Reklama

W szkoleniu ciągle coś ulepszamy

redakcja

Autor:redakcja

15 kwietnia 2019, 08:25 • 8 min czytania 0 komentarzy

W poniedziałek rzadko dostajemy dłuższe, przekrojowe teksty, ale warto poczytać rozmowę ze Zbigniewem Bońkiem na temat stanu polskiego szkolenia. Jest też kilka ciekawych felietonów. 

W szkoleniu ciągle coś ulepszamy

PRZEGLĄD SPORTOWY

Czas na rundę finałową, w której nawet jedna porażka może słono kosztować. Tu nikt nie wybaczy błędów.

W ciągu miesiąca w ekstraklasie czeka nas 56 meczów. Od 20 kwietnia do 29 kwietnia z wyjątkiem niedzieli wielkanocnej liga będzie grać codziennie – w 10 dni 24 spotkania. Kalendarz jest napięty do granic możliwości, bo tuż po zakończeniu rozgrywek czekają nas organizowane w Polsce mistrzostwa świata U-20, a w czerwcu biało-czerwoni wystąpią w mistrzostwach Europy U-21.

Przy założeniu, że w rundzie finałowej drużyny powtórzą wyniki z sezonu zasadniczego, mistrzem Polski zostałaby Lechia (74 pkt) z wyraźną przewagą nad Legią (68 pkt), Piastem i Cracovią (po 66 pkt). Z ligi spadłyby Śląsk i Zagłębie Sosnowiec. Oba zespoły zgromadziłyby po 35 punktów i miałyby 2 punkty straty do 14. w tabeli Miedzi. Ale to tylko teoretyczna zabawa, która w zeszłym sezonie nie potwierdziła się w rzeczywistości. Z papierowej symulacji wynikało, że mistrzem będzie Lech, druga Jagiellonia, trzecia Legia, a spadną Piast i Sandecja. Fakty były jednak takie, że na podium Lech zamienił się z Legią, a Piast się utrzymał kosztem Bruk-Betu Termaliki.

Reklama

Właśnie ubiegłoroczny przykład Lecha jest znamienny. Wygrał cztery ostatnie mecze sezonu zasadniczego, wskoczył na pozycję lidera. Ale w rundzie finałowej przegrał wszystkie cztery starcia u siebie, miał szczęście, że w ogóle utrzymał się w trójce, bo czwarty w tabeli Górnik Zabrze zdobył tyle samo punktów. Powinno to być ostrzeżenie nie tylko dla liderującej Lechii. Z drugiej strony – jeśli ktoś traci, inni zyskują. W tym krótkim, ale morderczym i nerwowym finiszu mogą się wydarzyć naprawdę trudne do przewidzenia historie.

ps1

Po kilku stronach relacji ligowych mamy prześwietlenie ze Zbigniewem Bońkiem na temat polskiego szkolenia. Część pierwsza.

Docieramy do sedna problemu. Jakich trenerów kształcimy? Jaką dostają wiedzę na związkowych kursach? Wystarczy z nimi porozmawiać, by usłyszeć, że większość najwięcej zastrzeżeń ma do ich poziomu.

Ale ja panu mówię, że największym problemem jest baza ludzi.

Czyli się zgadzamy.

Reklama

Możemy się zgadzać, ja do pana nie mam pretensji. W każdym województwie kurs jest certyfikowany i prowadzony w zgodzie z programem uefowskim. Czyli ktoś mówi, że nasz kurs jest słaby, a przecież podobne odbywają się w innych krajach. Wie pan, gdzie leży inny problem? W naszej mentalności. Narzekaniu, cwaniactwie, szukaniu drogi na skróty. Znam bardzo wielu trenerów, którzy chcą się uczyć, wydają pieniądze na dokształcanie. Mają dużo możliwości, żeby to robić. Wyjazdy na staże, kursy, wielu do Cracovii zaprasza Michał Probierz. Ale są też trenerzy, którzy zjedli wszystkie rozumy, choć nie poprowadzili żadnej drużyny. Mamy w Polsce bardzo wielu młodych ludzi, ambitnych, ładnie wyglądających, mówiących w trzech językach, którym się wydaje, że na wszystkim się znają. Idą na kurs, komentują: „Nie było dobrej narracji po angielsku, co to za kurs?”. Ale taki sam jest we Włoszech, w Hiszpanii i Niemczech. UEFA nam to przyklepuje. Załóżmy, że na kursach UEFA C Polacy robią to gorzej, a Niemcy lepiej, bo wykładowca jest gorszym narratorem i nauczycielem. Wychodzę z pana założenia. Bo pan mówi, że kursy są słabe.

I podtrzymuję. A wiem to od trenerów, którzy w nich uczestniczyli.

Ja bym z ich zdaniem polemizował. Uważają się za wielkich trenerów, po których jednak nie zgłaszają się wielkie kluby. Chcieliby budować CV w ten sposób, że dzisiaj trenują dzieci, jutro chcieliby młodzież, pojutrze seniorów, a za cztery lata prowadzić pierwszą reprezentację. U nas tak projektują kariery. We Włoszech i w Niemczech zobaczy pan trenera, który 20  lat temu prowadził drużynę młodzieżową i dziś nadal to robi. Pod blokiem we Włoszech, gdzie mieszkam, mam centrum sportowe Romy. Ćwiczą w nim dzieci od 6 do 12 lat, a pracują trenerzy zajmujący się szkoleniem od 25 lat. Zarabiają 1,7  tysiąca euro, normalnie żyją, cieszą się, bo przez ich ręce przeszło iluś zawodników, którzy zaistnieli w wielkiej piłce. W Polsce czegoś takiego nie ma. Jak ktoś zacznie trenować z dziećmi, to po roku edukuje już dziennikarzy, że powinien prowadzić zespół w CLJ. Taka jest ścieżka, nie ma żadnego spokoju. Jako kraj jesteśmy na innym etapie.

ps2

Jerzy Dudek zastanawia się, czy Robert Lewandowski powinien zostać w Monachium.

Nie zdziwię się, jeśli we wtorek Tottenham wyeliminuje City z Ligi Mistrzów, w której nie ma już poprzedniego klubu Pepa – Bayernu. W Monachium szykują się na podbój Champions League i realizują już pierwsze założenia zapowiadanej rewolucji, w której centrum postawili Roberta Lewandowskiego. To najlepszy możliwy ruch, a o statusie naszego kapitana ma świadczyć fakt, że Bawarczycy chcą zaoferować mu nowy kontrakt. Z perspektywy klubu to strzał w dziesiątkę, bo piłkarzy takich jak Polak na rynku transferowym po prostu nie ma. Ale czy to też najrozsądniejsze rozwiązanie dla Roberta? Mam wrażenie, że Lewy w Monachium jest już bliski doskonałości. Mówi się, że piłkarz raz na cztery czy pięć lat powinien zmienić drużynę, by wychodzić ze strefy komfortu i dostawać motywacyjnego kopa, dalej rozwijać się jako zawodnik. Robert musi zadać sobie jedno, kluczowe pytanie: „Czy widzę w Bayernie możliwość zrobienia czegoś więcej, niż to, co udało mi się do tej pory?”. Jeśli padnie odpowiedź inna niż „tak” albo pojawi się jakiekolwiek wahanie, podwójnie zastanowiłbym się nad podpisywaniem nowej umowy w Monachium.

ps3

Na końcu numeru tradycyjnie kilka rzeczy od Piotra Wołosika.

(…) Jeszcze nie wyjeżdżamy z Poznania. Pomocnik Lecha Maciej Makuszewski, wspólnie z małżonką rozkręcił biznes, organizując między innymi śluby, wesela, uroczystości rodzinne. Maciej powinien namówić małżonkę, by ofertę rozszerzyć o rozwody. Sądząc po długości listy nastu piłkarzy, z którymi po sezonie Lech ma zamiar wziąć rozwód, na pośrednictwie, organizacji i warunkach rozstania też można zarobić kupę kasy. Jedyny problem jest następujący: kibice Lecha w roli pierwszego rozwodnika widzą… Macieja Makuszewskiego.

ps4

SPORT

Poniedziałkowe wydanie to tradycyjnie niemal same ligowe relacje. Dotyczy to także niższych lig, więc zajrzyjmy do II ligi, gdzie po porażce z Gryfem Wejherowo w strefie spadkowej rozgaszcza się Ruch Chorzów.

Niemal dokładnie 26 miesięcy temu Ruch gościł jeszcze na salonach, potrafiąc pokonać Legię przy Łazienkowskiej. Dziś legendarny klub jest już zupełnym pośmiewiskiem, bywalcem nie salonów, a raczej wiejskich przaśnych potańcówek, na których zabawia miejscowych i na koniec płaci jeszcze rachunek. Niecałe dwa lata – od momentu odejścia Waldemara Fornalika – wystarczyły, by doszczętnie rozpieprzyć „Niebieskich”. Można pracować na szacunek, restrukturyzując się i próbując spłacać długi, ale można równocześnie tracić go wskutek totalnej piłkarskiej degrengolady i trzech z rzędu spadków, co – jeśli nie zdarzy się przy Cichej cud – stanie się faktem już za kilka tygodni. Na niespełna tydzień przed 99. urodzinami historia Ruchu pisana jest blamażem. Dopiero na 13. wyjeździe w II lidze (!!) chorzowianie doczekali się objęcia prowadzenia; był to zarazem pierwszy wyjazdowy gol chorzowian od chwili powrotu trenera Marka Wleciałowskiego (listopad). Kontrę napędzoną przez stopera Łukasza Wiecha sfinalizował Tomasz Foszmańczyk. Na zegarze mijał wtedy drugi kwadrans. Tego, co wydarzyło się między 44 a 57 minutą, nie przewidziałby nawet największy z chorzowskich pesymistów.

sport1

SUPER EXPRESS

Tylko klasyczne podsumowanie weekendu.

se1

GAZETA WYBORCZA

Rafał Stec zachwyca się Ajaxem i przyznaje do błędu.

(…) A ja popełniałem wówczas myślozbrodnię. Ba, wkrótce zostałem recydywistą – gdy miesiąc później reprezentacja Holandii poleciała bowiem do Bułgarii, by potulnie przegrać 0:2, pozwalając wturlać oba gole niejakiemu Spasowi Delewowi, dobiegającemu trzydziestki niewydarzonemu kopaczowi Pogoni Szczecin, który nigdy wcześniej dla kraju nie skubnął nawet ułamka bramki. Ani nigdy później – jego dorobek nie powiększył się po dziś dzień. Musiała się temu środkowemu napastnikowi od siedmiu boleści nawinąć pomarańczowa zbieranina, która w centrum defensywy postawiła pewnego niepełnoletniego bobasa z dorobkiem ledwie dwóch (!) meczów w lidze krajowej seniorów, a bobas popełnił kardynalne, rozstrzygające o wyniku błędy. Najmłodszy debiutant w dziejach holenderskich meczów o stawkę pozwolił na najszybciej stracone dwa gole w dziejach holenderskich meczów o stawkę. Śmiechu było co nie miara, bo waliła się wspaniała niegdyś reprezentacja, z której gruzy pozostały już po eliminacjach Euro 2016 przerżniętych przez nią z Czechami, Islandią, i Turcją.

Ciężkie przestępstwo popełniałem wtedy bynajmniej nie dlatego, że natrząsałem się z patałachów – to normalne, wręcz fizjologiczny odruch, kibicowanie bez okazjonalnej szydery z przegranych nie ma sensu. Zgrzeszyłem, bo przemknęło mi przez łepetynę, że Holandia się skończyła. Ostatecznie, nieodwołalnie. Legenda o jej potędze przepadnie w mrokach archiwów, jak klechdy o mocarstwach węgierskim czy austriackim. Zapomniałem, że istnieją nacje piłkarsko zbyt wielkie, by upaść. Przebogate w tradycję mądrego trenowania, w inteligentnych i wykształconych wychowawców, głębokie rozumienie najpiękniejszej z gier. Tyle uzbierały przez dekady know-how, że owszem, mogą pozmagać się z chwilowym kryzysikiem, ale upadek grozi im nie wcześniej niż po wypaleniu się Słońca.

Wojciech Kuczok przyznał już tytuł Legii Warszawa.

W sobotę poszedłem sprawdzić, czy pogłoski o tym, że Legia jednak umie grać w piłkę, nie są przesadzone. No nie są. Mam złą wiadomość dla wszystkich antyfanów stołecznej drużyny: sprawa tegorocznego mistrzostwa Polski jest już rozstrzygnięta. Jeśli ktoś łudził się, że Legia w tym sezonie przegra sama ze sobą, a zatem zostanie pokonana przez jedynego prawdziwie niebezpiecznego rywala w ekstraklasie, z odejściem Sá Pinto nie ma już na co liczyć. Legioniści poruszają się teraz z takim oddechem jak Mosze po sprzedaniu kozy za namową rabina – i na samej tej uldze dojadą do czternastego tytułu autostradą.

Może Mioduski całkiem sprytnie sobie to od początku obmyślił, wiedząc, że liga jest po prostu za słaba, żeby nawet Legię w kryzysie mógł ktokolwiek zdystansować. Wziął na rundę zasadniczą coacha z papierami zamordysty-psychopaty, który tej marmoladzie z Ł3 po letnich kompromitacjach pucharowych po prostu się należał – za karę. Portugalczyk wszystkich porozstawiał po kątach, zdemolował szatnię, ale ekipę wytrenował i jeszcze sprowadził trzech świetnych ziomali ze swojej ojczyzny, którym przeprowadzka do Polski raczej nie chodziła po głowach.

gw1

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...