Echa meczu z Macedonią, kulisy przejścia Juana Camary do Jagi, izraelski napastnik na celowniku Piasta, chwilowe uspokojenie nastrojów w Chorzowie – zapraszamy na sobotni przegląd prasy.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Po relacji ze Skopje i tradycyjnie dość łagodnych notach, czas na inne tematy.
Bez selekcjonera, bez prezesa federacji, za to z dwoma bramkarzami Bayernu trwa zgrupowanie kadry Niemiec.
(…) O ile brak prezesa jest jeszcze do przeżycia, o tyle nieobecność… selekcjonera – już zadziwiająca. Kilka dni przed rozpoczęciem zgrupowania Joachim Löw trafił do szpitala, po tym, jak miał problemy z krążeniem krwi. Okazało się, że kilka miesięcy temu na siłowni spadła mu sztanga na klatkę piersiową, a skutki tego „odezwały” się teraz i szkoleniowiec trafił na obserwację. Wyszedł już z niego, ale ma zakaz pracy i dlatego zespół w dwóch najbliższych spotkaniach poprowadzi jego asystent Markus Sorg. Gwiazdami światowej piłki dowodzić więc będzie trener, którego największym sukcesem w karierze było prowadzenie przez trzy miesiące pierwszego zespołu Freiburga.
Dziennikarze niezbyt interesują się tymczasowym trenerem, ale już jego decyzjami, podejmowanymi wspólnie z przebywającym w szpitalu Löwem jak najbardziej.
Dziewięć lat temu Zinedine Zidane powiedział, że sprowadziłby Edena Hazarda do Realu z zamkniętymi oczami. Wreszcie mógł to zrobić.
W maju dwóch rozemocjonowanych kibiców Chelsea nie mogło uwierzyć, że gdy zatrzymali się na światłach, w samochodzie obok siedział Eden Hazard. Otworzyli okno i zaczęli go nagrywać, krzycząc zarazem: „Eden, zostań, bracie, proszę!”. Belg pokręcił przecząco głową, uśmiechnął się i odjechał, bo akurat włączyło się zielone światło. Filmik obiegł sieć, ale podobnych znaków było więcej. W Realu Madryt od dawna byli przekonani, że brązowy medalista mundialu zostanie ich nową gwiazdą. Wszystkie szczegóły zostały dopięte, brakuje jedynie oficjalnego ogłoszenia transferu. W niektórych programach publicystycznych w Hiszpanii, jak „El Chiringuito”, trwało nawet odliczanie do oficjalnego komunikatu. Dosłownie, bo byli przekonani, że to kwestia godzin, ale potwierdzenie ruchu spekulowanego od miesięcy przedłużyło się przez papierkowe sprawy w biurach.
Najrzetelniejsi dziennikarze byli jednak przekonani – wszystko jest dogadane, to kwestia ruchów marketingowych i papierologii. W końcu nawet w oficjalnym sklepie Realu na lotnisku El Prat w Barcelonie koszulki Hazarda pojawiły już w sprzedaży. I to nowiutkie, bo zaprezentowane w piątek na sezon 2019/20 m.in. przez Isco, Lukę Modricia, ale też Lucasa Vazqueza czy Garetha Bale’a. Nie można tego jednak wiązać z pozostaniem Walijczyka w klubie, po prostu główną rolę mieli odgrywać zawodnicy mający indywidualne kontrakty z firmą Adidas.
Izraelski napastnik może zostać piłkarzem Piasta Gliwice.
Piast chce pozyskać 23-letniego Shona Weissmana, który w ostatnim sezonie w lidze i w Pucharze Izraela strzelił dziewięć goli oraz miał cztery asysty. – Rozpoczął rozgrywki jako trzeci, czwarty napastnik w kadrze, ale później wywalczył miejsce w składzie i zwłaszcza w play-off prezentował się bardzo dobrze. Dlatego otrzymał powołanie do reprezentacji na mecze z Łotwą i Polską. Nie zadebiutuje jednak w kadrze narodowej, bo w tym tygodniu skręcił kostkę i musiał opuścić zgrupowanie. W reprezentacji był czwartym napastnikiem – mówi „PS” Yigal Goldstein, pracujący w telewizyjnej stacji Sport 5.
Wcześniej mierzący 174 cm wzrostu Weissman zdobywał bramki dla kadry U-21. Dla napastnika to nie jest pierwszy dobry sezon w krótkiej karierze.
Jagiellonia pokonała wiele klubów w wyścigu o podpis Juana Camary.
Jeszcze po zakończeniu rozgrywek kolejka chętnych na dobre nie zdążyła się uformować, a wygrany licytacji był już znany. Prezes Jagi Cezary Kulesza oraz trener Ireneusz Mamrot po cichutku i błyskawicznie przekonali Hiszpana, by z zachodu przeniósł się na przeciwny kraniec Polski.
Co do kolejki zainteresowanych zatrudnieniem Camary, oprócz białostoczan najpoważniejszymi graczami byli jego sąsiedzi z Dolnego Śląska – Zagłębie Lubin i Śląsk Wrocław. Poznański Lech niby pytał, interesował się, lecz z pewną dozą nieśmiałości, a stołeczna Legia, owszem, była bardziej zdeterminowana, ale w tamtym momencie uznała, iż 300 tysięcy euro (tyle trzeba było zapłacić Miedzi) można spożytkować sensowniej. Krążyła wieść, iż suma ta nie jest znowu tak małym wydatkiem, bo przecież „polowanie” na Camarę miało miejsce, zanim klub z Łazienkowskiej nie wzbogacił się o 5,5 miliona euro, sprzedając do moskiewskiego Dynama Sebastiana Szymańskiego.
“SPORT”
Borisa Sekulić z Górnika Zabrze zaaklimatyzował się w Polsce, ale nie wiadomo, czy zostanie w klubie.
Boris Sekulić dobrze zadomowił się u nas. Mieszka w Katowicach na Osiedlu Tysiąclecia, w sąsiedztwie parku, co jak podkreśla, bardzo mu odpowiada. Odpowiada mu również sposób gry w ekstraklasie. – To inna piłka niż na Słowacji i w Bułgarii. Jest ciśnienie, żeby wygrywać i gra się ofensywnie. Pada sporo bramek – ocenia. Co ważne, jest bardzo uniwersalnym zawodnikiem. W obronie może zagrać na każdej pozycji. Może też występować w środku pomocy. – Moja pozycja to albo środek defensywy, albo prawa część obrony. Tutaj wszystko zależy od trenera. Ja zawsze podporządkowuję się decyzji szkoleniowca – podkreśla.
Z zabrzanami podpisał półroczny kontrakt z opcją przedłużenia. Weszło ono w życie, kiedy zawodnik rozegrał odpowiednią ilość gier. Nie jest jednak przesądzone, że Sekulić zostanie w górniczym klubie, bo jak się okazuje ma w umowie wpisaną opcję odejścia, czyli sumę odstępnego. W Zabrzu mają obawy, że ktoś będzie chciał sięgnąć po tego uniwersalnego zawodnika, który jest też blisko słowackiej kadry.
Żarko Udovicić opowiada o swoim odejściu z Zagłębia Sosnowiec do Lechii Gdańsk i… wakacjach w Tajlandii.
Mówiąc żartobliwie, przygotowania do nowego sezonu, już w barwach Lechii Gdańsk, rozpoczął pan w… Tajlandii. Wakacje były udane?
– Pojechałem na urlop, ale o całkowitym odpoczynku nie było mowy. Od trenera przygotowania fizycznego Lechii dostałem bowiem rozpiskę zajęć. Po pierwszym treningu w Tajlandii mało brakowało, żebym umarł… Mój telefon pokazywał wprawdzie „tylko” 37 stopni, ale już na betonie, gdzie biegałem było co najmniej 50 stopni. I do tego ta straszna wilgotność. Nie było lekko, chociaż poleciałem tam na odpoczynek. W poniedziałek wróciłem do Sosnowca, a we wtorek trenowałem na Stawikach, obok Stadionu Ludowego. Oj, czułem się dużo lepiej, temperatura powietrza do wytrzymania, no i lekki wiaterek od jeziorka. Tego mi brakowało. Tak więc na pierwszym treningu przed sezonem nie będzie problemów z sylwetką i wagą. Zresztą nigdy z tym nie miałem problemów. W Gdańsku dostałem zegarek z GPSem i trenerzy odczytają wszystkie moje parametry fizyczne.
A wrażenia pozasportowe z Tajlandii? Może, na przykład, przypadkowe spotkanie na ulicy z krokodylem?
– Krokodyla na ulicy nie spotkałem, ale zamówiłem sobie właśnie na ulicy szaszłyk z tego gada. Czy mi smakował? W ogóle nie smakował, więc nikomu go nie polecam. Mięso z krokodyla nie ma smaku, ale wszystkiego trzeba spróbować.
Kibice Ruchu Chorzów dogadali się z władzami klubu i (na razie?) nie będą bojkotować jego działalności.
Jak można łatwo się domyślić, wieści o zawieszeniu broni podzieliły kibiców. Część z nich pozostaje na stanowisku, że najlepszym rozwiązaniem byłby bojkot, być może połączony z założeniem swojego klubu; nie wspominając już o upadku obecnej spółki, co uprawniałoby „nowy” Ruch do startu nawet w IV lidze. „Po co dalej w to brnąć? Nie lepiej ogłosić upadłość i rozpocząć wszystko od nowa? Niestety na to jako kibice nie mamy wpływu, możemy oczywiście wywołać wojnę, ale nie po to siadaliśmy do stołu, aby ją rozpoczynać. Dzisiaj akcjonariusze nie zamierzają ogłosić upadłości Ruchu. Chcą w pierwszej kolejności spłacić układ restrukturyzacyjny” – tłumaczą grupy kibicowskie, dając do zrozumienia, że w tej sytuacji wojna z miastem i klubem jest skazana na niepowodzenie.
Ale wątpliwości oczywiście muszą być. W raporcie za I kwartał 2019 roku czytamy, że spółka ma blisko 15,5 mln zł zobowiązań krótkoterminowych. Do 16 grudnia musi zwrócić miastu pożyczone na początku roku 2 mln zł, a w perspektywie do końca roku pozostaje jeszcze spłata trzech 400-tysięcznych rat układu sądowego z wierzycielami. Termin uiszczenia pierwszej z nich to 30 czerwca. Sytuację odrobinę poprawi zastrzyk 4 mln z miasta z tytułu przetargu na promocję Chorzowa przez sport. Ta kasa będzie płynąć na Cichą w ratach.
“SUPER EXPRESS”
Rozmówka z Maciejem Stolarczykiem – o Wiśle, Błaszczykowskim, Hoyo-Kowalskim.
Czy Daniel Hoyo-Kowalski może być nowym Janem Bednarkiem, który już gra w kadrze na pozycji stopera?
– Daniel ma wielki potencjał, ale jest dopiero na początku piłkarskiej drogi, jeszcze nie skończył 16 lat. Ogrom pracy przed nim, ale wiem, że jest tego świadom. Na pewno jednak dużo wody musi upłynąć w Wiśle, żeby stał się takim piłkarzem jak Bednarek. Ale liczę na to, że co roku będzie lepszym zawodnikiem i stanie się graczem na miarę choćby właśnie Janka.
Za Wisłą szalony sezon: groźba bankructwa, nieudane rozmowy z inwestorem z Wietnamu, poszukiwanie pieniędzy. Czy był taki moment, kiedy pomyślał pan sobie: „Nie, to nie może się udać”?
– Styczeń był najtrudniejszy, kiedy okazało się, że rozmowy z potencjalnym inwestorem zakończyły się niepowodzeniem. Pomogła nam świetna reakcja kibiców na to, co stało się w Wiśle.
Poza tym – “Piątek strzelił w piątek”, czyli relacyjka z meczu kadry. No i drobna zajawka finału Ligi Narodów z tytułem “Holendrzy straszą Ronaldo”.
“GAZETA WYBORCZA”
Kolejna zwycięska udręka naszej reprezentacji w tych eliminacjach.
Tak przebiegają całe eliminacje, takie sceny obserwujemy przez niemal całą kadencję Jerzego Brzęczka. W Skopje spoglądaliśmy na boisko z ciut większą nadzieją niż dotychczas, bo zgrupowanie wreszcie trwało dłużej, selekcjoner mógł na treningach zaplanować coś więcej niż rozruch. I może zaplanował. Jeśli jednak czegokolwiek podwładnych nauczył, to starannie to przed nami zataili. Znów postawili na futbol pod hasłem „a może coś wpadnie”. Przeżywaliśmy zatem déjà vu, było identycznie jak podczas okropnych marcowych seansów w Wiedniu (1:0 z Austrią) i w Warszawie (2:0 z Łotwą). Nasi piłkarze znów zaczęli niegramotnie, znów mogli szybko oberwać golem (wirujący macedoński drybler Elif Elmas ratował wieczór pod względem estetycznym), znów sugerowali, że Brzęczek zabrał ich w podróż donikąd. Szczególnie niepokoiło, że długo grali nie tyle zachowawczo, ile wręcz tchórzliwie, jakby sami nie wierzyli we własne słowa – rzucali nimi na lewo i prawo – o tym, że czują się faworytami.
(…) Trwają więc eliminacje, jakich nie było. Złożone z 270 minut gry marnej lub przeciętnej, ale nad wyraz spokojne, wywołujące co najwyżej letnie emocje. Podszyte niekoniecznie głośno artykułowanym, lecz powszechnym przekonaniem, że Polacy mogą grać najsłabiej od lat, a mimo wszystko prawie bezstresowo dotrzeć na Euro 2020. Punktów uzbieraliśmy komplet, jednak polegamy na piłkarzach zbyt obeznanych ze sztuką kopania, żeby to wystarczyło. Nade wszystko rośnie tęsknota za jakimkolwiek meczem z klasą.
Fot. FotoPyk