie bał się wziąć ciężaru gry na siebie, wrócić się na swoją połowę i starał się rozgrywać piłkę. W pierwszej połowie dobre momenty miał Zieliński. W drugiej części zaczął natomiast funkcjonować jak Sabitzer w reprezentacji Austrii. Grał między liniami obrony i pomocy przeciwnika, czyli tam, gdzie najtrudniej pokryć i zatrzymać zawodnika. Wykorzystywał te przestrzenie i po przerwie przełożyło się to na kilka fajnych akcji ofensywnych naszego zespołu. Później – niestety – kontuzja Błaszczykowskiego sprawiła, że musiał przejść na prawe skrzydło. Co do Klicha, który wszedł pod koniec spotkania, to nie ma on tych walorów ofensywnych co Zieliński i nasza gra nie była już taka ofensywna.
Co z oceną Lewandowskiego?
– Robert potrafi grać lepiej. Miał jedną sytuację i była to sytuacja nie z gatunku 100-procentowych, ale 1000-procentowych. On na 10 takich dośrodkowań wykorzystuje średnio 9,5. Z Austriakami zabrakło precyzji, maszyny, którą znamy z meczów Bundesligi. To była kapitalna akcja. Świetne zagranie Grosickiego zewnętrzną częścią, na ósmy metr przed bramką Stankovicia. Szkoda, że Robert tego nie strzelił. Mam trochę pretensji do „Lewego” o to, że będąc najlepiej grającym napastnikiem tyłem do bramki na świecie, w tym poniedziałkowym meczu nie pokazał tego. Oczywiście, często musiał walczyć z dwoma obrońcami, ale wiemy, że takie pojedynki potrafi wygrywać. Z Austrią tego zabrakło. Tym opanowaniem piłki, pozwoleniem się sfaulować, odciążyłby trochę defensywę, dzięki czemu moglibyśmy wyjść wyżej ze swojej połowy. Tak jednak nie było. Defensywa była stabilna, nie straciliśmy bramki, ale graliśmy stanowczo za głęboko, za bardzo cofnięci.
Obrońca Rakowa, Arkadiusz Kasperkiewicz jest przekonany, że większość częstochowskich kibiców wybaczyło mu już nawiązanie do Widzewa przy celebracji gola. Warto dodać, że rozmowę chyba przeprowadzono jeszcze przed artroskopią, po której Kasperkiewicz może pauzować nawet sześć tygodni.
Kibice w Częstochowie wybaczyli panu radość po bramce przeciwko ŁKS-owi w poprzednim sezonie i symboliczną celebracje w postaci litery W? Sympatykom Rakowa nie jest po drodze z ekipą Widzewa…
– Wiadomo, że kibice w Częstochowie będą o tym pamiętali. Myślę jednak, że niedługo po tym spotkaniu, dzięki naszej grze w lidze i dobrym wynikom w Pucharze Polski, a także postawie mojej i całej drużyny, całe zdarzenie odeszło w cień. Wydaje mi się, że w części tę winę odkupiłem, choć wiem, że jest pewne grono sympatyków Rakowa, którzy dalej będą mieli mi to za złe. Mimo wszystko jestem dalej w Rakowie, a oni wspierają cały zespół, a nie tylko mnie.
Zdaje pan jednak sobie sprawę, że w tym sezonie nie wszyscy są zadowoleni z pańskiej postawy?
– Rozumiem niezadowolenie naszych kibiców, bo wyniki drużyny nie były zadowalające. Zauważmy jednak, że wygraliśmy z Jagiellonią i Lechią, a w meczach z Cracovią i Górnikiem też nie byliśmy gorszym zespołem. Te porażki nie były zasłużone. Gra zespołu nie wyglądała źle. Moja dyspozycja w spotkaniach z Lechem i Koroną nie była najlepsza, resztę spotkań oceniam w moim wykonaniu jako średnie. Dla mnie jest to pierwszy sezon na tym poziomie rozgrywkowym i pewnych rzeczy muszę się jeszcze nauczyć. Nie ma na to zbyt wiele czasu, musimy punktować i poprawić swoją pozycję w tabeli, aby pod koniec sezonu nie walczyć o utrzymanie. Mam nadzieję, że moja dyspozycja będzie coraz lepsza.
Rozmowa z Jackiem Nowakiem, chorzowskim radnym, o Ruchu i budowie nowego stadionu przy Cichej 6.
Prezydent Andrzej Kotala mówi, że wprowadzone przez rząd zmiany podatkowe znacząco uszczuplą budżet Chorzowa. 13 sierpnia padła kwota 30 mln zł, 5 września – już 40 mln zł. Ma wpłynąć to na wiele miejskich inwestycji, w tym budowę nowego stadionu. Co pan na to?
– Retoryka prezydenta Kotali od dłuższego czasu wpisuje się w kampanię wyborczą PO. Dziwi mnie, jak partia o poglądach liberalnych może narzekać na obniżkę podatków. Przez ostatnie lata wpływy do budżetu miasta wynikające z udziału gminy w podatku PIT systematycznie wzrastały, co wynikało zarówno ze wzrostu płac, jak i spadku bezrobocia. Dziś sytuacja gospodarcza pozwala na obniżkę podatków i – wbrew temu, co głosi prezydent – ciężar tej operacji w głównej mierze odbije się na budżecie państwa, bo to tam trafia podatek PIT. Do budżetu gminy spływa jedynie pewna jego część. Ponieważ prezydent straszy nas olbrzymimi i z dnia na dzień rosnącymi kwotami, wystosowałem interpelację z prośbą o wskazanie, jak kwoty te zostały obliczone. Niestety, do dnia dzisiejszego nie uzyskałem odpowiedzi. Wniosek może być jeden – gdyby te kwoty zostały obliczone, lub chociaż oszacowane, to prezydent wskazałby, jak do nich doszedł. Dlatego właśnie uważam, że to kampania wyborcza, a nie merytoryczne rozważania nad budżetem.
Czy – zważywszy na wieloletnie deklaracje płynące z urzędu miasta, trwające procedury, prace komisji przetargowej i skompletowanie dokumentacji projektowej – nowy stadion w Chorzowie powinien powstać?
– Jeszcze kilka lat temu wraz z kolegami z Prawa i Sprawiedliwości twardo stałem na stanowisku, że stadion, który jest własnością miasta, należy budować, zaś byłem zdecydowanie sceptyczny do przekazywania lekką ręką pieniędzy z budżetu na niejasne operacje finansowe ówczesnych władz klubu. Ostrzegałem, że w mojej ocenie pieniądze te nie doprowadzą do trwałej poprawy sytuacji finansowej Ruchu, a my jako gmina nie mamy realnej kontroli nad tym, jak będą one wydawane. Dziś jesteśmy w zupełnie innej sytuacji. Z jednej strony koszt stadionu zdecydowanie wzrósł, z drugiej Ruch zaliczył serię spadków. Obecnie nie ma dobrej decyzji – bez nowego stadionu szanse na powrót Ruchu do ekstraklasy są mało realne, choć oczywiście sam nowy stadion niczego nie gwarantuje. Z drugiej strony, wydanie olbrzymiej kwoty – moim zdaniem na poziomie 180 milionów – to wielki wydatek dla gminy i na wiele lat ograniczy możliwości inwestycyjne miasta. Kwota, o której mówię, wynika z porównania do ostatniego przetargu zorganizowanego na stadion o podobnych parametrach w Płocku. Jakakolwiek decyzja zapadnie, to zaważy ona na przyszłości zarówno klubu, jak i miasta. Dlatego w tej sprawie powinni wypowiedzieć się wszyscy mieszkańcy Chorzowa w referendum. Ale to tylko moje prywatne zdanie – nie stanowisko klubu radnych PiS, bo są wśród nas także osoby, które nadal zdecydowanie opowiadają się za budową.
SUPER EXPRESS
Prezes PZPN, Zbigniew Boniek nie zamierza żegnać się z Jerzym Brzęczkiem.
– Kadra zmierza do finałów Euro na pierwszym miejscu w grupie od początku eliminacji, ale niektórzy już teraz chcą głowy selekcjonera za słaby styl. Co by im pan powiedział?
– Zupełnie mnie te głosy nie interesują. Jerzy Brzęczek ma podpisany kontrakt z PZPN (do końca grudnia 2019 – red.), a kontrakty są respektowane.
– Nie ma pan obaw, że w finałach Euro, zakładając, że się w nich znajdziemy, możemy nie ugrać za dużo?
– Ci, którzy myślą takimi kategoriami, zapomnieli, że trzeba się najpierw zakwalifikować na mistrzostwa, a dopiero później będziemy myśleć, co dalej. Choć uważam, że brak awansu na Euro nie byłby czymś normalnym. Tym, którzy krytykują obecną kadrę i porównują do poprzedniej, przypomnę też, że w meczu z Austrią w podstawowym składzie grało dziewięciu piłkarzy, którzy byli z Nawałką na mistrzostwach świata.
GAZETA WYBORCZA
Tym razem bez piłki.
Fot. FotoPyk