Wtorkowa prasa jest o tyle ciekawa, że nie mamy tu tylko w sporej mierze przetrawionych już tematów reprezentacyjnych. Jest rozmowa z Mateuszem Wieteską, są reportaże o Mauro Cantoro i drużynie Śląska Wrocław w Blind Footballu czy kilka newsów transferowych.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Lukaš Haraslin tak dobrze zagrał w sparingu słowackiej kadry, że może wystąpić w meczu o stawkę.
Słowak potrzebował tylko pięciu minut, by trafić do siatki. Popisał się piękną indywidualną akcją, minął w pełnym biegu kilku bezradnych rywali i nie dał szans bramkarzowi. Słowackie media są zgodne – był bohaterem spotkania. „Ten debiut był jak grom!” – napisał dziennik „Sport”. – Przed wejściem na boisko trener Pavel Hapal powiedział mi: „Bierz piłkę i biegnij z nią do przodu. Podawaj i strzelaj na bramkę. Rób, to, co potrafisz najlepiej”. Myślę, że właśnie tak zagrałem. Jestem zadowolony ze swojego występu – opowiada Haraslin. Piłkarz Lechii czuł jednak przed meczem presję. Wiązała się z tym, że przeciwko Jordanii miał wystąpić z numerem 17, który ma na plecach, grając dla zespołu z Gdańska. Na Słowacji to jednak numer szczególny, bo nosi go piłkarz z tego kraju Marek Hamšik. – On jest wybitnym zawodnikiem, jednym z moich idoli. Trochę się tego obawiałem, ale rozmawiałem z Markiem i powiedział mi, by nie przejmować się presją, związaną z tym numerem. Żeby robić to, co umiem najlepiej – opowiada Haraslin.
Mateusz Wieteska zapewnia, że kadra U-21 leci na młodzieżowe EURO z podniesionymi głowami. Wracają też tematy ligowe.
Mistrzem został Piast. Sprawiedliwie?
Wiosną wygrał 17 z 19 meczów, w tym sześć z siedmiu w rundzie finałowej. Nie ma co gadać, zasłużyli na ten tytuł. My głupio gubiliśmy punkty. Mieliśmy wiele okazji, by losy tytułu rozstrzygnąć na naszą korzyść, ale nie wykorzystaliśmy ich.
Na dodatek panu przydarzyła się wpadka – gol samobójczy w przegranym 0:1 meczu z Jagiellonią w przedostatniej kolejce.
Trudno było się po nim pozbierać. Byłem trochę zły, że we wcześniejszych spotkaniach nie grałem, czekałem na szansę i otrzymałem ją właśnie w spotkaniu z Jagą. Nie uważam, że zagrałem w Białymstoku słabo, ale przydarzyła mi się ta niefortunna interwencja, po której rywal zdobył bramkę.
Długo się dochodzi do siebie po czymś takim?
Najgorsze były pierwsze dwa dni. Starałem się ten czas spędzać zawsze z kimś, bo jak się siedzi samemu, wtedy najszybciej wracają wspomnienia, co się stało. Nie po to kilka lat współpracowałem z psychologiem, by zadręczać się takimi rzeczami zbyt długo. Taka jest piłka, nie tylko ja w podobnych sytuacjach strzelałem samobója. Musiałem wziąć ten błąd na klatę, ale pamiętajmy, że to nie tylko z tego powodu przegraliśmy mistrzostwo.
Igor Lewczuk ma wrócić do Legii Warszawa.
Legia szuka środkowego obrońcy, bo liczy się z odejściem Mateusza Wieteski, którego mogą wypromować mistrzostwa Europy do lat 21. Klub złożył ofertę kupna brazylijskiego stopera Wellingtona z grającego na zapleczu tureckiej ekstraklasy Istanbulsporu, chce sięgnąć również po Igora Lewczuka, z którym Legia była w kontakcie już od pewnego czasu. Zawodnik występował przy Łazienkowskiej w latach 2014 –16. Teraz obie strony w dużym stopniu uzgodniły już warunki nowej umowy, zawodnik musi jeszcze przejść tylko testy medyczne. Piłkarza chciał też Raków Częstochowa, ale teraz Legia jest bardziej prawdopodobną opcją.
W strefie reportażowej przypomina nam się Mauro Cantoro, który teraz pracuje w peruwiańskiej telewizji. Były piłkarz Wisły Kraków i Odry Wodzisław będzie ekspertem podczas Copa America.
Mauro Cantoro na boisku był twardzielem. Poza nim niewiele rzeczy go irytowało. Nie mógł na pewno znieść, gdy ktoś, tak jak trener Dan Petrescu w Wiśle, zarzucał mu brak zaangażowania. „Mogę mieć słabszy dzień, źle strzelać, nieudanie dryblować, niedokładnie podawać, ale nie zgodzę się na stwierdzenie, że nie walczyłem”. Starał się też nie przejmować opiniami dziennikarzy, bo często miał przeświadczenie, że nie znają się na piłce i błędnie oceniają jego występy. Z wieloma ocenami się nie zgadzał, choć trzymał to dla siebie.
W końcu sam znalazł się po tej drugiej stronie. W październiku 2015 roku zakończył karierę w peruwiańskim Leon Huanuco, ale przeniósł się do stolicy kraju Limy, z którą zdążył się związać w ostatnich latach. W maju następnego roku ukończył kursy trenerskie, by zostać asystentem Roberto Challe w Universitario de Deportes, drugim najpopularniejszym klubie w Peru, zaraz za Allianzą Lima. „La U” uchodzi za klub stawiający na walkę i twardą grę, w przeciwieństwie do pozostałych czołowych ekip skupionych na technicznej piłce. Tam Cantoro mógł się czuć doskonale, zakochał się w tym zespole jako piłkarz i chciałby do niego kiedyś wrócić jako samodzielny trener. – Kiedy kończyłem karierę, najbardziej bolało mnie, że nie mogłem tego zrobić w tym zespole. To niewytłumaczalna miłość. Śniłem o tym od dawna, ale czasem rzeczy dzieją się inaczej niż chcemy. Wszystko ma swój cel – uważa Argentyńczyk z polskim paszportem.
W Univeristario de Deportes popracował ledwie kilka miesięcy, choć rozwój tam kontynuował jego syn Tiago. Niektórzy widzieli go w roli pierwszego trenera, ale ostatecznie został na lodzie. Długo czekał na propozycje, w tym czasie odbierał telefony od dziennikarzy, dzielił się opiniami jako były piłkarz, gościł w mediach, aż w zeszłym roku dostał konkretną propozycję pracy. Movistar Deportes zobaczyło w nim człowieka, który może ciekawie opowiadać o piłce – czy to w roli eksperta, czy to w roli komentatora. I tak zupełnie zmieniła się jego perspektywa.
Jest też reportaż o drużynie Śląska Wrocław w Blind Footballu.
W Polsce obecnie są tylko dwie drużyny uprawiające tę dyscyplinę sportu: właśnie Śląsk oraz Wisła Kraków. Począwszy od tego roku, grają ze sobą o Puchar Polski. Oprócz tego rywalizują w Lidze Europy Centralnej, zorganizowanej na zasadzie cyklu turniejów, w których poza nimi uczestniczą zespoły niewidomych z Czech, Austrii i Węgier. – Liczymy, że dzięki temu, że najpierw ekstraklasowa Wisła, a niedługo później Śląsk przejęły pod swoje skrzydła funkcjonujące wcześniej drużyny niewidomych, uda nam się zrobić wokół naszej dyscypliny trochę szumu. Wystarczyło, że w tym roku zagraliśmy o PP i od razu medialnie i kibicowsko wypadło lepiej niż, z całym szacunkiem, spotkanie Sprint Wrocław – Tyniecka Kraków – wyjaśnia trener niewidomych piłkarzy Śląska Mikołaj Nowacki.
27-letni Nowacki to rodowity poznaniak i były piłkarz m.in. akademii Lecha. W grupach młodzieżowych Kolejorza jego wychowawcą i trenerem był Mariusz Rumak, któremu Mikołaj kiedyś mocno podpadł. Starcie trudnych charakterów – Byłem młody i głupi: pobiłem się na meczu z przeciwnikiem, któremu złamałem nos. Rumak zawiesił mnie na rok. Powiedział, że mogę trenować, ale przez ten czas i tak nie zagram w żadnym oficjalnym spotkaniu – opowiada obecny szkoleniowiec Śląska. Szukając po prostu możliwości gry w piłkę, przeszedł do Legii, ale tam niedługo później doznał poważnej kontuzji czterech kości śródstopia. To oznaczało koniec kariery całkiem nieźle zapowiadającego się bocznego pomocnika. Chłopak, który w Poznaniu w grupach młodzieżowych był m.in. z Marcinem Kamińskim, do dziś nie może nawet potrenować ze swoimi niewidomymi podopiecznymi, bo puchnie mu stopa.
SPORT
Żadne zaskoczenie: Aleksandar Sedlar nie przedłuży kontraktu z Piastem Gliwice i odejdzie za granicę – najpewniej do Hiszpanii.
Gliwiczanie liczyli się z solidną podwyżką dla zawodnika, ale druga strona oczekiwała także bardzo długiego kontraktu. A jako że przy Okrzei wciąż mają w pamięci „wpadkę” z trzyletnią, lukratywną jak na gliwickie warunki, umową dla Konstantina Vassiljeva, była to spora przeszkoda. Co także ważne, gliwiczanie wiedzieli, że nie mogą konkurować jeśli chodzi o pensje z zachodnimi klubami, choć zaproponowali Sedlarowi bardzo dobre warunki. A właśnie z tego kierunku, konkretnie z Hiszpanii, kuszą tego stopera najmocniej. Chodzi przede wszystkim o kluby z Segunda Division. O Majorce mówiło się od dawna, a drugim zainteresowanym klubem jest Sporting Gijon. Ten pierwszy klub wciąż ma szansę zagrać w nowym sezonie w La Liga. Poza tym agent miał telefony z innych lig i klubów. Piłkarzem interesował się także Lech Poznań.
Dobiega końca blisko 6-letnia przygoda Marcina Janickiego z GKS-em Katowice.
Rada Nadzorcza GKS GieKSa Katowice SA podjęła uchwałę o odwołaniu Pana Marcina Janickiego z funkcji Prezesa Zarządu Spółki. Uchwała wchodzi w życie z dniem podjęcia – komunikat tej treści opublikował wczoraj wczesnym popołudniem katowicki klub. Stało się więc to, czego można się było po spadku do II ligi spodziewać. Tuż po pamiętnej i historycznej porażce (1:2) z Bytovią ogłoszono dymisje trenera Dariusza Dudka i dyrektora sportowego Tadeusza Bartnika, dodając, że prezes Janicki oddał się do dyspozycji rady nadzorczej. Taki bieg wydarzeń zapowiadałby szykowanie gruntu pod jego pozostanie na stanowisku szefa spółki. W tzw. międzyczasie zaistniały jednak nowe okoliczności – i warunki, jakie miał podobno postawić Janicki – wskutek których w mieście zapadła decyzja o zmianach. Te mają dotknąć nie tylko fotela prezesa, ale i rady nadzorczej. W gronie kandydatów na nowego szefa wielosekcyjnej GieKSy wymienia się Sławomira Witka czy Marka Szczerbowskiego, możliwy jest też wariant ze sternikiem tymczasowym. Może nim zostać Marcin Ćwikła, obecny dyrektor zarządzający klubu. Na dzisiejsze przedpołudnie miasto zwołało prasowy briefing, podczas którego do sytuacji GKS-u odniosą się wiceprezydenci miasta: Bogumił Sobula i Waldemar Bojarun.
SUPER EXPRESS
Standardy o kadrze. Ciekawsze rzeczy dzieją się obok.
GAZETA WYBORCZA
Po 150 euro grzywny otrzymało 223 chuliganów z Polski, którzy zostali aresztowani za bójki w Skopje przed meczem eliminacji Euro 2020 z Macedonią, na który – według PZPN – nie mieli biletów.
Zaczęło się od mniejszych incydentów w mieście w dniu meczu, policja interweniowała w kawiarni na rynku w Skopje w pobliżu hotelu Marriott, gdzie zakwaterowana była delegacja z PZPN. Doszło do rękoczynów między kibolami Śląska Wrocław i Wisły Kraków. Policję zaalarmował jeden z klientów lokalu, chuligani wdali się w niej w bijatykę, chcąc odbić zatrzymanych kumpli. Potem policja interweniowała przy innych bójkach. Kibole z Polski zdewastowali promenadę nad jeziorem Ochrydzkim. Wszystkie bójki i starcia toczyły się między chuliganami z Polski. Około godziny 18.30, czyli na dwie godziny przed meczem, w parku miejskim w Skopje odbyło się główne starcie. Fani Widzewa zostali zaatakowani przez bandytów z Lecha Poznań, do których dołączyli chuligani w barwach ŁKS. Odbyła się swoista łódzka awantura, tyle że 1500 km od Łodzi. Do akcji wkroczyła już nie tylko macedońska policja, ale i wojsko. Jak podało macedońskie MSW, zatrzymano w sumie 223 Polaków.
Fot. newspix.pl