Piątkowa prasa to niemal wyłącznie tematy dotyczące wieczornego meczu z Macedonią Północną. Jest kilka ciekawych materiałów: Piotr Zieliński mówi o najlepszym okresie w karierze, Mateusz Klich o ostatnim sezonie, poznamy też rodziców Gorana Pandeva i klub, który stworzył.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Wygrane z Macedonią Północną i Izraelem sprawiłyby, że Polacy byliby już na autostradzie do EURO.
W konfrontacji z Macedonią Północną umiejętności są po stronie Polaków, ale problem w tym, że w XXI wieku biało-czerwoni dwa razy grali w czerwcu dwumecz w eliminacjach i nigdy nie zdobyli kompletu punktów. W 2001 roku kadra Jerzego Engela pokonała Walię w Cardiff i zremisowała 1:1 w Armenii, a sześć lat później zespół Leo Beenhakkera zwyciężył Azerbejdżan w Baku 3:1 i zaraz potem oddał punkty Ormianom w Erywaniu (0:1). Obie tamte kampanie – do MŚ 2002 i EURO 2008 – zakończyły się awansami Polaków. Teraz sytuacja wygląda na odrobinę łatwiejszą – kadrowicze są bardziej świadomi własnych niedoskonałości, a w marcu wreszcie wrócili na zwycięski szlak. Po wygranych z Austrią i Łotwą biało-czerwoni zajmują pole position, ale w Skopje łatwo o wygraną nie będzie.
Możliwe, że niedługo na zgrupowaniu kadry Polski zabraknie choćby jednego piłkarza z naszej ekstraklasy.
Patrząc na kadrę powołaną na dwumecz z Macedonią Północną oraz Izraelem i porównując ją z wcześniejszymi, zauważymy, że cały czas obniża się zarówno średnia wieku piłkarzy wyjeżdżająch z ekstraklasy za granicę (22,37 roku), jak i średnia rozegranych przez nich meczów w ekstraklasie (75). W zespole, który w 1992 roku zdobył srebrny medal igrzysk olimpijskich w Barcelonie, obie były wyższe. Średni wiek w momencie emigracji wynosił 23,47 roku, a średnia liczba rozegranych meczów w lidze – 115. Tamci piłkarze jednak znacznie wcześniej trafi ali do ekstraklasy. Jerzy Brzęczek, Andrzej Juskowiak i Piotr Świerczewski debiutowali w niej jako 17-latkowie, rok więcej mieli Tomasz Łapiński i Dariusz Adamczuk. Gdy 21-letni Świerczewski odchodził z GKS Katowice do Saint-Étienne, miał za sobą 100 meczów rozegranych w krajowej elicie.
– Obecnie jest więcej obcokrajowców, podczas gdy wtedy można ich było policzyć na palcach jednej ręki. A w momencie mojego debiutu to chyba żaden nie grał, trenerzy stawiali na Polaków – tłumaczy Adamczuk. – Dziś trener, mając do wyboru doświadczonego 25-latka z zagranicy lub 17-latka z Polski, na początku postawi na starszego. Ważne, żeby dostrzec potencjał u chłopaka, który może w przyszłości zagrać w ekstraklasie – dodaje.
Najlepszy czas w karierze Piotra Zielińskiego?
O równym sezonie:
To były dla mnie rozgrywki w Serie A bez większych wahań formy, a już na pewno w drugiej rundzie. Mogę być z tego sezonu w Napoli zadowolony. Współpraca z Carlo Ancelottim też dużo mi dała, to wielka osobowość i trener o dużym doświadczeniu. Próbował zmieniać mi pozycję, pomógł stać się nieco bardziej uniwersalnym. Udowodniłem, że nie jestem tylko człowiekiem od zadań specjalnych. Trener uświadomił mi, jak mogę być ważny, a myślę, że w kolejnych rozgrywkach będzie jeszcze lepiej.
O swoich występach:
Zagrałem bardzo dobry sezon. Jak dołożymy sześć punktów w eliminacjach, to na spokojnie będzie można usiąść, odpocząć i podsumować to wszystko. Ten sezon jeszcze bardziej ukształtował mnie piłkarsko. Zebrałem sporo doświadczeń, które zaprocentują w kolejnym. Strzeliłem siedem goli we wszystkich rozgrywkach i to jako pomocnik. Najważniejsza jednak jest gra i wpływ na zespół, w końcu Luka Modrić strzelał mniej, a zdobył Złotą Piłkę. Asystował częściej ode mnie, ale to też nie były kosmiczne liczby. Jeśli ktoś ogląda wnikliwie każdy mecz i widzi grę, to potrafi wyciągnąć odpowiednie wnioski. Równa forma pomaga mi w stawaniu się lepszym piłkarzem. Gramy z takim Juventusem i też potrafi ę się wyróżniać. Pokazałem, że w najważniejszych meczach mogę dać dużo.
Przeciwko Izraelowi Łukasz Fabiański po raz 50. zagra w reprezentacji Polski.
Po ubiegłorocznym mundialu trafił ze Swansea do West Ham i w minionym sezonie rozegrał wszystkie 38 meczów od początku do końca. Puścił 55 bramek, siedem razy zachował czyste konto, musiał bronić najwięcej strzałów w Premier League. Kibice Młotów zachwycali się jego grą, wybrali na najlepszego zawodnika sezonu (jako piątego bramkarza w historii), a kwotę, za którą kupiono go ze spadkowicza do Championship (7,5 mln euro), uznali za niesłychaną promocję.
– W moim piłkarskim życiu fajne jest to, że każdy rok czegoś mi dodaje, wciąż się uczę, jestem coraz lepszy, poprawiam więcej aspektów. Zdobywam kolejne doświadczenie, lepiej czytam grę, przewiduję, bardziej świadomie ustawiam się i podejmuję decyzje. Wszystko dzięki regularności i dobremu zdrowiu. Przez ostatnie cztery lata opuściłem tylko dwa mecze Premier League i to wyłącznie dlatego, że wcześniej mieliśmy zapewnione utrzymanie. Z roku na rok jestem lepszy, takie mam wrażenie. Jeżeli zdrowie będzie dopisywało, mogę grać przez następne kilka lat. Oczywiście pod warunkiem, że nadal będę się rzucał w tempo i nadążał za wszystkim. Jeśli więcej będzie obciachu niż grania na wysokim poziomie oraz skuteczności, to skończę. Będę wiedział, kiedy ustąpić – powiedział niedawno.
Sezon życia, ale z minusem – tak to wyglądało u Mateusza Klicha.
Jestem ciekawy, jak pan ocenia siebie w obecnym sezonie? Wywalczył pan miejsce w składzie Leeds, wrócił do reprezentacji, gdzie również zaczął grać. Byłby to sezon na plus, gdyby nie… jeden minus, który powoduje, że misja jest niedokończona.
No właśnie. Mam mieszane uczucia – trochę się cieszę i trochę nie cieszę. Zagrałem sezon życia, a z drugiej strony był nieudany w klubie, dla nas i kibiców. Nie da się łatwo zapomnieć o finiszu ligi.
Był sobie maratończyk. Przez większość trasy prowadził, inni chwalili go za tempo. Wbiegł na stadion, widział już metę i wtedy się potknął. Gdy leżał na ziemi, wyprzedzili go inni, a on nie doczekał się medali.
To o nas?
Takie skojarzenie z Leeds.
Tym bardziej szkoda, gdy widzi się statystyki. W święta Bożego Narodzenia byliśmy na pierwszym miejscu, a właśnie według statystyk liderzy Championship w tym okresie kilka miesięcy później awansują. Przez 190 dni sezonu byliśmy na pierwszym miejscu, ale nie udało się tego dociągnąć. Przeszła nam koło nosa okazja gry w Premier League.
Ponoć łatwiej gonić, niż uciekać.
Nasi kibice byli przekonani, że już jesteśmy w Premier League, ale kilka ostatnich meczów nie zagraliśmy tak, jak przez większość sezonu. Championship to najbardziej wyczerpująca liga ze wszystkich w Europie, w sezonie gra się 46 spotkań. Do tego bardzo wyrównana. Wiele teoretycznie słabszych drużyn urywało punkty faworytom. Nam przez cały sezon brakowało skuteczności. Stworzyliśmy najwięcej sytuacji ze wszystkich zespołów Championship, a wcale nie zdobyliśmy najwięcej bramek. Może zabrakło jakości, skuteczności, trochę szczęścia.
Pierwszy mecz Polaków z Macedonią był bardzo ważny dla Pawła Janasa i kilku reprezentantów.
14 lutego 2003 roku na stadionie Poljud w Splicie Polacy pokonali Macedonię 3:0, dzięki czemu zdobyli Trofeum Marjana („Trofej Marjana 2003”). – Zapamiętałem nazwę, bo żartowaliśmy, że patronem turnieju jest nasz polski Marian: Dziurowicz, były prezes PZPN – mówi Paweł Janas. W miniturnieju uczestniczyła jeszcze Chorwacja, z którą biało-czerwoni zagrali (0:0) zaledwie dwa dni wcześniej. W pierwszym spotkaniu Chorwaci zremisowali z Macedonią (2:2). – Nie pamiętałbym szczegółów, gdyby to nie był mój początek pracy z kadrą. No i moje pierwsze zwycięstwo – przyznaje Janas.
Polacy, jak teraz, uczestniczyli w kwalifikacjach do mistrzostw Europy, ale wówczas Macedonia była tylko sparingpartnerem, a nie grupowym rywalem. Po bezbramkowym remisie w chorwackim debiucie Janas potrzebował jednak wyraźnego sukcesu dla poprawienia atmosfery w tworzonej na nowo drużynie i wśród kibiców, którzy po traumatycznych przeżyciach z mundialu w Korei i nieudanym eksperymencie z selekcjonerem Bońkiem ciągle byli w podłych nastrojach.
Oprócz tego jeszcze kilka tekstów z Macedonii i o macedońskiej piłce, z których najciekawszy jest ten z wizytą u rodziny Gorana Pandeva i w klubie, który tam stworzył.
Gdy ojciec chce być piłkarzem, ale mu się nie udaje, to nie ma dla niego większej dumy niż to, gdy jego syn staje się sławnym zawodnikiem. Risto Pandev nie kryje wielkiej radości z tego, co osiągnął Goran. Syn wygrał Ligę Mistrzów z Interem, ma za sobą 101 występów w reprezentacji Macedonii. To jedyny zawodnik z tego kraju, który w ostatnich 20 latach zrobił naprawdę znaczącą karierę. Mimo 36 lat na karku dalej jest ważną postacią i oczywiście kapitanem drużyny narodowej.
Pan Risto grał jedynie amatorsko. – Kopałem piłkę, ale po skończeniu szkoły skupiłem się na pracy. Na dom sam zarobiłem – zapewnia, że nie potrzebował do tego pieniędzy syna. Był kelnerem i łatwo nawiązuje kontakty z ludźmi. Wesoły i jowialny mężczyzna, gdy słyszy hasło „Polska” powtarza kilka razy „Piątek, Lewandowski”, śmieje się i poklepuje mnie po ramieniu. Tego pierwszego lubi szczególnie, bo występował w Genoi z Goranem. Spotykamy go w restauracji w centrum Strumicy należącej do jego drugiego syna Sashko. Jest cztery lata młodszy od Gorana i też gra w piłkę. To sympatyczny, wysoki (188 cm, o cztery więcej od Gorana) 32-latek. Występuje w klubie Akademija Pandev założonym przez jego sławniejszego brata. Poznajemy go w klubie, potem jedziemy na główny plac miasta do Caff e 19, należącego do Gorana. Nazwa nie jest przypadkowa, nawiązuje do numeru na koszulce, który nosi gwiazdor Genoi. Po jednej stronie rynku swój lokal ma Saško, po drugiej Goran. To w tym 35-tysięcznym mieście na wschodzie kraju urodzili się bracia Pandevowie i są z nim związani do dziś.
– Od dziecka Gorana interesowała tylko piłka. Była jego ulubioną zabawką. Nic innego się nie liczyło. Był szczęśliwy, gdy ktoś dawał mu taki prezent – wspomina Saško. Potwierdza to ojciec. – Dla Gorana liczyła się tylko piłka, robił ją nawet z gazet – opowiada. Od najmłodszych lat było widać, że Goran ma duży potencjał. – Miałem 14 lat i trenowałem w Belasicy, gdy jeden z naszych trenerów powiedział mi, że w klubie jest wyjątkowo utalentowany chłopak. Poszliśmy go zobaczyć. To był siedmioletni Goran – wspomina Jugoslav Trencovski, trener Akademiji, który tak jak Pandevowie pochodzi ze Strumicy i zaczynał w miejscowym klubie Belasica.
SPORT
Polacy i Macedończycy rywalizowali dotąd trzykrotnie, zawsze poza granicami swoich krajów – w Chorwacji, Niemczech i Turcji. Kolejno o coś, po coś i o nic.
(…) Do drugiego starcia doszło 26 maja 2008 roku w niemieckim Reutlingen, a był to końcowy etap przygotowań do pierwszego startu Polski w finałach Euro 2008. W obu drużynach selekcjonerami byli obcokrajowcy – Holender Leo Beenhakker i Słoweniec Sreczko Katanec. Sędziował Felix Brych, którego mieliśmy okazję oglądać w środę w akcji w półfinale Ligi Narodów Portugalia – Szwajcaria. Była najlepsza w historii meczów z Macedonią frekwencja (2200 widzów) i najgorszy nasz wynik, gdyż tylko zremisowaliśmy 1:1 dzięki „jedenastce” Radosława Matusiaka w 83 minucie. Macedonia prowadziła od 45 minuty po bramce Gorana Maznova, zawodnika rosyjskiego Toma Tomsk. Spisywała się wtedy nieźle, miała pięć meczów bez porażki, uzyskała trzeci z kolei remis, a potem… zaczęła przegrywać.
Rozmowa z Bogusławem Kaczmarkiem przed meczem z Macedonią.
Wśród wybrańców selekcjonera Jerzego Brzęczka nie ma żadnego piłkarza mistrza Polski, Piasta Gliwice, są natomiast zawodnicy wicemistrza kraju. Jest pan tym faktem zaskoczony?
– Myślę, że żaden piłkarz Piasta nie obrazi się na wybory selekcjonera. Zresztą o sile aktualnego mistrza Polski mówią indywidualne nagrody przyznane po zakończeniu sezonu na gali w Warszawie. Z Polaków wyróżniony został tylko Patryk Dziczek, ale on jest w reprezentacji U-21. Pozostałe nagrody zgarnęli obcokrajowcy. Można byłoby zastanawiać się, czy Aleksandar Sedlar jest lepszy od Jakuba Czerwińskiego, ale to byłyby czysto akademickie dywagacje. Największe szanse na powołanie miałby Tomek Jodłowiec, ale tylko wówczas, gdyby grał regularnie i był zdrowy. Ciągle zastanawiam się, po co powoływany jest Thiago Cionek? Jeżeli Czerwiński miałby wskoczyć do reprezentacji, to tylko kosztem obrońcy SPAL Ferrara.
Był pan zaskoczony powołaniem dla bramkarza Rafała Gikiewicza?
– Mówię całkiem szczerze – nie. W momencie, kiedy wypadł Wojciech Szczęsny, kogoś trzeba było dokooptować. Łukasz Fabiański jest bramkarzem sprawdzonym na lata i w tej chwili niekwestionowanym numerem jeden. Łukasz Skorupski także radzi sobie bardzo dobrze i zbiera pochlebne recenzje. A Gikiewicz? Z Unionem Berlin awansował do 1. Bundesligi, a 2. Bundesliga nie jest łatwa, tam naprawdę trzeba trzymać formę i wykazać się. Gikiewicz w 15 meczach zachował czyste konto, co najlepiej świadczy o jego umiejętnościach i aktualnej dyspozycji. Zasłużył na to wyróżnienie.
W pierwszym ćwierćfinałowym spotkaniu młodzieżowego mundialu reprezentacja Ukrainy zmierzy się w Łodzi z Kolumbią. – Chcemy grać o medale – podkreśla Andrij Łunin.
– Nigdy w historii nie udało się nam awansować do ćwierćfinałów młodzieżowych mistrzostw świata, zatem jest to dla nas jest to historyczne osiągnięcie – podkreśla Andrij Łunin. Wcześniej Ukraińcy trzy razy kończyli zmagania na 1/8 finału. Tak było w 2001, 2005 i cztery lata temu. Na turnieju w Nowej Zelandii w 2015 r. też wyszli z pierwszego miejsca, żeby w kolejnej rundzie ulec w karnych Senegalowi.
Teraz przed Ukraińcami starcie z Kolumbią. To będzie jeden z najciekawszych meczów 1/4 finału. – Na tym etapie rozgrywek nie ma już przypadkowych drużyn. Kolumbijczycy pokazali we wcześniejszych spotkaniach, że potrafią grać i są mocni, czeka nas więc trudne spotkanie. Będziemy robić wszystko, żeby zagrać o medale – podkreśla Łunin.
W zeszłym roku, za 8,5 miliona euro przeszedł z Zorii Ługańsk do Realu Madryt, skąd został wypożyczony do CD Leganes. Z „Królewskimi” wiąże go długi, bo 6-letni kontrakt. Mierzący 190 cm bramkarz jest wielką nadzieją ukraińskiej piłki. – Pierwszy rok w Hiszpanii to adaptacja i nauka języka. Zagrałem siedem meczów, nie za dużo, ale w pierwszym roku to doświadczenie nie do przecenienia. Mam jednak ważny kontrakt z Realem i to w nim chcę grać. Innymi słowy chcę się przebić do pierwszego zespołu – zaznacza Łunin, który na polskim mundialu należy do najlepszych w zespole.
Piast Gliwice podobnie jak trzy lata temu będzie się przygotowywał na Węgrzech.
(…) Tego lata nie będzie inaczej, choć śląski zespół już tak daleko bazy treningowej nie szukał. Mistrzowie Polski znaleźli ją około 450 km od Gliwic. Konkretnie pod Budapesztem. Ośrodek Global Center w miejscowości Telki to stała baza reprezentacji narodowej Węgier. Trudno się dziwić, bo czterogwiazdkowy hotel posiada bogato wyposażoną strefę odnowy biologicznej oraz trzy pełnowymiarowe boiska, które mają licencję UEFA. Obóz na Węgrzech potrwa od 17 do 26 czerwca, a drużyna rozegra w tym czasie dwa sparingi. Jednym z rywali drużyny trenera Waldemara Fornalika będzie szósty zespół ligi słowackiej SKF Sered. Trwa dopinanie szczegółów sparingu z drugim rywalem; możliwe, że będzie to węgierska ekipa. Po powrocie z Węgier gliwiczan czekają jeszcze gry kontrolne z GKS-em Jastrzębie oraz Miedzią Legnica.
SUPER EXPRESS
Zieliński ostrzega przed zawodnikami Macedonii z Włoch, a selekcjoner naszych rywali chwilę pogadał.
– Kogo najbardziej ceni pan w polskiej drużynie?
– Lewandowskiego i Piątka. To światowej klasy napastnicy. Lewandowski wygrał wszystko co mógł w Niemczech, jest wybitnym strzelcem. A Piątek zachwycił mnie tym, że po przenosinach z Genoi do Milanu nie potrzebował czasu na adaptację, od razu zaczął strzelać. Podoba mi się nie mniej niż Lewandowski.
– Mecz z Macedonią jest w piątek. Wie pan, że nazwisko Piątek oznacza właśnie ten dzień tygodnia?
– Nie wiedziałem. Skoro tak, to mam nadzieję, że Piątek zrobi sobie przerwę w strzelaniu w… piątek. A Lewandowski podobnie (śmiech).
GAZETA WYBORCZA
Jak Macedonia Północna wstaje z kolan.
(…) Symboliczna wojna dotknęła też piłki. Obiekt w Skopje, na którym mecze rozgrywa reprezentacja kraju, przestał być stadionem im. Filipa II Macedońskiego (ojca Aleksandra Wielkiego), a zaczął być stadionem Tosze Proeskiego – może rzec, że został zdegradowany, skoro patronatu legendarnego władcy zrzekł się dla piosenkarza. Nawet jeśli ów artysta reprezentował rodaków w Eurowizji, podbijał zagraniczne listy przebojów, obwoływano go bałkańskim Elvisem Presleyem. Inna sprawa, że na stadionowej elewacji wciąż widnieje imię Filipa II – w ogóle wszędzie tu króluje stara nazwa kraju, jakby nikt nie przyjął do wiadomości, że straciła ważność już w ubiegłym roku. Futbol mógłby posłużyć za spoiwo i powód do bardziej współczesnej dumy dla nacji, która dopiero buduje tożsamość i pragnie udowodnić swoją wielkość, ale boisko rodzi raczej kompleksy. Wszystkie pojugosłowiańskie drużyny osiągają sukcesy – na miarę potencjału, niewielka Słowenia przeszła np. do historii jako pierwszy tak mały kraj, który dwukrotnie awansował na mundial, nawet przyjęte dopiero co do UEFA i FIFA Kosowo natychmiast zaczęło osiągać przyzwoite wyniki. Tylko Macedończycy niedomagają.
Fot. FotoPyk