W życiu Damiana Gąski na pierwszym miejscu stoi rodzina. Mimo że gra na poziomie PKO Bank Polski Ekstraklasy, o jego interesy nie dba menedżer, a ojciec. W wieku 23 lat jest już żonaty i dorobił się potomka. Z Wiktorią, swoją małżonką, związał się w drugiej klasie gimnazjum. Gdy wyjechał do trzeciej ligi niemieckiej, 15-letnia partnerka latała co dwa tygodnie z Warszawy do Monachium. Damian uklęknął przed nią dokładnie w dniu jej osiemnastki, przy całej rodzinie. Wychowywał się w jednopokojowej kawalerce zamieszkałej przez rodziców, brata i psa. By zapewnić rodzinie dobrą przyszłość, zamiast wydawać na głupoty kupił już dwa mieszkania. Jakub Białek do spółki z Danielem Ciechańskim, który bohatera wywiadu zna od szóstego roku życia, zapraszają na rozmowę o karierze i życiu Damiana Gąski.
Zanim się spotkaliśmy, twój tata poprosił nas byśmy spytali, czy nie stać cię na menedżera.
Może nie mam najdroższego menedżera, ale najlepszego i najbardziej krytycznego.
To prawda, że rozmawiałeś już z każdym polskim agentem?
Myślę, że ze zdecydowaną większością. Gdy byłem w pierwszej lidze, dostawałem dziennie po kilka telefonów od menedżerów.
Dziennie?
Tak. Chcieli się spotykać, przyjeżdżać do Suwałk, proponować. Ciężko się było od tego odciąć, dlatego zmieniłem numer telefonu.
Przez agentów?
Tak. Moimi interesami zajmuje się tata. Gdy ktoś zdobył mój numer, mówiłem, żeby dzwonili już tylko do niego.
Jak piłkarz w dzisiejszym świecie może funkcjonować bez agenta?
Nasłuchałem się kilku historii o tym, że menedżerowie nie zawsze grają fair wobec zawodników. Bardzo ufam swojemu tacie i najważniejsze decyzje zawsze podejmowaliśmy razem. Do tej pory nie potrzebowałem agenta. Uważam, że jak grasz dobrze w pierwszej lidze, to kluby same cię wypatrzą. Tata dba o moje interesy. Ze Śląskiem też sam wszystko załatwił, więc skoro jesteśmy zadowoleni, nie będziemy na razie podpisywać żadnej umowy.
Znasz drugiego zawodnika z poziomu Ekstraklasy, który nie ma agenta?
Poza sobą… Chyba nie. Menedżerowie patrzą czasami głównie na swoje dobro, a co do taty nigdy nie mam takich wątpliwości. Jeśli pojawi się jakaś opcja wyjazdu zagranicznego, weźmiemy do pomocy jakiegoś menedżera. Ale tylko w sytuacji, kiedy będą mocne konkrety. Gdy grałem w Wigrach, tata wziął na siebie wszystkie rozmowy z przedstawicielami klubów Ekstraklasy. Nie chciałem nawet słyszeć o zainteresowaniu, bo miałem sezon w pierwszej lidze i chciałem dać z siebie sto procent. Walczyliśmy o awans, straciliśmy szanse dopiero dwie kolejki przed końcem.
Da się w ogóle od tego odciąć? Nie interesowało cię, w jakich klubach możesz zagrać?
Nie chciałem myśleć na meczu o tym, jakie mam oferty.
“Zmarnowałem sytuację, cholera, ten Śląsk to już mnie chyba nie weźmie”.
Właśnie. Wolałem skupić się na graniu, a nie myśleniu, że jak coś mi nie pójdzie to wszystko się posypie. Tata wiedział o tym doskonale i dopiero przed ostatnim meczem powiedział mi o dwóch konkretnych ofertach. Najbliżej było mi do Śląska i Pogoni, choć tata rozmawiał z wieloma klubami. Dzwonił też trener Mamrot. Z całą rodziną podjęliśmy wspólnie decyzję, że Śląsk będzie lepszą opcją.
W czym Śląsk okazał się bardziej przekonujący niż Pogoń?
Wizja i warunki finansowe były podobne. Oba kluby mówiły, że dostane szanse na grę i docelowo będą mnie chcieli sprzedać. No, ale musieliśmy zdecydować. Padło na Wrocław. Usłyszałem, że będą stopniowo wprowadzać młodych zawodników, ale z czasem będę otrzymywać więcej szans i odgrywać coraz większą rolę.
Zapisałeś w kontrakcie sumę odstępnego?
Tak, milion euro.
Miałeś już jakieś pogłoski o wyjeździe?
Latem pojawiły się jakieś opcje, ale dyrektor nie do końca mi o nich powiedział, więc nie wiem, jakie były to oferty. Widocznie nic poważnego.
Czyli nie wykluczasz, że gdy pojawi się realna wizja dobrego transferu, agent okaże się pomocny.
Tak. Jak mówiłem – jeśli ktoś jest dobry, do Ekstraklasy dojdzie, ale później już potrzebuje menedżera. Dobrym wyjściem pomiędzy jest podpisanie upoważnienia na rozmowy z danymi klubami albo na dany rynek. Na przykład dajesz upoważnienie tylko na rozmowy z Rubinem Kazań. Albo tylko na zimowe okno transferowe. Jeśli menedżer znajdzie klub – dostanie prowizję. Unikniesz sytuacji, że podpiszesz dwuletnią umowę i będziesz udupiony. Takim tokiem myślenia idziemy.
Zdarza się, że kilku agentów dzwoni do klubu proponując jednego zawodnika i prezes szaleje. Nie wie, z kim rozmawiać, skoro pięciu agentów proponuje jednego piłkarza.
Większość menedżerów chciała nas przekonać właśnie tym argumentem. Że nie będą mogli rozmawiać z jakimś klubem, bo usłyszą, że już dzwonił w ich sprawie inny menedżer. Proponowali, że po podpisaniu umowy wszystko będzie jasne. Z tego co wiem, menedżerowie bardzo często przekonują zawodników w ten sposób.
Ciekawą zakulisową sprawą jest podkupowanie piłkarzy przez agentów. Słyszeliśmy ostatnio historię o menedżerze, który nagrał zawodnikowi zagraniczny klub, ale piłkarz ten miał ważną umowę z innym menedżerem, co blokowało transfer. Agent opłacił więc koszty zerwania umowy ze starym menedżerem, dał zawodnikowi pieniądze za podpis nowej umowy, no i sam na wszystkim zarobił z prowizji.
Wiem, o którym zawodniku mówicie. Chciał iść zagranicę, wybrał fajny klub i myślę, że jest zadowolony. Tylko jeden agent mógł przeprowadzić ten transfer do końca. Jest w fajnym klubie, gra, wygrywa mecze.
Jak wiele zgłaszających się osób to zwykli gamonie, a nie poważni agenci?
Zdarzają się menedżerowie, którzy piszą do ciebie na Instagramie i obiecują ci zagraniczny klub z Anglii czy Francji. Nawet nie odpisujesz. Wiadomo, że gdybyś zaczął z nim pracować, wpychałby cię wszędzie gdzie się da na siłę.
Jak traktować poważnie agenta, który pisze na Instagramie?
Inny z agent – gdy grałem jeszcze w Wigrach – obiecał mi klub z Ligue 1. Bądźmy poważni, ale jak z pierwszej ligi polskiej możesz iść do francuskiej? Nawet nie podjąłem z nim tematu. Tak to jest z menedżerami, dlatego wolę być ostrożny.
Byli piłkarze, którzy łapali się na takie nawijanie makaronu?
Nie. Większość zawodników w pierwszej lidze ma już menedżerów, chyba że mają 15 lat. Chociaż to też się zmienia, bo teraz większość 15-latków też już ma agentów. Nawet jak zawodnik ma menedżera, co chwilę dostaje propozycje od innych menedżerów, którzy twierdzą, że ogarną mu klub. I tylko co chwilę odpisuje, że nie może, bo już ma podpisaną umowę. Nie chcę też wrzucać wszystkich do jednego wora. Z niektórymi menedżerami sam mam kontakt. Piszą do mnie po meczach, że dobrze zagrałem, albo że nic się nie stało. Oni też wiedzą o tym, że jak coś mi znajdą, to podpiszemy umowę na ten klub. Nie każdy agent jest zły. Tak samo jest z piłkarzami. Nie wszyscy piją i palą, a tak czasami piłkarze są postrzegani.
Kto wziął pieniądze za podpis, ty czy menedżer?
I ja, i menedżer. Wszystko dzielimy.
Zdarzają się kluby z podejściem “oni bez menedżera, to ich wydoimy”?
Nie. Powiedziałem tacie, jakie chcę warunki, a co wynegocjuje dla siebie, to jego. Załatwił mi więcej niż oczekiwałem, a dla siebie, wiadomo, też coś ugrał, jak każdy menedżer. Cieszy mnie, że zostało to w rodzinie. Rodzice inwestowali we mnie całe życie, więc część się im mogła zwrócić. Gdyby nie oni, nie grałbym w piłkę. Za wszystko musieli płacić: czy to obozy, turnieje, sprzęt. No i miesięczne składki za grę w MKS-ie Polonia Warszawa.
To było już za czasów Józefa Wojciechowskiego?
Tak, ale my byliśmy zupełnie innym tworem.
To trochę pokazuje polską piłkę: milioner łoży chore sumy na pierwszą drużynę, a juniorzy muszą jechać na kieszonkowym od rodziców.
Niestety tak było.
Z Polonii musiałeś odejść chwilę przed momentem, w którym zaczynałbyś wchodzić do pierwszego zespołu. Znalazłeś się wówczas w trudnym położeniu – młody chłopak, wciąż jeszcze junior, musi nagle znaleźć sobie nowe miejsce. Trafiłeś do Varsovii, a potem do trzeciej ligi niemieckiej.
Po odejściu z Polonii czułem jedną wielką niewiadomą. Tata załatwił mi testy w Varsovii. Już po jednym treningu chcieli, bym został. Jak trafiłem do Niemiec? Najpierw dostałem zaproszenie na testy do Hoffenheim U-19. Fajnie się pokazałem, dostałem ofertę, pojawiło się w międzyczasie zaproszenie do drugiej drużyny Bayeru. Tam z kolei poziom był za wysoki. Jak już sprawdziłem się na jednych testach, wieści się rozeszły i zacząłem dostawać kolejne zaproszenia. Potem był Freiburg. Średnio to wyglądało, nie byłem zadowolony. Pojechałem do drużyny U-19 Unterhaching, po pierwszym treningu przeniesiono mnie do pierwszej drużyny, której trenerem był Christian Ziege. Chciał, żebym został kolejne dwa dni. No i potem dogadaliśmy się, żebym został na stałe. Chciałem zrobić już krok w stronę piłki seniorskiej, więc to była najlepsza z możliwości.
W Polsce nie widziałeś na to szans?
Ciężko było wtedy przejść z Varsovii do seniorskiego klubu. Pomogło mi to, że miałem w Monachium ciocię, która znała jednego z menedżerów. Pomógł w testach do Hoffenheim, a potem poszło samo. Unterhaching leży pod Monachium, więc początkowo mieszkałem u niej. Wstawałem codziennie o 4:30, żeby zdążyć na autobus, który był o 5:00. Po pół godziny dojeżdżałem dopiero na pociąg. Tak wyglądał mój pierwszy miesiąc. Później już ogarnęliśmy mieszkanie w Unterhaching. Było ciężko, ale, kurde, miałem marzenia, by zostać piłkarzem. Nie wszystko jest w życiu piłkarza kolorowe. Pewne ścieżki trzeba przejść i to też ukształtowało mój charakter. Ogólnie jestem z tego ruchu zadowolony. Fajny przeskok. Organizacja i poziom w 3. Bundeslidze są niedoceniane. Dużo osób to mówi i ja to potwierdzam. Debiutowałem z Arminią Bielefeld przy 28 tysiącach widzów. Gdy przyjeżdżaliśmy na stadion, w autokar walili nam kibice. Na rozgrzewce zapełniło się już pół stadionu. Nogi z galarety, ale i spełnienie marzeń.
Zobaczyłem różnicę w treningach pomiędzy zawodnikami z Polski a zagranicznymi. Ci Niemcy naprawdę zasuwają, dają z siebie 150 procent. To widać później w trakcie meczu.
Robimy to samo, ale w innej jakości, intensywności?
Tak. Intensywność jest niższa. W Ekstraklasie może już nie, idziemy w kierunku zachodu. Pamiętam treningi, na których chłopaki wymiotowali. Później to pomagało w meczu, bo mieli więcej sił i dawali radę.
Tobie się zdarzyło?
Nie, na szczęście nie.
A jakie podejście do młodych miał Christian Ziege, mistrz Europy i wicemistrz świata?
Bardzo mi pomagał, nawet w znalezieniu mieszkania. Mówił mi, gdzie jest fajna szkoła do nauki języka. Pomógł mi jako człowiek. Jestem wdzięczny, że dał mi szansę. Gruba ryba. Szkoda, że w szkole nigdy nie miałem niemieckiego. Przywitałem się, ktoś coś powiedział i beka. Usiadłem w rogu i nie wiedziałem, czy żartują ze mną czy ze mnie. Ale drużyna mnie fajnie przyjęła. Mieszkaliśmy w trzypiętrowym domu w sześć osób. Każdy miał swój pokój, spędzaliśmy razem wolne chwile czy jechaliśmy do Monachium. Brali ze sobą nawet młodego, który nie zna języka. Ale ja też ich polskiego trochę nauczyłem!
Możesz zacytować?
Oczywiście. “Proszę” i „dziękuję”! Wiadomo, czego się zagraniczni najszybciej uczą.
Jak było wtedy ze szkołą?
Skończyłem liceum przez internet w szkole z Bydgoszczy. Maturę pisałem stacjonarnie, ale zaliczałem wszystko internetowo. Raz na pół roku mieliśmy zjazd na różne egzaminy. Drugą klasę liceum skończyłem z kolei dzięki temu, że się dogadałem z nauczycielami na Polonii. Umowa była taka, że jak będę w Polsce to zaliczę wszystko.
Jak się przekonuje 15-letnią dziewczynę i jej rodziców do tego, by co dwa tygodnie latała do swojego chłopaka z Warszawy do Unterhaching?
Tak szczerze to bałem się przed wyjazdem. Byliśmy razem już cztery lata i nie wiedziałem, jak to będzie wyglądało. Dzięki naszym rodzicom latała do mnie co drugi weekend i gdy były przerwy w szkole czy ferie. Jesteśmy za to bardzo wdzięczni, choć sobie nie wyobrażam, by puścić syna samego w tym wieku do Niemiec do dziewczyny. A jeszcze córkę? Szacunek. Jak miałem 17 lat, myślałem w kategoriach “ale byłoby słabo, jakby jej nie puścili”. Ale teraz jak mam dziecko, to ja sam bym nie puścił. Gdyby nie rodzice, mogłoby się to tak wszystko nie ułożyć. Inaczej, gdy się widzisz raz na dwa tygodnie, a inaczej, gdy cały czas piszesz tylko sms-y. Kontakt mógłby się urwać. Z drugiej strony dzięki Wiktorii nie chodziłem na imprezy, a spędzałem czas w spokojny sposób, co bardzo mi pomogło.
Gdy zacząłeś osiągać pierwsze sukcesy i zaczęło być o tobie głośno, nie zachwiało to waszym związkiem?
Wiadomo, jakieś dziewczyny zaczynają wtedy pisać, coś się dzieje. Moja się o to obawiała, ale na szczęście wszystko się ułożyło tak, że jestem z nią. Stresowała się, ale do wszystkiego przywykła. To że ktoś do mnie pisze nie znaczy, że muszę odpisać.
“Kochanie, znowu ci menedżerowie”.
Tak (śmiech).
Wiktoria to twoja pierwsza miłość?
Pierwsza i ostatnia. Poznaliśmy się, gdy była w szóstej klasie podstawówki. Jesteśmy razem już osiem lat, w grudniu braliśmy ślub cywilny, we wrześniu mamy kościelny. Urodził nam się synek Leoś.
W Polonii zawsze byłeś młodszy niż wszyscy, najniższy w całej grupie. To, że akurat ty jako pierwszy się ustatkowałeś, to dla wszystkich zaskoczenie.
Dostałem kilka wiadomości od chłopaków, gdy ogłosiliśmy, że młoda jest w ciąży. Śmiali się, że zawsze byłem najmłodszy, a jako pierwszy będę miał dziecko. Trochę roboty jest, czasami jesteśmy niewyspani, ale nie narzekamy. Byliśmy ze sobą długo, więc byliśmy gotowi na to, by założyć rodzinę. Najpierw kupiliśmy pieska, by zobaczyć jak to jest. Potem młody.
Jak twoja małżonka zareagowała, gdy oświadczyłeś jej się równo w dniu osiemnastych urodzin? Spodziewała się?
Gdzie się mogła spodziewać?! Miała 18 lat! Osiemnastka odbywała się u niej w domu. Połowy rodziny w ogóle nawet nie znałem. Byłem strasznie zesrany, szczerze wam powiem. Najpierw poprosiłem do kuchni jej rodziców, bo o niczym nie wiedzieli. Nie pomyślałem, by to załatwić wcześniej. Teściowi wręczyłem flaszkę i zacząłem rozmawiać, że jesteśmy razem już długo i planuję spędzić z Wiktorią resztę życia. Nagle pada pytanie:
– Damian, co ty kombinujesz?
Powiedziałem wtedy wprost, że chcę poprosić o rękę.
Jak zareagowali?
Popłakali się wszyscy.
Ze szczęścia czy ze śmiechu?
Myślę, że ze strachu! Nie, nie, ze szczęścia. Na pewno. Mama mojej małżonki weszła do pokoju z kwiatami i powiedziała, że Damian chce coś ogłosić. Uklęknąłem i już ze stresu nie pamiętam, co powiedziałem. Udało się, poza tym, że… na początku tylko nie usłyszałem słowa “tak”. Dopiero moja mama wstała i spytała:
– To tak czy nie?
Wiktoria w szoku była, popłakała się.
Rozmawiałeś wcześniej o tym z rodzicami? Pytałeś “tato, to dobry moment?”. Czy po prostu zakomunikowałeś, że się oświadczasz?
Lubię robić swojej kobiecie niespodzianki. Zastanawiałem się miesiąc-dwa przed osiemnastką, co mogę zrobić. Wpadło mi, by się oświadczyć. Spytałem rodziców, czy to jest dobry pomysł. Powiedzieli, że to moja decyzja i jeśli jestem pewny, że to jedyna kobieta, to czemu nie. Bardzo długo już ją przecież znali.
Czuliście wsparcie rodziców? Wielu traktowałoby to na zasadzie: pierwsza miłość, jeszcze im się wszystko zmieni.
Nasi rodzice byli zadowoleni. Były osoby, które faktycznie tak myślały: młodzi, co oni robią, zamiast korzystać z życia to się oświadczają. Ale my byliśmy pewni swoich decyzji.
Wasze rodziny żyją dobrze?
Bardzo dobrze. Wspólne wakacje, weekendy, piątkowe wieczory.
Typowo po polsku?
Typowo po polsku!
Twoja dojrzałość to nie tylko rodzina w młodym wieku, ale i inwestycje. Zdajesz sobie sprawę, że zarobki piłkarza nie są wieczne.
Tata zawsze powtarza mi, żebym trzymał pieniądze, oszczędzał. Inwestujemy w mieszkania. Mamy już dwa. Powoli, krok po kroku będzie trzeba inwestować w kolejne. Całe życie nie gra się w piłkę. Piłkarze, wiadomo, lubią czasami wydać na jakieś głupoty.
A ty lubisz?
Lubię czasami kupić jakieś buty czy ciuchy. Nie będę całe życie tylko odkładał, bo co ja zrobię z tymi pieniędzmi w wieku 70 lat?
Dorobiłeś się szybko dwóch mieszkań, więc nie bije w oczy, że kupisz sobie lepsze buty.
Trzeba odkładać, ale też czasami można wydać na głupoty. Byle z głową.
No i przed wami kolejny wydatek: wesele.
Ciekawe czy się zwróci! Myślę, Daniel, że coś tam wrzucisz w kopertę.
Ty się zajmujesz organizacją czy żona?
Żona, ja tylko wciskam enter (śmiech).
Jak się negocjuje w kontrakcie tygodniowy urlop na wesele?
Trzeba zapytać mojego menedżera! Tata wszystko negocjował. Ja dowiedziałem się o tym dopiero po fakcie. Byłem mile zaskoczony. Wiedziałem, że mam termin na wrzesień, a wtedy jest liga, więc może pojawić się pewien problem. Tak się dogadał, że udało się wziąć urlop na ten czas i fajnie, cieszę się.
Napijesz się na weselu?
Często jest tak na weselach, że para młoda zamiast butelki wódki ma butelkę wody.
Właśnie się zdemaskowałeś, ktoś podmieni.
(śmiech)
Na co teraz odkładasz? Trzecie mieszkanie?
Za rok będę chciał wziąć jakiś nowy samochód. I powoli kolejne mieszkanie. Myślę też o inwestycjach nad morzem albo w Zakopanem.
W szatni porusza się dzisiaj tematy finansowe? Starsi doradzają, gdzie najlepiej zainwestować?
Tak, każdy każdemu chce pomóc. Ostatnio z Łukaszem Broziem rozmawialiśmy o jednej ziemi do kupienia, ale się nie zdecydowałem. Krzysztof Mączyński swoje pograł, swoje odłożył, więc też nam podpowiada, gdzie zainwestować.
Jak dziecko zmienia piłkarza?
Dopiero zrozumiałem, co w życiu jest najważniejsze. Jak nie wyjdzie ci mecz, coś zrobisz źle, uśmiech młodego rekompensuje wszystko. Uczy też odpowiedzialności. Wiadomo, że jesteś już odpowiedzialny za tę osobę i musisz zrobić tak, by jej było jak najlepiej.
Jesteś dobrym ojcem?
Myślę, że tak. Okazuję dużo uczuć. Ponoszę na rękach, pobawię się, dam buziaki. Chcę być takim ojcem, jaki był dla mnie mój tata. Niczego w domu nie brakowało. Robił wszystko pode mnie, by było mi jak najlepiej. Całe życie rodzice podporządkowali mi. Nie jest łatwo mieć od małego syna-piłkarza. Wyjazdy, nie wyjazdy. Czasami chcesz jechać na wakacje, ale nie możesz, bo syn ma obóz.
Mieszkaliście wszyscy w kawalerce z rodzicami, bratem i psem. To coś, co was scaliło?
40m2 w cztery osoby z psem. Brzmi średnio, co? Zawsze było jeszcze miejsce dla gości. Przyjechałeś na weekend ty, Daniel, czy przyjaciółka rodziny. W tej kawalerce wszystko się działo. Może to nam pomogło w tym, że jesteśmy teraz tacy zgrani. Jak była kłótnia, to nie było tak, że ktoś poszedł do drugiego pokoju, bo drugiego pokoju nie było. I tak siedzieliśmy razem. Fajnie, że to widać z perspektywy trzeciej osoby.
Nie brakowało przestrzeni?
Nie. Rodzice coś nam zawsze organizowali. Jakiś plac zabaw, boisko, cokolwiek. Nie siedzieliśmy jak w więzieniu.
Czym się zajmują?
Tata pracuje w ministerstwie, dorabia jako taksówkarz.
Na taksówce najlepsza szkoła negocjacji.
Ale na co dzień wozi ministrów. Mama jest pielęgniarką na onkologii w Warszawie. Zwłaszcza w Niemczech zdarzały się momenty, gdy się tęskniło za rodziną. Byłem młodym chłopakiem, więc były i chwile krytyczne. Rodzina przyjechała do mnie cztery razy samochodem, chyba dwa samolotem. Rodzice cały czas mnie odwiedzają. Na mecz z Piastem przyjeżdżają w 12 osób. Mamy trzy pokoje, więc śpią u mnie, tylko tata i teść pójdą do hotelu. Każdy ma koszulkę z napisem “mama”, “tata” czy “brat” i numerem 25, bo to mój szczęśliwy numer.
Wytatuowałeś go nawet na dłoni.
Od małego w nim grałem. Pierwsza koszulka w Polonii to 25. Biało-czarna, taka malutka. Rodzice mają kolekcję wszystkich koszulek, w jakich grałem.
Twój brat do końca życia nie będzie marudził, gdy poprosisz go o to, by zrobił coś dla ciebie?
To dobra historia. Zrobiłem na swoim Instagramie konkurs, w którym do wygrania była moja koszulka. Wygrała ją 16-letnia dziewczyna, kibicka Śląska. Poprosiłem więc brata, który akurat był u mnie, by dostarczył prezent. Wyszło tak, że zaczęli ze sobą pisać i od pół roku są razem. Brat przyjeżdża regularnie pod Wrocław, ale do samego Wrocławia nie dociera, więc zszedłem na dalszy plan (śmiech).
Historia trochę jak twoja i Wiktorii.
Trochę tak, tylko żeby rodzice znowu nie zostali dziadkami tak szybko!
Ile wynosiła średnia wieku w Wigrach za twoich czasów?
Około 22,5. Teraz jeszcze się zmniejszyła.
Patrzymy na twoją karierę i dopiero w Śląsku spotkałeś się z typową starszyzną. Polonia i Varsovia to zespoły juniorskie, w Unterhaching siłą rzeczy nie miałeś takiego kontaktu z piłkarzami, a Wigry oparte są na młodzieży. Nie brakuje ci tego?
Średnia wieku jest niska, ale to nie znaczy, że nie było doświadczonych piłkarzy. Był na przykład Tomasz Jarzębowski. Pilnował nas, czasami opierdzielił. Spędzaliśmy czas wspólnie, nie było podziałów “młody, stary”. Po treningu często jeździliśmy grupą 10-15 osób nad jezioro. Wigry to w ogóle świetne miejsce dla młodych chłopaków. Można się w stu procentach skupić na piłce, a nie głupotach. Wszyscy cię znają, bo to bardzo małe miasteczko. Nie ma wychodzenia, bo cię zaraz kibice podłapią. Wszystko trzeba robić z głową.
Najlepszy wynik wykręcaliście za trenera Nowaka, który preferuje idealny styl pod młodego piłkarza. Powiedziałeś kiedyś o Nowaku: ma coś takiego, że chce się dla niego grać.
W ogóle w Wigrach trafiłem na bardzo dobrych trenerów – czy mowa o trenerze Nowaku, Venceviciusie czy Skowronku. Każdy miał mega kontakt z drużyną. Można było porozmawiać na tematy życiowe czy piłkarskie. Jak masz takie relacje z trenerem, wiesz, że musisz zapierdzielać trzy razy mocniej, bo chcesz, żeby trener został. Trener Nowak ma styl gry pod zawodników, którzy lubią grać w piłką. Nie ma kopnij-biegnij, ale rozgrywanie od tyłu. Dużo wymaga, ale to dobre dla zawodników. I strasznie przeżywa. Po jednym z meczów Miedzi aż się rozpłakał, pobiegł do żony albo córki, żeby się wyściskać.
Nie uważasz, że tego najbardziej brakuje Laviczce? Że jest trochę beznamiętny, nijaki?
Nie powiedziałbym. Jest spokojnym, poukładanym człowiekiem, ale jak mamy odprawę i widać, że coś zrobiliśmy źle, dostaniemy sporą zjebkę. Lubi mieć wszystko dopracowane na ostatni guzik.
Zgodzisz się z panującą o tobie opinią, że nie potrafisz wykorzystać swojego potencjału?
Często się z nią spotykam i jestem świadomy, że jest prawdziwa. Mam nadzieję, że w końcu wykorzystam go w stu procentach. Wszyscy trenerzy mi powtarzają, że jestem stworzony do asystowania, strzelania bramek, ale muszę więcej ryzykować, wchodzić w dryblingi, brać grę na siebie. Nie wiem, z czego to wynika, więc myślę, by popracować z psychologiem. Pewnych rzeczy człowiek nie przeskoczy. Są ludzie, którzy się na tym znają, potrafią zmienić coś w twoim myśleniu, więc myślę, że mogą pomóc. Nie lubię być chwalony. Trenerzy w Śląsku już o tym wiedzą i nie słodzą mi. Wolę, by ktoś mi wyciągnął, co robię źle, bym mógł ciągle iść do przodu, a nie wpadać w samozachwyt. A wiadomo, że zawsze można nad czymś popracować.
Miałeś z tym problem?
Nie osiadłem na laurach. Ale wolę usłyszeć od trenera coś negatywnego niż pozytywnego. W Wigrach miałem momenty, gdy byłem za bardzo chwalony przez trenera Donatasa Venceviciusa. Trenerzy po rozmowach z dyrektorem sportowym wiedzieli już, by tego za bardzo nie robić.
Kto jest twoim najsurowszym krytykiem?
Tata. Krytykuje mnie, ale wie, że ma mi to pomóc, więc się na niego nie obrażam. Jak zagram dobry mecz, to powie, że zagrałem dobry mecz.
Co powiedział po ostatnim meczu?
Był zachwycony, ale może dlatego, że był na wakacjach (śmiech).
Jak było w szafie?
Ciemno.
Ale światełko widziałeś.
Powiem wam, że średnio. Dałem w zeszłym sezonie nieszczęsną asystę do Ondraska i pojechałem od razu na kadrę, gdzie była ze mnie szyderka. Wypisywali do mnie chłopaki, że gratulują asysty. Na kadrze nie zagrałem, wróciłem do klubu, mieliśmy mecz z Zagłębiem Lubin, na który nie zostałem nawet powołany. Myśli się pojawiają różne. Ale nie chciałem rozmyślać o tej sytuacji, wolałem zapomnieć. Jakbym rozpatrywał każdą sytuację przez długi czas, nie dałoby się grać w piłkę. Ciężko harowałem, by odzyskać zaufanie trenera. Dostałem je i nadszedł lepszy okres.
Potrzebowałeś schowania do szafy?
Może potrzebowałem? Jak mówiłem, nie lubię chwalenia. A wtedy dostałem totalną zjebkę. Musiałem nad tym wszystkim sobie pomyśleć. Żona wie już, że jak coś mi nie idzie to wolę posiedzieć sam, przemyśleć. Pamiętam jak wróciłem po tym meczu, wróciłem do pokoju, słuchałem muzyki i starałem zapomnieć. Wiadomo, jak jest w tych czasach. Jak czegoś nie przeczytam w internecie to zaraz mi ktoś podeśle. Zazwyczaj do ciebie dochodzi, co o tobie mówią. Zapomnieć jest ciężko.
Kolejnym niepowodzeniem było Euro U-21, które przeszło ci koło nosa.
Bardzo żałuję, ale nic nie mogę zrobić. Jeśli was interesuje, czy mam żal do trenera Michniewicza, to nie, nie mam. W dniu powołań cały czas siedziałem na telefonie i patrzyłem, czy trener zadzwoni, może ktoś coś napisze na grupie WhatsApp…
Ciągle na niej jesteś?
Tak, grupa “Tokio 2020”. Podczas turnieju pisaliśmy ze sobą cały czas, gratulowaliśmy chłopakom po zwycięstwie. Czekałem, czekałem… Troszkę byłem zdziwiony, troszkę zdenerwowany, ale to decyzja trenera. Jestem wdzięczny, że dostałem szansę gry. Mecz z Anglią to super przeżycie. Pierwszy raz grałem przy takiej atmosferze.
Mieliście jakąś rozmowę?
Nie. Trener po dwumeczu z Serbią i Anglią przyjechał do nas do Wrocławia i powiedział, że musimy się spiąć, bo nie może powołać czterech zawodników z drużyny, która spadnie. Każdy miał szansę pojechać. Mówił, że się waha: raz jestem w kadrze, raz nie, więc muszę ciężko pracować dalej. Szkoda. Wszyscy zakładali, że będzie mecz otwarcia, o honor…
A ty sprzed kanapy?
Liczyłem, że chłopaki coś ugrają z Belgią.
“Coś ugrają”, czyli bardziej punkt niż trzy.
Wiedziałem, że trener dobrze rozpracuje Belgów, bo z tego słynie. Ale Włochy i Hiszpania to już potęgi. Tym większa chwała dla chłopaków, że pokonali Włochów.
Jakie stawiasz sobie cele życiowe?
Za 1,5 roku chciałbym kolejne dziecko.
Żona o tym wie?
Tak, tak. Na razie nie jest jeszcze zadowolona, ale z czasem jej przejdzie. Chcę odłożyć jakieś pieniądze, by po karierze nie musieć pracować za małe pieniądze od rana do nocy. Wolę spędzać czas z rodziną.
A cele sportowe?
Na ten sezon – pięć bramek i dziesięć asyst. Chciałbym, żebyśmy wreszcie o coś powalczyli ze Śląskiem. O długofalowych nie myślę.
Mamy przekazać twój numer, gdy poproszą nas o to menedżerowie?
Przekażcie do taty.
Rozmawiali JAKUB BIAŁEK i DANIEL CIECHAŃSKI
Fot. 400mm.pl / FotoPyK